sobota, 29 marca 2014

Rozdział 21

Zayn chodził w tę i z powrotem przed drzwiami frontowymi domu Horanów. Szurał butami po drewnianej werandzie, w skupieniu obserwując czubki swoich butów.
- Przestań – Liam prychnął cicho, nie przestając wpatrywać się w bramę, w której kilka minut temu powinien pojawić się Harry. Nie było go.
Demi wyszła na ganek, podając chłopakom po kubku kawy, po czym z wyraźnym zmartwieniem na twarzy zniknęła wewnątrz domu. Niall wciąż stał oparty o framugę, wpuszczając do środka przeciąg, jednak tym razem uniknął solidnego skarcenia od żony. Wszyscy byli wyczerpani, zmęczeni i zdenerwowani na tyle, że nie mieli siły, by cokolwiek mówić.
Po następnym kwadransie Zayn zrezygnował z bezcelowego kręcenia się w kółko i usiadł na najwyższym stopniu schodów, upijając nieco mocnej czarnej. Liczył, że choć trochę postawi go na nogi.
- A co zrobimy, jak nie przyjdzie? – cichy głos Payne’a przerwał głębokie milczenie. Wiedział, że nie powinien tu w ogóle przychodzić, ale zaalarmowany telefonem Nialla, nie umiał po prostu trzymać się na uboczu. Niech wróci i skopie mu tyłek, ale przynajmniej będzie miał świadomość, że nic mu się nie stało.
- Przyjdzie – blondyn z wyraźnym przekonaniem kiwnął głową, robiąc kilka kroków w przód. Usiadł na krześle obok Liama, przejeżdżając dłonią po zmęczonej twarzy. Nie spał całą noc. – Dzięki, że przyjechaliście.
- No chyba żartujesz – Zayn wzniósł oczy do nieba, lekko się uśmiechając. – Nie pierwszy raz jesteśmy tajną policją Harry’ego. Niektóre rzeczy chyba się nie zmieniają – westchnął niechętnie, odstawiając swój prawie opróżniony kubek. – Zadzwonię do Perrie i powiem, że zostanę do późna.
Malik ruszył wyłożoną ścieżką w kierunku bramy, wyciągając z kieszeni telefon. Chłopaki obserwowali go w spokoju, a słońce powoli zaczynało ich oślepiać. Zbliżała się siódma trzydzieści. Wciąż brak Harry’ego.
 - Liam? – Niall przeniósł wzrok na przyjaciela, który skulił się na swoim miejscu, unikając jego spojrzenia. – Jak się z tym czujesz?
Liam nie musiał dopytywać. Westchnął głośno, obracając się nieco w stronę przyjaciela.
- Chujowo – wzruszył ramionami, sprawiając, że twarz Horana na sekundę rozbłysła lekkim uśmiechem. – Najbardziej martwi mnie, że teraz jestem piątym… Czwartym kołem u wozu.
- Wóz ma cztery koła, ośle – Niall pokręcił głową, unosząc dłoń nad niewielkim stolikiem ogrodowym, następnie kładąc ją na ramieniu Liama. – Nie chcę kręcić się między wami. Zostaję państwem neutralnym. Możesz na mnie liczyć.
- Dzięki, skrzacie – Liam uśmiechnął się, delikatnie mierzwiąc blond pasma chłopaka. Ten gest od zawsze pozostanie zarezerwowany dla ich małego Irlandczyka, który nawet będąc dorosłym mężczyzną, wciąż przypominał uroczego krasnala.  
- Chłopaki!
Zayn krzyknął z telefonem przy twarzy, zwracając ich uwagę w stronę bramy.
Harry, patrząc prosto pod nogi, przemierzał ścieżkę, nie zwracając na nikogo większej uwagi.
- Cholera – Niall szybko podniósł się na równe nogi, stając u szczytu schodów.
Zayn w ekspresowym tempie pożegnał się z Perrie, idąc tuż za Harrym, który wyminął go, nie zaszczycając choćby spojrzeniem. Liam ani drgnął, starając się pozostać w cieniu.
- Harry? – Niall z troską spojrzał na przyjaciela, który wspiął się po schodach. – Gdzie byłeś? O co chodzi?
Styles westchnął przeciągle, opierając się o kolumnę podtrzymującą spadzisty dach nad werandą. Jego wzrok zatrzymał się na Liamie, a konkretniej na dość widocznym otarciu na wardze Payne’a, które sam mu zafundował.
- Zadzwoniłem po chłopaków, chyba rozumiesz – Niall interweniował, widząc, w kogo wpatruje się Harry.
- Powiesz nam wreszcie, o co chodzi? – zniecierpliwił się Malik , krzyżując ramiona na piersi. – Czekamy na ciebie znacznie dłużej niż pół godziny, po których miałeś się tutaj kurwa zjawić.
- Zayn! – Horan syknął pod nosem.
- No co? Niech zdaje sobie sprawę z wagi tego, w co się wplątał. Może wreszcie zmądrzeje i zacznie otaczać się normalnymi ludźmi, którzy nie wyglądają jak twój pieprzony przyjaciel, który nie żyje od dobrych 12 lat! – kawa najwyraźniej pobudziła Zayna, ponownie uwydatniając jego wybuchowy temperament. – Powiesz coś wreszcie? – dodał po chwili, kiedy każdy wciąż milczał, wpatrując się w swój własny wymyślony punkt.
- Skoro Harry już przyszedł i wszystko z nim w porządku, wrócę do domu – Liam wstał z krzesła, mocniej otulając się kurtką. Poranek był cholernie mroźny.
- Nie, Liam. Nie będziesz uciekał tylko dlatego, bo czujesz, że Harry cię tu nie chce – Zayn mówił dalej, nie bacząc na pełne dezaprobaty spojrzenie Nialla . – Jasne, rozumiem, nienawidzicie się, okej – uniósł ręce w poddańczym geście. – Ale chyba nie powinniśmy ignorować faktu, że Harry odczuwa drugą młodość, szwędając się z chłopakiem, który trzyma się z podejrzaną ruską mafią, czy cokolwiek się dziś kurwa wydarzyło!
- Zayn – Niall ponownie jęknął zdegustowany. – Proszę cię.
- Mówisz, jakby ciągle mnie tutaj nie było – zauważył Harry, zabierając głos po raz pierwszy, odkąd wrócił.
Niall poczuł ulgę, gdy Harry przestał pozostawać obojętny na tę dziwną wymianę zdań. Potarł ramię przyjaciela, wreszcie przykuwając jego uwagę.
- Wszystko w porządku, Harry?
Styles wzruszył ramionami.
- Nie mam pojęcia, gdzie jest Leighton – powiedział cicho, spuszczając wzrok. – Ten facet, on myślał, że ja go mam. A ja… - zająknął się. – Nie wiem, jak z tego wybrnąć.
Zayn westchnął. Wspiął się na górę, podchodząc do Harry’ego.
- Przepraszam, okej? – zagryzł wargę w efekcie wyrzutów sumienia. Chyba nie do końca rozumiał zaistniałą sytuację. – Może nam wszystko opowiesz od początku?
Harry uśmiechnął się do Malika. Chyba zdążył przywyknąć do charakteru przyjaciela – kiedy wszystko ci wygarnie, robi mu się głupio. Usiadł na drewnianej posadzce. Pozostali mimowolnie zrobili to samo, choć przecież drzwi wejściowe do domu znajdowały się tuż obok.
- Sam nie wiem, od czego zacząć…

