Nie chciałabym Was brać na litość, ale... Jest dość późno. Praktycznie już ranek! Panie otwierają kioski, a ja zarwałam noc, żeby napisać to, co napisałam. Chciałam jeszcze coś tutaj wstawić przed styczniem, więc może docenilibyście mnie i zostawili od siebie znak? Dla Was sekundka, dla mnie uwierzcie - ogromna sprawa!
Jestem zmuszona, a więc od dziś minimum 20 komentarzy i dopiero pojawi się dalsza część. Przepraszam, że to robię. Czuję się troszkę niedoceniona. Możecie mi zarzucać, że nie robię tego dla ludzi, ale zrozumcie też mnie - po części robię.
Żeby skończyć marudzenie, zapraszam was na moje nowe fanfiction. No, nie moje. Tłumaczę opowiadanie o Niallu i byłoby mi miło, gdybyście i tam odnaleźli coś dla siebie, tak więc zapraszam gorąco, słoneczka :) KLIK
Życzę Wam, aby 2014 był Waszym rokiem! Sukcesów, pasji, miłości i oddania! To chyba ważne sprawy. I obyście kroczyli dobrą ścieżką w życiu, a o resztę nie musieli się martwić!
Kocham Was i dziękuję za ten rok, do zobaczenia w następnym!
Kukułka
PS. Bardzo ciekawi mnie, co sądzicie o rozdziale. Czy nie przesadziłam? Poczułam, że chcę już dać wam więcej do zrozumienia. Przyznam szczerze, że nigdy nie czułam w sercu tego, co czułam, pisząc to. Swoją drogą, 11 stron w Wordzie!
_______________________________________
Harry pociągnął duży łyk ze swojego kubka, na którym
widniała podobizna Leo. Miał go zawsze przy sobie i tylko w tym kubku należało
podawać mu kawę w ciężkich chwilach. A dzisiejszy wieczór z pewnością można do
takowych zaliczyć.
- Harry? – Adam pojawił się w drzwiach niewielkiego studia.
Styles siedział na środku pomiędzy porozkładanymi kartkami. Nie znosił, gdy
przeszkadzało mu się w czasie procesu twórczego, jednak nie uniósł się gniewem.
Wiedział, że przyjaciel po prostu się martwił.
- Obiecuję, że zniknę stąd przed drugą w nocy – oderwał
wzrok od zapisywanego właśnie fragmentu.
- Godzinę temu mówiłeś, że skończysz przed północą – Lambert
pokręcił głową z dezaprobatą. – Chodź, stary, zapracujesz się na śmierć.
- Jedź do domu – machnął ręką, wracając do swoich strzępków
papieru. – Hej, oddawaj to!
Adam jedną dłonią oddalał od siebie coraz bardziej
wzburzonego Styles’a, podczas gdy drugą trzymał wysoko nad głową, starając
wczytać się w niewyraźne litery.
- Brzmi podobnie do mojej piosenki – stwierdził z przekąsem,
w ostateczności oddając mu notatnik.
- Wiem. Przepraszam, ale staram się wypracować coś z moich
ulubionych piosenek.
- Wobec tego czuję się zaszczycony.
W latach, gdy Harry wiódł prym razem z One Direction, Adam
także miał własny, całkiem spory dorobek artystyczny. Swojego czasu koncertował
ze sławetnym zespołem Queen, zajmując miejsce legendarnego Freddie’go tuż przy
boku Briana Maya i Rogera Taylora. Jego warsztat imponował Harry’emu i skrycie
nie raz zgrywał na swoją mp4 stare, kultowe utwory Lamberta.
- Przyrzekam ci, że tego nie skopiuję. To tylko…
- Harry, przecież się nie gniewam, naprawdę. Co jak co, ale
nie masz serca, by plagiatować moje własne teksty – wywrócił oczami. Skrycie
zawsze wyśmiewał się z nadwrażliwości Stylesa.
- Idź już do domu, okej? Jest naprawdę późno. A jeśli ja nie
wrócę przed drugą, to po prostu wystaw mi poduszkę na wycieraczkę.
- Słowo strapionego artysty?
