środa, 31 lipca 2013

Rozdział 3

Cześć! :)
Z całego mojego shipperskiego serduszka chciałam Wam bardzo mocno podziękować za tyle wejść i komentarzy. To dopiero trzeci rozdział, a już wywołaliście na mojej twarzy tak wiele uśmiechów. Uwielbiam czytać Wasze spostrzeżenia i nawet groźby za uśmiercenie Lou. (niezły anty-fanpage w komentarzach, hahaha) Przepraszam, takie zamierzenie tego opowiadania. Mnie też nie jest z tym łatwo.
Nie przedłużając, liczę, że poniższy tekst także Wam się spodoba.
Do napisania! :)

_______________________________


Retrospekcja

Piątek, 01.02.2012r.

- Jeśli zaraz tego nie wyłączysz, to cię… - pozostała część zdania została pochłonięta przez poduszkę przyciśniętą do twarzy bruneta.
- Oh, Harreeeh! – Louis potrząsnął ramieniem chłopaka. Podgłośnił radio i usiadł na nim okrakiem. – Dzisiaj wielki dzień!
Harry zakopał się głębiej pod pierzynę.
- Nie chcę żadnego wielkiego dnia.
- Tak nie będziemy rozmawiać, mój drogi! – Tomlinson podniósł się z miejsca, wygrzebując przyjaciela spod kołdry.
- Ej! – Loczek usiadł gwałtownie, próbując wyszarpnąć koc z rąk starszego kolegi.
- Z pewnością jesteś nago, a najbliższa szafa znajduje się w drugim pokoju – Harry spojrzał na niego z ironią. Czy Louis naprawdę myślał, że go krępuje? – Na dole czeka twoja mama, która bardzo lubi organizować sobie wycieczki po moim mieszkaniu.
To diametralnie zmieniało postać rzeczy. Zrezygnowany Harry wstał z materaca. Tej nocy zatrzymał się w apartamencie Lou, bo nie miał ochoty na takie właśnie niespodzianki.
- Nie mogłeś powiedzieć, że poszedłem gdzie indziej? – burknął, kierując się do sąsiedniej sypialni.
- Akurat by uwierzyła – zaśmiał się, idąc za nim. Zatrzymali się koło małej walizki Stylesa. – Naprawdę sądzisz, że osiemnaste urodziny robią z ciebie nudnego starca?
Harry obrócił się, przełykając głośno. Zlustrował Louis’ego od stóp do głów, mimowolnie zatapiąjąc się w jego szarych tęczówkach, gdzieniegdzie skroplonych odcieniem błękitu. Westchnął przeciągle. Uwielbiał je. Były więcej niż cechą szczególną Tomlinsona. Choć potrafiły skłonić go do wszystkiego, widział w nich talizmany, którym powierzyłby własne życie.
- Okej – podniósł ręce w poddańczym geście. – Ale bez szaleństw. Skromna impreza. Nic więcej.
- Oczywiście! – Louis zasalutował, opuszczając pomieszczenie w wyraźnie lepszym nastroju.
Harry pokręcił głową, uśmiechając się. Sprawianie radości Louis’emu było jego priorytetem. Skoro pragnął urządzić przyjęcie urodzinowe, niechaj urządza. Byle tylko nie składał mu życzeń, tak jak obiecał.
- Dziękuję – rozpromieniona buzia Tommo wyjrzała zza framugi. – Nie pożałujesz!
- Już żałuję! – krzyknął za nim, wciąż nie ścierając uśmiechu z twarzy.

