wtorek, 24 września 2013

Rozdział 8

Witajcie po przerwie!
Wykończy mnie ta szkoła, słowo daję. Poza tym mam też przyjaciół, rodzinę i sprawy osobiste, więc... To naprawdę brzmi jak denne tłumaczenie, co nie?
Wybaczcie mi zwłokę, ale w ramach rekompensaty rozdział ma aż 6 stron w Wordzie, mój nowy rekord.
Mogę was prosić o komentarze? Wciąż jest ich dużo, ale kiedyś było więcej. Motywują mnie jak cholera.
Zapraszam do czytania! 
Buziaki! :)

__________________________________


Deszcz rytmicznie uderzał o rynny. Chłopiec siedział na parapecie, palcami ścigając się z sunącymi po szybie kroplami.
- Wszystko w porządku?
- Mam bardzo przechlapane?
Perrie uśmiechnęła się, siadając obok.
- Skłamałabym, mówiąc, że nie.
Leo opuścił wzrok, obejmując kolana rękami.
- Hej, co to za mina!
- Ja tylko chciałem, żeby oni zaczęli ze sobą rozmawiać.
- Kto, skarbie? – skonsternowana zmarszczyła brwi. – Nie chcę na ciebie naciskać, ale lepiej, żebyś powiedział mi, dlaczego przyjechałeś bez wiedzy rodziców. Skąd ten pomysł?
- Tata się wyprowadził. Mówił, że na trochę, ale to nie jest na trochę. Mama za często widywała tego pana.
- Jakiego pana? - Perrie pokręciła głową. – Czekaj, powoli. Chyba trochę nie rozumiem.
Leo przygryzł wargę, machając nogami w powietrzu. Był za niski, by dosięgnąć podłogi.
- Mama zdradzała tatę, ale nie mogłem mu powiedzieć.
- Nie… - blondynka przymknęła powieki, próbując przyswoić wszystkie informacje, które opowiedział jej Leo. – Leo? – westchnęła, chwytając strapiony wzrok chłopca. – Nie myśl, że ci nie wierzę, ale chyba coś pokręciłeś. Zdrada to bardzo mocne słowo.
- Wiem, co to znaczy, mam już prawie sześć lat.
Perrie uśmiechnęła się, palce wtapiając w puszyste od mżawki loki dziecka.
- Rodzice przyjadą i wszystko sobie wyjaśnicie, już ich powiadomiłam – grymas wpełzł na twarz pięciolatka, wywołując w Perrie mieszane uczucia. – Spokojnie, wstawię się za tobą, kawalerze.

