poniedziałek, 30 grudnia 2013

Rozdział 14

Cześć! (po raz ostatni w 2013)
Nie chciałabym Was brać na litość, ale... Jest dość późno. Praktycznie już ranek! Panie otwierają kioski, a ja zarwałam noc, żeby napisać to, co napisałam. Chciałam jeszcze coś tutaj wstawić przed styczniem, więc może docenilibyście mnie i zostawili od siebie znak? Dla Was sekundka, dla mnie uwierzcie - ogromna sprawa!
Jestem zmuszona, a więc od dziś minimum 20 komentarzy i dopiero pojawi się dalsza część. Przepraszam, że to robię. Czuję się troszkę niedoceniona. Możecie mi zarzucać, że nie robię tego dla ludzi, ale zrozumcie też mnie - po części robię.
Żeby skończyć marudzenie, zapraszam was na moje nowe fanfiction. No, nie moje. Tłumaczę opowiadanie o Niallu i byłoby mi miło, gdybyście i tam odnaleźli coś dla siebie, tak więc zapraszam gorąco, słoneczka :) KLIK
Życzę Wam, aby 2014 był Waszym rokiem! Sukcesów, pasji, miłości i oddania! To chyba ważne sprawy. I obyście kroczyli dobrą ścieżką w życiu, a o resztę nie musieli się martwić!
Kocham Was i dziękuję za ten rok, do zobaczenia w następnym!
Kukułka


PS. Bardzo ciekawi mnie, co sądzicie o rozdziale. Czy nie przesadziłam? Poczułam, że chcę już dać wam więcej do zrozumienia. Przyznam szczerze, że nigdy nie czułam w sercu tego, co czułam, pisząc to. Swoją drogą, 11 stron w Wordzie!