Pomimo weekendu, Harry obudził się wcześniej niż zwykle.
Wczorajszy wieczór spędził w miłym towarzystwie Nialla i Judith. Rozmawiali jak za dawnych lat, śmiejąc się tak głośno, aż Leo zagroził „wydziałdziczeniem” się z tej rodziny. Niall został u nich, zajmując pokój gościnny. Tym samym państwo Styles spali dziś w jednym łóżku. Ich nić porozumienia i miłości zniknęła wraz z życzeniem Horanowi dobrej nocy. Harry zaproponował, że przeniesie się na kanapę, jednakże dziewczyna stwierdziła, że nie będą bawić się w cyrk.  
Kiedy obrócił głowę, spostrzegł puste miejsce obok. Zdezorientowany zszedł na dół.
Judith siedziała na werandzie, dzierżąc w dłoniach paczkę niebieskich Marlboro. Harry ściągnął z wieszaka kurtkę, wychodząc w zimne poranne powietrze.
- Zmarzniesz – rzucił obojętnie, naciągając materiał na zziębnięte ramiona blondynki.
Stał chwilę, wpatrując się w jej smukłe palce, obracające opakowaniem. Nie doczekawszy się żadnej reakcji, wrócił do środka. Parę minut później pojawił się z dwoma parującymi kubkami. Judith odebrała jeden z nich, rzucając fajki na ziemię. Harry przycupnął obok, jednak żadne z nich nie zwracało nań większej uwagi. Po prostu siedzieli w ciszy, od czasu do czasu popijając herbatę.
- Pamiętasz… - głos Judith przestraszył Harry’ego. Nie sądził, że się do niego odezwie.
- Tak? – spojrzał na nią, kiedy przerwała.
Kobieta odgarnęła włosy z twarzy, łapiąc spojrzenie swojego męża.
- Pamiętasz jak powiedziałam ci, że jestem w ciąży? – Harry uśmiechnął się, przypominając sobie tamtą chwilę. – A jak następnego dnia stanąłeś w progu z wanienką i dwiema torbami śpioszków?
- Nie sposób zapomnieć – odparł, opuszczając wzrok na zimny już napój. – Czemu pytasz?
- Chciałam się upewnić – wzruszyła ramionami, odkładając kubek i ponownie biorąc papierosy.
- A gdzie ta głębia, którą wkładasz w każde swoje zdanie, pani redaktor? – zapytał, wyjmując paczkę z jej szczupłych dłoni. Judith skończyła z nałogiem, ale zawsze miała opakowanie w torebce. W ten sposób czuła się silniejsza, niezwyciężona.
-  Było nam wtedy tak łatwo - Harry zagryzł wargę. - Wtedy miałam wrażenie, że jestem kimś więcej niż tylko stałym aspektem twojego życia.
- Judith…
- Czuję się jak mebel – kontynuowała. – Jak mebel, który niedługo wyrzucisz.
Czy to jakieś przykre zrządzenie losu? Najpierw Niall, teraz Judith. Nagle wszyscy zaczęli otwarcie mówić. A Harry wiedział, że to nastąpi. Wiedział, ale ciągle nie chciał słuchać.
- Nie porównuj się do rzeczy bezwartościowych. Przesadzasz.
- Widzisz? – prychnęła. – O to chodzi, Harry. Przesadzam. Okej, przesadzam. Ale nie zaprzeczyłeś – Styles otworzył usta, lecz nie wydobył z nich żadnego dźwięku. Judith miała rację. Oboje o tym wiedzieli.
- Bywało ciężko i zawsze dawaliśmy radę. Przebrnęliśmy przez trudniejsze sprawy. A teraz? Teraz nie dzieje się nic, co mogłoby nas rozdzielić, więc dlaczego nagle jest tak cholernie źle.
- Bo nie dzieje się nic, Judith – westchnął. – Odpowiedziałaś na swoje własne pytanie – podniósł się, zabierając brudne naczynia.
- Naprawdę myślisz, że po tylu latach małżeństwa wciąż będziemy sypać sobie kwiatki pod stopy, Harry?
- Najwidoczniej widziałem w życiu zbyt wiele długich i pięknych związków. Może po prostu nie jest nam pisane bycie jednym z nich.
- Więc idź do sądu, proszę bardzo, droga wolna!
- Nie krzycz, obudzisz sąsiadów – rozejrzał się dokoła, nie dostrzegając jednak żywej duszy. Wciąż było zbyt wcześnie.
- Nie obchodzą mnie inni ludzie, kiedy mówisz, że ten związek nie ma sensu!
- Wcale tego nie powie…
- Ale sugerujesz! – wpadła mu w słowo, zrywając się z miejsca. – I boli mnie to, że tak zwyczajnie rezygnujesz. Jakbym zawsze była nikim, jakimś kołem ratunkowym, opcją numer dwa, planem B…
Harry spojrzał w dal, uważnie kalkulując każde usłyszane właśnie słowo. Zacisnął wargi w wąską linię, aby pohamować się od powiedzenia tego, co bez wątpienia rozpętałoby piekło na ziemi.
Judith westchnęła tylko, biegnąc na górę. Po drodze potrąciła Nialla, który zakłopotany kręcił się przy drzwiach.
- Ja tylko… - zmieszał się. – Krzyki i… Martwiłem się. Słyszałem… Trochę. Sporo – utkwił wzrok w czubkach swoich palców, unikając spojrzenia Harry’ego.
- Jasne. Rozumiem – rzucił cicho, wchodząc do środka i zamykając drzwi.