Droga w godzinach szczytu nie wydawała się kuszącą perspektywą, jednak żadna inna opcja nie wchodziła w grę. Po telefonie, jaki otrzymał, Harry jak poparzony wyskoczył z biura, chcąc, niechcąc, z Judith kroczącą mu za plecami.
Mijając znak informacyjny, dodał gazu, w parę minut pokonując peryferie Londynu.
Nie był tutaj od tak dawna – ostatni raz na urodzinach Liama w 2016 roku. Miejskie zakłady pracy i fabryki nieustannie tętniły życiem. Zdawało się, że choćby najmniejszy hektar potężnej metropolii wykorzystywano w celach gospodarczych. Odległe drapacze chmur powoli wynurzały się zza kłęby dymów i spalin, kiedy tylko zakręcił w pierwsze mieszkalne alejki.
Harry nie potrafił opisać uczucia narastającego w nim z każdym mijanym kilometrem. Pomimo powagi sytuacji cieszył się, że znowu jest tutaj, w miejscu, które mimowolnie nazywał swoim prawdziwym domem.
Judith na siedzeniu pasażera podrygiwała nerwowo, wypatrując skromnej, ale jakże okazałej willi Malików. W prawdzie nie dogadywała się z Zaynem, jednak parę razy miała przyjemność odwiedzić jego posiadłość. Pamiętała, że Malik cenił sobie prywatność, stąd dom na najdalszych obrzeżach Londynu.
- Nie powinieneś skręcić w prawo?
- Jest objazd, robią drogę.
- W porządku.
Funkcjonowanie na zasadzie prostych pytań i odpowiedzi po parogodzinnej trasie stawało się nad wyraz męczące. Sporadyczne próby rozpoczęcia rozmowy nie przyniosły rezultatu, chociaż tyle spraw wymagało przedyskutowania.
Odnalazłszy Churchill Avenue 24, Harry zaparkował na podjeździe, z ociąganiem wyjmując klucze ze stacyjki.
- Idziesz?
Judith zdążyła wysiąść i podejść do bramy, ignorując ulewę plączącą jej jasne kosmyki. Harry naciągnął na głowę kaptur, zamykając samochód. Stanął u boku Judith, przepuszczając ją frontowym wejściem.
Mieszkanie Zayna i Perrie znajdowało się na ogromnym pagórze sąsiadującym z rozległym polem golfowym. Widok jak zawsze zapierał dech w piersiach, jednak i bez tego Harry nie potrafił solidnie nabrać powietrza w płuca. Denerwował się świadomością, że Leo uciekł przez niego. Wyrzuty sumienia coraz bardziej piekły jego gardło, w którym uformowała się gula przerażenia.
Syn Harry’ego nie był głupim maluchem. Rozumiał nader dużo, co budziło podziw wśród babć i nauczycielek. Harry sam nie wiedział, jak czuje się z tym faktem. Kochał Leo najbardziej na świecie, ale często obawiał się, że natłok informacji może za mocno obciążyć chuderlawe barki chłopca. Czasami nie wiedział, w jaki sposób traktować własne dziecko. Momentami odnosił się do niego, jak większość rodziców odnosi się do swoich pociech – z przymrużeniem oka odpowiadał na nurtujące Leo pytania, stawiając wszystko w kolorowym świetle. Z drugiej strony chłopiec miewał dni, które Harry żartobliwie nazywał „podniosłością w kędzierzawym królestwie” – pięciolatek beształ go za wymijające i lakoniczne bajki o szczęściu, chcąc czystej prawdy, jak np. wtedy, gdy nie kupił historii o tym, jakoby dzieci brały się z kapusty.
