Zayn chodził w tę i z powrotem przed drzwiami frontowymi
domu Horanów. Szurał butami po drewnianej werandzie, w skupieniu obserwując
czubki swoich butów.
- Przestań – Liam prychnął cicho, nie przestając wpatrywać
się w bramę, w której kilka minut temu powinien pojawić się Harry. Nie było go.
Demi wyszła na ganek, podając chłopakom po kubku kawy, po
czym z wyraźnym zmartwieniem na twarzy zniknęła wewnątrz domu. Niall wciąż stał
oparty o framugę, wpuszczając do środka przeciąg, jednak tym razem uniknął
solidnego skarcenia od żony. Wszyscy byli wyczerpani, zmęczeni i zdenerwowani
na tyle, że nie mieli siły, by cokolwiek mówić.
Po następnym kwadransie Zayn zrezygnował z bezcelowego
kręcenia się w kółko i usiadł na najwyższym stopniu schodów, upijając nieco
mocnej czarnej. Liczył, że choć trochę postawi go na nogi.
- A co zrobimy, jak nie przyjdzie? – cichy głos Payne’a
przerwał głębokie milczenie. Wiedział, że nie powinien tu w ogóle przychodzić, ale
zaalarmowany telefonem Nialla, nie umiał po prostu trzymać się na uboczu. Niech
wróci i skopie mu tyłek, ale przynajmniej będzie miał świadomość, że nic mu się
nie stało.
- Przyjdzie – blondyn z wyraźnym przekonaniem kiwnął głową,
robiąc kilka kroków w przód. Usiadł na krześle obok Liama, przejeżdżając dłonią
po zmęczonej twarzy. Nie spał całą noc. – Dzięki, że przyjechaliście.
- No chyba żartujesz – Zayn wzniósł oczy do nieba, lekko się
uśmiechając. – Nie pierwszy raz jesteśmy tajną policją Harry’ego. Niektóre
rzeczy chyba się nie zmieniają – westchnął niechętnie, odstawiając swój prawie
opróżniony kubek. – Zadzwonię do Perrie i powiem, że zostanę do późna.
Malik ruszył wyłożoną ścieżką w kierunku bramy, wyciągając z
kieszeni telefon. Chłopaki obserwowali go w spokoju, a słońce powoli zaczynało
ich oślepiać. Zbliżała się siódma trzydzieści. Wciąż brak Harry’ego.
- Liam? – Niall przeniósł
wzrok na przyjaciela, który skulił się na swoim miejscu, unikając jego
spojrzenia. – Jak się z tym czujesz?
Liam nie musiał dopytywać. Westchnął głośno,
obracając się nieco w stronę przyjaciela.
- Chujowo – wzruszył ramionami, sprawiając, że twarz Horana
na sekundę rozbłysła lekkim uśmiechem. – Najbardziej martwi mnie, że teraz
jestem piątym… Czwartym kołem u wozu.
- Wóz ma cztery koła, ośle – Niall pokręcił głową, unosząc
dłoń nad niewielkim stolikiem ogrodowym, następnie kładąc ją na ramieniu Liama.
– Nie chcę kręcić się między wami. Zostaję państwem neutralnym. Możesz na mnie
liczyć.
- Dzięki, skrzacie – Liam uśmiechnął się, delikatnie mierzwiąc
blond pasma chłopaka. Ten gest od zawsze pozostanie zarezerwowany dla ich
małego Irlandczyka, który nawet będąc dorosłym mężczyzną, wciąż przypominał uroczego
krasnala.
- Chłopaki!
Zayn krzyknął z telefonem przy twarzy, zwracając ich uwagę w
stronę bramy.
Harry, patrząc prosto pod nogi, przemierzał ścieżkę, nie
zwracając na nikogo większej uwagi.
- Cholera – Niall szybko podniósł się na równe nogi, stając
u szczytu schodów.
Zayn w ekspresowym tempie pożegnał się z Perrie, idąc tuż za
Harrym, który wyminął go, nie zaszczycając choćby spojrzeniem. Liam ani drgnął,
starając się pozostać w cieniu.
- Harry? – Niall z troską spojrzał na przyjaciela, który
wspiął się po schodach. – Gdzie byłeś? O co chodzi?
