sobota, 25 stycznia 2014

Rozdział 16

Witajcie :)
Nie jestem zadowolona z tego rozdziału. Przyznam szczerze, że napisałam go, ponieważ czułam, że jestem wam coś winna. Dawno nic się nie pojawiało. 
Drugiego lutego zaczynam ferie, więc postaram się dodać w ich czasie dwa rozdziały. Mam nadzieję, że mi się uda. Może zdopingujecie mnie komentarzami? Uwielbiam je czytać, naprawdę! :) 
Dziękuję, że wciąż jesteście i rośniecie w siłę. Naprawdę miło mi pisać z myślą, że nawet, gdy coś nie pójdzie, wspieracie mnie i nie uciekacie. Dziękuję za wasz czas i za każde miłe słowo, jakie kiedykolwiek mi zostawiliście. Uwielbiam Was! :)
Do napisania!

złota myśl, naprawdę :)

_____________________________________________


Harry rozejrzał się po białych ścianach pomieszczenia. Słabo pamiętał, dlaczego tu jest, jednak czuł, że wszystko z nim w porządku i powinni przestać robić mu te wszystkie idiotyczne badania.
- Auu – syknął cicho, kiedy pielęgniarka lekko uszczypnęła go strzykawką. Widząc jej pełne dezaprobaty spojrzenie, zamilkł, próbując ułożyć w głowie wszystkie najświeższe informacje.
- Gotowe – rzuciła kobieta, przyciskając kawałek materiału do zgięcia w łokciu Harry’ego. – Niech się pan przez chwilę nie rusza i przytrzyma wacik. Wyniki powinny być jutro z samego rana.
- Jutro? – jęknął głośno, grzebiąc w kieszeniach leżącego obok płaszcza. – Gdzie mój telefon?  
- Spokojnie. Wszystkie pańskie rzeczy są w przechowalni, proszę się o nic nie martwić.
- Muszę pilnie zadzwonić – złapał błękitne spojrzenie pielęgniarki. – To dla mnie bardzo ważne.
Brunetka pokręciła głową, kierując się do wyjścia.
- Życzy pan sobie krótkich odwiedzin? Oczywiście pojedynczo.
- Słucham? – zmarszczył brwi, w skupieniu obserwując wszelakie przyrządy zajmujące miejsca na półkach wokół niego. Obudził się kilkanaście minut temu, jednak dopiero teraz zrozumiał, że najwyraźniej zatrzymali go w tym śmiesznym pokoju na izbie przyjęć, który póki co znał tylko z naiwnych seriali.
- Dwie kobiety, starsza i młoda, jakieś urocze dziecko i mężczyzna około czterdziestki. Ma pan niezłe wsparcie – uśmiechnęła się serdecznie.
Harry westchnął, odkładając mokry wacik na prowizoryczną kozetkę.
- Chcę się zobaczyć z moim lekarzem prowadzącym. Żądam natychmiastowego wypisu na własną rękę.
- Ależ panie Styles, proszę to…
- Wszystko przemyślałem. Chcę natychmiast stąd wyjść. Nie mam czasu na jakieś…
- Panie Styles!
- Jezu!  – podniósł ręce w poddańczym geście. – Przepraszam, że jestem dla pani taki niemiły, ja tylko… – dodał po chwili, wzrokiem skanując swoje dłonie. – Przepraszam.
Pielęgniarka poklepała go po ramieniu, podając mu plastikowy kubek i okrągłą pigułkę.
- Przyprowadzę Leo. Nie powinien tu w ogóle być, ale owinął sobie cały oddział w okół palca.
Harry uśmiechnął się pod nosem. Urok osobisty Leo działał na najtwardszych ludzi. Przytaknął bez słowa, połykając tabletkę, w której rozpoznał swój stary lek na uspokojenie.
- Proszę bardzo! – w drzwiach pojawił się Adam, na rękach niosąc kędzierzawego chłopca. – Mówiłem, że nic mu nie będzie! A widzisz!
Leo z prędkością światła wyskoczył z ramion Lamberta, wtulając się w Harry’ego.
- Hej, już dobrze! – Harry pogłaskał go po gęstych lokach, jeszcze mocniej przyciskając do piersi. – Wszystko jest w porządku.
Adam posłał mu tylko zdegustowane spojrzenie. W ich niemym języku oznaczało to ni mniej ni więcej, że sytuacja nie prezentuje się najlepiej.
- Judith postanowiła, że lepiej jeśli nie będzie ci dziś przeszkadzać – czarnowłosy odchrząknął znacząco. Nie do końca wiedział, w jakim stopniu Leo jest świadomy sytuacji między Harrym a jego żoną. – Zajmę się małym i odwiozę go do domu.
Harry kiwnął głową w podzięce, wciąż nie mogąc wyswobodzić się z ciasno oplatających go rączek chłopca.
- Mógłbyś zadzwonić do Leightona? Nie będę mógł się z nim dzisiaj spotkać.
- Jasne – Adam przytaknął, wyciągając iPhone’a. – Zaraz wracam.
- Leo?
- Przepraszam – chłopiec przetarł zaczerwienione oczy, starając się opanować.
- To chyba ja powinienem przepraszać – Harry usadził go wygodnie na swoich kolanach. – Przestraszyłem cię.  
- Gdybym wiedział, że zachorujesz, jak ucieknę, to bym nie uciekał. Naprawdę bym nie uciekał!
Harry poczuł delikatne ukłucie w sercu. Leo myślał, że jest winny, stąd to całe zamieszanie w jego zaszklonych tęczówkach.
- Posłuchaj mnie, mały mężczyzno – lekko uniósł podbródek dziecka, tym samym zmuszając Leo, by spojrzał mu w oczy. - Nic, co wydarzyło się w ciągu ostatnich tygodni, nie jest twoją winą, jasne? Masz zakaz w ogóle myśleć w taki sposób – pokręcił głową, wymuszając uśmiech. – Jesteś najważniejszy w moim życiu i nie pozwolę, byś czuł się źle przez moje występki. Rozumiesz?
Leo głośno wciągnął powietrze, raz jeszcze zatapiając się w koszulce Harry’ego.
Styles westchnął, czując się bardziej rozbity niż po poznaniu prawdy o Liamie i Judith. Dawno nie widział Leo w tak mocno opłakanym stanie. Ta chora sytuacja rodzinna najwyraźniej odbijała się na nim gorzej, niż podejrzewał. Po zażegnanym kryzysie w Londynie myślał, że najgorsze już za nimi. Nie zdawał sobie sprawy, że to ledwie zalążek ciężkiej walki o utrzymanie zdrowych relacji. W głębi duszy nigdy nie wybaczy sobie, jak bardzo zranił własne dziecko.
- Spokojnie – szepnął ledwie słyszalnie, całując Leo w czubek głowy. – Wszystko będzie dobrze. Zapewniam cię.