Harry wyrwał się z letargu dopiero przed drzwiami budynku, kiedy zadaszenie tarasowe powstrzymało strugi deszczu od moczenia jego ubrań.
Judith zadzwoniła delikatnie, strzepując z płaszcza zbłąkane krople wody. Za miną pokerzysty Harry dostrzegł jej zmartwienie i podenerwowanie.
Drzwi otworzyły się ze zgrzytem, ukazując im wnętrze przestronnego przedsionka skąpanego w bieli i szarości.
- Zobacz, goście przyszli!
Perrie kołysała na rękach małą dziewczynkę, która obserwowała przybyszy wielkimi brązowymi oczami. Harry i Judith widzieli ją po raz drugi, nie mogąc wyjść z podziwu, jak zmieniła się przez te pół roku.
- Cześć – Judith pierwsza odważyła się przekroczyć próg korytarza. Przywitała się z Perrie, przejmując z jej rąk Sophię.
- Witaj, Harry – Perrie przytuliła się do Harry’ego, całkowicie znikając w jego dużych ramionach. – Pewnie jesteście zmarznięci, dam wam jakieś ciepłe ubrania.
- Nie, nie trzeba – Judith potrząsnęła głową, oddając Sophię z powrotem w dłonie mamy. – Gdzie on jest? – nerwowo rozejrzała się po korytarzu, odkładając kurtkę na wieszak. Harry powtórzył jej ruchy, mimowolnie zaglądając za najbliższe drzwi. Musiał upewnić się, że Leo jest cały i zdrowy.
- Zasnął. Był wyczerpany – ruszyli za Perrie po schodach, przystając przy drzwiach jednej z sypialni. – Zajrzyjcie, jeśli chcecie, idę przewinąć małą – oddaliła się do pokoju obok, dając im chwilę wytchnienia i ulgi.
Judith bez oporu weszła do środka, od razu przysiadając na skraju wielkiego łóżka.
Leo leżał zamotany w jasną pościel, a jego cichy i spokojny oddech był jedynym dosłyszalnym dźwiękiem panującym w pomieszczeniu.
Harry oparł się o błękitną ścianę, wzdychając ciężko. Ręką delikatnie przeczesał włosy chłopca, pozostawiając je w jeszcze większym nieładzie.
- Dzięki bogu – szepnęła Judtih, przykładając czoło do dłoni Leo. Pocałowała go w policzek i jeszcze szczelniej opatuliła kołdrą.
- Niech odpocznie, potem z nim porozmawiamy – spojrzała na Harry’ego, wstając i oglądając się na śpiącego syna. – Pójdę do Perrie, może coś jej powiedział.
Harry tylko przytaknął, nie zmieniając pozycji. Judith wyszła, przymykając za sobą drzwi.
- Oj, młody, młody – podszedł bliżej, zajmując wcześniejsze miejsce Judith.
- Przepraszam – stłumiony odgłos przedostał się spod kupy prześcieradeł i koców. – Nie chciałem – ciemne oczy wychyliły się zza poszewki, uważnie lustrując zdziwioną twarz Harry’ego.
- Nieładnie robić takie dowcipy starszym, młody mężczyzno – Harry uśmiechnął się, uchylając rąbka kołdry, po czym sam ułożył się obok Leo, ignorując jego chichoczące protesty.
- Jesteś na mnie zły?
Harry podparł głowę na dłoni, odwracając się bokiem w stronę chłopca.
- Jestem zły na siebie – przejechał palcami po policzku Leo, po czym przyciągnął go do siebie. Usiadł po turecku i przytulił syna, zaciągając się jego słodkim zapachem - tak pachniało bezpieczeństwo, o ile to w ogóle możliwe.
