Witajcie :)
Nie jestem zadowolona z tego rozdziału. Przyznam szczerze, że napisałam go, ponieważ czułam, że jestem wam coś winna. Dawno nic się nie pojawiało.
Drugiego lutego zaczynam ferie, więc postaram się dodać w ich czasie dwa rozdziały. Mam nadzieję, że mi się uda. Może zdopingujecie mnie komentarzami? Uwielbiam je czytać, naprawdę! :)
Dziękuję, że wciąż jesteście i rośniecie w siłę. Naprawdę miło mi pisać z myślą, że nawet, gdy coś nie pójdzie, wspieracie mnie i nie uciekacie. Dziękuję za wasz czas i za każde miłe słowo, jakie kiedykolwiek mi zostawiliście. Uwielbiam Was! :)
Do napisania!
złota myśl, naprawdę :)
_____________________________________________
Harry rozejrzał się po białych ścianach pomieszczenia. Słabo
pamiętał, dlaczego tu jest, jednak czuł, że wszystko z nim w porządku i powinni
przestać robić mu te wszystkie idiotyczne badania.
- Auu – syknął cicho, kiedy pielęgniarka lekko uszczypnęła
go strzykawką. Widząc jej pełne dezaprobaty spojrzenie, zamilkł, próbując
ułożyć w głowie wszystkie najświeższe informacje.
- Gotowe – rzuciła kobieta, przyciskając kawałek materiału
do zgięcia w łokciu Harry’ego. – Niech się pan przez chwilę nie rusza i
przytrzyma wacik. Wyniki powinny być jutro z samego rana.
- Jutro? – jęknął głośno, grzebiąc w kieszeniach leżącego
obok płaszcza. – Gdzie mój telefon?
- Spokojnie. Wszystkie pańskie rzeczy są w przechowalni, proszę
się o nic nie martwić.
- Muszę pilnie zadzwonić – złapał błękitne spojrzenie
pielęgniarki. – To dla mnie bardzo ważne.
Brunetka pokręciła głową, kierując się do wyjścia.
- Życzy pan sobie krótkich odwiedzin? Oczywiście pojedynczo.
- Słucham? – zmarszczył brwi, w skupieniu obserwując
wszelakie przyrządy zajmujące miejsca na półkach wokół niego. Obudził się
kilkanaście minut temu, jednak dopiero teraz zrozumiał, że najwyraźniej zatrzymali
go w tym śmiesznym pokoju na izbie przyjęć, który póki co znał tylko z naiwnych
seriali.
- Dwie kobiety, starsza i młoda, jakieś urocze dziecko i mężczyzna
około czterdziestki. Ma pan niezłe wsparcie – uśmiechnęła się serdecznie.
Harry westchnął, odkładając mokry wacik na prowizoryczną
kozetkę.
- Chcę się zobaczyć z moim lekarzem prowadzącym. Żądam
natychmiastowego wypisu na własną rękę.
- Ależ panie Styles, proszę to…
- Wszystko przemyślałem. Chcę natychmiast stąd wyjść. Nie
mam czasu na jakieś…
- Panie Styles!
- Jezu! – podniósł ręce
w poddańczym geście. – Przepraszam, że jestem dla pani taki niemiły, ja tylko… –
dodał po chwili, wzrokiem skanując swoje dłonie. – Przepraszam.
Pielęgniarka poklepała go po ramieniu, podając mu plastikowy
kubek i okrągłą pigułkę.
- Przyprowadzę Leo. Nie powinien tu w ogóle być, ale owinął
sobie cały oddział w okół palca.
Harry uśmiechnął się pod nosem. Urok osobisty Leo działał na
najtwardszych ludzi. Przytaknął bez słowa, połykając tabletkę, w której
rozpoznał swój stary lek na uspokojenie.
- Proszę bardzo! – w drzwiach pojawił się Adam, na rękach
niosąc kędzierzawego chłopca. – Mówiłem, że nic mu nie będzie! A widzisz!
Leo z prędkością światła wyskoczył z ramion Lamberta,
wtulając się w Harry’ego.
- Hej, już dobrze! – Harry pogłaskał go po gęstych lokach,
jeszcze mocniej przyciskając do piersi. – Wszystko jest w porządku.
Adam posłał mu tylko zdegustowane spojrzenie. W ich niemym
języku oznaczało to ni mniej ni więcej, że sytuacja nie prezentuje się
najlepiej.
- Judith postanowiła, że lepiej jeśli nie będzie ci dziś
przeszkadzać – czarnowłosy odchrząknął znacząco. Nie do końca wiedział, w jakim
stopniu Leo jest świadomy sytuacji między Harrym a jego żoną. – Zajmę się małym
i odwiozę go do domu.