Styles westchnął przeciągle, opierając się o kolumnę
podtrzymującą spadzisty dach nad werandą. Jego wzrok zatrzymał się na Liamie, a
konkretniej na dość widocznym otarciu na wardze Payne’a, które sam mu
zafundował.
- Zadzwoniłem po chłopaków, chyba rozumiesz – Niall interweniował,
widząc, w kogo wpatruje się Harry.
- Powiesz nam wreszcie, o co chodzi? – zniecierpliwił się
Malik , krzyżując ramiona na piersi. – Czekamy na ciebie znacznie dłużej niż
pół godziny, po których miałeś się tutaj kurwa zjawić.
- Zayn! – Horan syknął pod nosem.
- No co? Niech zdaje sobie sprawę z wagi tego, w co się
wplątał. Może wreszcie zmądrzeje i zacznie otaczać się normalnymi ludźmi,
którzy nie wyglądają jak twój pieprzony przyjaciel, który nie żyje od dobrych
12 lat! – kawa najwyraźniej pobudziła Zayna, ponownie uwydatniając jego wybuchowy
temperament. – Powiesz coś wreszcie? – dodał po chwili, kiedy każdy wciąż
milczał, wpatrując się w swój własny wymyślony punkt.
- Skoro Harry już przyszedł i wszystko z nim w porządku,
wrócę do domu – Liam wstał z krzesła, mocniej otulając się kurtką. Poranek był
cholernie mroźny.
- Nie, Liam. Nie będziesz uciekał tylko dlatego, bo czujesz,
że Harry cię tu nie chce – Zayn mówił dalej, nie bacząc na pełne dezaprobaty
spojrzenie Nialla . – Jasne, rozumiem, nienawidzicie się, okej – uniósł ręce w
poddańczym geście. – Ale chyba nie powinniśmy ignorować faktu, że Harry odczuwa
drugą młodość, szwędając się z chłopakiem, który trzyma się z podejrzaną ruską
mafią, czy cokolwiek się dziś kurwa wydarzyło!
- Zayn – Niall ponownie jęknął zdegustowany. – Proszę cię.
- Mówisz, jakby ciągle mnie tutaj nie było – zauważył Harry,
zabierając głos po raz pierwszy, odkąd wrócił.
Niall poczuł ulgę, gdy Harry przestał pozostawać obojętny na
tę dziwną wymianę zdań. Potarł ramię przyjaciela, wreszcie przykuwając jego
uwagę.
- Wszystko w porządku, Harry?
Styles wzruszył ramionami.
- Nie mam pojęcia, gdzie jest Leighton – powiedział cicho,
spuszczając wzrok. – Ten facet, on myślał, że ja go mam. A ja… - zająknął się. –
Nie wiem, jak z tego wybrnąć.
Zayn westchnął. Wspiął się na górę, podchodząc do Harry’ego.
- Przepraszam, okej? – zagryzł wargę w efekcie wyrzutów
sumienia. Chyba nie do końca rozumiał zaistniałą sytuację. – Może nam wszystko
opowiesz od początku?
Harry uśmiechnął się do Malika. Chyba zdążył przywyknąć do
charakteru przyjaciela – kiedy wszystko ci wygarnie, robi mu się głupio. Usiadł
na drewnianej posadzce. Pozostali mimowolnie zrobili to samo, choć przecież
drzwi wejściowe do domu znajdowały się tuż obok.
- Sam nie wiem, od czego zacząć…
*
Harry westchnął cicho. Nie miał gwarancji do tego, co go
czeka, lecz wsiadł do środka, zamykając za sobą drzwi.
Zajął miejsce między jednym rosłym osiłkiem a drugim, podczas
gdy mężczyzna, Jackson Morrison, usiadł naprzeciw, przyglądając mu się ze
zwycięskim uśmieszkiem wymalowanym na twarzy.
- Wiesz, masz dobrych przyjaciół – zauważył, odpalając
papierosa, mimo że znajdowali się w ciasnym pomieszczeniu, a szyby pozostawały
szczelnie zamknięte. – Ten kochany blondasek wymyślił ci nawet ochroniarzy.
Prawdziwy skarb w życiu – kontynuował z wyraźnym rozbawieniem mocno pijącym w
ironię.