*

- I jak?
Adam dał mu i Leo o wiele więcej czasu niż wymaga jeden telefon. Harry cieszył się, że znalazł tak wyrozumiałego przyjaciela. Był mu dozgonnie wdzięczny.
- Chyba zasnął – syknął cicho, starając się najdelikatniej, jak potrafi, ułożyć go w swoich ramionach. – Przeprosiłeś za mnie Leightona? – zapytał, przykrywając chłopca swoją kurtką.
- Możliwe, że będziesz miał okazję zrobić to osobiście.
Harry podniósł na niego skonsternowane spojrzenie.
- Powiedziałeś mu?! – uniósł głos, jednak ucichł natychmiast, gdy Leo chrapnął niewinnie w jego koszulkę. – Kazałem ci tylko odwołać spotkanie, niepotrzebnie siejesz panikę – rzucił szeptem.
- Zasługujesz na jego opieprz – Adam wzruszył ramionami, siadając na krześle obrotowym. – Uwierz mi, nie był szczęśliwy, kiedy opowiedziałem mu, jak bardzo się zaniedbywałeś.
- Urwę ci łeb – warknął pod nosem, lecz na tyle głośno, by Lambert usłyszał jego mrukliwą groźbę.
Mężczyzna zachichotał w odpowiedzi, szybko wracając do poważnego grymasu.
- Chciałbym powiedzieć „A nie mówiłem?”, ale chyba dobrze zdajesz sobie sprawę, że miałem rację.
- Okej – Harry jęknął niemrawo. – Za długo siedziałem w firmie, za dużo pracowałem, mało sypiałem i zaniedbałem pewne sprawy. Przyznałem ci rację, więc dałbyś mi spokój?
- Może – uśmiechnął się zawadiacko. – Jeśli weźmiesz urlop.
- Co? – prychnął gardłowo. – Chyba pan nie wie, co mówi, panie Lambert.
- Ostatnio często nie było cię w firmie, ale przez problemy rodzinne. To nie to samo co zasłużone wakacje od tego całego bajzlu. Przecież wiesz, że wszystkim się zajmę.
- Nie mogę wymagać od ciebie, że…
- Ale ja sam chcę, żebyś ode mnie wymagał – przerwał mu, pochylając się do przodu. – Chcę, żeby wrócił chłopak, którego poznałem siedem lat temu, a w bieżącej sytuacji nie odzyskam go, nawalając mu roboty na łeb.
Harry zagryzł wargę, wpatrując się w punkt za plecami Adama. Pierwszy raz dał mu do zrozumienia, że coś się zmieniło. Może wcześniej sam tego nie zauważył, ale faktycznie od niedawna Harry nie był do końca sobą. Zgubił gdzieś lekką beztroskę życia, którą swojego czasu w sobie uwielbiał.
- A załatwisz mi wypis do jutrzejszego ranka? Muszę jechać do Londynu.
- Chcesz siadać za kierownicę w takim stanie? Wyrzuć to sobie z głowy!
- Nie zachowuj się jak moja matka! – powiedział z wyrzutem, tamując uśmiech.
- Twoja matka urwałaby ci łeb, gdybym do niej zadzwonił.
- Nie zrobisz tego! – Adam powoli wsadził dłoń do kieszeni, wysuwając telefon. – Adam, nie! – przerażenie wstąpiło na oblicze Harry’ego.
- Spokojnie – chłopak zaśmiał się, chowając komórkę z powrotem. – Wiem, że Anne zabukowałaby najbliższy bilet, a latanie samolotem w tak mroźne zimy nie jest dobrym pomysłem.
- Dziękuję za rozwagę – Harry burknął pod nosem, uśmiechając się. – Ale ja naprawdę muszę jechać do Londynu. Przecież tam bym odpoczął – starał się przekupić Adama, jednak czuł, że stoi na przegranej pozycji. – Zayn lub Niall na pewno zaoferowaliby mi swój dom na rehabilitację – ostatnie słowo ujął w cudzysłów z palców. – Nie każ mi bawić się z tobą w pertraktacje!
Adam westchnął, przykładając do ucha dzwoniącą słuchawkę.
- Halo? – Harry przeniósł spojrzenie na wciąż śpiącego Leo. Kompletnie nie reagował na dźwięki ich rozmowy. – Jest w sali 205 na drugim piętrze. Wyjdę po ciebie na korytarz – zakończył połączenie, podnosząc się z miejsca.
- A ty dokąd? – Styles z powątpiewaniem zlustrował przyjaciela.
- Załatwić ci towarzystwo na rehabilitacji – powtórzył wcześniejszy gest Harry’ego, wychodząc z pomieszczenia.