*

Harry westchnął cicho. Nie miał gwarancji do tego, co go czeka, lecz wsiadł do środka, zamykając za sobą drzwi.
Zajął miejsce między jednym rosłym osiłkiem a drugim, podczas gdy mężczyzna, Jackson Morrison, usiadł naprzeciw, przyglądając mu się ze zwycięskim uśmieszkiem wymalowanym na twarzy.
- Wiesz, masz dobrych przyjaciół – zauważył, odpalając papierosa, mimo że znajdowali się w ciasnym pomieszczeniu, a szyby pozostawały szczelnie zamknięte. – Ten kochany blondasek wymyślił ci nawet ochroniarzy. Prawdziwy skarb w życiu – kontynuował z wyraźnym rozbawieniem mocno pijącym w ironię.
- Do rzeczy – Harry postanowił obrać taktykę profesjonalizmu. Chciał tylko dowiedzieć się, gdzie jest Leighton. – Czego od niego chcesz?
- Niezły z pana biznesmen, panie Styles – Jackson wypuścił dym, zapełniając samochód nieprzyjemnym zapachem tytoniu. Auto gnało niespiesznie, jednak zza przyciemnianych szyb Harry nie mógł dostrzec, dokąd konkretnie jadą. – Masz ochotę?
Odmówił, kręcąc głową. Nie palił, a już szczególnie nie przyjmował niczego od dupków pokroju Jacksona. Facet miał to po prostu wypisane w twarzy, jakby wielki szyld w jego uśmiechu głosił neonowym napisem „Mam na ciebie haka”.
- Więc – Morrison odchrząknął, nonszalancko opierając się o obite jasną skórą siedzenie. – Widzę, że się spieszysz, dlatego też nie będę owijał w bawełnę. Chcę, żebyś przestał się wygłupiać i oddał mi chłopaka.
Harry zmarszczył brwi, wyraźnie zmieszany.
- Oddał ci chłopaka?
- Masz problemy ze słuchem? – mężczyzna zirytował się, lecz szybko powrócił do swojego popisowego uśmiechu. – Tak, szanowny panie Styles. Leighton Pevese w świetle niezgodnego z prawem prawa należy do mnie przez jeszcze najbliższe dwa lata.
Harry czuł się kompletnie zbity z pantałyku. Nie chciał jednak dać tego po sobie poznać.
Jeden aspekt mimowolnie go ucieszył – Leighton nie był z tym facetem, czyli wszystko z nim w porządku. Ale gdzie wobec tego się podziewał?
- Mógłbyś mi wyjaśnić, jakim cudem masz prawo do żywego człowieka? Nie żyjemy w Afryce, tu nie handluje się żywym towarem.
- Jesteś pewien? – Jackson zachichotał. – Okej, okej – zreflektował się, widząc wciąż poważną minę Harry’ego. – Nie do końca to miałem na myśli, nie jestem aż tak zły, o nie. Chociaż – wzruszył ramionami. – Jakby spojrzeć na to pod kątem głębokiej metafory z literatury angielskiej, chyba całkiem możliwe, że go kupiłem – postawił cudzysłów z palców okalając ostatnie wypowiadane słowo.
- A może trochę jaśniej?
- Nie wierzę – Jackson wyrzucił ręce w górę w geście kapitulacji. – Ten mały czort nic ci nie powiedział?! – uniósł się wyraźnie udawanym zdumieniem. -  Cholera, a dałem sobie nogę odciąć, że zostawił mnie, bo ułożył sobie życie – westchnął teatralnie.
- Słuchaj no, panie aktorzyno – Harry napiął mięśnie, zapominając o tym, że w każdej chwili mógł oberwać od któregoś z dziwnie olbrzymich ochroniarzy siedzących obok. – Nie wiem, o co ci chodzi, nie wiem, dlaczego…
- Hej, hej, spokojnie, panie Styles – szyderczy uśmiech ponownie wstąpił na jego wargi. – Nie sądziłem, że jesteś aż tak nerwowym człowiekiem. Prasa opisuje cię bardziej jako… No wiesz – wydął usta. – Jak kogoś kto spadł z piedestału sławy i zaszył się w ciemnym zaciszu.
- Prasa nie zawsze ma rację.
- Naturalnie – przytaknął Morrison. Podał niedopałek Chesterfielda jednemu z mężczyzn, który na sekundę uchylił okno i wyrzucił go na jezdnię. – Zawrzyjmy umowę, panie Styles.
- Nie wiem, czy chcę robić z tobą interesy.
- Ja do ciebie per pan, a ty tak paskudnie się do mnie odnosisz – cmoknął z dezaprobatą, zakładając nogę na nogę. – Mniejsza. Po prostu opowiem ci wszystko, a ty oddasz mi Leightona, co?
- Nie mam zamiaru.
- Oh, założę się, że kiedy zdradzę ci lekkie mroki jego przeszłości, będziesz chciał się go pozbyć w trybie natychmiastowym.
Harry milczał. W skupieniu obserwował, jak szczęka mężczyzny przeskakuje z każdym jego napięciem mięśni.
- Leighton pojawił się u mnie kilka lat temu – zaczął. – Uciekł…
- Uciekł z domu i nie miał się gdzie podziać, na dworcu po piętach dreptała mu straż miejska, kiedy wciąż był nieletni.