_______________________________________

Harry pociągnął duży łyk ze swojego kubka, na którym widniała podobizna Leo. Miał go zawsze przy sobie i tylko w tym kubku należało podawać mu kawę w ciężkich chwilach. A dzisiejszy wieczór z pewnością można do takowych zaliczyć.
- Harry? – Adam pojawił się w drzwiach niewielkiego studia. Styles siedział na środku pomiędzy porozkładanymi kartkami. Nie znosił, gdy przeszkadzało mu się w czasie procesu twórczego, jednak nie uniósł się gniewem. Wiedział, że przyjaciel po prostu się martwił.
- Obiecuję, że zniknę stąd przed drugą w nocy – oderwał wzrok od zapisywanego właśnie fragmentu.
- Godzinę temu mówiłeś, że skończysz przed północą – Lambert pokręcił głową z dezaprobatą. – Chodź, stary, zapracujesz się na śmierć.
- Jedź do domu – machnął ręką, wracając do swoich strzępków papieru. – Hej, oddawaj to!
Adam jedną dłonią oddalał od siebie coraz bardziej wzburzonego Styles’a, podczas gdy drugą trzymał wysoko nad głową, starając wczytać się w niewyraźne litery.
- Brzmi podobnie do mojej piosenki – stwierdził z przekąsem, w ostateczności oddając mu notatnik.
- Wiem. Przepraszam, ale staram się wypracować coś z moich ulubionych piosenek.
- Wobec tego czuję się zaszczycony.
W latach, gdy Harry wiódł prym razem z One Direction, Adam także miał własny, całkiem spory dorobek artystyczny. Swojego czasu koncertował ze sławetnym zespołem Queen, zajmując miejsce legendarnego Freddie’go tuż przy boku Briana Maya i Rogera Taylora. Jego warsztat imponował Harry’emu i skrycie nie raz zgrywał na swoją mp4 stare, kultowe utwory Lamberta.
- Przyrzekam ci, że tego nie skopiuję. To tylko…
- Harry, przecież się nie gniewam, naprawdę. Co jak co, ale nie masz serca, by plagiatować moje własne teksty – wywrócił oczami. Skrycie zawsze wyśmiewał się z nadwrażliwości Stylesa.
- Idź już do domu, okej? Jest naprawdę późno. A jeśli ja nie wrócę przed drugą, to po prostu wystaw mi poduszkę na wycieraczkę.
- Słowo strapionego artysty?
Harry zaśmiał się na wspomnienie, kiedy pierwszy raz spotkał się z Adamem. Oboje uznawali się za niedorobionych muzyków, szukając swojej drogi w świecie.
- Słowo strapionego artysty – powiedział cicho, przybijając piątkę przyjacielowi.
Kiedy ponownie został sam, westchnął głośno, rozglądając się po niewielkim pomieszczeniu. Normalnie odbywały się tu próby instrumentów, ale nocą Harry nie raz zagłębiał się w to miejsce, by pisać i komponować nowe kawałki. O dziwo tutaj czuł ten ciężki do opisania przypływ energii, który dawał mu kopa, by wyciągnąć ze swoich przemyśleń to, co najlepsze. Niektóre piosenki, w jego mniemaniu idealne, nigdy nie ujrzały światła dziennego, jako dema zapisując się w obszernej kartotece Cheshire East Records. Najzwyczajniej w świecie nie znalazł osoby adekwatnej do odtworzenia jego własnych filozofii wszytych w zbitkę innych słów.
Słysząc kroki na korytarzu, tylko cmoknął z przyganą. Kazał Adamowi zmywać się do domu. Przelotnie przyjrzał się ściennemu zegarowi – dochodziła 23.30.
- Miałeś… - zamarł w pół słowa, mimowolnie uśmiechając do nowoprzybyłego.
- Wiedziałem, że cię tu znajdę – Leighton oparł się o framugę, zdejmując z pleców pokrowiec z gitarą. – Pracoholik – syknął cicho, jednak dobrze wiedział, że Harry go usłyszy.
- Jeszcze nie masz dość? – Harry strzepnął z czoła loki, zagradzające mu widok na to cudowne oblicze, które od kilku dni miał przyjemność podziwiać codziennie.
- Zostawiłem swoje zapiski. Nie widziałeś ich?
- I przyszedłeś je odebrać o tej porze?
Pevense wzruszył ramionami, pokonując dzielącą ich odległość.
- Nudziłem się. Jak pewnie zauważyłeś, mam skłonność do szlajania się po nocy.
- I dostawania w pysk – Harry szepnął pod nosem.
Leighton zachichotał, zrzucając z siebie kurtkę i siadając obok. Dlaczego aż tak blisko? Skurczybyk.
- Pracujesz nad naszymi kawałkami? – skupił się na materiałach. Harry’emu przez myśl nie przeszło, by schować przed nim utwory. Gdy w grę wchodziło tworzenie, zdążył ocenić Leightona jako najlepszego współpracownika, jakiego kiedykolwiek miał przyjemność mieć w swojej firmie. Był jego sojusznikiem, a kiedy pracowali, maksymalnie skupiali się na swojej robocie, ignorując nawet te dziwne iskry przechodzące między nimi z każdym najmniejszym dotykiem. A może tylko Harry miał obsesję na tym punkcie?
- Właściwie to trochę tak – westchnął, dając plecom odrobinę wytchnienia. Ułożył się na posadzce, przymykając powieki. – Bez ciebie nie szło mi tak dobrze.
Razem z Leightonem zdążyli wypracować całkiem obiecujący materiał. Pierwotnie wykorzystany dla innych artystów, lecz w głębi duszy Harry miał nadzieję, że Leighton zgodzi się wypróbować go na sobie. Wciąż nie mógł wyrzucić z głowy piosenki „Skin”, z jaką zgłosił się do niego za pośrednictwem Ratliffa. Tekst czytał wielokrotnie, ale samo demo odtworzył tylko raz. Był zbyt emocjonalny względem kompozycji muzyki i tekstu stworzonego przez chłopaka.
- Tutaj moglibyśmy dopisać kilka słów – przejechał palcem po linijce ich najnowszego dzieła. – A tutaj wymazać trzecią strofę i napisać coś mniej kiczowatego – zmarszczył nos. – Ja na to wpadłem?
Harry zachichotał, sprawdzając trzymaną przez niego kartkę.
- Właściwie to głównie ty. Stwierdziłeś, że brzmi świetnie.
- Może na gejowskie wesele – prychnął, biorąc najbliższy ołówek i kreśląc pojedyncze wyrazy.
- Gejowskie wesela są w porządku – Harry wzruszył ramionami.
- Pewnie bywasz na nich regularnie, co?
Droczył się z nim. Można to uznać za jego pracę po godzinach – wyśmiewanie Harry’ego.
Zostawił to pytanie bez odpowiedzi, wciąż nie otwierając zmęczonych oczu. Może faktycznie spędzał za dużo czasu w pracy? Nawet nie pamiętał, gdy ostatni raz odwiedził syna. Winił się za to, szczególnie wiedząc, jak całą sprawę odbiera niewinny Leo, jednak nie mógł przełamać się, by częściej wracać do domu. To miejsce nie było już oazą spokoju, zamieniło się w masę wspomnień jego nieudanego małżeństwa.
- O czym myślisz?