Harry kiwnął głową w podzięce, wciąż nie mogąc wyswobodzić się
z ciasno oplatających go rączek chłopca.
- Mógłbyś zadzwonić do Leightona? Nie będę mógł się z nim dzisiaj
spotkać.
- Jasne – Adam przytaknął, wyciągając iPhone’a. – Zaraz wracam.
- Leo?
- Przepraszam – chłopiec przetarł zaczerwienione oczy, starając
się opanować.
- To chyba ja powinienem przepraszać – Harry usadził go
wygodnie na swoich kolanach. – Przestraszyłem cię.
- Gdybym wiedział, że zachorujesz, jak ucieknę, to bym nie
uciekał. Naprawdę bym nie uciekał!
Harry poczuł delikatne ukłucie w sercu. Leo myślał, że jest
winny, stąd to całe zamieszanie w jego zaszklonych tęczówkach.
- Posłuchaj mnie, mały mężczyzno – lekko uniósł podbródek
dziecka, tym samym zmuszając Leo, by spojrzał mu w oczy. - Nic, co wydarzyło
się w ciągu ostatnich tygodni, nie jest twoją winą, jasne? Masz zakaz w ogóle
myśleć w taki sposób – pokręcił głową, wymuszając uśmiech. – Jesteś
najważniejszy w moim życiu i nie pozwolę, byś czuł się źle przez moje występki.
Rozumiesz?
Leo głośno wciągnął powietrze, raz jeszcze zatapiając się w
koszulce Harry’ego.
Styles westchnął, czując się bardziej rozbity niż po
poznaniu prawdy o Liamie i Judith. Dawno nie widział Leo w tak mocno opłakanym
stanie. Ta chora sytuacja rodzinna najwyraźniej odbijała się na nim gorzej, niż
podejrzewał. Po zażegnanym kryzysie w Londynie myślał, że najgorsze już za nimi.
Nie zdawał sobie sprawy, że to ledwie zalążek ciężkiej walki o utrzymanie
zdrowych relacji. W głębi duszy nigdy nie wybaczy sobie, jak bardzo zranił
własne dziecko.
- Spokojnie – szepnął ledwie słyszalnie, całując Leo w czubek
głowy. – Wszystko będzie dobrze. Zapewniam cię.
*
- I jak?
Adam dał mu i Leo o wiele więcej czasu niż wymaga jeden
telefon. Harry cieszył się, że znalazł tak wyrozumiałego przyjaciela. Był mu
dozgonnie wdzięczny.
- Chyba zasnął – syknął cicho, starając się najdelikatniej,
jak potrafi, ułożyć go w swoich ramionach. – Przeprosiłeś za mnie Leightona? –
zapytał, przykrywając chłopca swoją kurtką.
- Możliwe, że będziesz miał okazję zrobić to osobiście.
Harry podniósł na niego skonsternowane spojrzenie.
- Powiedziałeś mu?! – uniósł głos, jednak ucichł
natychmiast, gdy Leo chrapnął niewinnie w jego koszulkę. – Kazałem ci tylko odwołać
spotkanie, niepotrzebnie siejesz panikę – rzucił szeptem.
- Zasługujesz na jego opieprz – Adam wzruszył ramionami,
siadając na krześle obrotowym. – Uwierz mi, nie był szczęśliwy, kiedy
opowiedziałem mu, jak bardzo się zaniedbywałeś.
- Urwę ci łeb – warknął pod nosem, lecz na tyle głośno, by
Lambert usłyszał jego mrukliwą groźbę.
Mężczyzna zachichotał w odpowiedzi, szybko wracając do
poważnego grymasu.
- Chciałbym powiedzieć „A nie mówiłem?”, ale chyba dobrze
zdajesz sobie sprawę, że miałem rację.
- Okej – Harry jęknął niemrawo. – Za długo siedziałem w
firmie, za dużo pracowałem, mało sypiałem i zaniedbałem pewne sprawy. Przyznałem
ci rację, więc dałbyś mi spokój?
- Może – uśmiechnął się zawadiacko. – Jeśli weźmiesz urlop.
- Co? – prychnął gardłowo. – Chyba pan nie wie, co mówi,
panie Lambert.
- Ostatnio często nie było cię w firmie, ale przez problemy
rodzinne. To nie to samo co zasłużone wakacje od tego całego bajzlu. Przecież
wiesz, że wszystkim się zajmę.
- Nie mogę wymagać od ciebie, że…
- Ale ja sam chcę, żebyś ode mnie wymagał – przerwał mu,
pochylając się do przodu. – Chcę, żeby wrócił chłopak, którego poznałem siedem
lat temu, a w bieżącej sytuacji nie odzyskam go, nawalając mu roboty na łeb.
Harry zagryzł wargę, wpatrując się w punkt za plecami Adama.