- Jednak coś tam wiesz – Morrison przytaknął z uznaniem. – W każdym razie dalsza część historii jest znacznie ciekawsza. Otóż, pewnego słonecznego dnia siedziałem w moim zadymionym biurze pełen papierkowej roboty – zaczął znów tym swoim irytująco-teatralnym głosem. – I wiesz, co się wydarzyło? Akurat wtedy, gdy brakowało mi jednego młodziaka do ekipy, moja urocza przyjaciółka, Camilla, którą też uratowałem z ulicy, przyprowadziła mi go. Twojego Leightona.
- Dokąd go przyprowadziła? – Harry zmarszczył nos. – W jakim biurze? Kim ty jesteś?
- Oficjalnie? Jestem właścicielem kilku ciekawych miejsc do nocnej zabawy.
- A nieoficjalnie?
Morrison uśmiechnął się.
- Na szeroką londyńską skalę prowadzę przemysł zaspokajania ludzkich potrzeb seksualnych.
Harry lekko rozchylił wargi. – Czy ty…
- Mam burdel – Morrison uśmiechnął się, widząc szok na twarzy Harry’ego. – I jesteś mądrym facetem, więc pewnie ślicznie ułożyłeś sobie w głowie resztę historyjki, czyż nie?
- Jesteś wstrętny. Wykorzystujesz sytuacje w życiu takich ludzi jak Leighton, po czym robisz z nim dziwki, obiecując wyjście na prostą, a jeszcze bardziej ich krzywdzisz.
- Czuję się jak wujek pedofil, nie przesadzajmy – Jackson wywrócił oczami. – Ja ratuję ich tyłki od śmierci na ulicy, a ty co? Kiedy ostatnio uratowałeś bezdomnego dzieciaka, hm?
- Ratujesz ich tyłki? Biorąc ich pod swoje ramiona i sprzedając starym oślizgłym dziadom, co? – Harry prychnął zirytowany. Miał ochotę splunąć facetowi w twarz. A jeszcze bardziej chciał przytulić Leightona. Chłopak nie powiedział mu prawdy, ale jakimś cudem nie potrafił być na niego zły. Chyba rozumiał, że na jego miejscu też nie miałby się, czym chwalić. – I myślisz, że niby dlaczego miałbym ci go oddać po tym, jak go potraktowałeś?
- Leighton wisi mi dużo pieniędzy - wypalił. - Składki za klienta dzieliliśmy tak, że Leighton dostawał 20%, jednak nie doceniłem jego skurwysyńtwa, wierząc, że jest szczery. Tymczasem zatrzymywał sobie 50% zysków. Gówniarz.
- Cały twój świat kręci się w okół kasy? Żałosne.
- I mówi to dzieciak z jednym z najlepszych stanów konta w Wielkiej Brytanii. Gdyby nie rodzina królewska byłbyś pewnie na szczycie listy bogatych szczyli.
- Skąd tyle o mnie wiesz? Śledzisz mnie?! – Harry stawał się coraz bardziej poirytowany. Był dla Jacksona jak otwarta księga, choć nic mu o sobie nie powiedział.
- Mam więcej możliwości, niż sobie wyobrażasz – schylił się, patrząc Harry’emu głęboko w oczy. – No, ale wróćmy do sedna. Leighton to mała męska dziwka, która wisi mi siebie na najbliższe dwa lata plus jakieś – zamyślił się, kalkulując cicho. – Podsumowując wszystkie lata naszej współpracy to jakoś grubo ponad 50 tysięcy.
- Co? – Harry prychnął zdegustowany. – I jakim cudem nagle sobie o tym przypomniałeś? Chłopak zniknął, więc zmyśliłeś sobie historyjkę o oszustwach, tak? A teraz chcesz mnie wykorzystać – nie zdawał sobie sprawy, że mówi coraz głośniej, auto przyspiesza, a ochroniarze obserwują go coraz bardziej nienawistnym spojrzeniem.
- Zawsze zakładasz, że to ja jestem złym człowiekiem. A czemu nigdy nie wpadłeś na to, że Leighton nie ma tak dobrego serduszka, jak ci okazał, co? – Morrison poklepał go po policzku. Traktował go jak swojego podwładnego, co z każdą minutą coraz mniej mu się podobało.
- Zostaw mnie – syknął cicho, odsuwając jego dłoń, a wtedy jeden z ochroniarzy mocno złapał go za zgięcie w łokciu. Harry jęknął cicho.
- Nie warto mi się stawiać, panie Styles – Harry miał dość obserwowania tego paskudnego uśmiechu, który co rusz przywdziewał. Chciał jednak znać puentę. - Pozwól, że dokończę. A więc, kiedy Leighton zniknął, ku mojemu wcześniejszemu sprzeciwowi, zdenerwowałem się. Jak już mówiłem, przedłużenie umowy, którą podpisał, trwa jeszcze przez najbliższe dwa lata. Nie mogę pozwolić sobie, żeby chłopak zniknął. Jest moim najlepszym towarem.
- Jak możesz mieszać ludzi z błotem.
- Ależ ja nikogo nie mieszam z błotem – wyparł się. – Ja tylko traktuję ich jak rzeczy, bo tym przecież są. Małymi nic niewartymi śmieciami wyrzuconymi z domu przez własnych rodziców.
- Brzydzę się tobą – rzucił Harry, a uścisk ochroniarza jeszcze bardziej wpił się w jego ramię. – Nawet nie rozumiem, czemu ci wszyscy ludzie dla ciebie pracują, czemu ci ulegają.
- Bo ja nie przegrywam, panie Styles – uśmiechnął się triumfalnie. Samochód zatrzymał się, a Harry przełknął głośno. Gdzie przyjechali? – Zrobimy tak, ty oddasz mi Leightona, a ja ulotnię się i zostawię cię w spokoju na zawsze, hm?