- Do rzeczy – Harry postanowił obrać taktykę profesjonalizmu.
Chciał tylko dowiedzieć się, gdzie jest Leighton. – Czego od niego chcesz?
- Niezły z pana biznesmen, panie Styles – Jackson wypuścił
dym, zapełniając samochód nieprzyjemnym zapachem tytoniu. Auto gnało
niespiesznie, jednak zza przyciemnianych szyb Harry nie mógł dostrzec, dokąd
konkretnie jadą. – Masz ochotę?
Odmówił, kręcąc głową. Nie palił, a już szczególnie nie
przyjmował niczego od dupków pokroju Jacksona. Facet miał to po prostu wypisane
w twarzy, jakby wielki szyld w jego uśmiechu głosił neonowym napisem „Mam na
ciebie haka”.
- Więc – Morrison odchrząknął, nonszalancko opierając się o
obite jasną skórą siedzenie. – Widzę, że się spieszysz, dlatego też nie będę owijał w
bawełnę. Chcę, żebyś przestał się wygłupiać i oddał mi chłopaka.
Harry zmarszczył brwi, wyraźnie zmieszany.
- Oddał ci chłopaka?
- Masz problemy ze słuchem? – mężczyzna zirytował się, lecz
szybko powrócił do swojego popisowego uśmiechu. – Tak, szanowny panie Styles.
Leighton Pevese w świetle niezgodnego z prawem prawa należy do mnie przez
jeszcze najbliższe dwa lata.
Harry czuł się kompletnie zbity z pantałyku. Nie chciał
jednak dać tego po sobie poznać.
Jeden aspekt mimowolnie go ucieszył – Leighton nie
był z tym facetem, czyli wszystko z nim w porządku. Ale gdzie wobec tego się
podziewał?
- Mógłbyś mi wyjaśnić, jakim cudem masz prawo do żywego
człowieka? Nie żyjemy w Afryce, tu nie handluje się żywym towarem.
- Jesteś pewien? – Jackson zachichotał. – Okej, okej –
zreflektował się, widząc wciąż poważną minę Harry’ego. – Nie do końca to miałem na myśli, nie jestem aż tak zły, o nie. Chociaż – wzruszył ramionami. – Jakby spojrzeć
na to pod kątem głębokiej metafory z literatury angielskiej, chyba całkiem
możliwe, że go kupiłem – postawił cudzysłów z palców okalając ostatnie
wypowiadane słowo.
- A może trochę jaśniej?
- Nie wierzę – Jackson wyrzucił ręce w górę w geście
kapitulacji. – Ten mały czort nic ci nie powiedział?! – uniósł się wyraźnie udawanym
zdumieniem. - Cholera, a dałem sobie
nogę odciąć, że zostawił mnie, bo ułożył sobie życie – westchnął teatralnie.
- Słuchaj no, panie aktorzyno – Harry napiął mięśnie,
zapominając o tym, że w każdej chwili mógł oberwać od któregoś z dziwnie
olbrzymich ochroniarzy siedzących obok. – Nie wiem, o co ci chodzi, nie wiem,
dlaczego…
- Hej, hej, spokojnie, panie Styles – szyderczy uśmiech
ponownie wstąpił na jego wargi. – Nie sądziłem, że jesteś aż tak nerwowym
człowiekiem. Prasa opisuje cię bardziej jako… No wiesz – wydął usta. – Jak kogoś
kto spadł z piedestału sławy i zaszył się w ciemnym zaciszu.
- Prasa nie zawsze ma rację.
- Naturalnie – przytaknął Morrison. Podał niedopałek
Chesterfielda jednemu z mężczyzn, który na sekundę uchylił okno i wyrzucił go
na jezdnię. – Zawrzyjmy umowę, panie Styles.
- Nie wiem, czy chcę robić z tobą interesy.
- Ja do ciebie per pan, a ty tak paskudnie się do mnie odnosisz – cmoknął z dezaprobatą, zakładając nogę na nogę. – Mniejsza. Po prostu opowiem ci wszystko, a ty oddasz mi Leightona, co?
- Nie mam zamiaru.
- Oh, założę się, że kiedy zdradzę ci lekkie mroki jego
przeszłości, będziesz chciał się go pozbyć w trybie natychmiastowym.
