Harry rozejrzał się po
pomieszczeniu, po ściągnięciu butów zagłębiając się coraz dalej w przestronny…
apartament? Nie wiedział, jak nazwać miejsce, w którym się znajdował. Dom był
dość duży, wręcz olbrzymi, jednak prawie wszystkie drzwi szczelnie zamknięto
zamkiem z kłódką, a te otwarte prowadziły do ogromnego pokoju, pełniącego
funkcję całego mieszkania. Kuchnia zajmowała większość przestrzeni, w drugim kącie
stał niezaścielony materac, a naprzeciw niego stara, nieużywana perkusja i
dobrze znana Harry’emu gitara. Znalazło się też miejsce dla wąskiej, brązowej
kanapy i skromnej biblioteczki z zakurzonym odbiornikiem telewizyjnym. Ściany
pokrywało graffiti utrzymane w chłodnej kolorystyce.
- Co to za miejsce? – odwrócił się
w stronę małego korytarza, gdzie Leighton skrzętnie zabarykadował drzwi
wejściowe. Rzucił klucz na stojącą pomiędzy nimi wysepkę kuchenną, po czym
zrzucił z ramion skórzaną kurtkę. – Cały swój pobyt w Holmes Chapel spędzałeś
tutaj?
- Właściwie to tylko tutaj
nocowałem – chłopak wzruszył ramionami, nastawiając wodę na herbatę. – Na stałe
mieszka tu moja przyjaciółka.
Harry usiadł na stołku barowym,
splątując swoje dłonie na blacie wysepki. – Gdzie jest teraz?
- Nie mam pojęcia – oparł się o
blat, tyłem do Harry’ego. – Znając ją, baluje na Karaibach i zapomniała dać mi
znać – prychnął pod nosem, wyjmując z szafki nad głową dwa zielone kubki.
Zapanowała chwila ciszy.
Leighton po prostu pojawił się znikąd i zabrał Harry’ego ze szpitala, za co szczerze powiedziawszy był mu dozgonnie wdzięczny. Nie lubił przebywać w tym sterylnym miejscu, szczególnie ze
świadomością, że gdzieś niedaleko mógł właśnie umierać człowiek.
Chłopak pożyczył od
Zayna kluczyki do auta, odbywając z nim nieprzyjemną wymianę zdań asekurowaną
przez Liama, po czym przywiózł go tutaj, starając się nie przykuwać niczyjej
uwagi. Harry czuł się, jakby robił coś nielegalnie i przeciw prawu, ale gwoli
ścisłości czy tak właśnie nie było? Jego mały, popieprzony świat rządził się
teraz własnymi prawami.
Czajnik nie zdążył nawet dobrze
rozbrzmieć, nim Leighton zdjął go z ognia i zaparzył dwie torebki Yorkshire
Tea. Postawił jeden z kubków przed Harrym, który od razu objął nim swoje
zmarznięte dłonie.
Pevense posłodził swoją herbatę,
jednak wciąż nie podniósł wzroku na Harry’ego. Zdawało się, że robił wszystko,
by uniknąć konfrontacji. Poniekąd o to mu chodziło.
- Harry – dłońmi przytrzymał się
blatu, chwytając spojrzenie Stylesa. – Nie chciałem ci tego zrobić.
- Ale…
- Nie chciałem doprowadzić do
tego, że znowu masz przeze mnie jakieś nawroty i… Cholera, czemu mi w ogóle nie
powiedziałeś? Zmagałeś się kiedyś z poważnymi zaburzeniami i nic o tym nie
wiedziałem.
Harry zamyślił się na moment.
Podczas rozmowy Zayna z Leightonem został na korytarzu. W tamtej chwili czuł
się paskudnie i nie myślał zbyt racjonalnie. Jak widać, Malik musiał wykorzystać
okazję i trochę nawrzucać młodszemu chłopakowi.
- Ja też o wielu rzeczach nie
wiedziałem i nie mam pretensji – nim zdążył ugryźć się w język, słowa
mimowolnie opuściły jego usta. Nie to planował powiedzieć. – Przepraszam.
Leighton zacisnął wargi w wąską
linię. Utkwił wzrok w blacie, nim westchnął ciężko i skinął w stronę drugich,
białych drzwi.
- Tam jest łazienka, gdybyś chciał
wziąć prysznic czy coś – ruszył w stronę kanapy, odpalając telewizor i skacząc od
kanału do kanału.