Niedziela zapowiadała się chłodniej niż minione dni. Typowy mroźny klimat zdawał się powracać w skromne angielskie progi. Niezrażony lekką mżawką Leo wyciągnął Harry’ego i Nialla na spacer. Koniecznie chciał im coś pokazać. 
Szli spokojnie alejkami, co chwilę krzycząc do chłopca, aby trzymał się bliżej. Jego energia była godna pozazdroszczenia, kiedy ledwo budząc się, wkładał kalosze i ruszał na podbój świata.
- Wujku, pokażesz mi kiedyś Big Ben?
- Pewnie. Jeśli tylko przekonasz tatę, żebyście wreszcie wpadli do Londynu.
- Tato! Pojedziemy? Prooooszę!
Rozbawiony Harry poczochrał loczki Leo.
- Jak do wakacji nauczysz się pisać i czytać, możemy o tym porozmawiać.
- Już nie bądź taki surowy – Niall schował ręce w kieszenie jeansów, wyśmiewając nadopiekuńcze zapędy Stylesa. Co jak co, ale przed laty nigdy nie posądziłby go o takie zagorzałe „tacierzyństwo”.
- Przynajmniej mój syn nie będzie rozpieszczony jak Vivi.
- Odczep się od mojej córki! Po prostu ma bardzo dużo zabawek.
- W porównaniu z innymi dziećmi, masz w salonie niezły różowy sklep, Horan – poklepał przyjaciela po ramieniu, wyraźnie szydząc z jego uwielbienia dla motywów księżniczek.
- Tylko Zayn mnie rozumie – westchnął, unikając kałuży, którą właśnie rozchlapywał Leo.
Harry zajęty przyjemną i luźną pogawędką, kompletnie nie patrzył przed siebie. Nieco się przestraszył, gdy wpadł na niższego od siebie, młodego chłopaka.
- Boże, bardzo cię prze… - zamilkł w pół słowa. Potrząsnął głową i zamknął oczy, ponownie je otwierając. – To chyba jakiś żart – szepnął pod nosem, wpatrując się w bruneta, którego wciąż trzymał za ramiona ku zachowaniu równowagi.
- Przepraszam? – skonsternowany mężczyzna delikatnie acz stanowczo wyszarpnął swój płaszcz z palców Harry’ego. – Czy my się znamy? – spojrzał na niego, a wtedy było po wszystkim.
Świat właśnie robił sobie z Harry’ego jakiś chory dowcip. Ewentualnie wciąż spał.
Zdziwione spojrzenie Nialla utwierdziło go w przekonaniu, że nie zwariował i jest jak najbardziej obudzony.
Brązowe włosy lekko opadały na czoło chłopaka, odsłaniając przekute uszy. Ciemna karnacja kontrastowała z tatuażami pokrywającymi szyję, ramiona i, jak Harry mógł się domyślać, większość jego ciała. Był bardzo przystojny, ale nawet drobny zarost w pełni nie zamaskował dziecięcych, a nawet dość kobiecych rysów twarzy. Ubrany na czarno, z gitarą w pokrowcu, sprawiał wrażenie niesamowicie intrygującego i tajemniczego, ale coś w jego spojrzeniu nie pozwalało nabrać się na ten image. Coś, co czaiło się w tych szarych oczach, gdzieniegdzie skroplonych odcieniem błękitu.
- Przepraszam, ale… Spieszę się – ciemnowłosy uśmiechnął się, wyraźnie speszony minami chłopaków. Odszedł w pośpiechu, jednak co chwilę oglądał się przez ramię.
- Hej! – zawołał za nim Harry, odzyskując zdolność mowy i logicznego myślenia. Mężczyzna odwrócił się, przystając na rogu. – Przepraszam, że na ciebie wpadłem! – krzyknął, choć na usta cisnęły mu się zupełnie inne słowa. Starał się jednak opanować. „To przecież niemożliwe, Styles.”
- Jest okej – uniósł kciuki w górę, skręcił i zniknął im z pola widzenia.
Harry stał jak słup soli, gapiąc się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą widział nieznajomego.
- Tato? Idziemy? – zniecierpliwiony Leo pociągnął go za rękaw.
- Harry? – Niall odchrząknął i kiwnął głową w stronę chodnika. – Musimy iść.
Leo ruszył przodem, a Niall ciągnął Harry’ego ze sobą, próbując zachować jakiekolwiek pozory normalności.
- Takie rzeczy się nie zdarzają. Harry, proszę, nie wariuj.
- Więc jak to wytłumaczysz? – źrenice Harry’ego poszerzyły się dziesięciokrotnie. Nie mógł przerwać odwracania się do tyłu. Najchętniej ruszyłby za tym mężczyzną, nie bacząc na brak racjonalności w jego postępowaniu.
- Podobno istnieje prawdopodobieństwo, że siedem ludzi na ziemi wygląda zupełnie jak ty. Przecież to tylko przypadek.
- Dlaczego ten przypadek wpadł na mnie w parku?! – Harry podniósł głos, przyciągając wzrok swojego syna.
- Tato, nie krzycz – minę chłopca zastąpił grymas przemieszany ze zdziwieniem. Harry rzadko mówił tym tonem.
- Przepraszam – zamknął oczy, dłonią przejeżdżając splątane od wiatru włosy. – Idź, dogonimy cię – wymusił uśmiech, patrząc jak Leo powoli obraca się na pięcie i wskakuje w kolejną kałużę.
- Niall, ty też go widziałeś, prawda? – szukał wsparcia w Irlandczyku, choć nie do końca wiedział, jak mógłby mu pomóc. Nie minęły trzy minuty, a on już ześwirował. Czuł się jak Kapelusznik w „Alicji w Krainie Czarów” – totalny wariat.
- Widziałem i nie mam pojęcia, jak to możliwe. Po prostu chodźmy dalej, Harry. Musimy iść dalej – Styles wiedział, że za tymi słowami czai się drugie dno. „Iść dalej” – nie patrzeć w przeszłość. Nie patrzeć dwanaście lat wstecz.
- On wyglądał jak mój Louis.
- Nie, Harry! Stop! – Niall podszedł bliżej, potrząsając nim. – Nie przesadzaj!
- Kiedy ja nie przesadzam!
- Harry! Idź za Leo, zanim się zgubi, do cholery! – Niall sam był podenerwowany, ale starał się to ukryć. Nie mógł pozwolić Harry’emu na kolejny upadek.
Na wspomnienie chłopca otrząsnął się. Powłóczając nogami, ruszył przed siebie, jednak wciąż bardziej przypominał robota niż cywilizowanego człowieka. Niall jeszcze raz obejrzał się na skrzyżowanie ulic, po czym dołączył do przyjaciela. „To nie jest możliwe.”

środa, 24 lipca 2013

Rozdział 2

Cześć!
Minęły dwa tygodnie. Pojawiam się z drugim rozdziałem. Prawdę napisawszy, nie jestem zadowolona, ale nie chciałam przedłużać. 
Dziękuję za 10 komentarzy pod pierwszym rozdziałem. Wow! Nie przestawajcie. To naprawdę miłe. Uwielbiam je czytać.
Chciałam tylko zaznaczyć, bo może niektórym ciężko się połapać - opowiadanie toczy się w przyszłości, a konkretnie okolice 2026 roku. 
Do napisania! :)

_______________________________________


Retrospekcja

Sobota, 13.11.2010r.