- Dureń.
Harry zaśmiał się cicho, próbując jakoś przenieść Leo na swoje drugie ramię. Prawa ręka doszczętnie mu zdrętwiała. Delikatnie przełożył jego chude ciałko, sprawiając, że uścisk małych dłoni w okół talii Harry’ego jeszcze mocniej się zacisnął, jakby instynktownie nie pozwalał mu odejść.
- Harry?
Leighton pojawił się w progu, patrząc na niego z niepokojem.
- Cokolwiek nagadał ci ten przewrażliwiony kretyn, spokojnie – Harry uśmiechnął się mimowolnie. Myślał, że już go dzisiaj nie zobaczy. – Nie musiałeś się fatygować.
- Co się stało?
Chłopak usiadł na wcześniejszym miejscu Adama, z tą różnicą, że przyciągnął krzesło jeszcze bliżej, w taki sposób, aż ich kolana stykały się ze sobą, gdy siedzieli twarzą w twarz.
Harry westchnął cicho, ponownie spuszczając wzrok na Leo.
- Może faktycznie się nie oszczędzałem, ale miałem ostatnio dużo na głowie i tak jakoś wyszło.
- Tak jakoś wyszło? – Leighotn z powątpiewaniem podążył za wzrokiem Harry’ego. – Podobni jesteście – z uwagą wpatrywał się w śpiącego chłopca. Pokręcił głową, jakby próbując sobie przypomnieć, po co się tu znalazł. – Dlaczego nie powiedziałeś mi, że to wszystko tak cię przytłoczyło?
- Takie jest życie. Nikt nie mówił, że będzie łatwo – Harry wzruszył ramionami, oblizując spierzchniętą wargę. – Przepraszam, jeśli ciebie też zdenerwowałem.
- Najpierw przeproś samego siebie, potem spójrz na resztę dokoła – zauważył chłopak, wzdychając ciężko. – Zawiozę cię do Londynu, jeśli powierzysz mi kluczyki od swojego auta.
Harry zaskoczony przekręcił głowę.
- Szlag by go – przeklął niewyraźnie, przypominając sobie słowa Adama, gdy zostawiał go samego. – Nie jesteś do tego zobowiązany, wcale nie…
- Ale chcę być, Harry – Leighton prychnął z dezaprobatą. – Chociaż raz pozwól innym ludziom zadecydować, co jest dla ciebie lepsze.
 Harry był lekko zdumiony. Chyba jeszcze nie widział Leightona w takim stanie. Na pozór wydawał się normalny, jednak znając go już nieco lepiej, Harry czuł, że coś jest nie tak.
- Wszystko w porządku?
Brunet spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- Może zapytaj mojego głupiego szefa, który wylądował na ostrym dyżurze? – ironizował, unikając spojrzenia Harry’ego.
- Czy ktoś tutaj się zanadto zmartwił? – Harry w zaczepny sposób uniósł brwi, a widząc zawstydzoną minę Leightona, wybuchnął lekką salwą śmiechu. – Schlebia mi pan, monsieur Pevense.
- Oh, daj spokój, Fancuzie od siedmiu boleści – jęknął cicho, także lekko się uśmiechając.
Harry’emu nieco poprawił się humor. Perspektywa, że Leightonowi zależy, sprawiła, iż choć na chwilę zapomniał o problemach. Wciąż pamiętał o umówionym spotkaniu z Liamem.
- Więc… Pojedziesz ze mną do Londynu? – dodał po chwili komfortowej ciszy.
- Jeśli chcesz. Podrzucę cię i zajmę się sobą.
- Chcę, abyś pojechał ze mną. Nie na długo – pokręcił głową, obserwują przebudzającego się Leo. – Mam tutaj kilka spraw do załatwienia.
Leighton przez chwilę obserwował chłopca, po czym wstał bezszelestnie, mierzwiąc włosy Harry’ego.
- Nie będę wam przeszkadzać. Macie trochę do nadrobienia – uśmiechnął się.
- Nie idź jeszcze. Chciałbym, żebyś go poznał.
- To nie najlepszy moment. Znajdziemy lepszą okazję – zasalutował, rozśmieszając Harry’ego. – Do jutra.
- Leighton?
Chłopak oparł się o framugę, pytająco wpatrując się w Harry’ego.
- Ja… - przymknął oczy, czując jak jego policzki przybierają odcień dorodnego pomidora.
Leighton zachichotał cicho, ukazując rząd perfekcyjnie białych zębów.
- Do jutra, Harry – zaakcentował ostatnie słowo, wychodząc.