Harry tylko wpatrywał się w swój
kubek, nie odwracając się w jego stronę. Owszem, bardzo za nim tęsknił, ale
zbyt wiele niewyjaśnionych spraw wisiało w powietrzu, by po prostu przejść nad
tym do porządku dziennego.
Wypił połowę herbaty, po
czym niepewnie wstał, zamykając za sobą drzwi łazienki. Milczenie ciążyło mu na
sercu.
Korzystając z rady Leightona po
prostu zrzucił z siebie ubrania i puścił strumień najbardziej gorącej wody.
Stał pod nim dobre pół godziny, nim wreszcie zdecydował się ponownie zmierzyć z
ciężką rozmową, która niewątpliwie musiała odbyć się dzisiaj.
Dłonią rozmazał zaparowane lustro,
uważnie obserwując swoje odbicie. Wyglądał koszmarnie. Ciemne plamy pod oczami,
mokre, przyklejone do czoła kosmyki i wyraźnie odznaczające się obojczyki. Nie
zauważył, jak zmarniał na przestrzeni ostatniego tygodnia.
Z ustawionej w rogu półki sięgnął
szare dresy i szeroką, czarną koszulkę. Narzucił je na siebie w pośpiechu,
powoli odczuwając zimno; łazienka w takim miejscu z pewnością nie była dobrze
ogrzewana.
Ponownie rzucił na siebie okiem,
wdychając mocny zapach, jaki niosły ze sobą pożyczone ubrania. Pachniał jak
Leighton.
Zamknął na chwilę oczy, nim
zdecydował się otworzyć drzwi.
Telewizor wciąż dźwięczał cicho w
tle, jednak głośniejsze dźwięki dochodziły z kąta pokoju, gdzie Leighton
brzdąkał na gitarze, wpatrzony w okoliczne domy za otworzonym szeroko oknem.
Harry po prostu usiadł za nim na
kanapie, obejmując nogi rękoma. Kiwał się nieznacznie w takt granych nut,
korzystając z chwili, że Leighton nie dostrzegł jego obecności. A przynajmniej
tak mu się wydawało.
W pewnym momencie odgłos akordu
został urozmaicony o wysoki, mocny dźwięk. Leighton zaczął śpiewać.
Harry otworzył szeroko oczy,
chłonąc każdy najmniejszy dźwięk, jaki rejestrowały jego uszy.
You never said, you never said, you never saidThat it would be this hardLove was meant to be forever, now or neverSeems too discardThere's gotta be a better way for me to sayWhat's on my heart without leaving scarsSo can you hear meWhen I call your name
Harry poczuł, jak otacza go coraz
większe zimno spowodowane dreszczami na jego skórze. Głos Leightona po prostu
wprawiał go w niemały szok za każdym razem, gdy zdecydował się coś przy nim
zaśpiewać. Wydawać by się mogło, że skoro pracowali razem nad muzyką, mógł
rozkoszować się tym dźwiękiem, kiedy tylko chciał. Niestety, Pevense nie bywał
zbyt wylewny, jeśli chodziło o jego wokal. Poniekąd Harry i tak dostąpił
zaszczytu, słuchając go już po raz trzeci.
And when you fall apartAm I
the reason for your endless sorrowThere's
so much to be saidAnd
with a broken heartYour
walls can only go downBut so
low can you hear me ? When I
call your name ?*
Palce Leightona płynnie poruszały się po strunach,
wydobywając z nich przejrzyste i piękne akordy, dopełniane głębią potężnego, męskiego głosu, jaki posiadał. W tamtej chwili Harry oddałby wszystko, by móc
przemycić go do studia i zmusić do nagrania dema. Cokolwiek zaśpiewał, płynęła z
tego czysta prawda. Niespodziewanie dłoń chłopaka zsunęła się z instrumentu,
pozwalając spokojnie rozbrzmieć ostatniej nucie.
Pokój wypełnił się przyjemną aurą, której brakowało, odkąd
tylko przekroczyli próg mieszkania.
- Przepraszam – Leighton westchnął, wciąż nie odwracając się
do Harry’ego. Jak długo wiedział, że Styles mu się przygląda? – Lubiłem w tobie
to, że nigdy na mnie nie naciskałeś. Nie żądałeś, bym zwierzał ci się z mojego
życia i było mi to na rękę. Tym samym nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo
wkopuję cię w bagno. Przepraszam.
