Leighton notorycznie sprawdzał wyświetlacz swojej komórki. Perrie przysłała mu wiadomość, że wszystko poszło po jej myśli i wraca do domu, do dzieci. Chłopak westchnął z ulgą. Co jak co, ale Zayn nie wahałby się ani chwili, by urwać mu łeb, gdyby coś jej się stało. I tak wystarczająco mu pomogła. Bez niej musiałby obmyślić coś mniej godnego sukcesywnej realizacji. Musiał jej później podziękować.
Ponownie rzucił okiem na godzinę. Jeśli sprawy potoczą się pomyślnie, za 5 minut Tyler powinien otworzyć mu boczne przejście do „Jacksonville”.
- Jesteś pewien?
Leighton obrócił się nieznacznie, słysząc znajomy głos.
- Tak.
Zamarł, przymykając powieki.
Psia jego mać!
Podszedł do krawędzi uliczki, gdzie wciąż w jakiś sposób kryła go ciemność, po czym delikatnie wyjrzał na główną drogę. Stali tam. Harry, Liam i jego żona we własnej osobie. Chwilę mierzył ich wzrokiem, nim przypomniał sobie, że Morrison w każdej chwili może opuścić klub, wyruszając na udawane poszukiwania Leightona.
Psia jego mać razy dwa!
Chciał przykuć ich uwagę, by ulotnili się z pola widzenia, jednak nie mógł krzyknąć, by nie zwracać na siebie nadmiernego zainteresowania przechodniów czy też ludzi pod budynkiem. Na szczęście problem rozwiązał się sam, kiedy jak na zawołanie Harry spojrzał prosto w jego kierunku. Wzdrygnął się, lecz nie spuścił spojrzenia przez kilka długich sekund. W jego tęczówkach Leighton dostrzegł złość, irytację i odrobinę ulgi, choć nie miał stuprocentowej pewności. Pamiętał, co powiedział mu kilka godzin temu. Był źródłem nieszczęścia w jego życiu. Zrozumiał to i zaakceptował.
- Tędy – szepnął Harry, wraz z Liamem i Judith skierowali się w jego stronę, kiedy Leighton wreszcie przerwał kontakt wzrokowy i zawrócił, jeszcze bardziej chowając się w podwórku.
- Czy aby na pewno… Oh – Liam zamarł w pół słowa, widząc opartego o ścianę Leightona. – Skąd wiedzia…
- Napomknął mi o tym w jednej z rozmów – Harry wzruszył ramionami, nie przestając skanować Pevensego, który nerwowo sprawdzał swoją komórkę.
- Nie chcę być niemiły, ale jeśli już postanowiliście działać na własną rękę, wypadałoby robić to dyskretniej – syknął chłopak, kątem oka widząc, że Harry bacznie go obserwuje.
- Byliśmy wystarczająco ostrożni – wtrąciła się Judith. – Całe szczęście Harry miał rację, a teraz gdzie…
Przerwał jej głośny stukot otwieranych drzwi. Tyler wychylił się na zewnątrz i skonsternowany zmarszczył brwi. Nie spodziewał się dodatkowego towarzystwa.
- Mówiłeś, że…
- Ja ich tutaj nie zapraszałem – warknął Leighton. – Morrison na pewno wyszedł? Niektórzy postanowili zrobić sobie spacerek pod głównymi drzwiami.
- Możesz zachować swoją pierdoloną ironię na inną okazję?
- Bardzo bym chciał, ale rujnujecie mój całkiem dobry plan odzyskania twojego dziecka.
- Leo? – Harry zignorował docinkę, przenosząc wzrok na mężczyznę w drzwiach. – Leo jest… Hej, znam cię.
- Powiedzmy, że to nie było miłe pierwsze spotkanie, panie Styles – chłopak prychnął, zakładając ręce na piersi.
Harry stanął jak wryty, odtwarzając w głowie jego głos.
- T-ty… To ty mnie goniłeś. Wtedy, w parku. Krzyczałeś do mnie.
- Nawet jeśli. Czy to ważne?
- Podsumowując, że powinieneś być martwy to tak, to cholernie ważne.
- Zaraz. Co? – Judith wyglądała na skonsternowaną, ale Liam tylko położył jej dłoń na ramieniu, dając niemy znak, by nie interweniowała.
Harry i Tyler wciąż się o coś wykłócali, gdy nagle Leighton uderzył pięścią w stojący nieopodal śmietnik. Wszyscy zamilkli.
- Harry, jesteś o tym stuprocentowo przekonany?
- Sugerujesz, że kłamię?
- Na miłość boską, chcę tylko wiedzieć, czy zabiłem tamtego mężczyznę przez pierdoloną pomyłkę – krzyknął, wbijając mordercze spojrzenie w Stylesa. – Zabiłem go, bo próbował cię kurwa postrzelić, a teraz okazuje się, że pomyliłem ludzi? – przeniósł wzrok na Tylera. Kiedyś naprawdę się przyjaźnili i coś ścisnęło go w gardle. – Co to za szopka?