Pierwszy raz dał mu do zrozumienia, że coś się zmieniło. Może wcześniej sam
tego nie zauważył, ale faktycznie od niedawna Harry nie był do końca sobą.
Zgubił gdzieś lekką beztroskę życia, którą swojego czasu w sobie uwielbiał.
- A załatwisz mi wypis do jutrzejszego ranka? Muszę jechać
do Londynu.
- Chcesz siadać za kierownicę w takim stanie? Wyrzuć to
sobie z głowy!
- Nie zachowuj się jak moja matka! – powiedział z wyrzutem,
tamując uśmiech.
- Twoja matka urwałaby ci łeb, gdybym do niej zadzwonił.
- Nie zrobisz tego! – Adam powoli wsadził dłoń do kieszeni,
wysuwając telefon. – Adam, nie! – przerażenie wstąpiło na oblicze Harry’ego.
- Spokojnie – chłopak zaśmiał się, chowając komórkę z
powrotem. – Wiem, że Anne zabukowałaby najbliższy bilet, a latanie samolotem w
tak mroźne zimy nie jest dobrym pomysłem.
- Dziękuję za rozwagę – Harry burknął pod nosem, uśmiechając
się. – Ale ja naprawdę muszę jechać do Londynu. Przecież tam bym odpoczął –
starał się przekupić Adama, jednak czuł, że stoi na przegranej pozycji. – Zayn
lub Niall na pewno zaoferowaliby mi swój dom na rehabilitację – ostatnie słowo
ujął w cudzysłów z palców. – Nie każ mi bawić się z tobą w pertraktacje!
Adam westchnął, przykładając do ucha dzwoniącą słuchawkę.
- Halo? – Harry przeniósł spojrzenie na wciąż śpiącego Leo.
Kompletnie nie reagował na dźwięki ich rozmowy. – Jest w sali 205 na drugim
piętrze. Wyjdę po ciebie na korytarz – zakończył połączenie, podnosząc się z
miejsca.
- A ty dokąd? – Styles z powątpiewaniem zlustrował
przyjaciela.
- Załatwić ci towarzystwo na rehabilitacji – powtórzył wcześniejszy
gest Harry’ego, wychodząc z pomieszczenia.
- Dureń.
Harry zaśmiał się cicho, próbując jakoś przenieść Leo na
swoje drugie ramię. Prawa ręka doszczętnie mu zdrętwiała. Delikatnie przełożył
jego chude ciałko, sprawiając, że uścisk małych dłoni w okół talii Harry’ego
jeszcze mocniej się zacisnął, jakby instynktownie nie pozwalał mu odejść.
- Harry?
Leighton pojawił się w progu, patrząc na niego z niepokojem.
- Cokolwiek nagadał ci ten przewrażliwiony kretyn, spokojnie
– Harry uśmiechnął się mimowolnie. Myślał, że już go dzisiaj nie zobaczy. – Nie
musiałeś się fatygować.
- Co się stało?
Chłopak usiadł na wcześniejszym miejscu Adama, z tą różnicą,
że przyciągnął krzesło jeszcze bliżej, w taki sposób, aż ich kolana stykały się
ze sobą, gdy siedzieli twarzą w twarz.
Harry westchnął cicho, ponownie spuszczając wzrok na Leo.
- Może faktycznie się nie oszczędzałem, ale miałem ostatnio
dużo na głowie i tak jakoś wyszło.
- Tak jakoś wyszło? – Leighotn z powątpiewaniem podążył za
wzrokiem Harry’ego. – Podobni jesteście – z uwagą wpatrywał się w śpiącego chłopca.
Pokręcił głową, jakby próbując sobie przypomnieć, po co się tu znalazł. –
Dlaczego nie powiedziałeś mi, że to wszystko tak cię przytłoczyło?
- Takie jest życie. Nikt nie mówił, że będzie łatwo – Harry wzruszył
ramionami, oblizując spierzchniętą wargę. – Przepraszam, jeśli ciebie też
zdenerwowałem.
- Najpierw przeproś samego siebie, potem spójrz na resztę
dokoła – zauważył chłopak, wzdychając ciężko. – Zawiozę cię do Londynu, jeśli
powierzysz mi kluczyki od swojego auta.
Harry zaskoczony przekręcił głowę.
- Szlag by go – przeklął niewyraźnie, przypominając sobie słowa
Adama, gdy zostawiał go samego. – Nie jesteś do tego zobowiązany, wcale nie…
- Ale chcę być, Harry – Leighton prychnął z dezaprobatą. –
Chociaż raz pozwól innym ludziom zadecydować, co jest dla ciebie lepsze.
Harry był lekko zdumiony.