Harry zaśmiał się na wspomnienie, kiedy pierwszy raz spotkał
się z Adamem. Oboje uznawali się za niedorobionych muzyków, szukając swojej
drogi w świecie.
- Słowo strapionego artysty – powiedział cicho, przybijając
piątkę przyjacielowi.
Kiedy ponownie został sam, westchnął głośno, rozglądając się
po niewielkim pomieszczeniu. Normalnie odbywały się tu próby instrumentów, ale
nocą Harry nie raz zagłębiał się w to miejsce, by pisać i komponować nowe
kawałki. O dziwo tutaj czuł ten ciężki do opisania przypływ energii, który
dawał mu kopa, by wyciągnąć ze swoich przemyśleń to, co najlepsze. Niektóre piosenki,
w jego mniemaniu idealne, nigdy nie ujrzały światła dziennego, jako dema
zapisując się w obszernej kartotece Cheshire East Records. Najzwyczajniej w świecie
nie znalazł osoby adekwatnej do odtworzenia jego własnych filozofii wszytych w
zbitkę innych słów.
Słysząc kroki na korytarzu, tylko cmoknął z przyganą. Kazał
Adamowi zmywać się do domu. Przelotnie przyjrzał się ściennemu zegarowi –
dochodziła 23.30.
- Miałeś… - zamarł w pół słowa, mimowolnie uśmiechając do
nowoprzybyłego.
- Wiedziałem, że cię tu znajdę – Leighton oparł się o
framugę, zdejmując z pleców pokrowiec z gitarą. – Pracoholik – syknął cicho,
jednak dobrze wiedział, że Harry go usłyszy.
- Jeszcze nie masz dość? – Harry strzepnął z czoła loki,
zagradzające mu widok na to cudowne oblicze, które od kilku dni miał
przyjemność podziwiać codziennie.
- Zostawiłem swoje zapiski. Nie widziałeś ich?
- I przyszedłeś je odebrać o tej porze?
Pevense wzruszył ramionami, pokonując dzielącą ich
odległość.
- Nudziłem się. Jak pewnie zauważyłeś, mam skłonność do
szlajania się po nocy.
- I dostawania w pysk – Harry szepnął pod nosem.
Leighton zachichotał, zrzucając z siebie kurtkę i siadając
obok. Dlaczego aż tak blisko? Skurczybyk.
- Pracujesz nad naszymi kawałkami? – skupił się na
materiałach. Harry’emu przez myśl nie przeszło, by schować przed nim utwory.
Gdy w grę wchodziło tworzenie, zdążył ocenić Leightona jako najlepszego
współpracownika, jakiego kiedykolwiek miał przyjemność mieć w swojej firmie.
Był jego sojusznikiem, a kiedy pracowali, maksymalnie skupiali się na swojej
robocie, ignorując nawet te dziwne iskry przechodzące między nimi z każdym
najmniejszym dotykiem. A może tylko Harry miał obsesję na tym punkcie?
- Właściwie to trochę tak – westchnął, dając plecom odrobinę
wytchnienia. Ułożył się na posadzce, przymykając powieki. – Bez ciebie nie szło
mi tak dobrze.
Razem z Leightonem zdążyli wypracować całkiem obiecujący
materiał. Pierwotnie wykorzystany dla innych artystów, lecz w głębi duszy Harry
miał nadzieję, że Leighton zgodzi się wypróbować go na sobie. Wciąż nie mógł
wyrzucić z głowy piosenki „Skin”, z jaką zgłosił się do niego za pośrednictwem
Ratliffa. Tekst czytał wielokrotnie, ale samo demo odtworzył tylko raz. Był
zbyt emocjonalny względem kompozycji muzyki i tekstu stworzonego przez
chłopaka.
- Tutaj moglibyśmy dopisać kilka słów – przejechał palcem po
linijce ich najnowszego dzieła. – A tutaj wymazać trzecią strofę i napisać coś
mniej kiczowatego – zmarszczył nos. – Ja na to wpadłem?
Harry zachichotał, sprawdzając trzymaną przez niego kartkę.