Pierwsze oślepiające promienie wpadały do sypialni przez lekko uchylone okno. W powietrzu unosił się zapach cynamonu i mięty. Codzienna krzątanina na parterze zakłócała odpoczynek, odbierając jakiekolwiek szanse na choćby 15 minut dodatkowej drzemki.
- Dzień dobry.
Harry zaśmiał się do poduszki, chowając twarz w gęstych ciemnych lokach.
- Wiem, że nie śpisz.
Nim zdążył zareagować, poczuł ciężar przygniatający go od pasa w górę. Przekręcił głowę, leniwie otwierając oczy.
- Jak ty to robisz? – zwalił Louis’ego na drugą stronę łóżka, podnosząc się.
- Co masz na myśli? – zmarszczył brwi w ten swój specyficzny sposób. Usiadł na łóżku, podając mu czerwony kubek z podobizną Kubusia Puchatka. – Jedna łyżeczka cukru z odrobiną miodu.
Sięgnął po niego, zatapiając wargi w nieco już zimnym płynie.
- Ratujesz mi życie.
Louis zachichotał, przeczesując dłonią niesforne pasma.
- Więc, niby co takiego robię?
- O świcie zachowujesz się, jakbyś połknął SLD – uśmiechnął się, biorąc następny łyk herbaty.
- SLD to przeżytek – machnął dłonią, wyciągając z szuflady małą paczuszkę. – Teraz w cenie są Haribo.
- Kretyn – westchnął Harry, podnosząc się z miejsca.
- Może i kretyn, ale jedyny w swoim rodzaju.
- Wielkie ego znów przemawia?
- Harry Styles znów ubrał gacie w krowy? – przedrzeźniał go.
- Louis!
- Okej, okej – podniósł ręce w poddańczym geście. – Próba za pół godziny. Zagęszczaj ruchy, jeśli nie chcesz się spóźnić. Kolejny raz w tym tygodniu – szczególnie zaakcentował ostatnie zdanie.
- Nigdy nie budzisz mnie na czas!
- Sporo można się od ciebie dowiedzieć, kiedy śpisz – skierował się do wyjścia, nie ścierając zwycięskiego uśmiechu z twarzy.
- Ej! – chłopak nie zareagował. – Louis! Gadałem przez sen?!
- Maybe babe... – puścił oczko, wychodząc. Zawahał się na moment, spoglądając przez ramię na zdezorientowanego Harry’ego. – Zawsze łapiesz przynętę. Tak łatwo mi się dajesz, Curly. – pokręcił głową z dezaprobatą, opuszczając pokój.