- Nie żebym naciskał, ale wewnątrz znajduje się dziecko, które rzekomo chcesz uratować, a Morrison nie będzie wiecznie na wycieczce.
- Idę po niego.
- Nigdzie nie idziesz – Leighton doskoczył do drzwi, tarasując drogę Harry’emu. Kiedy ten próbował się przecisnąć, z całej siły przyparł go do ściany. Ich twarze znajdowały się raptem kilka milimetrów od siebie, gdy pożerali się spojrzeniami. Jak szybko można przejść od miłości do nienawiści? – Mam plan. Pójdziemy tam razem. Potrzebuję twojego zaufania.
Harry długo nie spuszczał wzroku. Czytał w błękicie tęczówek Leightona, w głębi duszy zastanawiając się, dlaczego nie może go od siebie odrzucić. Nawet jeśli bardzo by tego chciał, czuł, że nie poradzi sobie bez tych palców kurczowo zacieśniających uścisk na jego nagich ramionach. Zupełnie jakby magnetyczna aura bijąca od chłopaka trzymała go w ryzach. Dosłownie i w przenośni.
- Za często ci ufałem.
- Nigdy nie wyszedłeś na tym źle.
Harry przełknął, na chwilę spuszczając wzrok. Miejsca, w których czuł trzymające go dłonie Leightona, paliły jego skórę. Miał wrażenie, że płonie pod naciskiem jego spojrzenia, jego dotyku, jego całego. Wszystko w tym pieprzonym chłopaku było osobistą definicją potrzasku Harry’ego. Potrzasku uczuć.
- Ufam ci.
Leighton ledwie dostrzegalnie kiwnął głową, odsuwając się od Harry’ego i zwracając się do Tylera.
- Idź na dół i zwolnij faceta z warty. Dołączymy za 5 minut, by odebrać chłopca.
Chłopak posłusznie przytaknął, mijając ich i wchodząc do środka. Zatrzymał się jednak w pół kroku i nie odwracając się, powiedział:
- Goniliśmy was we trzech. Ja zaczaiłem się w parku, żeby dorwać cię, gdy niczego się nie spodziewając przetniesz szlak. Nie wiedziałem, że to Harry. I nie sądziłem, że ruszysz mu na ratunek.
Leighton wpatrywał się w mocno zarysowane mięśnie barków opinane przez czarną koszulkę. Zabił niewinnego człowieka. Może nie do końca niewinnego, ale to nie on chciał skrzywdzić Harry’ego. To był Tyler, jego przyjaciel, co jeszcze bardziej potęgowało to dziwne uczucie rozchodzące się wewnątrz.
- Zwiałem, kiedy zdałem sobie sprawę, że nas pomyliłeś. Sam rozumiesz. Motto w tym biznesie głosi „Chroń swoją dupę”, Leighton. I ty właśnie trochę wysuwasz się przed szereg. Oby nie przyszło ci za to zapłacić.
Odgłos wydawanego strzału wydobył się z wnętrza budynku.
Judith podskoczyła, z przerażeniem łapiąc kontakt wzrokowy z Harrym.
- Czy to…
- Zajmę się tym – rzucił Tyler, szybko znikając w korytarzu.
Leighton stał jak posąg, oddychając ciężko. Harry obserwował go i cholernie chciał coś zrobić. Chciał zaradzić poczuciu winy i beznadziei, jakie malowały się w jego oczach. Ale nie mógł. Musiał trzymać dystans, a co najważniejsze musiał odzyskać dziecko.
Drugi wystrzał.
Tym razem nawet Pevense zmarszczył brwi. Podniósł głowę, starając się wypatrzyć coś wewnątrz budynku.
- Dosyć, idę tam.
- Harry, miało być 5 minut.
- On ma niespełna sześć lat, Leighton! – krzyknął Harry, wchodząc do środka.
- Niech go piorun trzaśnie, kurwa – Leighton przeklął pod nosem, odwracając się do Liama i Judith. – Zostańcie tu i w razie jakiegokolwiek niebezpieczeństwa po prostu spieprzajcie.
Nie czekając na ich reakcję, rzucił się za Harrym, który otwierał wszystkie możliwe drzwi, starając się znaleźć te właściwe. Sam nie wiedział, co podpowie mu, że dobrze trafił. Po prostu magicznie wierzył, jakoby miejsce pobytu Leo samo się przed nim pojawiło.
- Harry – Pevense dogonił go, delikatnie acz stanowczo ciągnąc za ramię. – Harry, cholera! Drugie schody po prawej. Na dole jest piwnica.
Styles wymienił z chłopakiem krótkie, porozumiewawcze spojrzenie, nim oboje ruszyli w wymienionym kierunku.
Faktycznie, tuż za powłoką zielonych drzwi znaleźli się przed ogromną ilością schodów prowadzących w niezbyt przyjemnie pachnące podziemia lokalu.
- Dorwę skurwysyna – Harry zacisnął dłonie w pięści, ostrożnie ruszając w dół i obserwując pajęczyny i kurz zalegające w pomieszczeniu. Leo niczym nie zasłużył sobie na przebywanie w takich warunkach, w tych pełnych zacieków ścianach.