- Nawet gdybym wiedział, gdzie jest, w życiu bym cię tam nie pokierował – Harry naprawdę myślał, że zaraz splunie mu w twarz. Powstrzymywała go tylko przewaga liczebna wroga.
- Szefie, jesteśmy – odezwał się kierowca, wyciągając kluczyki ze stacyjki.
- Świetnie – Morrison klasnął w dłonie, odwracając wzrok do mężczyzny, który musiał być osobistym kierowcą tego wariata. – Chcę to, co zawsze. A ty Harry?
Styles spojrzał na niego niepewnie.
- No chcesz coś z McDonald’s, czy nie?
- Jesteśmy pod MC? – Styles wywrócił oczami. – To jakaś chora bajka?
- Więc tylko to, co zawsze – ponownie zwrócił się do tamtego faceta, nim znów skupił uwagę na Harrym, który z każdą mijającą minutą utwierdzał się w przekonaniu, że Jackson Morrison jest obłąkany i powinien zostać zamknięty w jakimś specjalnym zakładzie. – Z tego, co powiedziałeś, wnioskuję, że mój kochany Leighton ci uciekł?
- Nie uciekł.
- Oh – teatralnie westchnął. – A gdzie wobec tego jest?
- Ukrywa się przed tobą. Więc lepiej bym i ja nie wiedział, gdzie jest – wymyślił na poczekaniu i chyba tak do końca nie skłamał. A przynajmniej to jedyne racjonalne wytłumaczenie, w jaki mógł skomentować zniknięcie Leightona.
- Lepiej go znajdź. Dobrze ci radzę.
- Poszukam go w odpowiednim dla siebie czasie. Nic ci do tego.
- Jesteś pewien?
Harry oblizał spierzchniętą wargę. Atmosfera w samochodzie robiła się coraz bardziej napięta. Wiedział, że od początku podróży Jackson Morrison do czegoś pije. I chyba wiedział, do czego.
- Dobra, dam ci te pieniądze – Morrison uniósł brwi w lekkim osłupieniu. – Zapłacę wszystko, co wisi ci Leighton, a ponadto wszystko, co zarobiłbyś na nim przez dwa lata tej waszej popapranej umowy. Jeśli tylko puścisz go wolno.
- A niech mnie – Jackson podrapał się po kilkudniowym zaroście. – A niech mnie gęś kopnie! – zachichotał, jeszcze bardziej wytrącając Harry’ego z równowagi. – To taka kusząca propozycja – i znów śmiech.
- O co ci chodzi?! – wypalił Harry, a wtedy i drugi ochroniarz unieruchomił mu rękę.
- Wybacz, osobisty żart. Chyba po raz pierwszy komukolwiek zależy na jednej z moich dziwek.
- Nie…waż…się… - wysyczał Harry, próbując pohamować nerwy. Faceci mogli mu coś zrobić, a w końcu nie chciał przyprawiać Nialla o zawał, jeśli nie wróci na czas, który zresztą i tak już dawno minął.
Samochód ruszył dalej, a Jackson Morrison jakby nigdy nic, zagłębił rękę w wielkiej torebce z logo McDonald’s, którą wcześniej podał mu kierowca.
- Na pewno nic nie chcesz?
- Możesz mi wreszcie powiedzieć, ile jest tych pieniędzy, żebym mógł w spokoju wrócić do domu?
- Pieniądze to nie wszystko.
- Poddaję się – Harry skapitulował, będąc coraz bardziej zakłopotanym. – Przecież chcesz go tylko ze względu na twoje popieprzone zyski!
- W tej chwili jestem tak wkurzony – powiedział między jedną a drugą frytką. – Że chcę tylko, by sprawiedliwości stała się zadość.
- O czym ty pieprzysz – prychnął Harry, choć po spędzeniu z Morrisonem raptem pół godziny wiedział, co zaraz usłyszy. Facet był nieobliczalny.
- Chcę, żeby zginął – wzruszył ramionami, jakby nigdy nic.
Najbliższe minuty drogi minęły w kompletnej ciszy. Harry, wciąż trzymany przez ochroniarzy, walczył z nadmiarem informacji, a Jackson jadł swój MC zestaw, jeszcze bardziej dostarczając Harry’emu dowodów na swoją chorą niepoczytalność.
- Powiesz coś wreszcie? – mruknął Morrison, wycierając brudną dłoń w chusteczkę. – Chyba nieco zamknąłem ci jadaczkę, co?
Na znak Jacksona, ochroniarze wypuścili Harry’ego, a jeden z nich wstał, otwierając drzwi i dając Harry’emu wolność. Dopływ świeżego powietrze podziałał na niego kojąco, a kiedy obrócił głowę, dostrzegł miejsce, z którego wyruszyli. Morrison faktycznie odstawił go pod dom Horana.
 - I tak po prostu mnie puścisz?
- Mam dużo podsłuchów i dużo ludzi – powiedział, pochylając się nad osłupiałym Harrym. – Jeśli powiadomisz policję o czymkolwiek, co ci zdradziłem, dowiem się. Jeśli naprawdę wiesz, gdzie jest Leighton, dowiem się. Jeśli postanowisz go przede mną chronić, będę jeden mały kroczek przed tobą – cofnął się, dłonią wskazując na otwarte drzwi. – A teraz idź sobie i przetraw to wszystko w spokoju. Odezwę się.