- Właściwie to głównie ty. Stwierdziłeś, że brzmi świetnie.
- Może na gejowskie wesele – prychnął, biorąc najbliższy
ołówek i kreśląc pojedyncze wyrazy.
- Gejowskie wesela są w porządku – Harry wzruszył ramionami.
- Pewnie bywasz na nich regularnie, co?
Droczył się z nim. Można to uznać za jego pracę po godzinach
– wyśmiewanie Harry’ego.
Zostawił to pytanie bez odpowiedzi, wciąż nie otwierając
zmęczonych oczu. Może faktycznie spędzał za dużo czasu w pracy? Nawet nie
pamiętał, gdy ostatni raz odwiedził syna. Winił się za to, szczególnie wiedząc,
jak całą sprawę odbiera niewinny Leo, jednak nie mógł przełamać się, by
częściej wracać do domu. To miejsce nie było już oazą spokoju, zamieniło się w
masę wspomnień jego nieudanego małżeństwa.
- O czym myślisz?
Głos Leightona był stanowczo zbyt blisko. Harry otworzył
oczy, dostrzegając bruneta tuż obok niego. Wyjął swoją gitarę i brzdąkął
nieśmiało coś, co wyczytał na stosie plików zatytułowanych „Nuty”.
- O moim synu.
- Jego zdjęcie masz na biurku?
Przytaknął bez słowa, wzdychając przeciągle.
- Śliczny dzieciak.
Harry znów nie odpowiedział. Zaśmiał się cicho, skupiając
wzrok na panelach białego sufitu.
- Co zrobiła twoja żona?
- Gramy w grę? - spojrzał na Leightona, podnosząc się do
pozycji siedzącej.
- A nie możemy po prostu porozmawiać?
Styles uśmiechnął się półgębkiem, jednak zagryzł wargę, by
jeszcze bardziej nie pokazywać po sobie jak bardzo cieszy się, że wreszcie to
usłyszał. W swoją dziecinną grę pytanie-odpowiedź grali dzień w dzień,
przewijając się przez tematy głównie błahe, nigdy nie wracając do spraw
poruszanych wcześniej, choć Harry nie ukrywał swojego zaintrygowania kwestią
brata i przeszłości chłopaka.
- Moja żona jest w
ciąży.
- Gratuluję? – Leighton uniósł brwi, nie do końca
rozumiejąc, gdzie leży problem.
- Podobno nie ze mną.
- Ołł – zmarszczył nos, a akord, który właśnie zaczynał, niespostrzeżenie
wymknął mu się spod smukłych palców. – To dość… Suka.
Harry zachichotał. Choć Leighton wyglądał jak rasowy bad
boy, rzadko przeklinał w jego towarzystwie. Sarkazm? Jak najbardziej. Kurwa?
Nigdy.
- Przepraszam – chłopak potrząsnął głową, spuszczając wzrok
na gitarę.
- Zayn mówi to samo.
- Zayn jest śmieszny.
- Hej, widziałeś go tylko raz.
- Wiem. Ale dziwnie się na mnie gapił. Tak… - złapał wzrok
Harry’ego, który zaraz spojrzał na coś za swoimi plecami. – Tak jak ty, kiedy
widziałeś mnie po raz pierwszy. I może drugi. I trzeci… I…
- Czwarty też?
Chłopak uśmiechnął się, przygryzając wargę.
- Może za czwartym już mniej.
Harry tylko przytaknął w zamyśleniu.
- Mogę ci coś powiedzieć?
- Jasne.
Leighton czekał, podczas gdy Harry zbierał się w sobie. Sam
do końca nie wiedział, co miał na myśli, pytając go o przyzwolenie.
- Chcesz herbaty?
Pevense zaśmiał się, jednak nie skomentował tego w żaden
inny sposób.
- Poproszę.
Harry wstał, podchodząc do niewielkiego blatu przy oknie.
Wstawił czajnik bezprzewodowy, wyglądając przez szybę. Miasto pogrążone w
ciszy. Tak nudne i ciche w porównaniu z Londynem, który często obserwował ze
swojego apartamentu, gdy jeszcze tam mieszkał.