Chyba jeszcze nie widział Leightona w takim stanie. Na pozór wydawał się
normalny, jednak znając go już nieco lepiej, Harry czuł, że coś jest nie tak.
- Wszystko w porządku?
Brunet spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- Może zapytaj mojego głupiego szefa, który wylądował na
ostrym dyżurze? – ironizował, unikając spojrzenia Harry’ego.
- Czy ktoś tutaj się zanadto zmartwił? – Harry w zaczepny
sposób uniósł brwi, a widząc zawstydzoną minę Leightona, wybuchnął lekką salwą
śmiechu. – Schlebia mi pan, monsieur Pevense.
- Oh, daj spokój, Fancuzie od siedmiu boleści – jęknął cicho,
także lekko się uśmiechając.
Harry’emu nieco poprawił się humor. Perspektywa, że
Leightonowi zależy, sprawiła, iż choć na chwilę zapomniał o problemach. Wciąż pamiętał
o umówionym spotkaniu z Liamem.
- Więc… Pojedziesz ze mną do Londynu? – dodał po chwili komfortowej
ciszy.
- Jeśli chcesz. Podrzucę cię i zajmę się sobą.
- Chcę, abyś pojechał ze mną. Nie na długo – pokręcił głową,
obserwują przebudzającego się Leo. – Mam tutaj kilka spraw do załatwienia.
Leighton przez chwilę obserwował chłopca, po czym wstał
bezszelestnie, mierzwiąc włosy Harry’ego.
- Nie będę wam przeszkadzać. Macie trochę do nadrobienia –
uśmiechnął się.
- Nie idź jeszcze. Chciałbym, żebyś go poznał.
- To nie najlepszy moment. Znajdziemy lepszą okazję –
zasalutował, rozśmieszając Harry’ego. – Do jutra.
- Leighton?
Chłopak oparł się o framugę, pytająco wpatrując się w Harry’ego.
- Ja… - przymknął oczy, czując jak jego policzki przybierają
odcień dorodnego pomidora.
Leighton zachichotał cicho, ukazując rząd perfekcyjnie
białych zębów.
- Do jutra, Harry – zaakcentował ostatnie słowo, wychodząc.
*
- Szefie?
Postawny mężczyzna pojawił się w drzwiach gabinetu.
- Czego? Nie widzisz, że… A niech mnie! – klasnął w dłonie,
dostrzegając uroczą szatynkę stojącą u boku chłopaka. – Camila, słoneczko!
Niech cię uściskam!
Dziewczyna z lekkim grymasem podeszła do Jacksona, pozwalając
mu objąć się ramieniem.
- Wracasz do nas?
- Wciąż nie zmieniłam decyzji – uśmiechnęła się niemrawo. –
Po prostu… - westchnęła pod nosem. – Nie chcę, by to wyciekło poza nasza dwójkę
– z uwagą przyjrzała się ciemnoskóremu facetowi, który przyprowadził ją do
biura.
- Masz przerwę, Stan – podążył za wzrokiem dziewczyny,
odprawiając swojego ulubionego ochroniarza. – Wyczuwam, że nie bez powodu
pokonałaś tyle kilometrów – odsunął przed nią krzesło, obchodząc biurko i
zasiadając na swoim stałym miejscu. – Słucham cię, aniołku!
- Potrzebuję pieniędzy.
Morrison zachichotał, z udawanym gestem ocierając łzę z
policzka.
-Skarbie! A kto nie? – przyjrzał się jej kpiąco. – Wiesz,
jeżeli nie chcesz wrócić do pracy, nie wiem, jak mógłbym ci…
- Jak bardzo potrzebujesz odzyskać pewnego małego dupka? –
weszła mu w słowo, w ciągu kilku sekund ponownie zyskując w jego oczach.
- Gdzie? – spojrzał na nią zafascynowany. – Gdzie jest
Pevense?! – uniósł głos, sprawiając, że podskoczyła w miejscu.
- Nie – otrząsnęła się, zbierając się z miejsca. – Nie powinnam.
- Ile chcesz?
Zatrzymana tymi słowami, mocno ścisnęła powieki, lekko
obracając się w stronę Jacksona.
- Camila, słońce! – podszedł do niej, delikatnie gładząc
jej ramiona. – Jesteś na krawędzi. Znowu. A ja ponownie mogę być twoim
bohaterem, hm? – obserwował ją, lekko drżąc. – A więc? Może jednak
porozmawiamy?
Dziewczyna przytaknęła, znów siadając naprzeciw.
- Idealnie! – Morrison uśmiechnął się w lekkim otępieniu,
wykręcając numer na dość starym sprzęcie telefonicznym. – Andrew, bierz
chłopaków i przyjeżdżajcie! – obserwował Camillę bezczelnym spojrzeniem. - Znalazłem
Leightona.