*

- Szefie?
Postawny mężczyzna pojawił się w drzwiach gabinetu.
- Czego? Nie widzisz, że… A niech mnie! – klasnął w dłonie, dostrzegając uroczą szatynkę stojącą u boku chłopaka. – Camila, słoneczko! Niech cię uściskam!
Dziewczyna z lekkim grymasem podeszła do Jacksona, pozwalając mu objąć się ramieniem.
- Wracasz do nas?
- Wciąż nie zmieniłam decyzji – uśmiechnęła się niemrawo. – Po prostu… - westchnęła pod nosem. – Nie chcę, by to wyciekło poza nasza dwójkę – z uwagą przyjrzała się ciemnoskóremu facetowi, który przyprowadził ją do biura.
- Masz przerwę, Stan – podążył za wzrokiem dziewczyny, odprawiając swojego ulubionego ochroniarza. – Wyczuwam, że nie bez powodu pokonałaś tyle kilometrów – odsunął przed nią krzesło, obchodząc biurko i zasiadając na swoim stałym miejscu. – Słucham cię, aniołku!
- Potrzebuję pieniędzy.
Morrison zachichotał, z udawanym gestem ocierając łzę z policzka.
-Skarbie! A kto nie? – przyjrzał się jej kpiąco. – Wiesz, jeżeli nie chcesz wrócić do pracy, nie wiem, jak mógłbym ci…
- Jak bardzo potrzebujesz odzyskać pewnego małego dupka? – weszła mu w słowo, w ciągu kilku sekund ponownie zyskując w jego oczach.
- Gdzie? – spojrzał na nią zafascynowany. – Gdzie jest Pevense?! – uniósł głos, sprawiając, że podskoczyła w miejscu.
- Nie – otrząsnęła się, zbierając się z miejsca. – Nie powinnam.
- Ile chcesz?
Zatrzymana tymi słowami, mocno ścisnęła powieki, lekko obracając się w stronę Jacksona.
- Camila, słońce! – podszedł do niej, delikatnie gładząc jej ramiona. – Jesteś na krawędzi. Znowu. A ja ponownie mogę być twoim bohaterem, hm? – obserwował ją, lekko drżąc. – A więc? Może jednak porozmawiamy?
Dziewczyna przytaknęła, znów siadając naprzeciw.
- Idealnie! – Morrison uśmiechnął się w lekkim otępieniu, wykręcając numer na dość starym sprzęcie telefonicznym. – Andrew, bierz chłopaków i przyjeżdżajcie! – obserwował Camillę bezczelnym spojrzeniem. - Znalazłem Leightona.

sobota, 11 stycznia 2014

Rozdział 15

Witajcie! :)
Odjąć liczbę komentarzy zdegustowanej Agnes dobiliście aż do 19, co i tak jest dla mnie dużą liczbą. Ogromnie dziękuję wszystkim, którym jednak zależy.
Kolejne dziękuję ślę w stronę tych trzech, czterech osób, które nominowały mnie do Liebster Award. Nie wykonałam jeszcze "zadań", jakie zaleca, ale myślę, że w najbliższym czasie stworzę ku temu zakładkę, więc, jeśli ktoś jest ciekawy, zapraszam na dniach.
Zdałam sobie sprawę, że dziwnie piszę tego bloga. Wplatam dwa typy narracji i nie wiem... Podoba wam się?
Jeszcze jedno dziękuję w stronę osób, które piszą do mnie na asku. To także miły rodzaj uznania. Jeżeli macie jakieś pytanie, również zapraszam, odpowiem na wszystko. KLIK :)
Liczę, że utrzymacie poziom komentarzy. Uwielbiam je czytać, uwielbiam wiedzieć, co myślicie i uwielbiam się zawstydzać. Tak, zawstydzacie mnie cholernie pisząc, że to wasz ulubiony blog, szczególnie znając moją "konkurencję".
DZIĘKUJĘ ZA WSZYSTKO!
Do następnego!
Kukułka
____________________________________


Retrospekcja 

Środa, 14.11.12r.