- Lights go down and the night is calling to me yeaah…
Harry obrócił się, nie wierząc własnym uszom.
- I hear voices singing songs in the street and I know…
To było niesamowite. Nie wiedział, czy Leighton kiedykolwiek
wcześniej słyszał tę piosenkę, ale sposób w jaki ją wykonywał – jakby znał ją
na pamięć. Los chciał, że zaśpiewał kwestię Louisa. I zrobił to… Dobrze. Bo
tylko Louis mógł idealnie. Pomimo całej perfekcji i kultu, jakim darzył
Leightona, wokale jego i Louisa pochodziły z zupełnie innych światów. To chyba
ta zasadnicza różnica, dzięki której utrzymywał się w przekonaniu, że Leighton
i Louis to dwie różne osoby.
- That we won’t be going home for so long, for so long and I
know…
- That I won’t be on my own, yeah I love this feeling and
right now, I wish you were here with me, ooohooo – Harry mimowolnie zawtórował
chłopakowi, który pozostał lekko zdziwiony, jednak kontynuował. Śpiewali razem
pierwszy raz, a brzmieli, jakby robili to od zawsze.
Kiedy wybił ostatni dźwięk gitarowego riffu, a oboje
zamilkli, pokój pogrążył się w ciszy. Nie dokuczliwej, a wręcz kojącej, takiej,
jakiej brakowało Harry’emu. Czajnik wydał delikatny pomruk, dając znak, że woda
jest gotowa, jednak Styles nie poruszył się, wciąż tkwiąc oparty o parapet.
- Bardzo ładna piosenka – powiedział w końcu Leighton,
przyglądając się kartce. – One Direction – przeczytał, maksymalnie wytężając
wzrok. – Hej, moja przyjaciółka chyba tego słuchała.
Harry uśmiechnął się pod nosem.
- Naprawdę?
- Tak – mruknął. – Coś mi się przypomniało… - westchnął
cicho. – Tak, One Direction, jestem pewien.
- Lubiłeś ich?
- Szczerze? Nie znam żadnego kawałka – zaśmiał się,
odkładając kartkę. – Po prostu taki przebłysk, że ich lubiła. Nigdy w życiu nie
widziałem chłopaków na oczy.
- A to dziwne, bo zajmowali każdą gazetę w Wielkiej
Brytanii, każdy billboard, okładkę w gazecie… - Harry zamilkł na moment. –
Naprawdę nie wiesz, kto był w tym zespole?
- A powinienem? – Leighton uśmiechnął się uśmiechem nr 4. –
Co? Pewnie to twój najlepszy twór muzyczny, czyż nie?
- Powiedzmy – Harry oblizał spierzchnięte wargi. Ocknął się
z zadumy i zalał dwa kubki z herbatą.
Postanowił, że nie poruszy tego tematu. Jeśli Leighton
naprawdę nie wiedział, że Harry był kiedyś tym, kim był. Czuł się z tym dobrze.
Naprawdę poczuł, że może lubi go za jego osobowość. Tę teraźniejszą, nie tę za
czasów triumfu na całym świecie.
- Napisałeś ten kawałek?
- Nie – zaprzeczył. – Może trochę się przyczyniłem do jego
powstania, ale głównymi autorami byli Louis i Liam, moi przyjaciele. A także
Ryan Tedder, może pamiętasz, pracuje ze mną do dzisiaj.
- Jasne. Minęliśmy się w czasie przerwy na lunch.
Harry postawił na ziemi dwa parujące naczynia. Leighton
przytaknął w podzięce, zatapiając wargi w napoju.
- A teraz chciałbyś powiedzieć to, co chciałeś? – spojrzał na
niego, kiedy zajmował swoje poprzednie miejsce. – Jeśli zmieniłeś zdanie to…
- Właściwie… - Styles uśmiechnął się lekko, siadając po
turecku. – Sam do końca nie wiem, co chciałem powiedzieć.
- To może ja zacznę?
Harry zdziwił się, jednak skinął na znak zgody, zamieniając
się w słuch.
- Pamiętasz, kiedy powiedziałem ci o moim bracie?
Znów przytaknął.