- Harry – Leighton mocno szarpnął go do tyłu, gdy ten już chciał wkroczyć do pokoju, z którego padała smuga światła. Styles uderzył w ścianę, patrząc na chłopaka z irytacją, gdy ten zatkał mu usta dłonią, przykładając sobie palec do ust. Sam delikatnie wcisnął się przed Harry’ego, zaglądając do środka.
- L-Leighton? – damski głos pełen niedowierzania dotarł do ich uszu.
- Boże, Cam – Leighton nie mógł uwierzyć własnym oczom. Rozejrzał się po pomieszczeniu, gdzie znajdowały się zwłoki zastrzelonego Tylera. W rogu na materacu leżała Camilla, jego najbliższa przyjaciółka. Naprzeciwko siedział chłopiec, który piąstkami obejmował swoje kolana, głowę ukrywając między nogami. Dygotał, a raczej drżał na całym ciele. – Leo – powiedział machinalnie, tym samym Harry wyminął go, wbiegając do pokoju. Westchnął z ulgą, przykładając dłonie do twarzy.
- Jezus Maria, Leo.
Chłopczyk podniósł wzrok i momentalnie zastygł w miejscu. Jego warga zadrżała, nim z prędkością światła począł czołgać się w stronę Harry’ego. Ten nie wahając się ani chwili dłużej, pobiegł w jego stronę, chwytając w swoje ramiona i przyciskając do piersi. Leo mocno zacisnął uścisk na jego szyi, nie kryjąc się dłużej ze swoim płaczem. Szlochał w koszulkę Harry’ego, a ten kiwał się z nim w tę i z powrotem, szepcąc ciche „przepraszam” za każdym razem, nim pocałował go w czubek głowy.
Leighton uśmiechnął się półgębkiem, wycofując się wgłąb pokoju i doskakując do Camilli.
- Mój Boże, ja myślałem… Sądziłem, że znowu pojechałaś na jedną ze swoich wycieczek i nie dałaś mi znać – chłopak pogłaskał ją po policzku, a ta wpatrywała się w niego tępym wzrokiem, po policzkach płynęły gorzkie łzy. – Jak się tu znalazłaś? Przecież się od niego uwolniłaś, przecież żyłaś na własną rękę i… O mój boże, co on ci zrobił – westchnął zrezygnowany na widok kontuzji i otarć, jakich doznała. – Dlaczego tak się zachowujesz? Co oni ci zrobili? Cama, mów do mnie, do cholery!
- Ja, ja… - dziewczyna spuściła wzrok, pociągając nosem. Nagle płaczący Leo zamilkł włącznie z uspokajającym szeptaniem Harry’ego. Leighton przełknął głośno, widząc, gdzie podąża spojrzenie jego przyjaciółki. – Przepraszam Leighton.
Pevense niespiesznie otrzepał spodnie z kurzu i wstał. Powoli, wręcz mozolnie, obrócił się, napotykając spojrzenie ciemnych tęczówek.
- Witaj z powrotem.
Morrison trzymał broń wycelowaną prosto w Harry’ego, który zdawał się nie dbać o niebezpieczeństwo, jakie niesie ze sobą osoba Jacksona. Jakby nigdy nic uklęknął, stawiając Leo na ziemi, co było dosyć trudne, biorąc pod uwagę, że chłopiec kompletnie nie umiał funkcjonować. Trzymał się Harry’ego jak tratwy, kiedy ten starał się jedną ręką zdjąć z siebie płaszcz, nim narzucił go na zmarznięte ramionka chłopca. Następnie wziął go na ręce, chowając w zagłębieniu swojej szyi i śmiało spoglądając najpierw na Morrisona, potem na Leightona, który jedyne, o czym teraz marzył, to by Harry z Leo mogli stąd najzwyczajniej zniknąć.
- Chciałeś mnie oszukać.
Leighton zagryzł wargę, przymykając powieki. Nie spodziewał się tego. Nie mógł zrozumieć, dlaczego plan zawiódł. Co mogło pójść nie tak.
- Chciałeś mnie kurwa oszukać. Chciałeś zrobić ze mnie kretyna! – z każdym kolejnym słowem jego głos podnosił się o oktawę.
- Wypuść ich.
- O nie, mój drogi – ręka Morrisona drżała. Był wkurzony. Obłęd powoli przejmował nad nim kontrolę. – Niby jakim prawem miałbym odesłać tego człowieka, przez którego uciekłeś. Swoją drogą, dzięki któremu wyczułem twój chytry, durny spisek – parsknął.
A więc to tak. Morrison, ku jego przeczuciom, dostrzegł Harry’ego przed „Jacksonville”.
Psia mać do kwadratu! Mówiłem!
- Uciekłem z własnej woli – powiedział spokojnie, zdobywając się na podniesienie wzroku.
- Myślisz, że jestem ślepy?! – warknął gardłowo. – Myślisz, że nie wiem, co między wami było? Że nie wiem, co skłoniło cię, byś rzucił to wszystko i najzwyczajniej kurwa w świecie wyjechał?!