Harry milczał. W skupieniu obserwował, jak szczęka
mężczyzny przeskakuje z każdym jego napięciem mięśni.
- Leighton pojawił się u mnie kilka lat temu – zaczął. –
Uciekł…
- Uciekł z domu i nie miał się gdzie podziać, na dworcu po
piętach dreptała mu straż miejska, kiedy wciąż był nieletni.
- Jednak coś tam wiesz – Morrison przytaknął z uznaniem. – W każdym
razie dalsza część historii jest znacznie ciekawsza. Otóż, pewnego słonecznego
dnia siedziałem w moim zadymionym biurze pełen papierkowej roboty – zaczął znów
tym swoim irytująco-teatralnym głosem. – I wiesz, co się wydarzyło? Akurat
wtedy, gdy brakowało mi jednego młodziaka do ekipy, moja urocza przyjaciółka,
Camilla, którą też uratowałem z ulicy, przyprowadziła mi go. Twojego Leightona.
- Dokąd go przyprowadziła? – Harry zmarszczył nos. – W jakim
biurze? Kim ty jesteś?
- Oficjalnie? Jestem właścicielem kilku ciekawych miejsc do nocnej zabawy.
- A nieoficjalnie?
Morrison uśmiechnął się.
- Na szeroką londyńską skalę prowadzę przemysł zaspokajania
ludzkich potrzeb seksualnych.
Harry lekko rozchylił wargi. – Czy ty…
- Mam burdel – Morrison uśmiechnął się, widząc szok na twarzy
Harry’ego. – I jesteś mądrym facetem, więc pewnie ślicznie ułożyłeś sobie w
głowie resztę historyjki, czyż nie?
- Jesteś wstrętny. Wykorzystujesz sytuacje w życiu takich
ludzi jak Leighton, po czym robisz z nim dziwki, obiecując wyjście na prostą, a
jeszcze bardziej ich krzywdzisz.
- Czuję się jak wujek pedofil, nie przesadzajmy – Jackson wywrócił
oczami. – Ja ratuję ich tyłki od śmierci na ulicy, a ty co? Kiedy ostatnio
uratowałeś bezdomnego dzieciaka, hm?
- Ratujesz ich tyłki? Biorąc ich pod swoje ramiona i sprzedając
starym oślizgłym dziadom, co? – Harry prychnął zirytowany. Miał ochotę splunąć
facetowi w twarz. A jeszcze bardziej chciał przytulić Leightona. Chłopak nie
powiedział mu prawdy, ale jakimś cudem nie potrafił być na niego zły. Chyba
rozumiał, że na jego miejscu też nie miałby się, czym chwalić. – I myślisz, że
niby dlaczego miałbym ci go oddać po tym, jak go potraktowałeś?
- Leighton wisi mi dużo pieniędzy - wypalił. - Składki za klienta
dzieliliśmy tak, że Leighton dostawał 20%, jednak nie doceniłem jego skurwysyńtwa, wierząc, że jest szczery. Tymczasem zatrzymywał sobie 50% zysków.
Gówniarz.
- Cały twój świat kręci się w okół kasy? Żałosne.
- I mówi to dzieciak z jednym z najlepszych stanów konta w
Wielkiej Brytanii. Gdyby nie rodzina królewska byłbyś pewnie na szczycie listy
bogatych szczyli.
- Skąd tyle o mnie wiesz? Śledzisz mnie?! – Harry stawał się
coraz bardziej poirytowany. Był dla Jacksona jak otwarta księga, choć nic mu o
sobie nie powiedział.
- Mam więcej możliwości, niż sobie wyobrażasz – schylił się,
patrząc Harry’emu głęboko w oczy. – No, ale wróćmy do sedna. Leighton to mała
męska dziwka, która wisi mi siebie na najbliższe dwa lata plus jakieś –
zamyślił się, kalkulując cicho. – Podsumowując wszystkie lata naszej współpracy
to jakoś grubo ponad 50 tysięcy.
- Co? – Harry prychnął zdegustowany. – I jakim cudem nagle
sobie o tym przypomniałeś? Chłopak zniknął, więc zmyśliłeś sobie historyjkę
o oszustwach, tak? A teraz chcesz mnie wykorzystać – nie zdawał sobie sprawy, że mówi coraz głośniej, auto
przyspiesza, a ochroniarze obserwują go coraz bardziej nienawistnym
spojrzeniem.