- Nazywał się Jason. Był ode mnie starszy o pięć lat, ale
przez swoją chorobę wyglądał na znacznie mniejszego – Leighton wpatrywał się w
przestrzeń, jakby widział tam chłopaka, którego opisywał. – Mój tata go
nienawidził. I przez niego robiłem to samo. Ja… Ja nie wiem dlaczego. Widziałem w ojcu autorytet. Wszyscy chłopcy w szkole mieli ojców
pilotów, policjantów, nawet sprzedawców. I byli z nich dumni. Też chciałem być
dumny. Szkoda, że nie miałem z czego – przerwał na moment, wzdrygając się. –
Nie wiem, czemu ci to opowiadam.
- Ja po prostu słucham – Harry złapał jego spojrzenie.
Leighton nigdy nie patrzył na niego tak… niewinnie. Czując poparcie Harry’ego,
odchrząknął i wrócił do swojej skromnej opowieści.
- Kiedy miałem szesnaście lat, wplątałem się w aferę
szkolną. Ktoś sprzedawał maluchom narkotyki, a jako że należałem do gangu tych
nieusłuchanych dzieciaków, wina zeszła na naszą czwórkę. Ja, Max, Jay i Rick.
Moi najlepsi kumple – prychnął z pogardą. – Kiedy przyszło co do czego, bez
ogródek zgadali się przeciwko mnie. W żywe oczy powiedzieli dyrektorowi, że od
lat daję dzieciakom jakieś prochy, by lepiej się uczyły, czy cokolwiek…
Zawiesili mnie, miałem nawet sprawę w sądzie, ale z pomocą mojej ciotki,
prawniczki, otrzymałem tylko upomnienie i parę miesięcy prac społecznych. Parę
lat później widziałem Ricka dilującego pod tą samą szkołą, ale chyba uszło mu
to na sucho. Nieważne – wzruszył ramionami.
- A co ma to wspólnego z twoim bratem? – Harry starał się
maksymalnie wykorzystać słowotok Leightona. Dawniej myślał, że każdy ma chwilę
słabości poza tym chłopakiem, dzisiejszej nocy zaczął rozważać swoją teorię.
- Kiedy to się stało… Kiedy myśleli, że jestem dilerem,
ojciec wpadł w szał i… I jeszcze bardziej mi wpieprzył – skrzywił się
nieznacznie. – Byłem wrażliwy, bo na ogół nie bił mnie. Bił Jasona. A tym razem
ja oberwałem.
- A twoja mama?
- Nigdy jej nie poznałem. Zginęła w wypadku. Z perspektywy
czasu nie zdziwiłbym się, jeśli zatłukł ją na śmierć.
Harry’ego zamurowało. Czy tyle nieszczęścia mogło mieścić
się w jednej rodzinie?
- Byłem zły na tatę, że zrobił sobie ze mnie worek
treningowy. I że mi nie zaufał. A najśmieszniejsze jest to, że jak dostawałem
za swoje, Jason… On… On mnie próbował obronić. I dostał jeszcze bardziej. Za
bardzo.
- Co było dalej?
- Ojciec się wkurzył, więc poszedł do monopolowego. Leżałem
chwilę na ziemi, bolało jak jasna cholera – znowu wstrząsnął nim dreszcz. – A Jason
trochę płakał, więc zebrałem się w sobie i przeczołgałem się do końca pokoju, w
którym leżał. Wydaje mi się, że uderzył się głową w kant szafy. I… I powiedział
do mnie coś, czego w życiu nie spodziewałem się usłyszeć. Na miłość boską, dla
mnie był tylko niedorozwojem, z którym musiałem się użerać na jednym pokoju –
pokręcił głową, zgrzytając zębami. – Powiedział do mnie „Otwórz oczy i znajdź
swoją wartość”. A potem złapał mnie za rękę i już nigdy nie puścił. W sumie to
puścił… Kiedy była już zimna i sama się osunęła.
Harry poczuł to dziwne uczucie kiełkujące w przełyku – coś,
co rodzi się, kiedy bardzo chcesz płakać, ale nie chcesz tego robić. Leighton
nie chciał jego łez i współczucia.