Harry wciąż niezrażony lufą wymierzoną w jego kierunku, starał się uspokoić Leo. Ukrył twarz we włosach dziecka, z delikatnym przerażeniem obserwując Leightona.
Zginiemy.
To jedyna myśl, jaka krążyła po jego głowie. On, Leighton i teraz jeszcze Leo zapłacą za niezdiagnozowaną nadpobudliwość pierdolonego gangstera. Nie mógł do tego dopuścić.
- Kiedy Harry jechał ze mną samochodem, kiedy zaoferował mi pieniądze, by zwolnić cię z moich usług – Leighton zdziwiony podążył wzrokiem na Harry’ego. Nie wiedział o takiej sytuacji. Nie zdążyli jej przedyskutować. Ba, Harry nie zdążył mu powiedzieć, że jechał gdziekolwiek z tym świrem. – W tamtym momencie zrozumiałem, że jakimś cudem ten facet jest gotowy zrobić wszystko, by cię uratować. Czy nie jest to ironiczne? – prychnął. – No powiedz mi, Leighton. Czy nie jest ironiczne to, że mała, nic niewarta szmata tak po prostu ujęła serce jednego z najbogatszych Brytyjczyków? – Morrison splunął, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Nic do niego nie czuję – Harry pierwszy raz zdecydował się zabrać głos. – Jeśli do tego pijesz to nie, nie zabiorę ci go. Jest twój. A teraz pozwól mi stąd wyjść. Nie obchodzi mnie, co z nim zrobisz.
Leighton pomimo sytuacji w jakiej się znajdowali, chciał płakać. Nie pamiętał, kiedy ostatnio zdarzyło mu się tak oberwać. Mentalny policzek wymierzony prosto w jego kierunku zabolał bardziej niż te wszystkie oszczerstwa, jakie rzucił pod jego adresem Morrison. Harry już go nie kochał. Czy kiedykolwiek kochał? Czy można to nazwać miłością, czy tylko zauroczeniem?
Nadmiernym podobieństwem do niedoszłego chłopaka, kretynie.
- Trochę za późno, Romeo – Morrison zachichotał szyderczo. – Bo jakimiś sposobem jesteś jedynym źródłem szczęścia tej małej dziwki. I nie zamierzam tego tolerować.
Harry zamknął oczy, oddychając głęboko. Mocniej zacieśnił uścisk w okół Leo.
- Okej, pozwól mi chociaż wynieść stąd syna.
- Ja go tu nie trzymam, niech zmiata – wydął wargę, wywracając oczami. – Nie upadłem tak nisko, by zabijać dzieci.
Godne podziwu – pomyślał Harry. Próbował postawić chłopca na ziemi, ale jego nogi uginały się za każdym razem, gdy już wydawało mu się, że utrzymuje równowagę.
- Leo, skarbie, musisz dać radę – Harry pocałował go w czoło, przejeżdżając palcami po bujnych lokach. – Leo, musisz uciekać.
Chłopczyk załzawionymi oczami patrzył na Harry’ego, który miał wrażenie, że się rozpada. Czy to był ostatni raz, kiedy widział swojego syna? Nie będzie mu dane patrzeć jak dorasta, zdobywa pierwszą dziewczynę, zdaje egzaminy?
- Po prostu idź, proszę. Na górze jest mama z wujkiem Liamem. Zajmą się tobą, w porządku? – chłopczyk przytaknął, po czym znów wtopił się w ramiona Harry’ego. Ten nie wytrzymał dłużej. Jak najprędzej otarł zbłąkaną łzę z policzka. – Musisz iść, Leo. Musisz być odważny. Kocham cię, ale musisz iść, proszę.
Nie zadziałało. Leo wciąż trzymał Harry’ego.
- Daj mi go zaprowadzić – zwrócił się wreszcie do Morrisona. – On sam stąd nie wyjdzie.
Jackson zamyślił się na moment, po czym jego wzrok ponownie powędrował na stojącego w miejscu Leightona.
- Pevense, wynieś chłopca.
- Co? – Leighton zdziwił się, nie wiedząc, do czego to dąży.
- Albo wyniesiesz chłopca – nacisnął spust, strzelając. Na chwilę wszyscy zamarli, kiedy okazało się, że tym razem Morrison celował tylko w podłogę. – Albo zastrzelę Harry’ego.
- I tak chcesz go kurwa zabić!
- Zastrzelę go na oczach tego dzieciaka, jeśli nie wyniesiesz go z budynku. Mnie to nie robi różnicy, ale…
- Leighton, proszę, zabierz stąd Leo.
Harry z trudem oderwał chłopca od swojej koszulki, przekazując go Leightonowi. Leo wił się i kopał ich, nie chcąc puszczać Harry’ego, jednak wciąż nic nie powiedział. Zamiast tego krzyczał, piszczał i drapał, pozostawiając czerwone bruzdy na ramionach zarówno Harry’ego jak i Leightona.
Pevense mocno trzymał dziecko, podczas gdy Morrison wciąż kierował lufę na Stylesa.
- Proszę, Leighton.