Głos Leightona był stanowczo zbyt blisko. Harry otworzył oczy, dostrzegając bruneta tuż obok niego. Wyjął swoją gitarę i brzdąkął nieśmiało coś, co wyczytał na stosie plików zatytułowanych „Nuty”.
- O moim synu.
- Jego zdjęcie masz na biurku?
Przytaknął bez słowa, wzdychając przeciągle.
- Śliczny dzieciak.
Harry znów nie odpowiedział. Zaśmiał się cicho, skupiając wzrok na panelach białego sufitu.
- Co zrobiła twoja żona?
- Gramy w grę? - spojrzał na Leightona, podnosząc się do pozycji siedzącej.
- A nie możemy po prostu porozmawiać?
Styles uśmiechnął się półgębkiem, jednak zagryzł wargę, by jeszcze bardziej nie pokazywać po sobie jak bardzo cieszy się, że wreszcie to usłyszał. W swoją dziecinną grę pytanie-odpowiedź grali dzień w dzień, przewijając się przez tematy głównie błahe, nigdy nie wracając do spraw poruszanych wcześniej, choć Harry nie ukrywał swojego zaintrygowania kwestią brata i przeszłości chłopaka.
-  Moja żona jest w ciąży.
- Gratuluję? – Leighton uniósł brwi, nie do końca rozumiejąc, gdzie leży problem.
- Podobno nie ze mną.
- Ołł – zmarszczył nos, a akord, który właśnie zaczynał, niespostrzeżenie wymknął mu się spod smukłych palców. – To dość… Suka.
Harry zachichotał. Choć Leighton wyglądał jak rasowy bad boy, rzadko przeklinał w jego towarzystwie. Sarkazm? Jak najbardziej. Kurwa? Nigdy.
- Przepraszam – chłopak potrząsnął głową, spuszczając wzrok na gitarę.
- Zayn mówi to samo.
- Zayn jest śmieszny.
- Hej, widziałeś go tylko raz.
- Wiem. Ale dziwnie się na mnie gapił. Tak… - złapał wzrok Harry’ego, który zaraz spojrzał na coś za swoimi plecami. – Tak jak ty, kiedy widziałeś mnie po raz pierwszy. I może drugi. I trzeci… I…
- Czwarty też?
Chłopak uśmiechnął się, przygryzając wargę.
- Może za czwartym już mniej.
Harry tylko przytaknął w zamyśleniu.
- Mogę ci coś powiedzieć?
- Jasne.
Leighton czekał, podczas gdy Harry zbierał się w sobie. Sam do końca nie wiedział, co miał na myśli, pytając go o przyzwolenie.
- Chcesz herbaty?
Pevense zaśmiał się, jednak nie skomentował tego w żaden inny sposób.
- Poproszę.
Harry wstał, podchodząc do niewielkiego blatu przy oknie. Wstawił czajnik bezprzewodowy, wyglądając przez szybę. Miasto pogrążone w ciszy. Tak nudne i ciche w porównaniu z Londynem, który często obserwował ze swojego apartamentu, gdy jeszcze tam mieszkał.
- Lights go down and the night is calling to me yeaah…
Harry obrócił się, nie wierząc własnym uszom.
- I hear voices singing songs in the street and I know…
To było niesamowite. Nie wiedział, czy Leighton kiedykolwiek wcześniej słyszał tę piosenkę, ale sposób w jaki ją wykonywał – jakby znał ją na pamięć. Los chciał, że zaśpiewał kwestię Louisa. I zrobił to… Dobrze. Bo tylko Louis mógł idealnie. Pomimo całej perfekcji i kultu, jakim darzył Leightona, wokale jego i Louisa pochodziły z zupełnie innych światów. To chyba ta zasadnicza różnica, dzięki której utrzymywał się w przekonaniu, że Leighton i Louis to dwie różne osoby.
- That we won’t be going home for so long, for so long and I know…
- That I won’t be on my own, yeah I love this feeling and right now, I wish you were here with me, ooohooo – Harry mimowolnie zawtórował chłopakowi, który pozostał lekko zdziwiony, jednak kontynuował. Śpiewali razem pierwszy raz, a brzmieli, jakby robili to od zawsze.
Kiedy wybił ostatni dźwięk gitarowego riffu, a oboje zamilkli, pokój pogrążył się w ciszy. Nie dokuczliwej, a wręcz kojącej, takiej, jakiej brakowało Harry’emu. Czajnik wydał delikatny pomruk, dając znak, że woda jest gotowa, jednak Styles nie poruszył się, wciąż tkwiąc oparty o parapet.
- Bardzo ładna piosenka – powiedział w końcu Leighton, przyglądając się kartce. – One Direction – przeczytał, maksymalnie wytężając wzrok. – Hej, moja przyjaciółka chyba tego słuchała.
Harry uśmiechnął się pod nosem.
- Naprawdę?
- Tak – mruknął. – Coś mi się przypomniało… - westchnął cicho. – Tak, One Direction, jestem pewien.
- Lubiłeś ich?
- Szczerze? Nie znam żadnego kawałka – zaśmiał się, odkładając kartkę. – Po prostu taki przebłysk, że ich lubiła. Nigdy w życiu nie widziałem chłopaków na oczy.
- A to dziwne, bo zajmowali każdą gazetę w Wielkiej Brytanii, każdy billboard, okładkę w gazecie… - Harry zamilkł na moment. – Naprawdę nie wiesz, kto był w tym zespole?
- A powinienem? – Leighton uśmiechnął się uśmiechem nr 4. – Co? Pewnie to twój najlepszy twór muzyczny, czyż nie?
- Powiedzmy – Harry oblizał spierzchnięte wargi. Ocknął się z zadumy i zalał dwa kubki z herbatą.
Postanowił, że nie poruszy tego tematu. Jeśli Leighton naprawdę nie wiedział, że Harry był kiedyś tym, kim był. Czuł się z tym dobrze. Naprawdę poczuł, że może lubi go za jego osobowość. Tę teraźniejszą, nie tę za czasów triumfu na całym świecie.
- Napisałeś ten kawałek?
- Nie – zaprzeczył. – Może trochę się przyczyniłem do jego powstania, ale głównymi autorami byli Louis i Liam, moi przyjaciele. A także Ryan Tedder, może pamiętasz, pracuje ze mną do dzisiaj.
- Jasne. Minęliśmy się w czasie przerwy na lunch.
Harry postawił na ziemi dwa parujące naczynia. Leighton przytaknął w podzięce, zatapiając wargi w napoju.
- A teraz chciałbyś powiedzieć to, co chciałeś? – spojrzał na niego, kiedy zajmował swoje poprzednie miejsce. – Jeśli zmieniłeś zdanie to…
- Właściwie… - Styles uśmiechnął się lekko, siadając po turecku. – Sam do końca nie wiem, co chciałem powiedzieć.
- To może ja zacznę?
Harry zdziwił się, jednak skinął na znak zgody, zamieniając się w słuch.
- Pamiętasz, kiedy powiedziałem ci o moim bracie?
Znów przytaknął.
- Nazywał się Jason. Był ode mnie starszy o pięć lat, ale przez swoją chorobę wyglądał na znacznie mniejszego – Leighton wpatrywał się w przestrzeń, jakby widział tam chłopaka, którego opisywał. – Mój tata go nienawidził. I przez niego robiłem to samo. Ja… Ja nie wiem dlaczego. Widziałem w ojcu autorytet. Wszyscy chłopcy w szkole mieli ojców pilotów, policjantów, nawet sprzedawców. I byli z nich dumni. Też chciałem być dumny. Szkoda, że nie miałem z czego – przerwał na moment, wzdrygając się. – Nie wiem, czemu ci to opowiadam.