Harry oparł brodę na kolanach, przygryzając wargę. Nie
odpowiedział, czekał.
- Mam ci tyle do powiedzenia, że nawet nie wiem, od czego zacząć – wzruszył ramionami, odkładając gitarę i pomału siadając naprzeciw
Harry’ego, jednak wciąż nie podniósł się z ziemi. - Po prostu chcę przeprosić za wszystko, co spotkało cię, odkąd stanąłem ci na drodze. Zbyt
wiele, bym mógł wymieniać – spojrzał w dół na swoje dłonie. – Nie daruję
sobie, jeśli Niall nie wyjdzie z tego cało.
- Skąd wiedziałeś, że jesteśmy w szpitalu?
- Zadzwonili do mnie z ośrodka, że dwóch mężczyzn widziało
się dziś z moim ojcem. Jako jedyny prawny przedstawiciel, rozkazałem im
informować mnie na bieżąco. Skojarzyłem rysopis z Zaynem i Liamem. Szukaliście
mnie. Nie spodziewałem się, że dobrniecie aż tak daleko.
- Przecież twój ojciec to… - Harry zamilkł. – Przepraszam.
- Nie pamięta, że dawał mi w pysk, odkąd zdycha na to
cholerstwo, co odbiera mu pamięć. Czasami ma jakieś przebłyski, ale… -
prychnął. – Po prostu jakim złym człowiekiem musiałbym być, by pozwolić mu
zostać samemu w obliczu choroby? Nie umiem, Harry.
- Chcesz mi powiedzieć, że ty opłacasz ten cały ośrodek? –
przekrzywił głowę z zainteresowaniem. – Nie
wiem zbyt wiele, Zayn i Liam nie powiedzieli mi do końca, gdzie byli, co
widzieli. Nawet nie miałem pojęcia, że chcą cię odnaleźć.
- Nie miałeś? – Leighton uniósł wzrok. – Myślałem, że to
głównie twoja inicjatywa.
- Pomyślałem, że nie chcesz być znaleziony – rzucił nieśmiało,
spuszczając spojrzenie na obicie kanapy. – Pomyślałem, że nie chcesz, żebym cię
szukał.
- To nie tak Harry…
- Więc płacisz za jego ośrodek, ale dlaczego ty? – wrócił do
tematu, chrząkając głośno. – Nie masz innej rodziny?
- Zostaliśmy my dwaj. Nie było nikogo innego. Cud, że w
ogóle mnie odszukali, odkąd zmieniłem nazwisko i wyniosłem się z Middlewhich.
- Zmieniłeś nazwisko?
- Nie chciałem mieć nic wspólnego z człowiekiem, który zrobił
ze mnie śmiecia – warknął oschle. – Ale potem zadzwonił do mnie ktoś z sądu,
mówiąc, że jeśli nie podejmę się opieki nad ojcem, oddadzą go do jakiegoś
stęchłego, taniego domu opieki. Nie zasługiwał na takie upokorzenie.
Harry zszedł z kanapy, dołączając do Leightona na chłodnych
posadzkach. Usiadł naprzeciw, biorąc jego dłoń i kreśląc niewidzialne wzory
palcem wskazującym.
- Jesteś obrzydliwie dobrym synem – powiedział w końcu,
uśmiechając się delikatnie.
- Daj spokój – machnął wolną ręką. – Co z tego, skoro jestem
takim potwornym egoistą.
- O czym ty mówisz? Oddajesz swoje pieniądze na ojca, który
nie dał ci nic, prócz przykrego dzieciństwa i uważasz, że jesteś egoistą? –
Harry prychnął, nie przestając bawić się dłonią Leightona. – Dobre żarty.
- Jestem egoistą, bo obiecałem sobie, że będę się trzymał od
ciebie z daleka – rzucił szeptem, tym samym zmuszając Harry’ego, by spojrzał mu
w oczy. – Nie powinieneś tutaj być i ty też doskonale o tym wiesz.
- Wolę być tutaj, niż gdziekolwiek indziej. Nieważne za jaką
cenę.