- Zawsze zakładasz, że to ja jestem złym człowiekiem. A czemu
nigdy nie wpadłeś na to, że Leighton nie ma tak dobrego serduszka, jak ci
okazał, co? – Morrison poklepał go po policzku. Traktował go jak swojego
podwładnego, co z każdą minutą coraz mniej mu się podobało.
- Zostaw mnie – syknął cicho, odsuwając jego dłoń, a wtedy
jeden z ochroniarzy mocno złapał go za zgięcie w łokciu. Harry jęknął cicho.
- Nie warto mi się stawiać, panie Styles – Harry miał dość
obserwowania tego paskudnego uśmiechu, który co rusz przywdziewał. Chciał
jednak znać puentę. - Pozwól, że dokończę. A więc, kiedy Leighton zniknął, ku mojemu
wcześniejszemu sprzeciwowi, zdenerwowałem się. Jak już mówiłem, przedłużenie
umowy, którą podpisał, trwa jeszcze przez najbliższe dwa lata. Nie mogę
pozwolić sobie, żeby chłopak zniknął. Jest moim najlepszym towarem.
- Jak możesz mieszać ludzi z błotem.
- Ależ ja nikogo nie mieszam z błotem – wyparł się. – Ja tylko
traktuję ich jak rzeczy, bo tym przecież są. Małymi nic niewartymi śmieciami
wyrzuconymi z domu przez własnych rodziców.
- Brzydzę się tobą – rzucił Harry, a uścisk ochroniarza
jeszcze bardziej wpił się w jego ramię. – Nawet nie rozumiem, czemu ci wszyscy
ludzie dla ciebie pracują, czemu ci ulegają.
- Bo ja nie przegrywam, panie Styles – uśmiechnął się
triumfalnie. Samochód zatrzymał się, a Harry przełknął głośno. Gdzie
przyjechali? – Zrobimy tak, ty oddasz mi Leightona, a ja ulotnię się i zostawię
cię w spokoju na zawsze, hm?
- Nawet gdybym wiedział, gdzie jest, w życiu bym cię tam nie
pokierował – Harry naprawdę myślał, że zaraz splunie mu w twarz. Powstrzymywała
go tylko przewaga liczebna wroga.
- Szefie, jesteśmy – odezwał się kierowca, wyciągając
kluczyki ze stacyjki.
- Świetnie – Morrison klasnął w dłonie, odwracając wzrok do
mężczyzny, który musiał być osobistym kierowcą tego wariata. – Chcę to, co
zawsze. A ty Harry?
Styles spojrzał na niego niepewnie.
- No chcesz coś z McDonald’s, czy nie?
- Jesteśmy pod MC? – Styles wywrócił oczami. – To jakaś chora
bajka?
- Więc tylko to, co zawsze – ponownie zwrócił się do tamtego
faceta, nim znów skupił uwagę na Harrym, który z każdą mijającą minutą
utwierdzał się w przekonaniu, że Jackson Morrison jest obłąkany i powinien zostać
zamknięty w jakimś specjalnym zakładzie. – Z tego, co powiedziałeś, wnioskuję,
że mój kochany Leighton ci uciekł?
- Nie uciekł.
- Oh – teatralnie westchnął. – A gdzie wobec tego jest?
- Ukrywa się przed tobą. Więc lepiej bym i ja nie wiedział,
gdzie jest – wymyślił na poczekaniu i chyba tak do końca nie skłamał. A
przynajmniej to jedyne racjonalne wytłumaczenie, w jaki mógł skomentować
zniknięcie Leightona.
- Lepiej go znajdź. Dobrze ci radzę.
- Poszukam go w odpowiednim dla siebie czasie. Nic ci do
tego.
- Jesteś pewien?
Harry oblizał spierzchniętą wargę. Atmosfera w samochodzie
robiła się coraz bardziej napięta. Wiedział, że od początku podróży Jackson
Morrison do czegoś pije. I chyba wiedział, do czego.
- Dobra, dam ci te pieniądze – Morrison uniósł brwi w lekkim
osłupieniu. – Zapłacę wszystko, co wisi ci Leighton, a ponadto wszystko, co
zarobiłbyś na nim przez dwa lata tej waszej popapranej umowy. Jeśli tylko
puścisz go wolno.