Korek na Middle Street poruszał się wolniej niż kiedykolwiek. Choć Holmes Chapel nigdy nie należało do ruchliwych miejsc, nawet tutaj w godzinach szczytu pojawiał się problem ze swobodnym manewrowaniem za kółkiem.
Harry stukał palcami o kierownicę, wsłuchując się w radiowe wiadomości. Rzucił okiem na stos papierów, które powinien przejrzeć jeszcze dziś wieczorem. Potarł zmęczone powieki, dociskając pedał gazu, gdy długi rząd samochodów przesunął się o parę metrów.
Często zadawał sobie pytanie, na co mu ten wysiłek. Niejeden facet będący na jego miejscu olałby życie zawodowe, skoro konto bankowe prezentuje się całkiem przyzwoicie na najbliższe kilkanaście dekad. Jednak nie należał do tej grupy. Musiał coś robić. Chciał czuć się potrzebny, nawet kosztem ciągłego braku snu.
Wibracje w kieszeni wyrwały go z zamyślenia, zmuszając do wyciągnięcia telefonu.
- Styles, słucham?
- Thomas Ratliff z tej strony. Chciałem tylko poinformować, że mój kolega, Leighton Pevense, wyraził chęć skonsultowania się z Panem w najbliższy wtorek odnośnie współpracy. Czy ten termin Panu odpowiada?
- Niech będzie. Powiedz Veronice, aby wcisnęła go między nagrania z Jamesem Arthurem.
- Oczywiście. Dziękuję. Miłego weekendu, panie Styles.
- Wzajemnie – nacisnął czerwoną słuchawkę, rzucając komórkę na siedzenie pasażera. Włączył się do ruchu, odganiając natrętne myśli na drugi tor. Piosenka niejakiego Leightona nie dawała mu spokoju. Pragnął omówić z nim kwestię kontraktu z „Chesire East Records”.
Droga zajęła ponad godzinę. Miasto rodzinne Harry’ego nie tętniło życiem, za to pobliskie okolice zostały całkowicie zdegradowane przez wielkie firmy i koncerny brytyjskie. Jego własna wytwórnia zaliczała się do skromnego grona owocnych przedsiębiorstw stanu Chesire.
Zatrzymał sedana na niewielkim parkingu przy miejscu wyznaczonego spotkania. Opuścił auto, zablokowując drzwi.
Pomimo upalnego lata, angielskiej pogodzie nigdy nie należy ufać. Wieczór zapowiadał się chłodno, a cienka kurtka Harry’ego nie utrzymywała ciepła. Marznąc, ruszył powoli w stronę czarnej bramy.
Harry uwielbiał to miejsce. Ulokowane między ogromnymi biurowcami tworzyło z nimi dziwny kontrast. Cisza i spokój bywały wręcz niedorzeczne, gdy spojrzało się na szczyty niedalekich drapaczy chmur.
Powłóczając nogami, dotarł do celu. Rozejrzał się dookoła, a już po chwili jego wzrok pochwycił jasną czuprynę i biały T-shirt – znaki charakterystyczne dla ich właściciela. Widząc uśmiechniętą twarz przyjaciela, zdał sobie sprawę, jak bardzo za nim tęsknił.
- Już myślałem, że zapomniałeś – blondyn podszedł bliżej, chwytając wyższego chłopaka w mocny uścisk. – Mógłbym rzec, kopę lat – dodał, odsuwając się na odległość wyciągniętej ręki.
- Cieszę się, że napisałeś – nie mogąc się powstrzymać, przeczesał palcami rozwichrzoną, krótko przyciętą grzywkę Nialla.
- Ktoś musiał zrobić pierwszy krok, a ty jakoś się nie fatygowałeś – delikatnie uniósł wargi, mijając stare rdzewiejące wejście na cmentarz.
- Nie odbieraj tego źle – pospieszył z wyjaśnieniami. – Ja po prostu…
- Wiem, Harry, wiem – wziął głęboki wdech, wpychając ręce do kieszeni. – Ale… - zająknął się, uważnie przyglądając się ciemnowłosemu. – Mógłbyś czasem zadzwonić. Dać… - skrzywił się. – Dać znać, że pamiętasz.
- Niall, nigdy nie zapomnę.
- Nie chodzi mi o to, że wciąż widujesz nas w mediach. A przynajmniej Liama. Po prostu zależałoby mi, abyś nie odcinał się aż tak. To wszystko – wzruszył ramionami, patrząc przed siebie.
Harry zagryzł wargę. Opuścił głowę, uważnie lustrując brukowaną kostkę chodnikową.
- Przepraszam – szepnął po chwili napiętego milczenia. – Na waszym miejscu pewnie czułbym się tak samo. Stary zrzęda Styles zakneblował się na wsi – prychnął. – Ja chyba… - zamknął usta, ruszając za Niallem wzdłuż szeregu nagrobków. Kiedy stanęli przed tym właściwym, szmaragdowymi tęczówkami przyjrzał się kolorowemu kawałkowi granitu. – Ja chyba ciągle nie dałem sobie z tym rady, Niall – odwrócił głowę, by odnaleźć zmartwione spojrzenie Irlandczyka.
- Martwimy się o ciebie. Wszyscy. Wiemy, że przeżyłeś to mocniej, ale… Na miłość boską, Harry! – podniósł głos. -  Minęło dwanaście lat. To chyba najwyższa pora, aby coś z tym zrobić. Daj sobie pomóc. Choć trochę – gestykulował zawzięcie, próbując nie krzyczeć.
Westchnął głośno, wyjmując papierosa.
Harry wpatrywał się w przyjaciela, klękając i pocierając zziębnięte kończyny.
- Palisz?
- Okazjonalnie – bąknął, zaciągając się. Powietrze od razu wypełnił zapach nikotyny. - Harry? – spytał niepewnie. – Marzę, aby spotkać się z tobą i wreszcie porozmawiać jak kiedyś. Zawsze będę tu dla ciebie, jeśli dzieje się źle, ale problem tkwi w tym, czy kiedykolwiek jest dobrze?
Harry nie odpowiadał. Nieprzerwanie wpatrywał się w nagrobek. Niedoczekawszy się odpowiedzi, Niall kontynuował. - Widzimy się raz na dwa, trzy miesiące. Gdybym nie dzwonił, pewnie obeszłoby się bez tych sporadycznych kaw w „Cafe Costa”. Nie kłamałem, mówiąc, że rozumiem, bo tak jest, Harry. Naprawdę tak jest, ale…
- Nie rozumiesz, Niall – zaprzeczył niespodziewanie. – Ja sam nie rozumiem. Obawiam się, że taki ktoś się jeszcze nie narodził.
Zamilkli. Jedyny słyszalny dźwięk sączył się z niedopałka upuszczonego przez Nialla.
- Niall? – Horan uważnie przyjrzał się strapionej twarzy Harry’ego. – Proszę, nie poruszajmy tej kwestii. Nie teraz. Nie tutaj.
- To chyba najbardziej odpowiednie miejsce, Harry. Dziś możemy dać sobie spokój, ale ja się nie poddam tak łatwo – skwitował, stając z nim ramię w ramię - Następnym razem przyjedzie Zayn, a wtedy się nie wywiniesz – rzucił, wywołując uśmiech w nich obojga.
- Bradford Bad Boy szykuje na mnie atak?
- W towarzystwie naszej gwiazdy.
Za to Harry cenił sobie Nialla. Po mocnej wymianie zdań potrafił obrócić wszystko w taki sposób, byle zająć go jakimś miłym tematem.
- Liam przybędzie ze szczytu swojej listy przebojów? Nie do wiary. Ja to mam tupet.
- Oh, Styles – westchnął blondyn. – To słowa całkowicie pozbawione taktu, ale wpędzisz mnie do grobu.
Nim zdążył rozważyć ten głupi żart, złożył siarczysty policzek na twarzy przyjaciela.
- Tak sądziłem, że to zła decyzja.
Harry pokiwał głową z rezygnacją, obejmując Horana ramieniem.
- Ściemnia się. Jedźmy do mnie. Leo się ucieszy.
- Chętnie – odwzajemnił uśmiech Stylesa, człapiąc za nim w stronę parkingu.
Ostatni raz odwrócili się do nagrobka.
- Byłby z ciebie dumny.
- Co? – Niall skrzywił brwi w dezorientacji.
- Jego charyzma spadła na ciebie.
- Pieprzysz.
- A jednak.
Zaśmiali się, kiedy ostatni raz przejeżdżali wzrokiem po wyraźnie wykaligrafowanych literach.


Louis William Tomlinson
24.12.1991 – 01.02.2014
“Live fast, have fun and be a bit mischievous.”