- Ja po prostu słucham – Harry złapał jego spojrzenie. Leighton nigdy nie patrzył na niego tak… niewinnie. Czując poparcie Harry’ego, odchrząknął i wrócił do swojej skromnej opowieści.
- Kiedy miałem szesnaście lat, wplątałem się w aferę szkolną. Ktoś sprzedawał maluchom narkotyki, a jako że należałem do gangu tych nieusłuchanych dzieciaków, wina zeszła na naszą czwórkę. Ja, Max, Jay i Rick. Moi najlepsi kumple – prychnął z pogardą. – Kiedy przyszło co do czego, bez ogródek zgadali się przeciwko mnie. W żywe oczy powiedzieli dyrektorowi, że od lat daję dzieciakom jakieś prochy, by lepiej się uczyły, czy cokolwiek… Zawiesili mnie, miałem nawet sprawę w sądzie, ale z pomocą mojej ciotki, prawniczki, otrzymałem tylko upomnienie i parę miesięcy prac społecznych. Parę lat później widziałem Ricka dilującego pod tą samą szkołą, ale chyba uszło mu to na sucho. Nieważne – wzruszył ramionami.
- A co ma to wspólnego z twoim bratem? – Harry starał się maksymalnie wykorzystać słowotok Leightona. Dawniej myślał, że każdy ma chwilę słabości poza tym chłopakiem, dzisiejszej nocy zaczął rozważać swoją teorię.
- Kiedy to się stało… Kiedy myśleli, że jestem dilerem, ojciec wpadł w szał i… I jeszcze bardziej mi wpieprzył – skrzywił się nieznacznie. – Byłem wrażliwy, bo na ogół nie bił mnie. Bił Jasona. A tym razem ja oberwałem.
- A twoja mama?
- Nigdy jej nie poznałem. Zginęła w wypadku. Z perspektywy czasu nie zdziwiłbym się, jeśli zatłukł ją na śmierć.
Harry’ego zamurowało. Czy tyle nieszczęścia mogło mieścić się w jednej rodzinie?
- Byłem zły na tatę, że zrobił sobie ze mnie worek treningowy. I że mi nie zaufał. A najśmieszniejsze jest to, że jak dostawałem za swoje, Jason… On… On mnie próbował obronić. I dostał jeszcze bardziej. Za bardzo.
- Co było dalej?
- Ojciec się wkurzył, więc poszedł do monopolowego. Leżałem chwilę na ziemi, bolało jak jasna cholera – znowu wstrząsnął nim dreszcz. – A Jason trochę płakał, więc zebrałem się w sobie i przeczołgałem się do końca pokoju, w którym leżał. Wydaje mi się, że uderzył się głową w kant szafy. I… I powiedział do mnie coś, czego w życiu nie spodziewałem się usłyszeć. Na miłość boską, dla mnie był tylko niedorozwojem, z którym musiałem się użerać na jednym pokoju – pokręcił głową, zgrzytając zębami. – Powiedział do mnie „Otwórz oczy i znajdź swoją wartość”. A potem złapał mnie za rękę i już nigdy nie puścił. W sumie to puścił… Kiedy była już zimna i sama się osunęła.
Harry poczuł to dziwne uczucie kiełkujące w przełyku – coś, co rodzi się, kiedy bardzo chcesz płakać, ale nie chcesz tego robić. Leighton nie chciał jego łez i współczucia.
- Co zrobiłeś?
- Zadzwoniłem po karetkę, ale nie podałem danych personalnych. Wziąłem gitarę i trochę drobnych, obserwowałem resztę zza drzewa po drugiej stronie ulicy. Widziałem, jak wnoszą Jasona do karetki. Przykrytego folią. Tylko ręka opadała bezwiednie z boku. Wciąż czułem jej dotyk na skórze. Zmywałem go miesiącami, a do dzisiaj zdarza mi się czuć jego palce na moim nadgarstku – kolejne wzdrygnięcie. – Kiedy upewniłem się, że przyjechała policja, by dowiedzieć się czegoś więcej, zwiałem. Chciałem tylko udupić ojca. By nie uszło mu to na sucho.
- I dokąd się udałeś?
- Miałem szesnaście lat, co miałem zrobić? Przyjechałem stopem do Londynu. Spędziłem parę miesięcy na dworcu, ale raz straż miejska zauważyła, że jestem młody, więc uciekłem stamtąd.
- A potem?
- A potem wplątałem się w coś, co krąży za mną do dzisiaj. Ale nie, nie, tego już nie mogę powiedzieć. Ja… Przegiąłem – w ułamku sekundy zmienił nastrój. Z wrażliwego i rozbitego zamienił się w kłębek irytacji. – Kurwa.
Kolejne przekleństwo. To chyba nie jest dobry dzień dla Leightona.
- Hej – Harry położył rękę na ramieniu chłopaka, który powoli zbierał się do wyjścia. – Leighton.
- Po prostu zapomnij.
- Leighton do kurwy nędzy!
Pevense zamarł w miejscu. Harry Styles nie unosił głosu i nie nadużywał języka ulicy. Czując, jakie wrażenie wywarł na brunecie, wstał, nie do końca wiedząc, co nim kieruje.
- Może…
Myślał. Intensywnie myślał nad tym, jak go nie spłoszyć. Jak zatrzymać jego szczerość na jeszcze parę minut.
- Może nie czujesz się z tym dobrze, ale ja czuję się dobrze z tym, że widzisz we mnie coś więcej niż zabawkę do snucia niepoprawnych żartów.
Zapadła chwila milczenia, jednak niekrępująca. Czuli jakby emocje i tak krążyły między nimi, wyrażając więcej niż słowa.
- Wiesz, że nigdy nie obrażam cię celowo.
- Wiem – prawie wszedł mu w słowo. – Życie dało ci kopa w dupę i trzymasz dystans, teraz to łapię – wzruszył ramionami, nieśmiało wykrzywiając wargi. – Po prostu nie miej wyrzutów sumienia, że powierzyłeś historię nieodpowiedniej osobie, okej?
- Okej – przytaknął, nie odwracając wzroku od głębokiej zieleni oczu Harry’ego.
To była dziwna noc. Przybrała nieoczekiwany zwrot akcji. I chyba tym Harry tłumaczył się przed samym sobą następnego ranka, gdy myślał, co wydarzyło się potem.
- Więc… Po prostu wracajmy do pisania piosenek albo… Albo jedźmy do domu – Harry machnął ręką, wracając do stosu kartek. Jedną dłonią ułożył je w idealną kupkę, odkładając do podręcznej teczki. Zgarnął kubki z niedopitą herbatą i położył na blacie.
- Harry?
Obrócił się, nie spodziewając się Leightona tuż obok siebie.
- Kogo we mnie widzisz?
- Proszę?
- Kiedy na mnie patrzysz. Jak ten twój przyjaciel na mnie patrzył. Kogo we mnie widzisz?
Pytanie zawisło przecinając powietrze niczym ostry nóż. Przyznać się?
- Niezależnie od tego, kogo w tobie widziałem na początku – zaczął, po raz pierwszy nabierając odwagi, by przetrzymać spojrzenie jego niebieskich oczu. Tak bardzo identycznych jak oczy Louisa. – Teraz widzę tylko Leightona Pevense, którego obecność doceniam w swoim życiu bardziej, niżeli wszystko co spotkało mnie przez ostatnie lata. Od 2014 roku.
- A co wydarzyło się w 2014? – Leighton zmarszczył brwi, ale inaczej niż zazwyczaj. Nie ciekawsko, bardziej jak… Współczująco.  Jakby czuł, że świat Harry’ego runął w przepaść wraz z 2014.