- Ja po prostu chciałem, żebyś porozmawiał z mamą. Żebyście nie krzyczeli i żebyś wrócił do domu. Nie jest tak samo, kiedy cię nie ma – cichy szloch jeszcze bardziej zmoczył koszulkę Harry’ego. Zresztą mało brakowało, by i z jego oczu uleciały gorzkie łzy. To była jedna z najpiękniejszych chwil w jego życiu, bez wątpienia. Choć nienadzwyczajna, w swojej prostocie znaczyła dla niego bardzo wiele.
- Już, już – oddalił chłopca od siebie na długość wyciągniętej ręki. – Będzie teraz trochę inaczej, Leo – otarł słone krople z kącików jego oczu, uśmiechając się pocieszająco.
- Kiedy mówiłeś mi, że potrzebujecie z mamą czasu sam na sam, miałeś na myśli sam na sam już na zawsze, prawda?
- Nie jestem pewien, ale ja i twoja mama… - Harry oblizał dolną wargę, szukając odpowiednich słów. Ostatnio nie powiedział mu prawdy, przez co teraz znajduje się tutaj, w sypialni gościnnej Malików. Kłamstwo chyba nie popłaca. – Wydaje mi się, że nie będziemy mogli już nigdy mieszkać w jednym domu – wypalił na jednym wdechu, uciekając wzrokiem w przestrzeń. Nie chciał patrzeć w oczy syna. – Kiedy byłem mały, babcia z dziadkiem też zdecydowali, że przestaną żyć razem, i wiesz co zrobiłem?
- Co takiego?
- Uciekłem z domu – uśmiechnął się gorzko, palcem wskazującym kreśląc kółka na kolanie chłopca. – W prawdzie poszedłem tylko do mojego przyjaciela, Tony’ego, ale rodzice i tak dostali szału. I nawet dokonałem swego. Odłożyłem kryzys w ich małżeństwie na parę miesięcy, ale później to wróciło, ze zdwojoną siłą.
Leo uważnie słuchał każdego jego słowa, w skupieniu analizując, do czego pije tata.
- I wtedy zdałem sobie sprawę, że to nie ma sensu. Lepiej będzie, jeśli przestaniemy mieszkać razem. Nie utrzymam ich na siłę, skoro to gorsze niż bycie osobno.
- Co było potem?
- Potem babcia rozwiodła się z dziadkiem. Zostałem z babcią, ale dziadek odwiedzał mnie co najmniej dwa razy w tygodniu. Chodziliśmy na ryby, na moje ulubione eklery do cukierni pani Hutcherson.
- Naszej sąsiadki?
- Tak – Harry uśmiechnął się mimowolnie, gdy coraz bardziej ożywiał zakopane gdzieś głęboko wspomnienia z dzieciństwa. – Najlepsze wypieki w mieście, zresztą sam próbowałeś.
Leo przytaknął, wyraźnie nad czymś dumając.
- I teraz myślisz, że dobrze zrobiłeś?
- Myślę, że gdybym tego nie zrobił, może teraz wiódłbym inne życie. Może nie dokonałbym paru kluczowych wyborów nawiązujących do tego, gdzie jestem teraz. Może nie miałbym ciebie i może nigdy nie poznałbym wujka Zayna, który nie spotkałby cioci Perrie.
- I wszystko zależało od tego, że pozwoliłeś dziadkom się rozwieść?
Harry przygryzł wargę.
- Trochę zboczyliśmy z tematu. Po prostu uważam, że czasami to, co wydaje się niedobre, jest najlepszą opcją dla wszystkich. Rozumiesz?
- Chyba tak.
- Dobrze – Harry uśmiechnął się, wstając z łóżka. – A teraz chodź – wyciągnął dłoń w stronę chłopca. – Mama na pewno się ucieszy, że jednak nie śpisz.