- A niech mnie – Jackson podrapał się po kilkudniowym
zaroście. – A niech mnie gęś kopnie! – zachichotał, jeszcze bardziej wytrącając
Harry’ego z równowagi. – To taka kusząca propozycja – i znów śmiech.
- O co ci chodzi?! – wypalił Harry, a wtedy i drugi
ochroniarz unieruchomił mu rękę.
- Wybacz, osobisty żart. Chyba po raz pierwszy komukolwiek
zależy na jednej z moich dziwek.
- Nie…waż…się… - wysyczał Harry, próbując pohamować nerwy.
Faceci mogli mu coś zrobić, a w końcu nie chciał przyprawiać Nialla o zawał,
jeśli nie wróci na czas, który zresztą i tak już dawno minął.
Samochód ruszył dalej, a Jackson Morrison jakby nigdy nic,
zagłębił rękę w wielkiej torebce z logo McDonald’s, którą wcześniej podał mu
kierowca.
- Na pewno nic nie chcesz?
- Możesz mi wreszcie powiedzieć, ile jest tych pieniędzy,
żebym mógł w spokoju wrócić do domu?
- Pieniądze to nie wszystko.
- Poddaję się – Harry skapitulował, będąc coraz bardziej
zakłopotanym. – Przecież chcesz go tylko ze względu na twoje popieprzone zyski!
- W tej chwili jestem tak wkurzony – powiedział między jedną
a drugą frytką. – Że chcę tylko, by sprawiedliwości stała się zadość.
- O czym ty pieprzysz – prychnął Harry, choć po spędzeniu z
Morrisonem raptem pół godziny wiedział, co zaraz usłyszy. Facet był
nieobliczalny.
- Chcę, żeby zginął – wzruszył ramionami, jakby nigdy nic.
Najbliższe minuty drogi minęły w kompletnej ciszy. Harry,
wciąż trzymany przez ochroniarzy, walczył z nadmiarem informacji, a Jackson
jadł swój MC zestaw, jeszcze bardziej dostarczając Harry’emu dowodów na swoją
chorą niepoczytalność.
- Powiesz coś wreszcie? – mruknął Morrison, wycierając brudną
dłoń w chusteczkę. – Chyba nieco zamknąłem ci jadaczkę, co?
Na znak Jacksona, ochroniarze wypuścili Harry’ego, a jeden z
nich wstał, otwierając drzwi i dając Harry’emu wolność. Dopływ świeżego
powietrze podziałał na niego kojąco, a kiedy obrócił głowę, dostrzegł miejsce,
z którego wyruszyli. Morrison faktycznie odstawił go pod dom Horana.
- I tak po prostu mnie
puścisz?
- Mam dużo podsłuchów i dużo ludzi – powiedział, pochylając
się nad osłupiałym Harrym. – Jeśli powiadomisz policję o czymkolwiek, co ci zdradziłem, dowiem się. Jeśli naprawdę wiesz, gdzie jest Leighton, dowiem się. Jeśli postanowisz go przede mną chronić, będę jeden mały kroczek przed
tobą – cofnął się, dłonią wskazując na otwarte drzwi. – A teraz idź sobie i
przetraw to wszystko w spokoju. Odezwę się.
*
- I tym sposobem jestem tutaj – zakończył Harry,
przejeżdżając wzrokiem po przerażonych twarzach przyjaciół.
- To jakieś science-fiction kurwa – Malik przejechał
dłonią po włosach, podczas gdy Niall i Liam wciąż siedzieli skamieniali.
- I co zamierzasz? – rzucił w końcu Horan,
ledwo trzymając się w ryzach.
Harry wstał, otrzepując jeansy. Zszedł na
ścieżkę, wzdychając ciężko.
- Jadę do domu Gemmy, zobaczyć, co Leighton
zostawił w sypialni. Potrzebuję tropu.
- I zamierzasz go szukać? Po tym wszystkim chcesz go jeszcze widzieć? - Zayn patrzył na Harry'ego, jakby ten postradał zmysły.
- Muszę go uratować.
_______________________________________
Z góry dziękuję za komentarze.