Chłodny powiew nadmorskiej bryzy obudził Harry’ego. Z lekką dezorientacją uniósł się na łokciach, wpatrując się w lekko uchylone drzwi balkonowe.
Louis stał oparty o balustradę. Wpatrywał się w horyzont, gdzie ponad kaskadami niebezpiecznie ciemnych fal powoli unosiło się słońce. 
Harry przelotnie przyjrzał się budzikowi. Było kilka minut po siódmej. 
Z westchnieniem zlustrował puste miejsce obok siebie. 
- Nie chciałem cię obudzić - Louis pojawił się w środku, opierając policzek na zimnej framudze. – Przepraszam.
- I tak się wyspałem.
Harry przetarł zmęczone powieki, podnosząc się do pozycji siedzącej. Coś było bardzo nie w porządku.
- Harry?
- Tak?
Louis na wskroś przewiercał go swoimi błękitnymi tęczówkami. W ich głębi czaiła się nutka żalu i współczucia.
- Ja…
- Wiem – Harry przytaknął, całą uwagę przenosząc na swoje splątane dłonie. – Już wychodzę – dodał nieco ciszej, wstając z łóżka. 
- Poczekaj!
Louis złapał go za nadgarstek, powstrzymując od dalszego zbierania porozrzucanych po podłodze ubrań. 
- Wiesz, że tak będzie lepiej, prawda?
- Dla kogo? – z oburzeniem uniósł wzrok na wyraźnie strapione oblicze Tomlinsona. Jemu też nie było łatwo, ale na pewno nie tak jak Harry’emu. 
- Proszę, nie denerwuj się. Przecież zawsze…
- Tak, Louis, zawsze tak kończymy – rzucił swoim telefonem, który z hukiem wylądował na gładkiej posadzce. - „Cześć, Harry, chciałbyś wybrać się do domku nad morzem? Spędzimy miły weekend.” – prychnął.
- Nigdy nie narzekałeś.
- A wolno mi?! Wolno mi zmusić cię, żebyś zostawił Eleanor, która i tak na ciebie nie zasługuje?! – chwila ciszy zawisła w powietrzu. Harry widział, że ranił Louisa. Miał ochotę rzucić się w jego stronę i przytulić mocniej niż kiedykolwiek. Ale nie zrobi tego. Już nie. - Jesteś tylko krętaczem. A ja jestem jeszcze gorszym kretynem, że zgadzam się na ten chory układ. 
- W nocy jakoś ci to nie przeszkadzało. 
Harry poczuł się gorzej, niż gdyby dostał cios w twarz. Louis stał się dla niego oschły. Owszem, nie był bez winy. Jednak przede wszystkim czuł się zagubiony między tym, czego pragnął, a tym, co podpowiadał mu rozum. Louis był tylko zaborczym dupkiem. Cieszyło go, że ma wszystko na swoich własnych warunkach. 
- Przepraszam – Tomlinson zagryzł wargę, widząc, że chyba przesadził. – Po prostu… Harry, my nie możemy ze sobą być, do cholery!
- Dlaczego? 
Harry spojrzał mu w oczy z uwagą szukając czegoś więcej.
- Dlaczego?
Ponowił pytanie, patrząc jak stopniowo twarz Louisa zamienia się w kamień nieukazujący emocji.
- Nie kocham cię, Harry.
Louis przerwał kontakt wzrokowy, z zakłopotaniem drapiąc się po karku. Odwrócił się tyłem do chłopaka, po czym usiadł na łóżku, chowając twarz w dłoniach.
- Harry?
Trzask drzwi. 