Perrie opowiedziała Judith i Harry’emu wszystko, czego dowiedziała się od ich syna. Resztę dnia spędzili ignorując problem i starając się miło spędzić czas.
Leo zaintrygował się małą Sophią, chociaż Jayden, syn Malików, skutecznie wmawiał mu, że „to coś” tylko płacze i je, w dodatku jest dziewczynką w różowych śpiochach.
Harry, wpatrzony w dzieciaki śmigające po całym domu, wylegiwał się na kanapie. Kompletnie ignorował telewizor głośno reklamujący nowy proszek do prania.
- Mogę się przyłączyć?
- Jasne.
Harry przesunął się, robiąc więcej miejsca dla Zayna z Sophią na rękach. Malik rozłożył na środku sofy kocyk, na którym ułożył dziewczynkę z zabawką w buzi. Sam usiadł wygodnie, zmieniając kanał na stację muzyczną.
- Wesoło tu, odkąd przyjechaliście.
Brzdęk garnków i talerzy dopełniał hałasu, a zapach czegoś aromatycznego kusił zmysły.
- Nie ma za co – Harry zachichotał, gilgocząc Sophię, wpatrującą się w niego świecącymi z radości oczyma.
- Szkoda, że tak rzadko wpadacie.
Zayn westchnął, poprawiając zwisającą skarpetkę na stópce córki.
- Wiem, że masz mi to za złe, ale…
- Nie – przerwał mu energicznie. – Bynajmniej. Po prostu rozumiem, co w tobie siedzi. Tak sądzę, że rozumiem.
Chwila krępującej ciszy ciążyła nad salonem.
- Dzięki, Zayn.
- Nie przeceniaj mnie. Parę razy chciałem zrobić ci Paranormal Activity.
Sophie, nie wiedząc, co się dzieje, dołączyła do chichoczących chłopaków, wywołując w nich jeszcze większą salwę śmiechu.
- Macie tutaj jakiś jej kult? – Harry uniósł brew, obserwując Malika, który tym razem przyczepił się do odpiętego guziczka w małej różowej koszulce.
- Perrie mówi, że mam obsesję.
- Niall ma konkurencję.
- Niall niedługo odpadnie. Vivi poszła do szkoły, niedługo nie będzie już córeczką tatusia.
- Masz rację – Harry przytaknął w zamyśleniu. – Przekażę Liamowi, żeby zaostrzył rywalizację.
- Payno się nigdy nie ustatkuje – roześmiał się Zayn, podpierając brodę kolanem.
- Czytałem w gazetach, że kogoś ma – Harry wzruszył ramionami, pomagając Sophie ustać na nogach. Dziewczynka przytrzymała się jego palców, z trudem unosząc się na pulchnych nóżkach. Zayn przyglądał im się z uśmiechem.
- Nie byle kogo. Pamiętasz Jesy Nelson?
- Była z Perrie w Little Mix.
- Ta sama.
Harry gwizdnął z aprobatą.
- Naprawdę?
- Coś jest na rzeczy, ale oficjalnie udawaj zaskoczonego.
- Milczę jak grób.
- Tato! – Jayden wbiegł do pokoju, a zaraz za nim pojawił się Leo. – Mama mówi, że kolacja na stole.
- Idziemy – Harry podniósł się, biorąc Sophie na ręce.
- Harry?
Styles przepuścił chłopców przodem, odwracając się do Zayna.
- Nie chcę się wtrącać, ale też czytam prasę, poza tym Perrie powiedziała mi, co mówił Leo. W sensie… – zmieszał się. – Leo uciekł, bo uważa, że…
- Leo ma rację.
Zayn pokiwał głową, wyłączając telewizor.
- Jeśli chcesz pogadać, to jestem tu dla ciebie.
- Dziękuję.
Za to Harry cenił sobie Malika. Nie odzywał się do niego tyle czasu, a on wciąż był taki sam – nie wścibiał nosa w nie swoje sprawy, ale we wszystkim miałeś jego poparcie, niezależnie od tego, jaka jest sytuacja.
- No – Zayn odkaszlnął, popędzając Harry’ego. – Koniec czułości, mój kurczak stygnie.