Spojrzeli na siebie – Harry z troską i desperacją, Leighton z przestrachem i niedowierzaniem. Czy Harry naprawdę zdając sobie sprawę z tego, że nie niechybnie zginie, wciąż miał na uwadze dobro własnego dziecka? Wciąż chciał, by nie widział go konającego? To było jego priorytetem?
- Jesteś najlepszym ojcem, jakiego ktokolwiek mógłby mieć – wyszeptał Leighton, starając się utrzymać chłopca.
Przez twarz Harry’ego mignął cień uśmiechu. To drugi raz, gdy Leighton mówił te słowa. Harry jeszcze raz pocałował czoło Leo, nim delikatnie pchnął Leightona w stronę drzwi.
- Zabierz go stąd. Szybko.
Leighton odetchnął, pewnym krokiem zmierzając do wyjścia.
- Ją też możesz zabrać. Jest już bezużyteczna.
Pevense spojrzał na wciąż pełną szoku Camilę.
- Dasz radę wstać? – zapytał cierpko.
Dziewczyna jakoś pozbierała się z nadmiaru emocji. Chwiejąc się delikatnie wstała z materaca, a Leighton zaoferował jej swoje ramię. Leo przestał się wić, zamarł w miejscu, mocno wbijając paznokcie w kurtkę chłopaka.
- I pamiętaj – rzucił Morrison, kiedy pomagając kuśtykającej dziewczynie, wreszcie oboje dotarli do drzwi. – Jeśli zaraz nie wrócisz, pożałujesz.
*
Judith krążyła w tę i z powrotem. Dlaczego to wszystko trwało aż tak długo?
- Jesteśmy – cichy głos Leightona dotarł do nich z wnętrza budynku.
- O mój boże – blondynka pisnęła i w ciągu kilku sekund zmaterializowała się u boku Leightona. – Leo, skarbie – chłopiec wtulił się w nią, nie wydając z siebie najmniejszego dźwięku. – Przepraszam, Leo, tak bardzo cię przepraszam.
Liam pomógł Leightonowi posadzić Camilę na podłodze.
- Zadzwoń po karetkę i na policję.
Payne spojrzał na chłopaka z niedowierzaniem,
- Chyba żart…
- To nie są żarty, Liam. Proszę cię, wezwij policję. Muszę tam wracać. Natychmiast.
- Gdzie jest Harry? – Judith spojrzała na niego z ukosa, nie przestając przytulać Leo. – Gdzie do cholery jest Harry, Leighton?!
- Przyprowadzę go z powrotem, okej?
- Leighton – Liam położył mu dłoń na ramieniu. – Czy…
- Morrison jest w środku – Pevense jęknął cicho. – Dzwoń na policję albo powystrzela nas wszystkich. Niech Judith zabierze małego i stąd zmiata. Cam musi jechać do szpitala.
- Poczekaj tutaj, okej? – Liam zrobił kilka kroków w stronę głównej ulicy. – Mówię poważnie, Leighton, nie wracaj jeszcze, muszę ci coś dać – mówiąc to, w pośpiechu wyciągnął kluczyki od samochodu i wybiegł z uliczki.
- Leighton – Camila przykuła spojrzenie chłopaka. – Ja naprawdę cię przepraszam.
- Możesz wreszcie powiedzieć jak się tu znalazłaś i o co w ogóle chodzi? – Leighton przestępował niespokojnie z nogi na nogę. Nie podobało mu się, że Harry i Morrison zostali tam sami. Nawet jeśli Styles nic już nie czuł do Leightona, ten nie mógł zaradzić temu, że chciał go ze wszystkich sił wydostać. Jeszcze nie wiedział jak, ale musiał to zrobić. Musiał. Bo go kurwa kochał.
- Sprzedałam was – dziewczyna jęknęła cicho. – Nie chciałam Leighton, ale potrzebowałam pieniędzy i…
- Ty szmato – Judith spojrzała na nią z pogardą. – Pieniądze w życiu to nie wszystko. Moje dziecko mogło przez ciebie zginąć! – Leighton podszedł do niej, próbując ją uspokoić. – Harry może przez ciebie zginąć. Wszyscy przez ciebie zginą! Będziesz mogła żyć z tym faktem?!
Leo zaczął wyswobadzać się z ramion Judith. Widząc to, blondynka delikatnie postawiła go na ziemi.
- Już jest dobrze, skarbie, tak? – sama otarła pojedyncze łzy z twarzy. – Już jest dobrze.
Chłopczyk przytaknął, odwracając się twarzą w stronę Camili. Spojrzał na nią i uśmiechnął się półgębkiem, nim ponownie bez wcześniejszego ostrzeżenia zaczął płakać.
- Weź to – Liam wrócił, wciskając Leightonowi do ręki mały, acz dobrej klasy sprzęt.
- Skąd do cholery masz broń?! – Lieghton przewracał w dłoniach pistolet, którego nawet sam Johnny by się nie powstydził.
- Każda gwiazda ma swoją samoobronę – wzruszył ramionami. – Nie zawahaj się go użyć, okej?