- Co zrobiłeś?
- Zadzwoniłem po karetkę, ale nie podałem danych
personalnych. Wziąłem gitarę i trochę drobnych, obserwowałem resztę zza drzewa
po drugiej stronie ulicy. Widziałem, jak wnoszą Jasona do karetki. Przykrytego
folią. Tylko ręka opadała bezwiednie z boku. Wciąż czułem jej dotyk na skórze.
Zmywałem go miesiącami, a do dzisiaj zdarza mi się czuć jego palce na moim
nadgarstku – kolejne wzdrygnięcie. – Kiedy upewniłem się, że przyjechała
policja, by dowiedzieć się czegoś więcej, zwiałem. Chciałem tylko udupić ojca.
By nie uszło mu to na sucho.
- I dokąd się udałeś?
- Miałem szesnaście lat, co miałem zrobić? Przyjechałem
stopem do Londynu. Spędziłem parę miesięcy na dworcu, ale raz straż miejska
zauważyła, że jestem młody, więc uciekłem stamtąd.
- A potem?
- A potem wplątałem się w coś, co krąży za mną do dzisiaj.
Ale nie, nie, tego już nie mogę powiedzieć. Ja… Przegiąłem – w ułamku sekundy
zmienił nastrój. Z wrażliwego i rozbitego zamienił się w kłębek irytacji. –
Kurwa.
Kolejne przekleństwo. To chyba nie jest dobry dzień dla
Leightona.
- Hej – Harry położył rękę na ramieniu chłopaka, który
powoli zbierał się do wyjścia. – Leighton.
- Po prostu zapomnij.
- Leighton do kurwy nędzy!
Pevense zamarł w miejscu. Harry Styles nie unosił głosu i
nie nadużywał języka ulicy. Czując, jakie wrażenie wywarł na brunecie, wstał,
nie do końca wiedząc, co nim kieruje.
- Może…
Myślał. Intensywnie myślał nad tym, jak go nie spłoszyć. Jak
zatrzymać jego szczerość na jeszcze parę minut.
- Może nie czujesz się z tym dobrze, ale ja czuję się dobrze
z tym, że widzisz we mnie coś więcej niż zabawkę do snucia niepoprawnych
żartów.
Zapadła chwila milczenia, jednak niekrępująca. Czuli jakby
emocje i tak krążyły między nimi, wyrażając więcej niż słowa.
- Wiesz, że nigdy nie obrażam cię celowo.
- Wiem – prawie wszedł mu w słowo. – Życie dało ci kopa w
dupę i trzymasz dystans, teraz to łapię – wzruszył ramionami, nieśmiało
wykrzywiając wargi. – Po prostu nie miej wyrzutów sumienia, że powierzyłeś
historię nieodpowiedniej osobie, okej?
- Okej – przytaknął, nie odwracając wzroku od głębokiej
zieleni oczu Harry’ego.
To była dziwna noc. Przybrała nieoczekiwany zwrot akcji. I
chyba tym Harry tłumaczył się przed samym sobą następnego ranka, gdy myślał, co
wydarzyło się potem.
- Więc… Po prostu wracajmy do pisania piosenek albo… Albo
jedźmy do domu – Harry machnął ręką, wracając do stosu kartek. Jedną dłonią
ułożył je w idealną kupkę, odkładając do podręcznej teczki. Zgarnął kubki z
niedopitą herbatą i położył na blacie.
- Harry?
Obrócił się, nie spodziewając się Leightona tuż obok siebie.
- Kogo we mnie widzisz?
- Proszę?
- Kiedy na mnie patrzysz. Jak ten twój przyjaciel na mnie
patrzył. Kogo we mnie widzisz?
Pytanie zawisło przecinając powietrze niczym
ostry nóż. Przyznać się?
- Niezależnie od tego, kogo w tobie widziałem na początku –
zaczął, po raz pierwszy nabierając odwagi, by przetrzymać spojrzenie jego
niebieskich oczu. Tak bardzo identycznych jak oczy Louisa. – Teraz widzę tylko
Leightona Pevense, którego obecność doceniam w swoim życiu bardziej, niżeli wszystko
co spotkało mnie przez ostatnie lata. Od 2014 roku.