środa, 10 lipca 2013

Rozdział 1

Cześć!
Miałam maleńkie opory, lecz w końcu udało mi się stworzyć rozdział pierwszy. Póki co, za wiele się nie wyjaśnia, ale jaki sens pisania, gdy podam wam wszystko jak na tacy. :)
Chciałam dodawać posty regularnie, ale w niedzielę wyjeżdżam na wakacje, więc możliwe, że kolejna część pojawi się dopiero za dwa tygodnie. Przepraszam.
Bardzo dziękuję za tak wiele miłych słów w komentarzach oraz na Twitterze. Jestem niesamowicie szczęśliwa, że mój styl pisania i pomysł wzbudzają wasze zainteresowanie.
Do napisania!

_________________________________________


„Cheshire East Records” tętniło życiem od świtu do nocy. Kiedy praca wre, nie ma miejsca na odpoczynek. Wszyscy pracownicy zdawali sobie z tego sprawę, biorąc nadgodziny, byle tylko wyrobić się w czasie.
Sezon wakacyjny od zawsze stanowił chrapkę dla wielkich wytwórni muzycznych. W końcu to latem najłatwiej wyprodukować prawdziwy hit, który porwie rzesze ludzi na całym świecie. Finalne listy przebojów nie raz bywają zadziwiające, lecz w tym roku właśnie o to chodzi głównemu kierownikowi „CER” – element zaskoczenia.
- Stary, to nie przejdzie – Harry pokręcił głową z rezygnacją. Rzucił plik kartek na ciemne dębowe biurko. – Potrzebujemy czegoś innego. Unikat.
- Jestem tu tylko gościem od kawy i posyłek – podniósł ręce w poddańczym geście. – A gdybym nie był twoim kumplem, pewnie przyznałbym ci rację, ale czytałem ten kawałek i wydaje się w porządku.
- W porządku, to nie to samo co genialny – podniósł wzrok na przyjaciela. – A gdybym nie był twoim szefem, kazałbym ci iść w pizdu z twoim kunsztem, ale obowiązują mnie pewne zasady.
- Za późno, szefuniu - czarnowłosy zaśmiał się, zabierając podstawkę i filiżankę z niedopitym expresso. – Chcesz coś jeszcze, czy kończysz na dziś?
– Zaraz wychodzę – przeciągnął się, spoglądając na zegar na ekranie swojego laptopa. - Muszę odebrać Leo ze szkoły.
- Więc do jutra – chłopak zasalutował, kierując się do wyjścia.
- Trzymaj się.
Pomimo wyczerpania, Harry postanowił napisać szybkiego meila do menadżera Rity Ory. Utwór promujący jej dziewiątą płytę studyjną zapowiadał się obiecująco. Skromnie rzecz ujmując, dzięki samemu Harry’emu, który z niespotykaną pedantycznością oszlifował piosenkę na prawdziwy diament.
Nerwowe pukanie przerwało ciszę panującą w małym pokoju na ósmym piętrze okazałego budynku.
Z punktu widzenia postronnego obserwatora, zabawne, jak jeden epizod może odmienić nasze życie na zawsze, a my, biedni ludzie, w natłoku zajęć i obowiązków, nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy.
- Czego zapomnia… - przeniósł szmaragdowe tęczówki na drzwi gabinetu. – Oh, wybacz, myślałem, że to Adam.
- Jasne,jasne… – rzucił blondyn, zamykając za sobą. Emanował lekkim zdenerwowaniem, co rusz przygładzając kołnierzyk białej koszuli. – Mam pewną sprawę.
- To pilne? Akurat skończyłem pracę.
- Daj mi sekundkę, proszę – kocie spojrzenie szarych oczu przekupiło go.
- Byle szybko – westchnął, wyłączając komputer.
- Mój dobry kolega…
- Stop – przerwał mu spokojnie, narzucając dżinsową kurtkę. – Nie chcę być niemiły, ale chyba wyraziłem się jasno, gdy zatrudniłem cię na to stanowisko. Nic po znajomości.
- To nie tak, panie Styles – obronił się szybko. – Niech pan potraktuje go jako kolejną potencjalną receptę na sukces. Po prostu muszę wiedzieć, czy jest sens, by tu przyjeżdżał. Ma ciężką sytuację rodzinną, a bilety drożeją.
- Do rzeczy, Ratliff, do rzeczy – poganiał go, gasząc światło i opuszczając pomieszczenie.
- To naprawdę zdolny facet! – podniósł głos. – Przepraszam. Ja…
- Okej, daj mi to.
- Ale ja…
- Obiecuję, przejrzę to w domu. Daj mi jego CV, czy co tam trzymasz – wyciągnął dłoń, aby zatrzymać drzwi zamykającej się windy.
Mężczyzna zawahał się, lecz w końcu podał mu papiery, rezygnując z dalszych wyjaśnień.
- Miłego wieczoru, panie Styles.
- Wzajemnie.
Niedbale spakował teczkę z resztą dokumentów. Oparł głowę o lustro, poddając się uczuciu, jakby serce postanowiło odczepić się od narządów krwionośnych  i zrobić sobie małą wycieczkę w stronę podbrzusza.
- Nie znoszę wind – przymknął powieki, starając się przyćmić skurcze żołądka.
Kiedy wreszcie znalazł się na poziomie podziemnego parkingu, z ulgą wyszedł z ciasnego pomieszczenia. Kluczykiem znalezionym w kieszeni jeansów odblokował zaparkowany niedaleko czarny sedan. Wsiadł do środka, a odpaliwszy silnik, włączył się do ruchu, zostawiając za sobą nowoczesną siedzibę „CER”.
Droga nie zajęła mu wiele czasu. Już po paru minutach zatrzymał się przed piętrowym domkiem pomalowanym w zielono-białe pasy.
Wszedł do środka, skinieniem witając dziewczynkę na dyżurze, która zadała mu standardowe pytanie.
- Leonard Styles?
- Wciąż ten sam – odwzajemniła jego uśmiech, po czym pobiegła do sali pięciolatków.
Kędzierzawy malec w mgnieniu oka zjawił się u jego boku.
- Cześć, mały mężczyzno! – wziął chłopca na ręce, idąc w kierunku szatni. – Jak minął ci dzień?
- Świetnie. Byliśmy na spacerze. Zbieraliśmy kasztany, liście i żołędzie, a teraz sklejaliśmy z nich takie śmieszne ludziki. Jak wyschną, to jutro je przyniosę, żebyś zobaczył. Zrobiłem Power Rangersa! Nawet pomalowałem go na czerwono, żeby był bardziej wiarygodny.
- Wow! Koniecznie muszę go obejrzeć! – uwielbiał te szczegółowe relacje. Sposób, w jaki jego syn ekscytował się drobnymi rzeczami, zawsze poprawiał mu humor. Po zmianie obuwia i tradycyjnym podziwianiu ściany z rysunkami, w końcu znaleźli się w samochodzie.
- Jedziemy po mamę?
- Nie, wróci późno, ma mnóstwo pracy. 
Malec zamyślił się na moment. – Wczoraj ty, dzisiaj mama. Unikacie się?
Harry zagryzł wargę. Nie znosił kłamać, ale jeszcze bardziej nienawidził, kiedy jego nieudane pożycie małżeńskie odbijało się na niewinnym Leo.
- No coś ty. Po prostu… - zająknął się. – Po prostu ostatnio tak się dzieje i nie możemy nic na to poradzić. Dorośli muszą się pogodzić z obowiązkami.
Chłopczyk zamilkł, jednak szerokie bruzdy na jego czole, dostrzegalne dla Harry’ego dzięki lusterku wstecznemu, nie wróżyły niczego dobrego. Reszta drogi upłynęła na rozmowie o względnie powszednich tematach, niezahaczających o drażliwą kwestię Judith.
Po dotarciu do domu, Harry przygotował szybki obiad dla syna, sam zadowoliwszy się szklanką soku pomarańczowego. Ciężki okres w studiu neutralizował apetyt, a myśli nieustannie krążyły wokół tekstów czekających na korektę bądź odrzucenie. 
Odstawił naczynia do zmywarki, po czym zajrzał do salonu. Leo leżał na kanapie z książką, zachłannie studiując każde słowo. Dopiero uczył się czytać, więc skupiając swoją uwagę na opowiadaniu, całkowicie wyłączał się na wszelkie bodźce zewnętrzne. Grający telewizor kompletnie mu nie przeszkadzał.
Korzystając z chwili dla siebie, Harry rozsiadł się przy stole w kuchni, kartkując „zadanie domowe” na dziś. Treść paru aktówek wydawała się nawet interesująca, lecz stawiając je na tle pozostałych spraw, nad którymi obecnie pracował, nie wyróżniały się niczym nadzwyczajnym.
Po godzinie mordęgi z niejakim „Burining castle” Jamie’go Foxx’a, odrzucił go w końcu na bok. Z mieszanki słów i zdań nie dało się wyciągnąć nic, co przyzwoicie układałoby się z jakąkolwiek linią melodyczną.
Będąc na skraju poddania się, rzucił okiem na teczkę „po znajomości”. Kuszony nieodpartą ciekawością, wziął ją do rąk. Wnętrze nie okazało się nadzwyczaj zaskakujące. Życiorys, nie zwrócił nań większej uwagi, parę kompozycji gitarowych, dwie na pianinie i jeden tekst. Zmarszczył brwi, koncentrując się nad utworem zatytułowanym „Skin”. Szczególnie jeden fragment złapał go za serce, co zazwyczaj nie miało miejsca. Sprawdzane materiały traktował bezwiednie, jako coś, co musi zrobić dla ludzi, lecz wśród nich nigdy nie widział siebie.