- On zginął – jego oczy zaszkliły się, choć nie chciał, nie chciał załamywać się przed Leightonem, którego tragedia była znacznie głębsza niż źle ulokowane uczucia Harry’ego.
- On? On… Był ważny?
- Był wszystkim.
Leighton przytaknął.
- Nie, nie rób tego – delikatnie opuszkiem palca starł zbłąkaną łzę z policzka Harry’ego. – Śmierć to hiena, nie dawaj jej satysfakcji, że wygrała.
Harry przymknął oczy, wzdychając głęboko.
- Harry?
Ponownie je otworzył, przywołany dziwnym tonem w głosie Leightona.
- Czy… Czy ty… Czy On i ty…
- Kochałem go. A on mnie nie.
- Jak to jest kogoś kochać?
Harry wzruszył ramionami. Zaczął ignorować bliskość ich ciał, jakby kompletnie zapomniał, że stoją tors w tors.
- Kiedy widzisz tę osobę, jesteś ciągle zafascynowany. Chcesz ciągle odkrywać ją na nowo, bo odczuwasz wieczny niedosyt. Chcesz… Chcesz ją chronić przed złem całego świata, chcesz płakać nad jego niedolą, cieszyć się jego sukcesami, chcesz być i trwać w każdym uniesieniu i upadku ich życia. Chcesz być częścią historii, którą piszą. Chcesz być wspominany w każdej notatce ich tajemniczego pamiętnika. Chcesz, by ta osoba myślała o tobie nawet wtedy, kiedy powinna skupić się na swoich obowiązkach. Chcesz wracać zmęczony wieczorami i chcesz po prostu usiąść obok i bez słowa zasnąć, oglądając powtórki durnych seriali. Chcesz dzielić z kimś łóżko i chcesz brać z kimś wspólne prysznice. Chcesz jadać tylko jego kanapki i pić herbatę, którą tylko on przygotuje.  Chcesz być wszystkim, czego on pragnie. Chcesz być jego lekiem na całe zło. Chcesz być tym, w kim widzi oparcie. Chcesz mu imponować wszystkim, nawet najmniejszą rzeczą, tak głupią i beztroską jak ruszenie tyłka do posprzątania całego domu na święta. Chcesz być wszystkim dla tej osoby. Chcesz żyć.
Skończył ten dziwny monolog, nie do końca rozumiejąc, co się dzieje. Dlaczego nagle Leighton zadał mu to dziwne pytanie? Dlaczego otworzył przed nim kartki swojego własnego pamiętnika? Dlaczego to się dzieje?
Kolejna tej nocy cisza zawisła w powietrzu.
- Harry? Jak bardzo kochałeś… Jego?
- Nazywał się Louis.
- To On, tak? To On był taki sam jak ja?
Harry przełknął głośno, otwierając mocno zaciśnięte powieki. Kiedy w ogóle je zamknął?
- Wyglądasz jak Louis Tomlinson. Członek zespołu One Direction.
- Ta piosenka…
- „Right now” – przerwał. – Tę piosenkę śpiewaliśmy. Tak – odpowiedział na niedokończone pytanie.
- Czy One Direction… Czy ty…? – Leighton nie mógł uporządkować myśli. - Byłeś w tym zespole, prawda? Byliście w nim razem?
- Tak, byliśmy.
Znów pauza. Znów nie dane było jej trwać długo.
- Czy… Czy lubisz mnie tylko dlatego, że jestem jak Louis?
- Nie – zaprzeczył energicznie. – Cokolwiek teraz myślisz, jesteś… Jesteś inny. Jesteście podobni, ale inni. Ty byś mi tego nie zrobił.
- Czego?
- Nie wykorzystałbyś mnie tak, jak On to zrobił.
- Skąd ta pewność?
- Nie wiem. Ufam ci – wyrzucał z siebie słowa, kompletnie nie rozumiejąc, dlaczego to robi. Ludzie mówią, by żyć chwilą i chyba właśnie tym kierował się w tamtym momencie swojego życia.
- Harry?
- Tak?
-Ty ufasz mi, a czy ja mogę zaufać tobie?
- A jeszcze mi nie ufasz?
Leighton zadygotał z nadmiaru napięcia. Elektryzujące iskry, które odczuwali do siebie od dawna znacznie przybrały na sile.
- Chciałbym zrobić coś, czego nigdy nie robiłem szczerze. I chciałbym, żebyś dał mi w pysk, nawet jeśli nie mógłbym tego znieść przez wzgląd na wspomnienie ojca, dobrze?
Harry nie przytaknął, ani nie zaprzeczył, po prostu stał jak sparaliżowany. Jakaś magiczna moc odebrała mu zdolność poruszania się.
Kubki ustawione na blacie spadły z trzaskiem, zaraz po tym jak Harry instynktownie cofnął się, czując nacisk drugiego ciała tuż przy swoim własnym.
Leighton delikatnie otarł policzki Harry’ego, po których w międzyczasie skapnęło dużo łez.
- Nie jestem Louisem – powiedział, a woń tytoniu i malinowej nuty wdarła się w nozdrza Harry’ego. – Ale mogę być Leightonem, który spróbuje dać ci to, czego nie dał ci Louis – mówiąc to, wpił się w wargi zaskoczonego chłopaka.
Harry od kilku minut czuł, że to nastąpi, jednak sam fakt, co się dzieje, uderzył w niego ze zdwojoną siłą. Przez dłużące się sekundy nie wiedział, co robić. Chciał tego od chwili, gdy minął go na skrzyżowaniu, chyba nawet to była jego pierwsza myśl, zaraz po tym, gdy uderzyło w niego podobieństwo Leightona i Louisa. A teraz, gdy wydarzenie miało miejsce, gdy był głównym bohaterem sceny, którą wyobrażał sobie wielokrotnie... Zjadła go trema. Nie byłby dobrym aktorem.
Nim zdążył przyzwyczaić się do dotyku miękkich ust na swoich własnych, oddaliły się od niego zostawiając uczucie niedosytu. To nie był jego najlepszy pocałunek w życiu, był dobry, ale inny od reszty. Inny od sposobu, w jaki całowała go Judith, inny od drogi wytyczonej wargami Tomlinsona.
Leighton otworzył oczy, wpatrując się w Harry’ego, który wciąż sterczał tam jak biblijna żona Lota. Skostniał.
- Czy…
Nie dane było mu skończyć. Nagły akt desperacji rozkazał Harry’emu przerwać to, co chciał powiedzieć Leighton. Rzucił się na chłopaka, jeszcze raz złączając ich usta. Nienawidził papierosów, ale dlaczego nikotyna, którą czuł w pocałunku Leightona, tak bardzo go podkręcała?
Poczuł ręce Leightona na swoim kręgosłupie. Swoje własne ulokował na karku chłopaka, jakby pragnął go mocniej, o ile możliwe było jeszcze większe zbliżenie.
Jak długo nie odrywali się od siebie? Tego nie dało się określić. Kiedy brakowało powietrza, robili sekundową przerwę, na nowo przywierając do swoich własnych warg. To było nowe doznanie, docierające głęboko w najmniejszy nerw i najmniejszą cząstkę Harry’ego. Wraz z ustami Leightona na swoich wargach, poczuł prąd energii, który wygasł dwanaście lat temu, który wygasł, kiedy lekarz wygłosił przed nim godzinę zgonu Louisa Williama Tomlinsona.
Maksymalnie koncentrując się na chłopaku przy nim, pozwolił odpłynąć strudzonym myślom, w całości zatracając się w dawce uczuć, jaką przelewał na niego Leighon Pevense.