- A co wydarzyło się w 2014? – Leighton zmarszczył brwi, ale
inaczej niż zazwyczaj. Nie ciekawsko, bardziej jak… Współczująco. Jakby czuł, że świat Harry’ego runął w
przepaść wraz z 2014.
- On zginął – jego oczy zaszkliły się, choć nie chciał, nie
chciał załamywać się przed Leightonem, którego tragedia była znacznie głębsza
niż źle ulokowane uczucia Harry’ego.
- On? On… Był ważny?
- Był wszystkim.
Leighton przytaknął.
- Nie, nie rób tego – delikatnie opuszkiem palca starł
zbłąkaną łzę z policzka Harry’ego. – Śmierć to hiena, nie dawaj jej
satysfakcji, że wygrała.
Harry przymknął oczy, wzdychając głęboko.
- Harry?
Ponownie je otworzył, przywołany dziwnym tonem w głosie
Leightona.
- Czy… Czy ty… Czy On i ty…
- Kochałem go. A on mnie nie.
- Jak to jest kogoś kochać?
Harry wzruszył ramionami. Zaczął ignorować bliskość ich
ciał, jakby kompletnie zapomniał, że stoją tors w tors.
- Kiedy widzisz tę osobę, jesteś ciągle zafascynowany.
Chcesz ciągle odkrywać ją na nowo, bo odczuwasz wieczny niedosyt. Chcesz… Chcesz
ją chronić przed złem całego świata, chcesz płakać nad jego niedolą, cieszyć
się jego sukcesami, chcesz być i trwać w każdym uniesieniu i upadku ich życia.
Chcesz być częścią historii, którą piszą. Chcesz być wspominany w każdej
notatce ich tajemniczego pamiętnika. Chcesz, by ta osoba myślała o tobie nawet
wtedy, kiedy powinna skupić się na swoich obowiązkach. Chcesz wracać zmęczony
wieczorami i chcesz po prostu usiąść obok i bez słowa zasnąć, oglądając powtórki
durnych seriali. Chcesz dzielić z kimś łóżko i chcesz brać z kimś wspólne
prysznice. Chcesz jadać tylko jego kanapki i pić herbatę, którą tylko on
przygotuje. Chcesz być wszystkim, czego
on pragnie. Chcesz być jego lekiem na całe zło. Chcesz być tym, w kim widzi
oparcie. Chcesz mu imponować wszystkim, nawet najmniejszą rzeczą, tak głupią i
beztroską jak ruszenie tyłka do posprzątania całego domu na święta. Chcesz być
wszystkim dla tej osoby. Chcesz żyć.
Skończył ten dziwny monolog, nie do końca rozumiejąc, co się
dzieje. Dlaczego nagle Leighton zadał mu to dziwne pytanie? Dlaczego otworzył
przed nim kartki swojego własnego pamiętnika? Dlaczego to się dzieje?
Kolejna tej nocy cisza zawisła w powietrzu.
- Harry? Jak bardzo kochałeś… Jego?
- Nazywał się Louis.
- To On, tak? To On był taki sam jak ja?
Harry przełknął głośno, otwierając mocno zaciśnięte powieki.
Kiedy w ogóle je zamknął?
- Wyglądasz jak Louis Tomlinson. Członek zespołu One
Direction.
- Ta piosenka…
- „Right now” – przerwał. – Tę piosenkę śpiewaliśmy. Tak –
odpowiedział na niedokończone pytanie.
- Czy One Direction… Czy ty…? – Leighton nie mógł
uporządkować myśli. - Byłeś w tym zespole, prawda? Byliście w nim razem?
- Tak, byliśmy.
Znów pauza. Znów nie dane było jej trwać długo.
- Czy… Czy lubisz mnie tylko dlatego, że jestem jak Louis?
- Nie – zaprzeczył energicznie. – Cokolwiek teraz myślisz,
jesteś… Jesteś inny. Jesteście podobni, ale inni. Ty byś mi tego nie zrobił.
- Czego?