„Cause they don’t even know you,
 All they see is scars.
 They don’t see the angel,
 Living in your heart.”*

- Tato?   
- Hmm?
- Zgłodniałem.
Harry przetarł zmęczone spojówki, kierując wzrok za okno.
- Już tak późno? – zdziwił się. – Zaraz zrobię kolację – podniósł się z krzesła. Nim otworzył lodówkę, sprawdził swoją komórkę. Migająca koperta, zajmująca połowę ekranu, informowała o nowej wiadomości tekstowej.

Odwiedzam Louis’ego w sobotę. Może masz ochotę pójść ze mną?

Długo zastanawiał się nad odpowiedzią. Nie złożył mu wizyty od wielu tygodni. Pomimo dręczącego poczucia winy, wiedział, że tak jest lepiej. A przynajmniej miał taką nadzieję. Targany emocjami i chęcią spotkania przyjaciela, wystukał tekst na klawiaturze interaktywnej.

O 17.00 pod bramą. Będę czekał.

- Tatooooo!
- Już, już!
Włożył chleb do tostera i włączył czajnik. W międzyczasie wysyłał jeszcze jednego SMS’a.

Nic po znajomości, ale powiadom kolegę, że bardzo chętnie się z nim spotkam.



* Fragment piosenki nie został przeze mnie wymyślony. Aż tak kreatywna nie jestem. Odprowadzam do http://www.youtube.com/watch?v=4M5lZdwOicw.

środa, 3 lipca 2013

Prolog

Cześć.
Wreszcie odważyłam się napisać coś na własną rękę. Przygoda z "Really don't like/love you" rozpoczęta.
Mogę prosić o komentarze? Czy negatywne, czy pozytywne - chętnie się zapoznam.
Z góry dziękuję za każdą sekundę poświęconą na czytanie moich bazgrołów.
Do napisania!