*

- I tym sposobem jestem tutaj – zakończył Harry, przejeżdżając wzrokiem po przerażonych twarzach przyjaciół.
- To jakieś science-fiction kurwa – Malik przejechał dłonią po włosach, podczas gdy Niall i Liam wciąż siedzieli skamieniali.
- I co zamierzasz? – rzucił w końcu Horan, ledwo trzymając się w ryzach.
Harry wstał, otrzepując jeansy. Zszedł na ścieżkę, wzdychając ciężko.
- Jadę do domu Gemmy, zobaczyć, co Leighton zostawił w sypialni. Potrzebuję tropu.
- I zamierzasz go szukać? Po tym wszystkim chcesz go jeszcze widzieć? - Zayn patrzył na Harry'ego, jakby ten postradał zmysły.
- Muszę go uratować.

_______________________________________

Z góry dziękuję za komentarze. 

piątek, 14 marca 2014

Rozdział 20

Cześć!
Wracam do Was z... Londynu! Tak, tak! Byłam w Londynie i oczami wyobraźni widzę pełno miejsc, w których będę osadzać najbliższe sceny naszego opowiadania! I nie tylko ;)
Mam wenę na nowe opowiadanie i zabiorę się za nie w najbliższym czasie, lecz opublikuję dopiero, jak uporam się z tym blogiem (spokojnie, jeszcze nie teraz :)).
Nie jestem do końca zadowolona z tego rozdziału. Nie miał tak wyglądać, ale wyszło jak wyszło. Będę się gimnastykować w następnych, by nieco wam wyjaśnić.
Dziękuję za każdy komentarz, który zostawiacie, jesteście niezastąpieni.
Do następnego! :)

stałam tam, aww!

_______________________

Harry przestał liczyć, ile torebek Yorkshire Tea wylądowało w śmietniku przez całą noc. Nie ruszając się ze swojej warty przy oknie w kuchni, wciąż parzył kolejne kubki, uporczywie wpatrując się w bramę prowadzącą do posesji Horanów. Pusto.
- Harry?
Poczuł dłoń Nialla na swoim ramieniu. Blondyn, na zmianę z Demi, regularnie sprawdzał, jak się ma. Nie przebywał z nim w kuchni, czując, że nie miał ochoty na towarzystwo, jednak Harry był mu wdzięczny, że przez całą noc nie zmrużył oka, cicho koczując w salonie.
 - Która godzina? – Styles przetarł zmęczone powieki, lekko roztrzepując swoje włosy. Miał wrażenie, że zaśnie na stojąco, jednocześnie nie potrafiąc zmrużyć oka.
- Piąta trzydzieści – westchnął Horan, nie przestając pocierać ramienia Harry’ego. – Chcesz wyjść go poszukać? – rzucił po dłuższej chwili milczenia. – Nie potrafię siedzieć bezczynnie. Ty pewnie też.
- A jeśli wróci? – Harry o mało co nie przewrócił kubka z herbatą. – Musi tu wrócić.
- Nie idę spać, Harry – Demi wychyliła się zza framugi. – Poczekam na niego, a jeśli się zjawi, od razu dam ci znać, okej? – z wymuszonym uśmiechem usiadła na blacie w miejscu, gdzie całą noc przebywał Harry.
- Okej – przytaknął niepewny, zeskakując na podłogę.
W pośpiechu naciągnął na siebie kurtkę i włożył buty. Niall wyjął z kieszeni klucze, po czym zamykając drzwi, oboje ruszyli przez rześkie poranne powietrze.
- Gdzie dokładnie się to stało?
Niall ruszył naprzód. Wydawał się nabuzowany i pełen energii, gotowy przeszukać każdy krzak w okolicy. Harry mu tego zazdrościł. Czuł się cholernie przytłoczony swoimi wspomnieniami minionego wieczoru. Nawet sam nie potrafił wyjść z inicjatywą szukania Leightona, który bądź co bądź, nie wahał by się ani chwili, jeśli Harry wpadłby w tarapaty.
- Nie wiem. Szliśmy tą ulicą i potem skręciliśmy w tamten park niedaleko Queen Elizabeth Street. Wbiegliśmy tam… – jęknął zdegustowany, nie przestając patrzeć pod nogi.
- Gdzie pobiegł Leighton? – Niall nie przestawał przyśpieszać, chcąc jak najszybciej znaleźć się w miejscu zdarzenia. – Harry, spokojnie, robi się jasno, ludzie powoli wychodzą z domów, nic nam się nie stanie – z niepokojem wpatrywał się w otumanionego Stylesa, który nie umiał dojść do siebie.
- Przepraszam – szepnął cicho, starając się dotrzymać kroku Niallowi. Nigdy nie widział swojego przyjaciela tak zdeterminowanego. Może poza pamiętnym dniem, w którym przeciskali się w korku za karetką Louisa.
- Ten park?
- Tak – Harry przełknął głośno, spoglądając na wskazane przez chłopaka miejsce. – Tak, ten.
Niall jeszcze bardziej przyśpieszył, oddalając się od Harry’ego o kilka solidnych kroków. Styles jednak nie miał siły dłużej go gonić. Zamiast tego skupił się na poskładaniu myśli i obserwacji okolicy. Jeśli chcieli znaleźć Leightona, musieli szukać dowodów, że w ogóle tędy przechodził.
Skręcili w uliczkę, w którą według zeznań Harry’ego wbiegł Leighton. Była jasno oświetlona, co wcale nie podziałało kojąco na myśli Harry’ego. Zamiast tego jeszcze bardziej zmartwił się, jak widoczny był Leighton, kiedy uciekał przed swoim napastnikiem.
Harry zatrzymał się na chwilkę, spoglądając z daleka na trasę swojej ucieczki – ciemną, gęsto spowitą drzewami. Zadrżał, przywołany wspomnieniem na widok ogromnej dziury w podłożu.