- Nie wiesz, co mówisz, Harry – Leighton delikatnie, acz
stanowczo zabrał swoją dłoń, wstając i robiąc rundkę dookoła kanapy. – Jackson znalazł
mnie na peronie, po tym jak zwiałem do Londynu – powiedział, zatrzymując się. –
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, czego ode mnie oczekuje. Nie byłem głupi, czułem,
że ma we mnie jakiś interes, nie chodziło mu o bezinteresowną pomoc biedakowi z
dworca – Harry słuchał uważnie, chcąc poskładać wszystkie fragmenty układanki o
Leightonie. – Zaoferował mi dom, w zamian za moje… usługi – skrzywił się lekko,
pocierając zdrętwiały kark.
- Prostytucja?
Leighton kiwnął głową, unikając spojrzenia Harry’ego.
- Nie będę cię oceniał, Leighton.
- Wszyscy mnie oceniają, ty skrycie też.
- Nieprawda – Harry zaprzeczył, energicznie wstając i robiąc
krok do przodu. – Nie obchodzi mnie, czym się zajmowałeś. Kto wie, co ja bym
zrobił w twojej sytuacji.
- Jesteś innym człowiekiem.
- W obliczu trudnych sytuacji wszyscy bywamy tacy sami.
Boimy się i chwytamy najgorszych rzeczy, by się poratować. Tacy już są ludzie.
Leighton westchnął, odgarniając zbłąkany kosmyk z czoła
Harry’ego. Pogładził go lekko po policzku, nie przestając mówić.
- Zgodziłem się. Potrzebowałem tych pieniędzy, Harry - przełknął głośno. - Później Jackson wykorzystał moją uległość i zmusił do kilku innych, nieprzyjemnych rzeczy - zadrżał. - Kiedy dowiedziałem się o ojcu, zacząłem go oszukiwać. Nie mówiłem, ile naprawdę
dają mi klienci i brałem więcej, niż powinienem. Potrzebowałem na leczenie dla
niego i musiałem się z czegoś utrzymać, nie dostawałem już wolnego pokoju w
Jacksonville.
- Klub w Londynie? – Harry zmarszczył brwi. – Ten klub, w
którym byłem, kiedy pierwszy raz pisałeś do mnie SMSy?
- Tak naprawdę nie dowiedziałem się o tym z gazet.
Zauważyłem cię, więc uciekłem, byś mnie nie rozpoznał.
Harry myślał intensywnie, skutecznie dekoncentrowany przez
dłoń Leightona niespokojnie błądzącą po jego ramieniu.
- Jackson zapowiadał tych striptizerów – przypomniał sobie
spotkanie z Eleanor na wieczorze panieńskim przyjaciółki. – Cholera.
- Właśnie wtedy cię zauważyłem. Do dzisiaj pokutuję za to,
że nie wyszedłem wtedy na scenę.
Harry zdusił jęknięcie. Miał ochotę otulić Leightona kocem i
obronić przed całym złem dzisiejszego świata. Niestety, nie tak działa życie.
- W każdym razie – kontynuował Pevense. – Wszystko sprowadza
się do tego, że Jackson odkrył moje pieniężne kłamstwa, co spotęgowało jego
złość tym, że wyjechałem bez słowa. Wciąż nie wiem, jak dowiedział się o tym,
że się znamy. Jeszcze bardziej przeraża mnie fakt, jak do ciebie dotarł. Jak
dotarł do Nialla, co mu zrobił i… - skrzywił się. – Puenta jest taka, że jestem
pieprzonym egoistą, bo nie uczę się na błędach, tylko zapędzam cię w kozi róg.
- Jestem dorosły, wiem z czym to się wiąże.
- Harry – Leighton jęknął niezadowolony. – Właśnie tłumaczę
ci, że nieobliczalny, psychopatyczny człowiek nie spocznie, póki mnie nie
dorwie, a ty mówisz mi, że nic sobie z tego nie robisz? Jak bardzo twoje loki zakręciły ci w
głowie? – parsknął, przejeżdżając dłonią po włosach Harry’ego, które zdążyły
nieco przyschnąć, jednak wciąż moczyły koszulkę Leightona, jaką miał na sobie.
- Nie tak bardzo, jak taki jeden chłopak – wzruszył ramionami,
lecz szybko starł uśmiech z twarzy, kiedy zdał sobie sprawę z tego, co właśnie
powiedział.
- Ktoś się tutaj rumieni, panie Styles.
Harry zarumienił się jeszcze bardziej, co spotęgował ogromny
uśmiech, jaki wykwitł na jego wargach, kiedy tylko usłyszał takiego Leightona,
jakiego poznał i za jakim mocno zatęsknił.