Kolacja przebiegała w przyjemnej atmosferze. Nawet Harry i Judith rozmawiali ze sobą, próbując odłożyć na bok rzeczy, z którymi przyjdzie im się zmierzyć jutro. Na początku było dość niezręcznie. Harry wciąż nie pogodził się z tym, co zrobiła mu jego żona. Potrafił jednak koegzystować z kobietą w harmonii, motywowany obecnością Leo.
Dzwonek do drzwi przerwał rozgardiasz panujący przy stole.
- Spodziewasz się kogoś?
Zayn wzruszył ramionami, wyprzedzając Perrie w wyjściu na przedsionek.
- Słyszałem, że imprezujecie bez Horanów, parszywe gnidy!
- Niall, tu są dzieci!
Horan wpadł do jadalni z Vivienne na rękach.
- Harry był łaskaw wysłać mi SMS’a – uradowany Irlandczyk postawił swoją córkę na ziemi, przytulając się z każdym, włącznie z Sophią.
- Gdzie zgubiłeś Demi?
- W Ameryce. Ale wraca niedługo. Kurde, jak się cieszę, że was tu widzę w takim gronie.

Dom Malików tętnił życiem.
Vivi, Leo i Jayden biegali boso po trawie na ogrodzie, a zmartwione Judith i Perrie obserwowały najmniejszy ruch dzieci, upominając je na każdym kroku.
Niall, Zayn i Harry rozsiedli się na tarasie, popijając piwo i ciesząc się piękną pogodą, która nastała zaraz po okropnej burzy.
- Świetnie, że wpadliście do Londynu.
Niall nie wiedział o ucieczce Leo, lecz reszta postanowiła wtajemniczyć go z rana. Nie chcieli psuć specyfiki tego miłego wieczoru, a entuzjazm Horana był zaraźliwy.
Rozmawiali o rzeczach błahych, wspominali dawne lata, skrupulatnie omijając tematy drażliwe.
- Przepraszam na moment.
Harry, rozbrojony nowym kawałem Nialla, oddalił się w głąb ogrodu, przykładając do ucha dzwoniący telefon.
- Styles, słucham?
- Cześć, Harry.
Przystanął w miejscu, próbując przypomnieć sobie, jakim cudem Leighton do niego dzwoni. Spotkanie spraiwło, że stał się nieco zamroczony, więc dopiero po chwili przypomniał sobie o wizytówce.
- Cześć, Leighton.
- Znalazłeś już chłopca?
- Tak, dziękuję, że pytasz. Wszystko w porządku?
Głos Leightona był inny niż zazwyczaj, stonowany i mało wyzywający.
- Chciałem się tylko upewnić, że z twoim synem jest okej.
- To miłe.
Głośne szumy i piski zakłóciły połączenie.
- Jesteś tam?  - Harry zmarszczył brwi, słysząc krzykliwy głos w tle.
- Tak, tak. Przepraszam, muszę kończyć.
- Wszystko dobrze?
- Tak. Cieszę się, że u ciebie w porządku.
- Leighton?
- Tak?
Harry zawahał się.
- Naprawdę wszystko dobrze?
- Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy, Harry.
- Jesteś dziś inny.
- Nie znasz mnie.
Cisza zawisła na linii, jednak żaden nie rzucił słuchawką.
- Może już wkrótce poznasz mnie lepiej – cichy szept przyprawił Harry’ego o ciarki na całym ciele. Co do cholery? Czy ten dupek mu grozi? – Dobranoc, Harry.
Głuchy odgłos zakończonego połączenia rozszedł się echem po spokojnej okolicy.
Leighton jest popaprany…