- Dzięki, Liam – Leighton sprawdził zawartość magazynku, po czym ukrył broń za paskiem spodni, pod T-shirtem. – Przyprowadzę go, choćbym sam miał nie wrócić.
- Wrócicie obaj – wtrąciła Camila – Musicie wrócić obaj.
- Swoje już zrobiłaś – syknął Pevense, nim bezceremonialnie minął ją i ponownie zagłębił się do środka „Jacksonville”.
*
Leighton naprał plecami na ścianę, za którą znajdowała się piwnica. Starał się dosłyszeć jakikolwiek, choćby najmniejszy dźwięk. Cisza. Dlaczego do cholery było tak cicho?
- Trochę się guzdrze, nie sądzisz Harry?
Pevense o mało nie podskoczył, gdy wreszcie niespodziewanie doczekał się upragnionego odgłosu rozmowy.
- Możliwe, że jest już na lotnisku w drodze do Stanów, a ty stoisz tutaj jak ta oferma.
Morrison zarechotał złowrogo.
- Słodki, naiwny Harry Styles. Może ty masz na niego wylane, ale on nigdzie bez ciebie nie pójdzie. I to mnie boli.
- Jesteś nienormalny.
- Zważaj na słowa, bo może się to źle dla ciebie skończyć – warknął Morrison. – Nie zapominaj, kto zawsze wygrywa.
- A co ja przegrałem?! – Harry uniósł głos. Leighton mógł wyobrazić sobie wyraz jego twarzy. – No co?! Leightona? Jakimś sposobem wciąż stoi po mojej stronie. Przyjaciół? Są ze mną, niezależnie jak idiotycznie się zachowuję. Jedyną osobą, która non stop przegrywa jesteś ty, posuwając się do tego, co wyprawiasz – sapnął.
Leighton przełknął głośno, sięgając po rękojeść broni. Harry powinien przestać. Natychmiast.
- Wygrywam więcej niż możesz przypuszczać. W tym momencie wygram złość Leightona, kiedy wróci tutaj i zobaczy, jak zginiesz, po czym będzie musiał wywiązać się z umowy.
- Nie zabijesz go?
Leighton mógł się przesłyszeć, ale czy w głosie Harry’ego majaczyła ulga?
- Nie – Morrison zachichotał gardłowo. – Zbiję ciebie, żeby zrozumiał, kto tu rządzi. Tej małej dziwce przyda się trochę wychowania. Chyba zapomniałem, że jest dzieckiem ulicy.
- Nie mów tak o Leightonie – Harry uważnie cedził każde, pojedyncze słowo.
- Bo co się stanie? Spójrz na siebie, Harry. Potrzask. Cokolwiek nie zrobisz, nie powiesz, jesteś równie bezużyteczny jak on.
- Oboje mamy coś, czego ty nigdy nie będziesz miał.
Leighton odbezpieczył pistolet, biorąc go w drżące dłonie.
Harry, nie mów tego.
- Ciebie nikt nigdy nie pokocha. Żal mi cię.
Sprawy potoczyły się bardzo szybko. Leighton wskoczył do pokoju, celując bronią w tym samym momencie, gdy Morrison wyraźnie zamierzał postrzelić Harry’ego. Nie zdążył jednak zareagować, kiedy Leighton nacisnął spust.. Jeden strzał i Morrison spotkał się z podłogą, jęcząc cicho, a może raczej wyzywając Pevensego.
- Ty pierdolony skurwysynu!
Broń wyleciała mu z ręki, lądując po drugiej stronie pokoju. Upadł, trzymając się za nogę. Mimo wszystko Leighton nie mógł go zabić, chciał go tylko unieruchomić.
Harry przez moment stał jak wryty, nim spojrzał na Leightona z lekko otwartymi ustami.
- Zamawiał pan darmowy ratunek? – nie czekając na odpowiedź, złapał go za rękę, w pośpiechu prowadząc do wyjścia, nie bacząc na groźby i przekleństwa padające pod jego adresem prosto z ust wciąż przytomnego Morrisona.
- Ale… Ale…
- Jego żona zostawiła go, gdy tylko dowiedziała się o brudnych interesach. Od tego momentu jest taki… zgorzkniały – Leighton uważnie dobierał słowa. – Trafiłeś w jego czuły punkt. Wiedziałem, że nie będzie mógł się powstrzymać.
Harry przytaknął, zatrzymując się.
- Musimy iść. Policja zaraz tu będzie.
- Wezwałeś policję?! Niech cię kurwa dorwę gnoju! – Morrison krzyczał, wydając z siebie jęki bólu. – Mały pierdolony śmieć.
- Harry, chodźmy – Leighton złapał go za rękę, ciągnąc do wyjścia. Ten jednak nie ruszył się ani o milimetr. – Harry, to nie jest moment na wahania nastrojów.
- Nie miałem na myśli nic z tego, co powiedziałem, wiesz o tym, prawda?
Leighton westchnął, wciąż nie obracając się do tyłu. Czuł obecność Harry’ego za swoimi plecami.
- Liczyłem, że jak tak powiem, pozwoli ci odejść. Dla mnie nie było ratunku. Musiałem dać mu do zrozumienia, że jesteś dla mnie nikim, rozumiesz? Tego w swoim ogrodzie…
- Harry.