Zapach świeżej kawy i wanilii dotarł do Harry’ego, który z lekkim mruknięciem przekręcił się na bok. Zmarszczył czoło, czując pod policzkiem nieprzyjemny w dotyku materiał. Uchyliwszy oczy, dostrzegł czerwoną wykładzinę studia. Zdezorientowany usiadł powoli, a masa wspomnień wróciła niczym bumerang, obezwładniając jego myśli.
- Dzień dobry.
Leighton siedział na prowizorycznym blacie, w dłoniach dzierżąc kubek z logo pobliskiej kafeterii.
Harry uśmiechnął się w odpowiedzi, próbując obudzić wciąż zaspany mózg.
Przecież to było wręcz niemożliwe, by wczorajszy wieczór przybrał taki obrót. Na pewno coś mu się przyśniło. Inaczej jak wyjaśnić to, że Leighton nie uciekł? Siedział tutaj i jakby nigdy nic pił kawę. Nawet własna wyobraźnia robiła sobie z niego obiekt drwin.
- Gapisz się – stwierdził wesoło, wiedząc, że przywołuje jego wcześniejsze oskarżenia.
- Skądże znowu, panie Styles – chłopak wykręcił młynka oczami, powoli wstając i siadając obok niego.
Harry dopiero teraz zauważył, że jego głowa najwyraźniej osunęła się z prowizorycznej poduszki, jaką był pokrowiec na gitarę Leightona. Tym samym skończył z buzią w dywanie, jednak wciąż przykryty kurtką bruneta. To chyba dość żenująca sytuacja.
- Mocha z wanilią?
- Jasne, dziękuję.
Harry bez wątpienia marzył o kawie. Z ulgą wpił się w parujące naczynie, już po pierwszym łyku czując się pewniej. Mózg powoli przygotowywał się do wzmożonej pracy, tym samym uświadamiając go, że te piękne sny, do których nieustannie wracał, chyba nie do końca pozostawały zwykłym nocnym marzeniem. Ale jak to?
- Hmmm – odchrząknął znacząco, wpatrując się w swojego towarzysza. Jeśli to prawda, dlaczego wciąż z nim siedział? Nie, Leighton by nie został. Bukując najszybszy bilet do Londynu, olałby nawet ich umowę. To było w jego stylu. Właśnie to. Nie pilnowanie śpiącego Harry’ego i z pewnością nie przynoszenie mu porannej kawy, w dodatku jego ulubionej.
- Tak, wiem, to wszystko jest… – zaczął Leighton, przerywając wewnętrzny monolog Harry’ego. – Dziwne – pokręcił głową, jakby próbując odgonić niechciane myśli.
- Czyli to nie sen?
Leighton zaśmiał się, kreśląc dziwne wzory na zamknięciu swojego kubka.
- W takim razie dzieliliśmy go razem.
Harry zarumienił się, jednak próbował zakryć policzki swoimi poburzonymi lokami. O mamo, pewnie wyglądał tragicznie, podczas gdy Leighton się na niego patrzył.
- Czy… Czy my… Przepraszam – Harry wzruszył ramionami. – Mam czarną lukę w pamięci. Piliśmy coś? Nie piliśmy, prawda?
- Hej, spokojnie – widząc nagłą panikę w oczach Harry’ego, Leighton uspokajająco pogładził go po ramieniu. – Nie dałem ci tabletki gwałtu ani nie wciągnąłem do łóżka – zachichotał. – Jeszcze nie.
Harry wyraźnie się odprężył, co było dość dziwne, biorąc pod uwagę, że właśnie usłyszał, jakoby Leighton chciał skończyć z nim w łóżku. Zaraz… Co?!
- Twój poziom wyłapywania dowcipu chyba się jeszcze nie obudził, panie Styles.
- Przepraszam.
- Za dużo dziś przepraszasz. Jeszcze gdybyś miał powód.
- Jestem jakiś zakręcony – ponownie zatopił wargi w napoju, starając się ignorować te trudne do opisania iskierki, które mimo wszystko nie przestały ciągnąć go w stronę Leightona. Coś jak przyciąganie magnetyczne. Oh, świetnie Harry, bawisz się w Einsteina.
- Dla rozjaśnienia twojej małej przepaści - jak przystało na nudne małżeństwo zasnęliśmy na podłodze w stosie materiałów na sukces naszego życia, ot nic nadzwyczajnego.
- Masz dziś świetny humor – zauważył Harry, wpatrując się w chłopaka. – Może przez przypadek sam sobie czegoś dosypałeś?
- Powiedziałbym coś, ale nie chcę zapewniać twoim policzkom większego treningu kolorytu.
To i tak wystarczyło, by Harry znów się zaczerwienił. Chrzanić go!
- Cóż… - uśmiechnął się, ostrożnie wstając i pakując swoją gitarę do futerału. – Skoro jesteś już rześki i nawet nieźle kontaktujesz, będę uciekał.
Harry mimowolnie posmutniał, choć starał się tego po sobie nie pokazywać. Nie jest zakochaną nastolatką, ma ponad trzydziestkę na karku. Czy właśnie podświadomie użył słowa zakochaną?
- Już?
- Muszę załatwić parę spraw.
- W porządku – nie pytał o nic więcej. Wczorajsze wydarzenie wcale nie zobowiązało ich do podawania sobie numeru konta, peselu czy nawet rozmiaru majtek. Swoją drogą... Harry, przestań!
- Może… - Leighton stanął w drzwiach z zakłopotaniem wpatrując się w Harry’ego. – Może miałbyś ochotę pójść gdzieś ze mną wieczorem ze mną pójść? Szlag! – zagryzł wargę. – To znaczy…
Harry zachichotał.
- W świetle prawa nie wypada mi iść na randkę. Mam żonę.
- Nie dbam o to – ledwo dostrzegalnie uniósł kąciki ust. – Zresztą, to tylko towarzyskie spotkanie.
- Towarzyskie spotkanie? – Harry z powątpiewaniem uniósł brwi. – Wobec tego jak najbardziej.
- Będę pod twoim… Mieszkaniem Adama o siódmej – poprawił się.
- Dobrze.
- Dobrze – zmieszał się. Czy Leighton Pevense właśnie się przed nim krępuje? – Więc do wieczora.
- Do wieczora – przytaknął Harry, uśmiechając się szeroko.
Leighton odwzajemnił gest, po czym obrócił się na pięcie i wyszedł ze studia.
Harry podniósł się ospale, rozprostowując kości. Wziął z ziemi okrycie Leightona, które chcąc niechcąc znów zostało w jego posiadaniu.
- Oh, właśnie – chłopak znów pojawił się w środku, odbierając kurtkę z rąk Harry’ego. – Trochę pada, więc dziś nie mogę ci jej zostawić.
- Spóźnisz się – Harry pokręcił głową z dezaprobatą, zwracając mu uwagę. – Gdziekolwiek musisz iść.
Leighton machnął ręką. Uśmiechnął się i ponownie skierował od wyjścia.
Kiedy Harry myślał już, że zostanie sam, nagle Leighton obrócił się i spojrzał na niego. To było najbardziej niepewne spojrzenie, jakiego Harry kiedykolwiek doświadczył. Przynajmniej do tamtej chwili.
W kilku szybkich krokach Leighton zmaterializował się u jego boku, energicznie i bez wahania przyciskając swoje wargi do skostniałych z szoku ust Harry’ego.
To nawet nie był pocałunek. Ot zwykłe cmoknięcie, wyrażające jednak tyle emocji, że w jednej sekundzie Harry poczuł jak pocą mu się dłonie. Styles odwzajemnił tego małego sentymentalnego buziaka, ze zdziwieniem wpatrując się w Leightona. Brunet puścił mu oczko, po czym jakby nigdy nic wyszedł, zostawiając go strapionego na środku pokoju.
- To nie jest sen!
Usłyszał krzyk z korytarza.
Wybuchnął śmiechem, kręcąc głową w niedowierzaniu.