niedziela, 8 września 2013

Rozdział 7

Cześć!
Nie będę kłamać - jest mega krótko, mega dziwnie i mega nie w moim stylu. Retrospekcja chyba dłuższa od całego rozdziału właściwego.
Nie nadążam ze szkołą, ze wszystkim innym. To aż irracjonalne, biorąc pod uwagę, że dopiero zaczął się rok szkolny. Poza nauką prywatne sprawy też rzuciły mi się na łeb, więc nie dałam rady wykrzesać nic więcej z tego rozdziału. Stwierdziłam, że wolicie cokolwiek od niczego, prawda?
W wakacje byłam w miarę regularna, ale teraz nie wiem, kiedy i jak będę publikować. Postaram się wykrzesać każdą chwilę. Oby wena nie zrobiła mnie w jajo.
Mimo wszystko, liczę na waszą wyrozumiałość.
Do napisania!

_____________________


Retrospekcja

Wtorek, 01.04.2012r.

- A co myślisz o tym?
Chłopak przejął świstek, z uwagą śledząc tekst pełen kleksów i przekreśleń. Wymięta kartka wyglądała, jakby wyjęto ją psu z gardła. Kilkanaście przedziurawionych miejsc sugerowało, że Harry bardzo przykładał się do wyraźnego kaligrafowania swoich bazgrołów.
Delikatny uśmiech błądził po wargach Louis’ego.
- To jest to – spojrzał na Stylesa, wyrywając mu długopis z dłoni. Szybkim ruchem dopisał dwie linijki, na końcu stawiając dwukropek i nawias. – Będzie się świetnie komponować.
Harry spojrzał ponad ramieniem przyjaciela, odczytując na głos.
- „Cause this love is only getting stronger so I don’t wanna wait any longer, I just wanna tell the world that you’re mine, Styles J”* – zachichotał, mierzwiąc oklapniętą grzywkę bruneta. – Jeśli zmienimy ostatnie słowo, to są naprawdę genialne wersy.
- Nie podoba ci się?
- Bynajmniej. Po prostu nie wyobrażam sobie Zayna śpiewającego dla mnie miłosną serenadę – prychnął, podchodząc do niewielkiego aneksu kuchennego. – Głodny?
- Jasne – Louis przytaknął w zamyśleniu. Z szuflady wyjął notes, pieczołowicie przelewając na papier zdanie po zdaniu.
- Bawisz się w powieściopisarza?
Harry uśmiechnął się, stawiając na stoliku dwa talerze odgrzanej w mikrofali chińszczyzny.
- Hej, ziemia do Tommo – machnął ręką tuż przed wzrokiem Louis’ego, wyrywając go z transu.
- Tak, tak, dzięki – rzucił na odczepne, wracając do pisania.
Był wyraźnie pochłonięty tym, co robił. Niczym robot kreślił kolejne i kolejne wyrazy. Ku zdziwieniu Harry’ego, w ogóle nie popełniał błędów. Miał całkowitą kontrolę nad tym, co chciał przekazać.
Zaintrygowany, nie mogąc dłużej wytrzymać, odłożył widelec i zwinnym ruchem wyrwał przyjacielowi skoroszyt.
- Oddawaj!
Parę centymetrów wzwyż pozwoliło mu skutecznie odpędzić Tomlinsona, który niestrudzenie stawał na palcach, chcąc odebrać własność.
- Wow, Lou!
- Nie Lou-Louj mi tutaj, tylko oddawaj!
- Nie, poważnie, to jest świetne. Wpadłeś na to przed chwilą?
- Zainspirowałeś mnie stęchłym zapachem jedzenia – wywrócił oczami. Wiedząc, że z metrem osiemdziesiąt pięć nie ma co walczyć, wrócił na małą, niewygodną kozetkę. Umeblowanie nowojorskiego studia z pewnością nie sprzyjało zdrowiu kręgosłupa.
- Łatwo ci to przychodzi. Nigdy nie pojmę jak to możliwe – Harry westchnął, dołączając do bruneta.
Louis zagryzł wargę, hamując chichot.
- Po prostu skupiam się na tym, co czuję. Żadnych blokad – dokładnie dobierał słowa, całkowicie skupiając się na Harrym. – Żadnych.
Styles odwzajemnił spojrzenie, wiedząc, do czego zmierza. Harry nigdy nie będzie taki pewny siebie i bezpośredni jak Louis.
- Jedz, bo wystygnie.
- Wiesz? Trochę siebie nie doceniasz – Louis z uwagą lustrował swój ryż, ignorując skonsternowane spojrzenie Harry’ego. – Kiedyś możesz wieść prym w tej dziedzinie – westchnął. – Byłbyś genialnym tekściarzem, gdybyś choć trochę się otworzył.
Harry nie zaprzeczył. Głupio mu przyznać, że lubi pisać i chyba całkiem dobrze się w tym odnajduje. Chociaż Louis miał rację – twórczość do wglądu publicznego stopowała go na tyle, iż każdą pracę analizował percepcją innych, ignorując to, jak sam się z tym czuje. Kątem oka jeszcze raz zmierzył fragmenty Louis’ego. Patrząc na nie wiedział, że są jego, przesiąknięte nim po ostatnie litery.
„I promised one day that I’ll bring you back a star. I caught one and it burned a hole in my hand…” *2

- Styles, jest za dziesięć siódma.
- Już, chwila.
Harry wygrzebał się spod kołdry, mrużąc oczy przed oślepiającym blaskiem poranka. W pośpiechu naciągnął na siebie wczorajsze jeansy. Nie miał ochoty użerać się z zamkniętą walizką. Od niechcenia przeczesał dłonią włosy, przekraczając próg niewielkiej kuchni.
- Chcesz? Wiem, że chcesz.
Adam postawił przed nim parujący kubek. Harry wspiął się na wysoki stołek, głowę opierając o blat.
- Zabieraj te kłaki z moich kanapek – Lambert uderzył go lekko łopatką kuchenną. Usiadł naprzeciwko, w skupieniu przyglądając się przyjacielowi.
- No co? – Harry wzruszył ramionami, biorąc łyk kawy, która przyjemnie rozgrzała go od środka.
- Co teraz? - Adam przeniósł wzrok na artykuł w dzisiejszej gazecie. Podrapał się po karku, palcem wskazującym pokazując Harry’emu nagłówek:
„Lider zespołu wszech czasów w separacji”
- Nie wiem, skąd już wiedzą – czarnowłosy westchnął, wkładając brudne naczynia do zlewu.
- Wychodzi na to, że nawet sąsiadom nie można ufać – Harry wysilił się na uśmiech, dopijając swój napój. – Chodź, podrzucę cię.