- Jest już późno, a ty powinieneś odpocząć – zauważył Pevense,
nie chcąc dłużej trzymać Harry’ego w niekomfortowej sytuacji. – Oddaję ci mój
materac. Jak widzisz łóżko to za wysokie progi – uśmiechnął się, jeszcze raz
zatapiając palce w jego grzywce. – Obiecałem Malikowi, że punkt dziesiąta
odstawię cię z powrotem w dobrym stanie, nie mogę nawalić, bo urwie mi łeb.
- Przepraszam, on wcale nie…
- Oh, Harry, on mnie nienawidzi – uśmiechnął się cierpko. –
Dostrzegł konkurencję, kiedy mój blask przyćmił jego aurę, gdy znaleźliśmy się
w tym samym pokoju – szepnął mu na ucho, wywołując dreszcze na ciele Harry’ego.
Styles mruknął coś pod nosem, kiedy Leighton chwycił pilota
i całkowicie wyłączył wciąż grającą w tle telewizję, na którą żaden z nich nie
zwracał większej uwagi. Pokój pozostał oświetlony blaskiem wpadającego przez
okno księżyca.
Leighton rozłożył koc na kanapie, podczas gdy Harry
nieśmiało skierował swoje kroki do materaca.
- Głupio mi – pokręcił głową, obracając się w stronę
chłopaka. – Nie chcę spać w twoim łóżku. To twój dom.
- Mojej przyjaciółki.
- Która wyjechała na Karaiby, więc poniekąd teraz jest twój.
Leighton uśmiechnął się, przeciągając przez głowę koszulkę.
Rzucił ją w kąt, gdzie znajdował się stos innych ubrań. Harry na moment
zawiesił wzrok na wyrzeźbionym ciele chłopaka. Mimowolnie polizał wargę, dając
ukojenie spierzchniętym ustom.
Usiadł powoli na materacu, dyskretnie obserwując jak
Leighton najpierw przeszukuje swoją torbę, po czym wyjmuje z niej czysty, biały
T-shirt, zarzucając go na swoje ciało, tym samym odcinając dostęp Harry’ego do
uważnego studiowania faktury jego skóry oraz zawijasów na tatuażach, których do
tej pory nie miał okazji oglądać.
- Harry?
- Tak? – zapytał zbyt energicznie, omal nie wyskakując spod
kołdry, którą właśnie narzucał na nogi.
Nie umknęło to uwadze chłopaka, który jednak stłumił
czyhający na ustach uśmiech. Stanowczo za dużo się dzisiaj uśmiechał, odkąd
tylko opowiedział Harry’emu większość historii. Wciąż pozostawało tyle
niewyjaśnionych spraw.
- Nic. Słodkich snów.
- Oh. Wzajemnie.
Leighton ułożył się na kanapie, a Harry powoli, jakby bał
się, że coś uszkodzi, przyłożył głowę do miękkiej poduszki. Zaciągnął się głęboko
zapachem chłopaka, który otaczał go teraz niemal z każdej strony. Jeszcze
mocniej zakopał się w pościeli, przymykając oczy, jednak za żadne skarby świata
nie potrafił zmusić się do zaśnięcia.
- Leighton?
- Tak?
Harry długo wahał się, nim w końcu przełknął głośno i
ponownie usiadł po turecku.
- Czy to ty zabiłeś tego człowieka w parku?
Leighton nie podniósł się z miejsca, jednak dłoń którą do
tej pory sunął po oparciu, zamarła w trakcie swojej wędrówki. Cisza była długa
i bolesna, nim w końcu zdecydował się udzielić odpowiedzi.
- Nie miałem wyjścia. Szedł na ciebie z bronią – szepnął.
Harry także zdrętwiał. Leighton zabił człowieka. I chociaż
już wcześniej go o to podejrzewał, wypowiedzenie słów na głos potęgowało wagę
sytuacji.
- Nie, nigdy wcześniej nikogo nie zabiłem – rzucił cierpko,
wyprzedzając pytanie, które właśnie miało paść z ust Harry’ego.
- W porządku – podsumował Styles, znów zatapiając nos
głęboko w kołdrze.