Harry zablokował drzwiczki swojego sedana. Stanął na schodkach prowadzących do dobrze mu znanego miejsca.
Westchnął głośno, decydując się zapukać do drzwi.
Judith otworzyła mu, w dłoniach trzymając papiery, podczas gdy ramieniem przyciskała do ucha słuchawkę.
- Emma, oddzwonię – rzuciła szybko, napotykając spojrzenie Harry’ego. – Cz-cześć.
- Cześć – oblizał spierzchniętą wargę. – Jest Leo?
- Pojechał z moją mamą do centrum. Ale… Ale zaraz powinni wrócić – dodała szybko, widząc, jak Harry powoli się wycofuje. – Poczekaj na niego. Ucieszy się.
Perspektywa spędzenia kilku minut sam na sam z Judith nie wydawała się zbyt kusząca. Postanowił jednak zaczekać, wiedząc, że naprawdę dawno nie odwiedzał syna.
Przekroczył próg domu, który niegdyś był jego ulubionym miejscem na ziemi. Teraz korytarz kojarzył mu się z przykrym pożegnaniem, a niewielka kuchnia na myśl przywodziła jedynie nieuzasadnione sprzeczki.
- Napijesz się czegoś?
- Nie, nie, dziękuję – potrząsnął głową. – Widzę, że masz urwanie głowy, więc nie przeszkadzaj sobie.
- W zasadzie… - Judith odchrząknęła, opierając się o blat. – Dobrze, że jesteś. Chyba najwyższy czas, byśmy cokolwiek ustalili.
- Masz rację – Harry przytaknął, siadając na krześle, gdzie miał w zwyczaju pracować po godzinach. Tyle prostych rzeczy może mocno zakorzenić się w psychice człowieka.
- Nie wiem, od czego zacząć – blondynka odgarnęła z czoła zbłąkany kosmyk. – Nie chciałabym się z tobą kłócić, Harry.
- Mam dość kłótni – zgodził się z nią, wzdychając ciężko. – Po prostu… Zarówno dla ciebie, jak i dla mnie będzie łatwiej wziąć rozwód bez orzekania o winie. 
- Rozwód? – jej głos uniósł się o oktawę.
- Rozwód – podkreślił znacząco. – Chyba… - spojrzał na nią mętnym wzrokiem. – Judith?
- Przepraszam – potrząsnęła głową, masując skroń. – To tak dziwnie brzmi. – westchnęła. – Nigdy nie podejrzewałam, że kiedykolwiek się rozstaniemy.
- Powiem ci, że mimo wszystko ja też nie.
Naprawdę tak myślał. Było między nimi tragicznie, ale rozważając wszystkie za i przeciw, Harry nie zdecydowałby się na zostawienie Judith. W życiu by się na to nie zdobył. Może jej zdrada miała być dla niego znakiem, że pora ruszyć naprzód?
- Nie ma żadnych szans?
Ich spojrzenia skrzyżowały się. Judith mentalnie błagała go, by dał jej cień nadziei. Harry widział to w jej oczach. Może parę dni wcześniej nawet by się złamał, ale teraz dotarło do niego, że nie chce drugi raz wchodzić do tej samej rzeki. Z doświadczenia wiedział, że w głębi nie umiałby wybaczyć zdrady, niezależnie jak długo starałby się walczyć z samym sobą. To za duże wykroczenie, zostawia ranę nie do zagojenia.
- Judith – westchnął, łapiąc jej dłoń. Obserwował ich splecione palce. Zawsze uwielbiał ten kontrast – jej malutkie rączki i jego ogromne, przyozdobione bliznami po usuniętych tatuażach. – Zacząłem nowe życie. Przywykłem do myśli, że nie ma w nim miejsca dla ciebie – powiedział ciężko, starając się omijać jej zaszklone oczy.
Zrobiła źle - zarówno ona jak i Harry zdawali sobie z tego sprawę. Mimowolnie czuł, że trochę jej to wybaczył. Na poziomie „zostańmy przyjaciółmi”, ale zawsze. Niezależnie od tego, jak głupio brzmiało to dla niego samego, zrozumiał, co nią kierowało. Nie dawał jej tego, na co zasłużyła. Nigdy nie byłby w stanie pokochać jej tak, jak powinien. Może gdzieś w głębi duszy naprawdę darzył Judith uczuciem. W końcu początki ich znajomości były bajeczne, po raz pierwszy przeżył coś takiego z jakąkolwiek kobietą. Z perspektywy czasu, to jednak nie miało prawa się udać.