- Raz… Dwa… - ostatni raz spojrzał na Leightona, który puścił jego rękę. – Trzy.
Rzucił się biegiem w wyznaczonym kierunku. Nie patrzył dokładnie, w którą stronę biegnie. Jednak świadomość, że sylwetka Leightona co chwilę migała mu między pojedynczymi konarami, dawała mu odrobinę ulgi w tej popapranej sytuacji.
Co chwilę spoglądał w bok, wychwytując biegnącego chłopaka, lecz z każdą sekundą stawało się to coraz bardziej niemożliwe przez wzgląd na coraz większe zagęszczenie roślinności w parku.
- Kurwa – syknął pod nosem, kiedy mało co nie wylądował nosem w błocie. Podłoże było pełne brudnych kałuż i grubych gałęzi, które jakimś cudem przecinały grunt co kilka metrów. Głośne rozchlapywanie wody przez Harry’ego z pewnością nie ułatwiało mu szybkiego i cichego zniknięcia z pola swojego napastnika. Mimo że Styles nie obrócił się ani razu, słyszał pojedynczy sprint ledwie kilka kroków za sobą.
- Leighton, pogadajmy!
Harry wytężył słuch, próbując wsłuchać się w to, co działo się za tabunem drzew po drugiej stronie drogi.
- Leighton, nie każ mi robić ci krzywdy!
Jeszcze bardziej przerażony Harry zwolnił nieco, zapominając o kimś, kto wyraźnie siedział mu na ogonie. Leighton jednak nie odpowiadał, a może to Harry nie usłyszał odpowiedzi. W każdym razie goniący ich mężczyźni znali Leightona i z pewnością czegoś od niego chcieli.
- Styles, nie chcesz się w to mieszać!
Harry znów nieco zwolnił, kusiło go, by obrócić się za siebie. Ten parszywy gnojek go znał. Nie wiedział kim był, ani skąd się tu wziął, ale on z pewnością wiedział, że Leighton będzie tej nocy z Harrym. To jeszcze bardziej go przeraziło.
Wtedy stłumiony krzyk dostał się do uszu Harry’ego, lecz tak szybko, jak się pojawił, tak też przerwał mu inny dźwięk, jakby coś się przewróciło.
- Leighton… - Harry szepnął cicho, mimowolnie skręcając z drogi. Wciąż gnał do przodu, jednak wsunął się w pobocze pełne gęsto rosnących krzaków i latorośli, które Bóg raczy wiedzieć skąd wzięły się w zapuszczonym parku. Kierowany adrenaliną i mieszanką wybuchowych emocji, biegł ile sił w nogach, próbując dostać się na chodnik po stronie Leightona.
I wtedy…