- Nie wykorzystałbyś mnie tak, jak On to zrobił.
- Skąd ta pewność?
- Nie wiem. Ufam ci – wyrzucał z siebie słowa, kompletnie
nie rozumiejąc, dlaczego to robi. Ludzie mówią, by żyć chwilą i chyba właśnie
tym kierował się w tamtym momencie swojego życia.
- Harry?
- Tak?
-Ty ufasz mi, a czy ja mogę zaufać tobie?
- A jeszcze mi nie ufasz?
Leighton zadygotał z nadmiaru napięcia. Elektryzujące iskry,
które odczuwali do siebie od dawna znacznie przybrały na sile.
- Chciałbym zrobić coś, czego nigdy nie robiłem szczerze. I
chciałbym, żebyś dał mi w pysk, nawet jeśli nie mógłbym tego znieść przez
wzgląd na wspomnienie ojca, dobrze?
Harry nie przytaknął, ani nie zaprzeczył, po prostu stał jak
sparaliżowany. Jakaś magiczna moc odebrała mu zdolność poruszania się.
Kubki ustawione na blacie spadły z trzaskiem, zaraz po tym
jak Harry instynktownie cofnął się, czując nacisk drugiego ciała tuż przy
swoim własnym.
Leighton delikatnie otarł policzki Harry’ego, po których w
międzyczasie skapnęło dużo łez.
- Nie jestem Louisem – powiedział, a woń tytoniu i malinowej
nuty wdarła się w nozdrza Harry’ego. – Ale mogę być Leightonem, który spróbuje
dać ci to, czego nie dał ci Louis – mówiąc to, wpił się w wargi zaskoczonego
chłopaka.
Harry od kilku minut czuł, że to nastąpi, jednak sam fakt, co się dzieje, uderzył w niego ze zdwojoną siłą. Przez dłużące się
sekundy nie wiedział, co robić. Chciał tego od chwili, gdy minął go na
skrzyżowaniu, chyba nawet to była jego pierwsza myśl, zaraz po tym, gdy
uderzyło w niego podobieństwo Leightona i Louisa. A teraz, gdy wydarzenie miało miejsce, gdy był głównym bohaterem sceny, którą wyobrażał sobie
wielokrotnie... Zjadła go trema. Nie byłby dobrym aktorem.
Nim zdążył przyzwyczaić się do dotyku miękkich ust na swoich
własnych, oddaliły się od niego zostawiając uczucie niedosytu. To nie był jego
najlepszy pocałunek w życiu, był dobry, ale inny od reszty. Inny od sposobu, w
jaki całowała go Judith, inny od drogi wytyczonej wargami Tomlinsona.
Leighton otworzył oczy, wpatrując się w Harry’ego, który
wciąż sterczał tam jak biblijna żona Lota. Skostniał.
- Czy…
Nie dane było mu skończyć. Nagły akt desperacji rozkazał
Harry’emu przerwać to, co chciał powiedzieć Leighton. Rzucił się na chłopaka,
jeszcze raz złączając ich usta. Nienawidził papierosów, ale dlaczego nikotyna,
którą czuł w pocałunku Leightona, tak bardzo go podkręcała?
Poczuł ręce Leightona na swoim kręgosłupie. Swoje własne
ulokował na karku chłopaka, jakby pragnął go mocniej, o ile możliwe było jeszcze
większe zbliżenie.
Jak długo nie odrywali się od siebie? Tego nie dało się
określić. Kiedy brakowało powietrza, robili sekundową przerwę, na nowo przywierając
do swoich własnych warg. To było nowe doznanie, docierające głęboko w
najmniejszy nerw i najmniejszą cząstkę Harry’ego. Wraz z ustami Leightona na
swoich wargach, poczuł prąd energii, który wygasł dwanaście lat temu, który
wygasł, kiedy lekarz wygłosił przed nim godzinę zgonu Louisa Williama
Tomlinsona.
Maksymalnie koncentrując się na chłopaku przy nim, pozwolił
odpłynąć strudzonym myślom, w całości zatracając się w dawce uczuć, jaką
przelewał na niego Leighon Pevense.