- Tego też nie miałem na myśli. To było pod wpływem chwili.
- Harry, masz atak paniki.
- Przepraszam. Ja nigdy nie chciałem cię skrzywdzić. Nie wybaczę sobie, jeśli…
- Harry! – Leighton nie wytrzymał, obracając się i przyciskając go do ściany. – Musimy stąd wyjść – powiedział, gdy wreszcie udało mu się zwrócić na siebie jego uwagę. – Dobrze? Leo na ciebie czeka. Liam i Judith się martwią. Chodźmy.
- A-a-ale…
- Jest dobrze Harry – Leighton wysilił się na uśmiech. Prawdę powiedziawszy, naprawdę czuł ulgę. Policja zgarnie Morrisona, Harry zazna spokoju, a on będzie mógł ulotnić się, jakby nigdy nie pojawił się w jego życiu. Tak będzie najlepiej.
- Dobrze.
Leighton znów złapał go za rękę, ciesząc się tym drobnym dotykiem. Mimo iż Harry jawnie żałował, wiedział, że nie mógł mówić tego serio. Kiedy Leo przestało grozić niebezpieczeństwo, a on postrzelił Morrisona, cała adrenalina opuściła jego ciało, dając upust emocjom, co stało za atakiem Harry’ego. Nie mógł mu wierzyć, kiedy ten nie był w pełni świadomy tego, co wygaduje.
- Chodźmy.
To, co wydarzyło się kilka sekund później, trwało raptem chwilę. Chwilę, której Harry nigdy nie zapomni.
- Ja nie przegrywam.
Leighton obrócił się na dźwięk głosu Morrisona, po czym zamarł przerażony. Usłyszał tylko głuchy wystrzał i zobaczył ledwo stojącego Jacksona, który wymierzył prosto w Harry’ego.
Harry upadł. Osunął się na ziemię jak szmaciana lalka, a do jego uszu dotarł drugi strzał i krzyk Leightona. Wszystko wydawało mu się takie odległe i dalekie. Nie wiedział, co się dzieje. Dźwięki dochodziły jakby z innego świata. Czy umierał? Gotowy na falę bólu, jaka powinna nadejść wraz ze świstem kul przeszywających powietrze, przymknął oczy, czekając. Jednak… Nic się nie stało. Czuł jedynie pulsujący ból w skroni, którą uderzył o stopień poharatanych schodów.
Otworzył oczy, dłońmi jeżdżąc po swoim torsie, szykując się na gorącą ciesz, jaka powinna opuszczać jego ciało. Znów nic.
- Rzuć broń, policja!
Harry usiadł, czując na nogach ciężar i niesamowite ciepło. Rozejrzał się. Na górze stał funkcjonariusz, celujący w Morrisona, który posłusznie wypuścił broń, unosząc ręce do góry. Leighton leżał na jego nogach. Harry zmrużył oczy, starając się odsunąć na bok szum i mrowienie. Musiał naprawdę mocno uderzyć się w głowę, bo kilka długich sekund zajęło mu zrozumienie, co się dzieje.
- Ha-Harry – Leighton próbował unieść się na jednej ręce, lecz co chwilę upadał, niezdolny do najmniejszego ruchu.
Tuż obok nich kilka funkcjonariuszy zakuwało Morrisona w kajdanki, kiedy to Harry próbował poukładać sobie wszystko w głowie. Nie było to łatwe, zważając na fakt, iż czuł się jak w zwolnionym filmie z małą dozą koki we krwi.
- Leighton? – uklęknął przed nim, ciągnąc go w górę. Chłopak opadł bezwiednie na jego ciało i wtedy Harry wytrzeźwiał z chwilowego letargu. – Leighton, ty krwawisz.
Chłopak nie odpowiadał. Harry czuł łzy wzbierające w kącikach jego oczu, powoli rozumiejąc. Harry upadł, bo Leighton go popchnął. Harry upadł, bo Leighton doskoczył do niego, gdy Morrioson oddał dwa strzały. Dwa strzały przeznaczone dla niego.
Dwa strzały, które przeszyły Leightona.
- Leighton – Styles wydarł się, potrząsając nim delikatnie. Podsunął materiał koszulki, a jego oczom ukazała się ogromna rana postrzałowa. Harry nigdy nie był dobry w radzeniu sobie w sytuacjach kryzysowych, ale poczuł nagłą trzeźwość umysłu. Policjanci nad nim coś do siebie mówili, starali się zbliżyć do Leightona, ale ten odepchnął ich ręce, krzycząc coś o pogotowiu, kiedy przyparł rękę do rany na linii żeber Leightona, próbując zatamować krwawienie.
- Leighton – wolną dłonią splótł swoje palce z palcami chłopaka. – Mów do mnie, Leighton, kurwa mać!
- Może trochę… c-ciszej…
Harry uśmiechnął się lekko, a łzy spływały po jego twarzy.
- Będzie karetka. W porządku? Tylko nie zasypiaj!