- Harry!
Styles ocknął się, tępo wpatrując się w przestraszony wyraz twarzy Nialla.
- Harry, przerażasz mnie. Mówię do ciebie od kilku minut.
- Ja… Ja przepraszam.
- Okej, Harry, to chyba nie był dobry pomysł, byśmy tu…
- Nie, proszę – Harry złapał Nialla za nadgarstek, kiedy ten zawrócił w stronę Queen Elizabeth Street. – Niall, proszę, rozejrzyj się ze mną.
Blondyn przełknął głośno i nie odpowiadając, z lekkim westchnięciem znów skierował się naprzód, rozglądając się na wszystkie strony.
Harry, wiedząc, że musi się ogarnąć, mocno nabrał powietrza w płuca, ruszając trasą, którą zaledwie 5h temu pokonywał Leighton.
- Widzisz coś? – głos Nialla dał się słyszeć z niedaleka, choć Harry nie widział go przez niedaleki zakręt.
- Nie, nic nie widzę. Musimy iść dalej.
- Skąd wiesz?
Styles dogonił blondyna, który oświetlał sobie teren latarką w telefonie. Zaglądał pod każdy krzak, jakby spodziewając się znaleźć tam zwiniętego w kulkę Leightona.
- Po prostu coś pamiętam, musimy iść dalej.
- Podziel się, a łatwiej będzie szukać.
- Za jakieś 100m, Niall – rzucił cierpko, pierwszy raz mijając go i prowadząc.
- Harry, czy jest coś, o czym mi nie… Szlag!
Ogromna czerwona plama przecinała szary bruk chodnikowy. Z daleka dało się słyszeć dźwięki samochodów, co świadczyło o tym, że niedaleko znajdowała się brama wyjściowa.
- Harry… - Niall z przerażeniem wpatrywał się wyższego chłopaka. – Harry, co usłyszałeś, skoro wiedziałeś, że…
- Nie wiem, Niall. Ale ktoś się tutaj szamotał, słyszałem to przez te drzewa. Nie sądziłem, że… Że aż tak.
Oboje okrążyli miejsce, ledwo idąc dalej.
- Kim jest ten chłopak Harry? – Niall nie dał się zwieść. Widać było, że to, co zobaczył, wstrząsnęło nim do szpiku kości, lecz mimo wszystko szukał dalej, unosząc każdą najmniejszą roślinkę. – To nie jest śmieszne.
- Czy wyglądam, jakby było mi do śmiechu? – Harry prychnął żałośnie, wciąż nie mogą odkleić wzroku od plamy krwi na chodniku. – Niall!
Blondyn podskoczył przestraszony.
- Harry, na miłość boską, czy ty chcesz mnie… - podążył za wzrokiem przyjaciela. – Jezus Maria…
Styles ocknął się pierwszy i nie bacząc na protesty Nialla, który nawet ciągnął go za kurtkę, podszedł do miejsca, w którym leżał nieznany mu mężczyzna. Był ciemnoskóry, ubrany w wykwintny garnitur, a jego palec zdobił umorusany błotem złoty pierścionek. Musiał mieć żonę.
- Harry, dzwonię na policję.
- Nie.
- Harry, to nie jest zabawne! – Niall krzyknął łamiącym się głosem, z przestrachem rozglądając się dookoła. – Wobec tego chociaż stąd uciekajmy.
Harry ukucnął przed mężczyzną, starając się zachować bezpieczną odległość. Jego twarz przyozdabiały ciemne okulary, których ze względów bezpieczeństwa wolał nie ruszać.
Westchnął głośno, na chwilę zamykając oczy.

- Mam go, Jack!
Harry oddychał coraz płyciej. Nigdy nie był dobry z WFu, przez co coraz ciężej było mu biec.
- Jack! Mam go!
Te słowa podziałały na niego jak płachta na byka. Harry przyspieszył kroku, mijając gęste zarośla i wybiegając na chodnik po stronie Leightona. Wiedział, że chłopak nie będzie szczęśliwy, jednak rozsądek opuścił go już dawno temu.
Nie wiedząc, co do końca robi, zawrócił, ruszając w stronę krzyków, które słyszał zza zakrętu. Nim jednak dobiegł do końca, mocne uderzenie zwaliło go z nóg, kierując w stronę grubego konara na skraju drogi. Porażony siłą uderzenia, Harry opadł pod drzewem, szykując się na atak ze strony mężczyzny, który najwyraźniej go dogonił. Jakież było jego zdziwienie, kiedy po kilku minutach ciężkiego oddychania, nic mu się nie przytrafiło.
Ledwo unosząc się na łokciach, Harry wstał, otrzepując się z ziemi. Wciąż mógł usłyszeć ciche odgłosy szamotaniny, jednak nie potrafił zidentyfikować źródła dźwięku.
Przypominając sobie słowa Leightona po prostu uciekł, zostawiając park i mrok daleko za sobą.