__________________________



6.06, czyli najmniej odpowiednia pora na rozpoczęcie codziennych zmagań. Może 07.07 lub 08.08 nadawałyby porankowi lepszego wyrazu, ale nie feralna 06.06.
Rzekomo od dziecka posiadał skłonności masochistyczne, lecz dopiero w przeciągu dwunastu lat mógł znaleźć ku temu rzetelne dowody.
Podobno gdy życie brnie w monotonię, o każdej godzinie można wymyślić pretekst, byle tylko nie ruszać się z łóżka. I chyba właśnie nuda stanowiła klucz do wczorajszej kłótni z Judith. Przynajmniej z takiego założenia wychodził Harry, ciężką ręką poszukując budzika po podłodze. Podniósł się ospale, wolną dłonią przejeżdżając gęste loki, które mimo wieku nie traciły młodzieńczej werwy. Odnalazłszy zegarek, wyłączył alarm, wzrok mimowolnie kierując na pustą stronę materaca. Westchnął, masując obolały kark.
Kafelki, jak co ranek, wydawały się nadzwyczaj chłodne, kiedy podążał w stronę łazienki. Zapach kawy i świeżej mięty wypełniał korytarz, a Spongebob przeżywał kanciaste dramaty, swoim piskliwym głosem przerywając poranny letarg.
Poniekąd lubił to. Jednostajność, z jaką wiódł skromny żywot w niedużym domku w Holmes Chapel. Dawała mu coś na pozór bezpieczeństwa i pewności. Po trudnym dniu wracasz pozbawiony oczekiwań, bo wiesz, co cię czeka. Wycieraczka „Welcome Home” na przedsionku, nowy rysunek Leo na lodówce, kolejny odcinek „How I met your mother” przy kolacji. Tak, niezmienność jest w porządku. Zupełnie jak podważanie swojego szczęścia przy następujących porankach.
- Kiedyś też będę się golił?
Tupot małych stópek umknął jego uwadze. Wargi autonomicznie wykrzywiły się ku górze.
- Pewnie, że tak.
- Nie chcę – grymas zastąpił ciekawość malującą się na drobnej twarzyczce.
- Hej! – niedbale wytarł ręce, sadzając chłopca na brzegu umywalki. – Wiesz ile przy tym zabawy?
- Więc dlaczego zawsze jesteś smutny, kiedy to robisz?
Harry’ego nieustannie zadziwiało, jak bystrym przedszkolakiem był jego syn. Nic nie dało się przed nim ukryć – ani słodkości w środkowej szufladzie kredensu, ani trosk czy zmartwień.
- Nie chodzi o golenie, skarbie – potarł jego ramionka w opiekuńczym geście. – Po prostu… - zająknął się. – Po prostu kiedy jest się tak starym człowiekiem jak ja, nieco inaczej patrzy się na pewne sprawy.
- Inaczej patrzysz na golenie?
Ledwo pohamował napływający na usta uśmiech. – Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo chciałbym być tobą.
- Mną?
- Mhm – kiwnął głową. – Z twoim spojrzeniem na świat bez wątpienia byłbym weselszym staruchem.
- Wcale nie jesteś taki stary. Dinozaury już nie żyły, jak się urodziłeś.
Tym razem nie mógł się powstrzymać, wybuchając solidnym śmiechem. – Doprawdy, umiesz pocieszyć. A teraz zmykaj, bo spóźnisz się na pierwszą lekcję.
Kędzierzawy malec zeskoczył z szafki. Stojąc w drzwiach, zawahał się na moment. – Tato?
- Tak?
- Powinieneś odwiedzić wujka Lou. Jesteś smutny, bo długo go nie widziałeś.
Harry zamarł z ostrzem maszynki przy skórze. Obrócił się szybko, lecz Leo już zniknął z pola widzenia. Ponownie spojrzawszy w lustro, potarł pulsującą skroń. Do czego to doszło, aby pięciolatek znał go lepiej, niż on własnego siebie?
Kończąc poranne sprawy, zszedł do kuchni, gdzie woń karmelowego Latte mieszała się z klasyczną nutą Coco Chanel.
- Zostanę dziś dłużej w pracy. Parę piosenek wymaga ponownej korekty.
- Jasne – niechlujny warkocz Judith całkowicie zasłaniał jej twarz pochyloną nad owsianką Leo.
Dość długo podpierał framugę, bawiąc się nitką wystającą z białego T-shirtu. Walczył sam ze sobą, acz na odchodne rzucił jedynie obcesowe: „Zjem coś w studiu”, po czym wyszedł, zostawiając zapłakaną kobietę opierającą się o brzeg szafki.
- Mamo?
W pośpiechu otarła łzy błąkające się po policzkach, a wysiliwszy się na uśmiech, klasnęła w dłonie. – Jeszcze w piżamie? O nie, mój drogi, spóźnimy się do szkoły!
- Nie bądź smutna.
- Głupstwa pleciesz – machnęła ręką, przelewając parującą mieszankę do miski. – Śniadanie gotowe.
- Wszyscy mnie zbywają.
Chwytając chłopca w tali, zwinnie podniosła go, przyciskając do piersi. – Jak mogę być smutna, skoro bez ustanku poprawiasz mi humor, kawalerze, hm?
Sadzając go na krześle, złożyła lekkiego całusa na nieskazitelnie gładkim czółku. – I wszystko ma być zjedzone – pogroziła palcem, wracając do brudnych naczyń na kuchence.