Minuty mijały, a on kręcił się niespokojnie, nie mogąc
znaleźć odpowiedniej pozycji. Było mu zimno, niewygodnie i smutno. Westchnął,
przejeżdżając dłonią po zaspanych oczach, które jednak nie potrafiły pozostać
zamknięte dłużej niż kilka sekund.
Harry skierował wzrok
na kanapę, gdzie Leighton najwyraźniej też nie potrafił zmrużyć oka. Siedział w
ciemnościach, obserwując Harry’ego, jednak przeniósł swój wzrok za okno, kiedy
tylko zauważył, że ten przyłapał go na gorącym uczynku.
- Gapi się pan, panie Pevense – Harry przerwał ciszę,
obserwując go spod przymrużonych powiek.
- Ja tylko podziwiam walory współczesnego piękna, panie
Styles.
Ponownie tej nocy Harry pokrył się czerwienią po czubki
włosów. Cieszył się, że ciemność w jakiś sposób stanowiła dla niego osłonę.
Znowu zamilkli, lecz tym razem w żaden sposób im to nie
ciążyło. Po prostu patrzyli się na siebie, bawiąc się skrawkiem pościeli, koca.
Zwyczajnie zajmując czymś rozbiegane ręce.
- Nie chcę spać, obejrzyjmy coś.
- Okej.
Leighton odpalił telewizor, a Harry zwlókł się z materaca,
ciągnąc za sobą kołdrę i poduszkę.
- Co robisz? – Leighton uśmiechnął się, kiedy Styles
narzucił na niego pościel, po czym sam wśliznął się obok, układając poduszkę na
jego ramieniu.
- Będę oglądał film – wzruszył ramionami, jakby nigdy nic
lokując się wygodnie, prawie leżąc na Leightonie.
Chłopak pokręcił głową z dezaprobatą, nastawiając
przypadkowy film kryminalny. O tej porze nie było dużego wyboru. Kto normalny
oglądał kryminały o czwartej trzydzieści?
Po upływie pół godziny Harry powoli odpływał, prawie całym
ciężarem napierając na Leightona, który zdawał się nie mieć nic przeciwko. Objął
go ramionami, bawiąc się dołem jego koszulki, co rusz podnosząc ją i
opuszczając na dół. Kiedy Harry przysnął, opuszczając głowę na klatkę piersiową
chłopaka, ten uśmiechnął się, powoli i spokojnie sięgając po pilota, którym
wyłączył telewizor.
- Hej, zainteresowałem się tym – mruknął Harry nieprzytomnym
tonem, w kilka sekund otwierając oczy.
- Właśnie widzę jak bardzo – jednym zwinnym ruchem Leighton
uniósł Harry’ego, kierując się z nim do materaca.
- Mogę iść sam – zaprotestował sennie, wierzgając nogami.
- Oczywiście, feministko – wywracając oczami, Leighton
postawił Harry’ego na podłodze, a kołdra opadła na drewnianą posadzkę u ich
nóg.
Harry przetarł oczy, spoglądając w dół na nieco niższego
chłopaka. Włosy miał rozczochrane, co tylko dodawało mu uroku, a lekki dołeczek
malował się w policzku, kiedy tak patrzył na niego nieodgadnionym błękitem
swoich tęczówek.
Był po prostu piękny i Harry nie umiał temu zaprzeczyć. Z
każdym kolejnym dniem widział w nim coraz więcej jego, a coraz mniej Louisa.
Nie do końca rozumiał, czy to dobrze, czy może za bardzo uzależnił się od jego
towarzystwa.
- Harry, połóż się spać – Leighton ponownie przyłożył dłoń
do policzka Harry’ego, głaszcząc go delikatnie. Przez chwilę wymieniali
niepewne spojrzenia, nim w końcu Harry obrócił się na pięcie, kierując do
łóżka.
Kiedy już znalazł się u krawędzi materaca, poczuł nagły
przypływ elektryzującego napięcia, który rozkazał mu zawrócić.
- Harry, co ty…
Leighton nie zdążył dokończyć, kiedy Harry bezceremonialnie
przgwoździł go do pobliskiej ściany, przyciskając swoje usta do pełnych warg
chłopaka. Nie do końca rozumiejąc, co się dzieje, Leighton odwzajemnił gest,
zachłannie błądząc palcami pod materiałem koszulki Harry’ego.
Kiedy odsunęli się od siebie, oddychając ciężko, Harry oparł
swoje czoło o czoło chłopaka, przymykając oczy.