wtorek, 10 grudnia 2013

Rozdział 13

Witajcie! :)
Wiem, wiem. Dość długa przerwa, ale mam urwanie głowy w szkole. Do dzisiaj nie zdaję z matmy i raczej już nie zaliczę półrocza, więc mam nadzieję, że zrozumiecie.
W ramach rekompensaty rozdział w Wordzie zajmuje około dziewięciu stron. Dlatego też miło by mi było, gdybyście docenili moją pracę i skomentowali. Nigdy nie praktykowałam CZYTASZ=KOMENTUJESZ, ale chyba powinnam, bo to troszeczkę nie fair w stosunku do mnie, gdy powiadamiam ponad 30 osób, a mogę liczyć tylko na 1/3 z Was.
Marudzę. Przepraszam.
Liczę, że z następną częścią uda mi się uwinąć w porę.
Buziaczki! xx

_____________________________


Retropsekcja

Piątek, 03.12.12r.

- Dziesięć minut!
Donośny głos z megafonu na ułamek sekundy przerwał niezliczoną ilość wrzących rozmów. Atmosfera stawała się coraz bardziej napięta. Wszyscy krzątali się po backstage’u, dopełniając ostatnich formalności. Zespół nastrajał instrumenty, podczas gdy Lou dokonywała końcowych poprawek w image’u swoich podopiecznych.
-Hej! – Niall skrzywił się i kichnął, kiedy Teasdale spryskała mu oczy lakierem do włosów.
- Wybacz, skarbie – dłonią jeszcze raz przejechała po jego misternie roztrzepanych blond pasmach. – Gotowe – uniosła kciuk w cichym zachwycie nad swoim „arcydziełem”. – A gdzie moja ukochana czupryna?
- Harry i Louis są jeszcze w garderobie – Horan poprawił swój irlandzki odsłuch. Obrócił w palcach mikrofon, wyraźnie podekscytowany zbliżającym się show. – Pójdę po niego.
- Tylko migiem, bo nie zdążymy – westchnęła poirytowana, pod nosem mamrocząc coś jak „ Zawsze ostatni…”
Niall minął Zayna i Perrie ukrytych w oddalonym zakątku tej ciasnej przestrzeni. Zagryzł wargę, próbując powstrzymać ogromny uśmiech, który cisnął mu się na usta. Cieszył się, że Malik w już tak młodym wieku znalazł kogoś na całe życie. Wątpił, że ich związek kiedykolwiek się rozpadnie.
Krzyki i wrzaski z przebieralni przywróciły go na ziemię. Zmarszczył brwi i delikatnie acz stanowczo wszedł do pokoju, o mało nie zderzając się z wybiegającą ze środka Eleanor.
Louis stał oparty o kozetkę. Przeklął niewyraźnie, po czym z impetem strącił wszystko z blatu. Flakony wody toaletowej i parę pędzli potoczyło się po gładkiej nawierzchni linoleum.
- Louis? – Niall położył dłoń na ramieniu Tomlinsona, który wciąż tępo wpatrywał się w przestrzeń. – To nie najlepszy moment na sprzeczki w związku, stary.
- Po prostu… - Louis lekko dostrzegalnie wzruszył ramionami. Spojrzał w róg, gdzie na niewielkim biurku siedział Harry. Niall nie dostrzegł go wcześniej, tym bardziej zaskoczyła go zaistniała sytuacja.
- O co chodzi? – zaplótł ręce na piersi. – Dlaczego Harry podsłuchuje twoje kłótnie z Els i dlaczego w ogóle kłócisz się z Els?
- A może raczej… – Louis okrążył Horana i podszedł do wyjścia. – Dlaczego Harry prowokuje moje kłótnie z Els i dlaczego nie jest w stanie zrozumieć, że zrobię co należy bez jego pomocy?
Opuścił pomieszczenie, trzaskając drzwiami.
Niall zrezygnowany obserwował Styles’a, który zdawał się nie reagować na to, co dzieje się dookoła.
- Harry?
- Eleanor zasługiwała na szczerość – omal wszedł mu w słowo. Podniósł nieco zaszklone oczy, obserwując Nialla, który nie mógł pozbierać myśli.
- Jaką szczerość? O czym ty mówisz?
- Miałem parę incydentów z Louisem.
- Proszę?! – Horan uniósł głos. Z niedowierzaniem wpatrywał się w przyjaciela. – Co masz na myśli, mówiąc incydent?
- Niall… – Harry oblizał spierzchnięte usta, unikając spojrzenia blondyna. – Ja chyba kocham Louisa.

*

Promienie wschodzącego słońca rozświetliły niewielki skwer przy Buckingham Palace Road. Harry zmrużył oczy i nerwowym ruchem utworzył coś na kształt daszku z dłoni. Oparł się o zimną ścianę będącą częścią bogato zdobionego budynku starej londyńskiej architektury. Jako dziecko często przychodził tutaj, towarzysząc dziadkowi w pracy w niewielkim kiosku przy stacji kolejowej. Lekki smutek wykiełkował w sercu Harry’ego, kiedy obserwował miejsce, gdzie dzisiaj znajdowała się prowizoryczna cukiernia. Tęsknił za małym budynkiem pełnym kolorowych czasopism i słodyczy, które podjadał na każdym kroku. Nie sądził, że jeszcze się tu pojawi, patrząc na pozostałości własnych wspomnień.
- Cześć, modelko.
Harry wzdrygnął się wyrwany z zadumy, uśmiechem witając chłopaka.
- Pasujesz tutaj – Leighton podążył przodem, poprawiając ogromną torbę na ramieniu. – Wtapiasz się w krajobraz. Zamyślony Mr Styles z nogami Jessici Biel.
- Widzę, że humor ci dopisuje – Harry pokręcił głową, ruszając za nim w głąb London Victoria Station.
 - Nie mogę się doczekać naszej współpracy, panie Styles.
Minęli grupkę nowo przybyłych turystów, po czym zwrócili się w bardziej przestronną i mniej zaludnioną część hali. Skręcili w peron piąty, gdzie od przybycia pociągu dzieliły ich tylko cztery minuty.
- Już myślałem, że zrezygnowałeś.
- I odpuściłem okazję do kontynuowania naszej gry? Nigdy w życiu.
Harry uśmiechnął się nieznacznie, rzucając swój bagaż pod zardzewiałą kolumną.
- Wydawałeś się bardziej wyrachowany – Leighton z powątpiewaniem rozejrzał się w okół.
- Co masz na myśli?
- Wiesz… - włożył ręce w kieszenie kurtki, obserwując odchodzącą od ściany farbę. – Osoby twojego pokroju podróżują pierwszą klasą.
- Nie jestem taki – Harry zaprzeczył energicznie, przysiadając na skraju starej i brudnej ławki. – Takie miejsca są niedoceniane.
- A ja się z tobą zgadzam – Leighton zatrzymał się przy torach, spacerując po krawędzi.
Prawie jak przedszkolak.
- Nie spodziewałem się tylko, że młodsza wersja Simona Cowell’a jest wrażliwa na piękną nietuzinkowość i jej walory estetyczne.
- Ma pan bardzo wąską percepcję na ludzi, panie Pevense – Harry wstał, widząc zbliżający się pociąg. – I zapewniam cię, że jestem zupełnie inny niż Simon. Swoją drogą nie taki zły, jak go malują.
- Skąd możesz o tym wiedzieć? – Leighton prychnął, oddalając się w bezpieczne miejsce. Podniósł swój plecak i potarł zmarznięte dłonie. Poranek faktycznie nie należał do najcieplejszych.
Harry odrobinę się zdziwił, jednak postanowił zignorować temat. Przynajmniej na chwilę obecną. Nie chciał wyjść na zaborcze dziecko szczęścia, ale czy Leighton naprawdę nie wiedział, co łączy go z Simonem? A może tylko żartował? Na pewno żartował. To w końcu Leighton.
Odkładając rozważania na boczny tor, wszedł do pojazdu. Nareszcie wróci do domu.