- Harry, spieprzajmy stąd do kurwy nędzy! – Niall przyłożył pięścią w konar. Chciał stąd odejść, jednak wiedział, że bez Harry’ego nigdzie się nie ruszy.
- On mnie uderzył, Niall – Harry przekrzywił głowę, by jeszcze wyraźniej przyjrzeć się widocznym rysom twarzy mężczyzny. – On mnie uderzył, a teraz nie żyje, Niall.
- Chyba żartujesz – Horan pokręcił głową, zbierając się na odwagę, by podejść do Harry’ego. Przełknął głośno, kucając przy nim. – Jesteś…
- Nie rusza się – Harry tępo lustrował go wzrokiem. – Boże, Niall, Leighton go zabił.
- Nie – Niall pokręcił głową. – Nie, on nie mógłby…
- A kto by mógł?! – Harry uniósł głos, próbując pohamować łzy cisnące mu się do oczu. – Byliśmy tylko my i ich dwóch. Ten drugi nie zabiłby swojego kompana, prawda Niall?! Nie zabiłby!
- Dobra, Harry, spokojnie – Niall odetchnął głęboko, jeszcze raz obserwując leżące przed nim ciało. – Jeśli Leighton zabił – skrzywił się na wypowiadane słowo. – Jeśli naprawdę to zrobił, wobec tego musiał mieć jakiś powód.
- O co tutaj chodzi – Harry opuścił głowę, próbując pohamować pulsujący ból w skroni. – Niall, a co jak ten drugi zabrał Leightona?
- Skoro młody miał siłę, by załatwić tego, to czemu nie załatwiłby drugiego?
- Więc gdzie do cholery jest?
Cichy odgłos telefonu przerwał ich zdecydowanie zbyt głośną rozmowę. Jeśli nie chcieli wzywać służb porządkowych, powinni jak najszybciej się uciszyć i uciekać jak najdalej stąd.
- Tak? – Horan przyłożył słuchawkę do ucha, ocierając łzy. Nie wiedział, dlaczego płakał. Emocje wzięły górę nie tylko nad nim, Harry wyglądał jakby w każdej chwili miał osunąć się na ziemię. – Co?! – Niall poderwał się na nogi, przywołując spojrzenie Harry’ego. – Daj nam 10 minut – rozłączył się, ciągnąc Harry’ego. – Jacyś faceci dobijają się do środka. Demi się boi.
*
Ruszyli biegiem, pokonując dość długą trasę w niespełna 5 minut. Już z daleka słyszeli odgłosy uderzania w bramę, a sylwetki czterech mężczyzn rzucały się w oczy z drugiego końca ulicy. Trzech próbowało rozwalić drzwi, podczas gdy jeden z nich jakby nigdy nic opierał się o maskę samochodu, rozglądając się dookoła.
- Zostaw te drzwi popierdoleńcu! – Niall wyrwał się do przodu, gotowy pobić trzech rosłych osiłków pod jego drzwiami.
- O proszę!
Harry zatrzymał Nialla, gestem każąc mu stanąć obok siebie. Spokojniejszym krokiem podeszli do zgromadzenia pod domem Nialla, które widząc ich, zaprzestało dobijania się do środka.
- Harry Styles jak mniemam?
Mężczyzna przy samochodzie odszedł od maski, wyciągając dłoń w stronę Harry’ego. Harry jednak nie przyjął jej, z pogardą spoglądając na mężczyznę. Widział go pierwszy raz w życiu, lecz już wiedział, że jest źródłem kłopotów w życiu Leightona. Po prostu to wiedział.
- Chciałbym z tobą porozmawiać, jeśli można – uchylił drzwi auta, gestem zapraszając go do środka.
Harry wciąż nie reagował. Kątem oka obserwował pozostałych mężczyzn, którzy wyglądem jak i ubiorem bardzo przypominali mu człowieka, którego zostawili z Niallem w parku. Ten, który do niego mówił, był znacznie inny. Szczupły, w jasnym garniturze i wąsach na pół twarzy sprawiał wrażenie mocnej ręki. Choć Harry i Niall dziwili się, dlaczego tacy silni faceci słuchają się kogoś tak banalnego jak siwiejący mężczyzna, nie odważyli się zapytać. Zamiast tego oboje wymienili pełne podejrzeń spojrzenia.
- Harry, złotko – mężczyzna cmoknął z dezaprobatą. – Zabierasz mi cenny czas, a jestem pewien, że oboje możemy sobie pomóc, więc jak? – jeszcze szerzej otworzył drzwi samochodu.
- Nie sądzę, by ktoś taki jak ty mógł mi w jakikolwiek sposób pomóc.
- Widać, że Leighton uczył cię ciętego języka – mężczyzna uśmiechnął się, widząc, że przywołał zainteresowanie Harry’ego. – To jak? Może teraz zgodzisz się porozmawiać?
- Pozwól Niallowi iść do domu – skinął na przyjaciela, który spojrzał na niego spode łba.
- Nigdzie nie idę.
- Niall, tak? – facet przeniósł całą uwagę na chłopaka, po czym machnął na swoją „małą armię”, która rozsunęła się, dając Horanowi pełny dostęp do bramy wejściowej.
- Niall, idź do domu, okej? – Harry spojrzał na przyjaciela, który uparcie tkwił u jego boku. – Po prostu idź do domu, proszę.
- Nie chcę się wtrącać, ale młodsza wersja Jaggera bardzo dobrze gada – mężczyzna przytaknął, przypatrując im się z lekkim rozbawieniem. Widać, że czerpał z tej sytuacji niebywałą satysfakcję.
- O której oddasz Harry’ego? – Niall złapał kontakt wzrokowy z mężczyzną.
- A czy zawarliśmy to w jakiejś umowie?
- My nie, ale ochroniarze pana Stylesa mogą być nieco niepocieszeni, jeśli nie pojawi się w domu za pół godziny.
Harry stał z boku nieco skonsternowany. Niall grał na zwłokę, co wychodziło mu cholernie dobrze. Sam nigdy nie należał do dobrych kłamców.
- Wobec tego, gdzie byli, kiedy dobijaliśmy się do środka?
- Oh – Niall machnął ręką, jakby przeczuwając to pytanie. Wyjął z kieszeni telefon, obracając go w palcach. – Dyskretnie dałem im do wiadomości, że to prywatne rozterki, w które póki co nie muszą się mieszać - puścił do niego oczko, nonszalancko opierając się o jego samochód.
Mina mężczyzny nieco zrzedła. Widać Niall przekonał go, że jakakolwiek ochrona faktycznie istnieje, choć od rozpadu zespołu, Styles nigdy nie prosił o specjalne przywileje.
- Zmiataj już, nim się zdenerwuję – uśmiechnął się sceptycznie, ręką odganiając Nialla do domu.
- Pół godziny – Horan ostatni raz zmierzył go wzrokiem, po czym na krótką chwilę zatrzymał spojrzenie na Harrym. Mentalnie przekazał mu, że będzie czekał, aż chłopak nie wróci, po czym z oporem wszedł do środka, głośno zamykając za sobą bramę.
- No, panie Styles, chyba mamy sobie dużo do powiedzenia – mężczyzna uśmiechnął się, podchodząc bliżej i jeszcze raz wyciągając dłoń w jego stronę. – Jestem Jackson Morrison.
Harry ponownie nie zareagował.
- Skąd znasz Leightona?
Na twarz mężczyzny wstąpił niebywale dziwny uśmiech – szyderski, prostacki i rozbawiony w jednym.
- Mogę ci wiele o nim opowiedzieć – zapewnił, wsiadając do range rouvera.
Harry westchnął cicho. Nie miał gwarancji do tego, co go czeka, lecz wsiadł do środka, zamykając za sobą drzwi.