- Tęskniłem za tobą – szepnął prosto w jego wargi.
Gdyby nie ściana za nim Leighton z pewnością upadłby na
podłogę. Nogi miękły mu za każdym razem, kiedy Harry całował go za uchem,
kreśląc sobie drogę pełną różowo-purpurowych śladów prosto ku obojczykowi,
gdzie naznaczył go ogromnym krwistoczerwonym całusem.
Leighton oddychał głęboko, odchylając głowę, dając tym samym
przyzwolenie na odważniejsze ruchy, które Harry co chwilę wykonywał. Kiedy w
końcu skończył swoją dróżkę po szyi bruneta, spojrzał na niego z pewnej
odległości, zamglonym i pełnym niepewności spojrzeniem.
Pevense pocałował go delikatnie, a kiedy ten pozwolił mu przejąć nad sobą kontrolę, szybkim manewrem przyparł go do
ściany, całując coraz mocniej i zachłanniej.
- Leighton? – jęknął Harry, kiedy ten ściągnął jego
koszulkę, drobnymi pocałunkami jeżdżąc po wrażliwej klatce piersiowej Harry’ego.
- Tak? – sapnął głośno, przerywając i patrząc w te piękne,
zielone oczy, o których nie potrafił przestać myśleć.
- Dzisiaj śpisz ze mną.
Zimny powiew wiatru obudził Harry’ego, jednak był zbyt
leniwy, by wstać i zamknąć okno. Zamiast tego mocniej naciągnął na siebie kołdrę,
która ku jego zdumieniu nie chciała ruszyć się pod czyimś ciężarem.
Delikatnie uchylił powieki, uśmiechając się na widok owej
wagi na jego kocu.
Leighton spał z policzkiem przyciśniętym do klatki
piersiowej Harry'ego. Jedna ręka kurczowo trzymała pościel na sobie, podświadomie
i przez sen zapewniając dostęp ciepła. Drugą dłoń trzymał tuż za szyją Harry’ego,
upewniając się, że jego poduszka nigdzie się nie wybiera.
Styles ziewnął ospale, przywołując wspomnienia wczorajszej nocy.
Przecież rozmawiali, oglądali film, a potem uprawiali seks.
Nic wielkiego. Zaraz, chwileczkę… Kiedy sytuacja aż tak wymknęła się spod
kontroli?
Harry zmarszczył brwi, analizując noc fragment po fragmencie.
Kiedy film zamienił się w seks? Kiedy seks stał się czymś więcej niż wytworem
wyobraźni, który krył wewnątrz podświadomości, odkąd tylko zobaczył Leightona
bez koszulki? Wróć. Kiedy stał się na tyle odważny, by inicjować seks z
Leightonem? Bo niewątpliwie on był przyczyną ich chwili zapomnienia.
Leighton chrapnął lekko, obracając się na drugi bok. Jeszcze
szczelniej otulił się Harrym, o ile można to tak nazwać, po czym pogłaskał go
po policzku, co najwyraźniej sprawiało mu dużą przyjemność.
- Wciąż tu jesteś? – zapytał, nie otwierając oczu.
- A dokąd miałbym pójść tak dobrze pilnowany? – z powątpiewaniem
zlustrował oplatające go z każdej strony kończyny. Lekko zarumienił
się na myśl, że pod powłoką przewiewnej kołdry nie mają na sobie żadnych ubrań.
- Myślałem, że mi się przyśniłeś.
Harry uśmiechnął się, biorąc w palce kosmyk włosów
Leightona. Pocałował go w czubek głowy, zamykając oczy i wdychając przyjemnie kojący zmysły zapach. Nikt nie pachniał tak jak Leighton.
- Która godzina? – ponownie mruknął, nadal nie ruszając się
ani o milimetr z ciała Harry’ego. Ulokował się na nim jak na najwygodniejszej
poduszce świata.
- Dochodzi dziesiąta.
- Zayn urwie mi łeb – jęknął, przecierając oczy. Oparł podbródek o tors Harry’ego, po czym uchylił powieki, od razu rażony jasnością jaka
panowała w pokoju.
Harry spoglądał na niego z góry, nie przestając bawić się
jego włosami.
- Harry…
- Leighton?
Pevense rozejrzał się dokoła, szukając swoich ciuchów, które
jakimś cudem wylądowały w drugim kącie pokoju.
- Ja…
- Ty?