Dookoła nich działo się ogromne zamieszanie. Gdzieś w oddali Harry słyszał Liama wykłócającego się o coś z funkcjonariuszem. Z daleka dotarł do niego odgłos syren policyjnych. A może to ambulans?
- Leighton, nie zasypiaj!
Pevense miał zamknięte oczy. Drżał nieznacznie i kaszlał cicho, starając się złapać powietrze w płuca.
- Zostań nie ze mną, proszę cię, Leighton – Harry położył czoło na obojczyku chłopaka, ani na moment nie przestając tamować krwotoku.
- Dzięku-uję Harry.
- Za co? – uniósł głowę, kiedy dostrzegł, że ten delikatnie otworzył oczy. Były zamglone. Wciąż świadome tego, co się dzieje, ale kompletnie zamglone.
- Pokazałeś mi-i namiastkę szczęścia w-w życiu-u.
- O nie – Harry pokręcił głową, patrząc mu głęboko w oczy. – Nie żegnaj się ze mną. Słyszysz mnie?! Nie żegnasz się ze mną, do cholery jasnej, ani się waż, ty pierdolony sukinsynu, rozumiesz?! – mówił coraz głośniej. A może krzyczał z desperacji? – Nie żegnaj się ze mną! Leighton! – w tym momencie uśmiech zabłąkał się na ustach chłopaka, nim powieki zasłoniły przepiękny błękit tęczówek. – Leighton! Nie! Leighton! Obiecaj mi! Leighton!
Harry poczuł jak mężczyźni w czerwonych uniformach odpędzają go na bok, a on wciąż krzycząc i szamocąc się, został odciągnięty przez czyjeś silne ramiona.
- Harry, Harry, uspokój się! Harry, spójrz na mnie!
Liam złapał jego przerażone spojrzenie.
- Oni chcą dobrze. Pomogą mu. Okej?
Styles przytaknął, nie mogąc powstrzymać szlochu. Liam objął go mocno, pozwalając mu płakać, ile tylko chciał. Nim zdążył się uspokoić, Payne wyprowadził go na dwór. To, co działo się dookoła było istnym chaosem.
Tłumy gapiów, błyski fleszy, migające światła syren.
- Harry!
Styles przetarł oczy, namierzając ukrytą w rogu Judith i Leo. Harry podbiegł do nich, przytulając mocno.
- Jesteście cali?
- A ty?
Harry przytaknął, rozglądając się dookoła. Wciąż nie mógł uwierzyć w to, co się dzieje. W jednej z karetek zniknęły nosze, na których Harry dostrzegł Leightona. Drzwi ambulansu zamknęły się ze zgrzytem, po czym odjechał, zostawiając Harry’ego pod ostrzałem spojrzeń dziennikarzy i oślepiających, białych jupiterów. Zewsząd padały pytania o to, co się stało, dlaczego tu jest, co ma wspólnego ze sprawą. Tuż obok Harry dostrzegł Morrisona. Zakuty w kajdanki stał przyciśnięty do radiowozu. I to był ułamek sekundy, gdy Harry na chwilę stracił nad sobą panowanie.
Odsuwając od siebie funkcjonariuszy, dostał się do Morrisona wymierzając siarczysty policzek w jego twarz. Nie wystarczyło. Kopał go i okładał pięściami, aż ten skulił się na ziemi, a kilku policjantów jakimś cudem zdołało go odciągnąć.
- To za mojego syna! Za Leightona musiałbym cię zabić i jeszcze cię zabiję!
- Harry – Liam starał się go uspokoić.
- Zabiję cię, popierdoleńcu. Zabiję cię kurwa!
- Harry, przestań!
- Zabiję go, Liam! – zatrząsł się, znów wpadając w ramiona Payne’a. Kątem oka zlustrował swój wygląd w odbiciu szyby samochodu. Wyglądał okropnie, a jutro te wszystkie zdjęcia trafią na okładki portali plotkarskich na całym świecie. Mimo wszystko miał to głęboko gdzieś.
- Zawiozę cię do Leightona, chcesz?
Harry przytaknął. Prowadzony przez Payne’a i asekurowany przez policjantów ruszył w stronę swojego auta.
Jego myśli obijały się o siebie, tworząc istny kocioł, acz jedna, najbardziej bolesna i pełna niedowierzania, wychodziła przed szereg, uświadamiając Harry’ego o wadze sytuacji i minionych zdarzeń.
Leighton uratował mu życie.
_______________________________
Nie jestem przekonana, czy udało mi się oddać to, co zbudowane jest w mojej głowie. Trochę szkoda, bo to zdecydowanie najważniejszy rozdział. Najwięcej się dzieje.
Niemniej no... Powiem szczerze, że ja sama się trochę rozemocjonowałam (nie ma takiego słowa, whateva) czytając całość.
Po prostu zostawiam Was z tym i dziękuję za każdy komentarz, jaki się pojawi, bo trochę się nad tym napracowałam, nie ukrywam.
Następny rozdział (prawdopodobnie ostatni) pojawi się, jeśli dobrze pójdzie, pomiędzy 28-30 czerwca.
Kuku x