- Rozumiem – odpowiedziała słabo, wysuwając swoją dłoń z ich ciasnego uścisku.
Opuszkiem palca Harry starł łzę błądzącą po jej bladym policzku.
- Przepraszam za wszystko Harry, chociaż słowa nigdy nie oddadzą tego, jak bardzo mi przykro.
- Ja też cię przepraszam – wstał i ukucnął przed nią, kładąc rękę na jej kolanie. – Ostatnio… Ostatnio za dużo się wydarzyło. Ja nie byłem sobą. Ty… - pokręcił głową. – Niech to się więcej nie powtórzy. Przecież… Kiedyś umieliśmy ze sobą rozmawiać.
- To prawda – uśmiechnęła się delikatnie. – I na pewno nadal potrafimy.
Harry odwzajemnił gest.
- Mogę ci zadać tylko jedno pytanie?
- Oczywiście.
- Co to za facet?
Judith westchnęła głośno.
- Ja… Ja nie jestem osobą, od której powinieneś to usłyszeć.
Harry zmarszczył brwi.
- Boję się, że jeżeli ci powiem – Judith wciąż uciekała spojrzeniem. – Zniszczę nie tylko twoją przyjaźń z kimś innym, ale… Ale i my znowu wrócimy do punktu wyjścia.
- Obiecam ci, że to przemilczę.
- Harry, to był błąd! Ja i Liam żałujemy, że w ogóle…
- Liam?
Harry szerzej otworzył oczy.
- Liam?!
- Harry – blondynka przełknęła głośno, widząc, jak Harry w ciągu kilku sekund zamienia się w furiata. – Proszę, Harry – schowała twarz w dłoniach, szykując się na najgorsze.
-Kiedy, do cholery? On nawet tu nie mieszka! – Harry oparł się o stół, nie wierząc w to, co właśnie usłyszał.
- To dłuższa historia, której na pewno nie chcesz słuchać.
- O nie, nie chcę. Nie od ciebie.
Wyjął z kieszeni telefon, przeszukując listę kontaktów.
- Harry, co ty chcesz zrobić? – Judith z przerażeniem wpatrywała się w Stylesa.
- No proszę, proszę! Czy mnie oczy nie mylą? – szczęśliwy głos Payne’a rozbrzmiał w komórce Harry’ego.
- Cześć, Liam. Miałbyś ochotę się ze mną spotkać? – Harry był pod wrażeniem perfekcji, z jaką zatuszował swój prawdziwy stan ducha. Miał ochotę dać Liamowi w twarz. A nawet gorzej.
- Jasne! Zadzwonię po chłopaków i…
- Nie. Tylko ty i ja.
Cisza w słuchawce była porażająca.
- Harry, czy coś się stało?
- Wróciliśmy!
Matka Judith i Leo pojawili się w przedsionku.
- Tata!
Harry w pośpiechu umówił się z Liamem na jutro, po czym schował iPhone’a z powrotem do kieszeni.
- Cześć mały mężczyzno!
Odwzajemnił mocny uścisk chłopca, z ukojeniem wdychając jego uroczy zapach. Tego teraz potrzebował. Leo był jedyną osobą działającą na niego uspokajająco.
- Chcesz spędzić dziś ze mną popołudnie?
- Pewnie! Zaczekaj, wezmę rysunek z pokoju! Musisz go zobaczyć!
- Jasne, że muszę! – uśmiechnął się, mierzwiąc loki dziecka. – Biegnij na górę, zaczekam.
Kiedy chłopiec zniknął, Harry z trudem powstrzymał się od krzyku. „Moda na sukces” to za mało, by idealnie podsumować nawał spraw w życiu Harry’ego. Czuł, że nie wytrzyma, że to za wiele.
- Harry? – jego teściowa wciąż stała w przejściu z niepokojem obserwując sytuację. Pozornie opanowani Harry i Judtih ledwo trzymali się w ryzach.
- Wiedziałaś? – zapytał, oskarżycielsko wpatrując się w Mirandę. – Już wtedy, kiedy odebrałem od ciebie Leo, ty o wszystkim wiedziałaś! Dlatego traktowałaś mnie z takim współczuciem.
- Harry, słońce…
- Jesteście siebie warte – pokręcił głową, obserwując na zmianę Judith i jej matkę.
- Mówiłam, powiedz mu wcześniej! – kobieta zwróciła się do Judith. – Nie wynikłoby z tego tyle… Harry, w porządku?
Harry oparł się o ścianę, czując, że ma mroczki przed oczami. Przeżył dziś zbyt duży szok.
- Tato?!
Przerażony krzyk Leo był ostatnim dźwiękiem, jaki dotarł do Harry’ego, nim pogrążył się w ciemnej otchłani .