*

Harry czuł się jak prawdziwy szpieg. Mimo to, nie potrafił tego powstrzymać i natarczywie wpatrywał się w śpiącego chłopaka. Korzystając z okazji, mógł wreszcie pozwolić sobie na odrobinę „badania” go wzrokiem. Od dawna o tym marzył, lecz głupio było mu obserwować Leightona, kiedy ten nieustannie go upominał.
Oparty o szybę, z głową lekko pochyloną w przód, sprawiał wrażenie niesamowicie niewinnego. Gdyby choć na chwilę zapomnieć o tatuażach pokrywających każdą powierzchnię kwadratową jego ramion, wyglądał jak prawdziwy brzdąc, który padł ze zmęczenia po udanej zabawie w piaskownicy.
Raybany, nieprzerwanie zakrywające jego wzrok, delikatnie zsunęły mu się z nosa, ukazując podbite oko. Wyglądało znacznie lepiej niż wczoraj, niemniej opuchlizna wciąż zwracała na siebie uwagę. Przypatrując się coraz dłużej, Harry tylko utwierdził się w przekonaniu, że Leighton musiał komuś zajść za skórę. Znał go, wiedział, jak potrafi odnosić się do drugiego człowieka, jednak nawet to nie pozwoliło opanować zmartwienia i troski narastających z każdą sekundą wpatrywania się w limo.
Leighton westchnął cicho, poprawiając się na niewygodnym siedzeniu. Nie obudził się jednak, ale ułożył wygodniej, jakby zapomniał, że znajduje się w ciasnym przedziale w środku drogi do stanu Cheshire.
Chcąc niechcąc, Harry nie mógł tylko bezczynnie patrzeć . Wyjął z torby bluzę Leightona, którą zostawił mu poprzednim razem. Bardzo powoli i ostrożnie okrył nią chłopaka, ze wszystkich sił nie dopuszczając do tego, by się obudził. Potrzebował jeszcze trochę wpatrywania się w jego rysy. Tak po prostu, dla spokoju sumienia.
Ukucnął pomiędzy dwoma fotelami, twarzą w stronę Leightona. Teraz mógł wyraźnie dostrzec podobieństwo do Louisa. Ciągle wydawało mu się to irracjonalne. Jak można tak bardzo kogoś przypominać? Przystosował się do towarzystwa Leightona. Z każdym kolejnym spotkaniem coraz mniej intensywnie reagował na te kości policzkowe, łagodną linię szczęki, czy niewielkie oczy przyprószone delikatnymi lecz długimi rzęsami. Harry mógł się założyć, że jego opalona skóra w dotyku była równie jedwabista jak policzki Louisa.
Nim zrozumiał, co robi, odgarnął grzywkę opadającą na oczy bruneta. Przestraszony swoim nagłym gestem, szybko cofnął rękę. Na szczęście Leighton ani drgnął. Pogrążony we śnie, mocniej skulił się na swoim siedzeniu.
Harry wolał nie kusić losu, więc wrócił na swoje miejsce, jednak do końca podróży nie potrafił spuścić wzroku z chłopaka, który będąc obcym, szybko znalazł przytulne miejsce w duszy Styles'a.

*

- Odpłynąłem?
Leighton uchylił zaspane powieki, rozglądając się dookoła. Schował twarz w swetrze, którym okrył go Harry. Ciągle wydawał się zmęczony, lecz wyglądał znacznie lepiej niż z rana.
- Tylko troszkę.
Brunet mrugnął kilkakrotnie, przyzwyczajając się do wszechobecnego blasku.
- Przepraszam.
- Przepraszasz mnie, bo nie przespałeś nocy, ślęcząc z jakimś kretynem na werandzie? Ależ nie ma za co – Harry wzruszył ramionami, wyciągając w jego stronę termos z gorącą herbatą.
- Sarkazm? Chyba nie działam na ciebie odpowiednio.
Podniósł się niezdarnie, z wdzięcznością odbierając od Harry’ego ciepły kubek. Usiadł po turecku, na zimne ramiona narzucając bluzę.
- Długo spałem?
- Może 2h. Nie wiem. Czas szybko leciał.
- Mogłeś się pogapić.
- Wcale nie – Harry spłonął czerwonym rumieńcem, udając, że nic się nie stało. Skąd wiedział? Czemu on zawsze wszystko wie?
- Cóż… - to jedyny komentarz, który padł z ust Leightona. Dość skromny, znając jego cięty język.
Harry jęknął gardłowo, zamykając aplikację w telefonie.
- Dobra. Pytanie za pytanie?
- Czekałem, aż się złamiesz – Leighton przywdział zawadiacki uśmiech, jednak starł go szybko, widząc zdegustowane spojrzenie Harry’ego. Choć trudno było mu się opanować, zachował powagę i przytaknął.  – Zacznij.
- Dlaczego tak mnie traktujesz?
- Jak?
- Sam nie wiem.  Jakbyś… Jakbyś mnie znał, ale wciąż nie na tyle, by powiedzieć coś więcej.
- Ciekawe – Leighton mruknął bezdźwięcznie, zatapiając usta w napoju. Oplótł kubek dłońmi i zdmuchnął parę wydobywającą się z naczynia. Harry cierpliwie czekał, ani na moment nie spuszczając go z oczu. – Dość ciężko mi powiedzieć, bo jesteś pierwszą tego typu relacją w moim życiu.
- Tego ty… - zamilkł, wiedząc, że jego kolej się skończyła.
- Ile masz lat?
Harry zrobił młynka oczami. Leighton tylko się z nim droczył. 
- 33. Tego typu, czyli? – bez skrupułów przeszedł do dalszego pytania. Czuł jak krew buzuje mu w żyłach, byle tylko poznać odpowiedzi na wszystkie swoje wątpliwości.
- Naprawdę nie umiem tego zdefiniować, Harry. Taki już jestem. Traktuję ludzi z góry, ciebie też, ale w jakiś sposób sprawiasz, że nie mam serca cię nie lubić.
- A ja cię nie lubię.
- Oh, tak? – Leighton zachichotał.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo cię nie lubię – Harry wtórował brunetowi, opuszczając wzrok na dłonie splecione na kolanach.
- Jaką książkę przeczytałeś więcej niż dziesięć razy?
- Poważnie? – Harry znów wywrócił oczami.
- To ty zacząłeś z ulubionym filmem.
- Uwielbiam Stephena Kinga. „Rękę mistrza” mógłbym wyrecytować zdanie po zdaniu.
Leighton przytaknął w zamyśleniu. Chwilę się nie odzywali, po czym Pevense machnął ręką na znak, że czeka na pytanie Harry’ego.
- Kim jesteś z wykształcenia?
- Za rok kończyłbym psychologię w kierunku specjalnym, ale nigdy nie zacząłem.
Harry zmarszczył brwi.
- Dlaczego?
- Łamiesz regulamin.
- Proszę.
Leighton westchnął, odkładając pusty kubek na prowizoryczny stolik.
- Powiedzmy, że nie miałem warunków, żeby się kształcić.
Harry zrozumiał tę wymijającą odpowiedź.
- To ciężka specjalizacja.
- Mój brat… On… Miał zahamowania rozwoju psychicznego – nieobecnym wzrokiem błądził po podłodze przedziału. Zamilkł na chwilę, a kiedy Harry’emu zrobiło się najzwyczajniej głupio, że zapytał, Leighton kontynuował. – Jako dziecko zawsze go wyzywałem. Raz nawet uderzyłem – wzdrygnął się. – Mimo wszystko, kiedy umierał, byłem tym, którego chciał trzymać za rękę. To otworzyło mi oczy.
- On…
- Nie żyje. Nie boję się tego słowa – chłopak podrapał się po karku i przeczesał dłonią włosy. W ciągu sekundy jego nastrój uległ drastycznej zmianie. – Nadużywasz swojej kolejki – pogroził mu palcem. – Może w zamian opowiesz mi coś o sobie.
- To nie jest pytanie – Harry szepnął pod nosem.
- Czy w zamian mógłbyś opowiedzieć mi coś o sobie?
Harry zagryzł wargę, niechętnie odwracając wzrok. Obserwował mijane za oknem miasteczko. Do Holmes Chapel pozostało dosłownie kilka minut drogi.
- Doceniam twoją szczerość, ale… Ja… - zmieszał się. Oparł głowę o podbródek, nie odwracając wzroku od znajomych widoków pobliskich wsi.
- Nie jesteś gotowy na swoją historię. Rozumiem.
- Kiedyś ci powiem.
Leighton uśmiechnął się. Widząc, że Harry zbiera swoje rzeczy, przystąpił do tego samego.
- Przecież mnie nie lubisz – puścił mu oczko.
Harry nie potrafił zetrzeć uśmiechu błąkającego się po jego wargach.