- Dzień dobry, panie Styles!
Harry przytakiwał każdemu, schodami wspinając się na ósme piętro. Adam pędził za nim, jęcząc i marudząc przy każdym kroku.
- Durna awaria – burknął, kiedy dotarli na odpowiedni poziom. – Kończysz dziś równo ze mną, czy mam iść na autobus? – przystanął w drodze do swojego grajdołka.
- O siedemnastej na parkingu.
Adam skinął głową, znikając za zakrętem. Harry skierował się w stronę biurka sekretarki.
- Coś nowego? – wyczekująco spojrzał na dziewczynę, składając podpis na kilku czekających już na niego dokumentach.
- Dzień dobry, panie Styles. Ma pan gościa, czeka w gabinecie.
- Nie spodziewałem się…
- Miał wizytówkę – wpadła mu w słowo. Zarumieniła się, podając Harry'emu teczki, z którymi powinien się dziś uporać.
- No tak. Dziękuję, Veronico.
- Miłego dnia, panie Styles!
Ruszył szybciej niż miał w zwyczaju, po drodze zdejmując kurtkę i przerzucając ją przez ramię. Wpadł do ciemnego biura, zapalając światło. Rozejrzał się dookoła, szukając go wzrokiem.
- Bardzo impulsywnie, Harry - Leighton siedział na JEGO krześle za JEGO biurkiem, w palcach trzymając JEGO zdjęcie.
- Nie za wygodnie, panie Pevense? – zamknął drzwi, podchodząc bliżej. Rzucił dokumentację na blat, delikatnie odbierając mu z rąk fotografię.
Leighton wstał, niespiesznie okrążył Harry’ego, po czym usiadł po drugiej stronie, gdzie zazwyczaj oczekiwali go normalni pracownicy. Harry postawił ramkę na swoje miejsce. Zapach wody kolońskiej Leightona wciąż unosił się przy jego fotelu.
- Więc – odkaszlnął, szykując się na walkę z niebezpiecznie bezpruderyjnym spojrzeniem bruneta. – Masz to, o co cię prosiłem?
- Owszem – chłopak wyciągnął z kieszeni pendrive’a. Położył go na stole, pstryknięciem przekazując Harry’emu. Podniósł się, udając, że rozprostowuje kości.
- Idziesz już? – Harry zmarszczył brwi, obserwując, jak Leighton podnosi swój czarny plecak.
- Miałem ci to tylko przynieść - prychnął, jakby nigdy nic.
Harry westchnął.
- Nie jesteś ze mną na ty, Leightonie.
- Ty ze mną też nie, Harry.
Puścił mu oczko, otwierając drzwi.
- Zadzwonię za parę dni.  
- Nie chcesz nawet przedyskutować kwestii umowy? – oparł się o krzesło. Leighton wprawiał go w coraz większe zakłopotanie. – O ile jakąś podpiszemy – poprawił się, widząc triumfalne iskierki malujące się w jego oczach.
- Panie Styles, ja przepraszam, mówiłam pani, że jest pan zajęty, ale… - Veronica wpadła do pomieszczenia, a tuż za nią pojawiła się Judith.
- Czego chcesz? – Harry wstał powoli, zmieszane spojrzenie rzucając w stronę Leightona i swojej sekretarki. Jeśli jego żona planowała zrobić mu awanturę, wolał, żeby nie było żadnych świadków.
- Harry…
- Nie teraz – delikatnie złapał ją za ramię, próbując wypędzić z gabinetu.
- Harry, nie wiem, gdzie jest Leo.

Zayn od paru minut krążył samochodem po parkingu. 
- Cholera!
Jak na złość wszyscy postanowili wybrać się dziś do supermarketu. Dźwięk telefonu wyrwał go z szeptania wiązanki pełnej przekleństw. Zawsze, gdy się spieszył, coś musiało uprzykrzyć mu życie. 
- Czego? - warknął do telefonu, nie spoglądając na wyświetlacz.
- Zayn? - zmartwiony głos Perrie nieco go zaniepokoił.
- Coś się stało?
- Jest u mnie syn Harry'ego.
- Co? - Malik zmarszczył brwi, odnajdując wreszcie upragnione wolne miejsce.
- Ma jego kartę kredytową. Pomijam fakt, że przyjechał tu sam, chowając się w toalecie w pociągu. 
- CO?! - Zayn drastycznie zahamował, wyłączając silnik. - Powiedz, że żartujesz. 
- Wracaj do domu, ja dzwonię do Harry'ego - nie czekając na odpowiedź, zakończyła połączenie. 


*2 fragment Don't let me go