*

- To tutaj.
Leighton gwizdnął z aprobatą, spoglądając w górę na nowoczesne osiedle okazałych budynków.
- Nieźle, panie niekonwencjonalny.
- To nie moje mieszkanie – Harry pokręcił głową, sprawiając, że loki opadły mu na czoło. – Tymczasowo zatrzymuję się u przyjaciela.
- Z synem?
Harry skrzywił się.
- Leo mieszka z matką.
- Rozumiem. Jasne. Przepraszam.
- Nie musisz czuć się niezręcznie. Skąd mogłeś wiedzieć.
- Taaak… – Leighton westchnął, strzepując z ramion pyłek zalegający na kurtce. – Zbieram się.
- Gdzie przenocujesz?
Obrócił się energicznie, robiąc parę kroków w tył.
- O tym jeszcze nie myślałem, ale poradzę sobie.
- Ale…
- Harry! Nie żartowałeś!
W bramie pojawił się Adam, który z wielką torbą zakupów rzucił się na Harry’ego.
- Cześć, stary.
- Cześć, cześć. I jak? – Lambert z dezorientacją wpatrywał się w drugiego chłopaka. – Adam – wyciągnął rękę w jego stronę.
- Leighton.
Wymienili uścisk dłoni, uśmiechając się do siebie. Poniekąd byli z tych samych światów, przynajmniej w mniemaniu Harry’ego.
- Leighton nie ma gdzie się podziać i nie chciałbym nadużywać…
- Jeszcze się pytasz? Zapraszam.
- Nie, nie – brunet zaprzeczył energicznie. – Jestem wdzięczny, ale… Poradzę sobie.
- Na pewno? – Adam zrobił zatroskaną minę. – Zmieścimy się. Nie mam żony – zachichotał.
- Widać – skwitował Leighton, lecz w niezłośliwy sposób. – Dziękuję, ale naprawdę nie ma potrzeby – poprawił torbę na ramieniu, wycofując się do furtki. – Do jutra?
- Tak. Bądź w wytwórni po 15. Powinienem poradzić sobie z zaległościami.
- Taaa… - Adam westchnął za jego plecami.
- A może o 17?
Leighton uśmiechnął się.
- W porządku. Do zobaczenia.
Ruszył w dół chodnika i zniknął za rogiem, zostawiając Harry’ego przed klatką schodową.
- Wchodzisz, czy będziesz wzdychał jak Julia na balkonie?
- Czyżbyś czytał z nudów Szekspira?
Oboje wymienili pełne dezaprobaty spojrzenia, wchodząc do środka.

*

Dochodziła druga w nocy, kiedy dźwięk telefonu rozszedł się echem po pogrążonym we śnie głównym rynku Holmes Chapel.
Leighton westchnął, wyjmując telefon z tylnej kieszeni jeansów. Nie musiał sprawdzać, by wiedzieć, kto się dobija.
- Czego chcesz?
- Po raz kolejny w tym tygodniu łamiesz moje zasady.
- Nielegalne działania mają jakiekolwiek zasady?
- Nie denerwuj mnie, gówniarzu. Przychodź natychmiast. Robota czeka.
Brunet mruknął z niezadowoleniem. Oparł się o ścianę budynku, z którego wciąż sączyło się światło.
- Nie ma mnie w Londynie.
- Mówiłem, że nigdzie nie jedziesz!
- A ja powiedziałem, że tak.
- Gdzie jesteś? Przyślę chłopaków.
- "Pocałuj mnie w dupę" 24/8, 66-400 jebany chuju.
Nie czekając na odpowiedź, cisnął telefonem do swojego plecaka. Wiedział, że pożałuje, ale miał dość nieustannego podporządkowywania.
Spojrzał w niebo. Usłane wieloma gwiazdami idealnie komponowało się z wszechobecnymi ozdobami zamkniętego na noc jarmarku.
Wypuszczając powietrze z płuc, potarł zziębnięty kark.
- Ryzyk fizyk.
Zadzwonił domofonem, czekając na sygnał.
- Tak? – damski, szorstki głos dotarł do jego uszu.
- Camilla?
Chwila ciszy wypełniona niepewnością o mało co nie sprawiła, że chłopak zawrócił.
- Witaj na starych śmieciach, Leighton.