- Oh, przestań, staram się wyjść z honorem z tej sytuacji.
- Z honorem?
Leighton delikatnie uderzył go w ramię, po czym usiadł, sturlając się z ciała Harry’ego. Bez skrupułów wymsknął się spod
kołdry, podchodząc do okna i wreszcie zamykając je, eliminując dopływ chłodnego
powietrza.
- Zimno tu.
- Może się ubierzesz? – zasugerował Styles, obracając się na
brzuch i naciągając kołdrę po same łopatki.
- Nie widzę sensu – wzruszył ramionami. – Ale skoro nalegasz
– chwycił leżącą najbliżej koszulkę z logo Simple Plan. Wisiała na nim jak na
wychudzonym wieszaku, ale dla Harry’ego nadal wyglądał idealnie. Banalne.
- Chcesz kawy?
- Poproszę – westchnął, zmuszając się do ruszenia tyłka z
łóżka, co wcale nie było takie proste, biorąc pod uwagę, jak wygodnie i ciepło
było mu na tym pozornie niewygodnym materacu.
Chwycił swoje bokserki znajdujące się na kanapie, wiedząc,
że Leighton i tak go obserwuje. Podszedł do wysepki kuchennej, gdzie usiadł na
blacie, krzywiąc się nieznacznie.
- Problemy z siedzeniem? – Leighton z udawanym współczuciem
uchylił się od lecącej w jego stronę koszulki. – Przepraszam – dodał,
chichocząc. – Wolisz naleśniki czy jajecznicę, czy kanapki z szynką, czy…
- Wolę gorący prysznic.
- Droga wolna. Ja w tym czasie zrobię śniadanie.
Harry zeskoczył z blatu, zachodząc chłopaka od tyłu i kładąc
głowę na jego ramieniu.
- Wolałbym raczej inną propozycję – powiedział tuż nad jego
uchem, wywołując ciarki na ciele Leightona.
- Od kiedy stał się pan takim odważnym mężczyzną, panie
Styles? Czyżby kryzys wieku średniego?
- Sugerujesz, że jestem za stary?
- Skądże znowu – obrócił się do niego przodem, łapiąc
spojrzenie zielonych tęczówek. – Poza tym
zawsze podkochiwałem się w starszych nauczycielach – rzucił zuchwale,
uśmiechając się zawadiacko.
Harry uśmiechnął się, zatapiając palce we włosach chłopaka.
- Nawet nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo mi ciebie
brakuje, póki… - jego słowa zostały przerwane pocałunkiem. – A to za co?
Leighton przejechał dłonią po ramieniu chłopaka, splatając
razem ich palce.
- Za nic. Chodźmy pod prysznic.
Kiedy kończyli śniadanie, Harry był już po dziewięciu
nieodebranych połączeniach od zapewne bardzo wzburzonego Zayna. Nie kwapił się
jednak, by odebrać, kiedy Leighton opowiedział mu przebieg ich wczorajszej
rozmowy. Nie podobało mi się, jak traktował chłopaka, więc postanowił się
zemścić i przyjechać do szpitala dopiero, gdy spokojnie skończy jeść i zmywać
naczynia.
Leighton trzymał głowę na jego klatce piersiowej, kiedy przy
telewizji śniadaniowej wymieniali się uwagami na temat poruszanego właśnie
tematu.
Harry czuł się cholernie dobrze. Nie pamiętał, kiedy
ostatnio czuł się AŻ tak dobrze. Świadomość, że jego przyjemność dobiega końca, niemiło
łaskotała jego myśli, tym samym delikatnie niszcząc dobry humor.
Jego telefon ponownie zawibrował, a Leighton wywrócił
oczami, biorąc gryza kanapki i ruszając do małego, dźwięczącego sprzętu.
Podał komórkę Harry’emu, który początkowo chciał odrzucić
połączenie, jednak widząc nazwę kontaktu, zmarszczył brwi, klikając zieloną
słuchawkę.
- Judith?
- Ha-ha-harry…
Styles w ciągu kilku sekund poderwał się na równe nogi, a
Leighton podążył za nim wzrokiem.
- Co się stało? Dlaczego płaczesz?
- Wpadli tutaj, nie wiedziałam, co z-zrobić…
Harry’ego zamurowało. Spojrzał niespokojnie na Leightona,
który w ciągu kilku sekund naciągnął na siebie jeansy i chwycił kluczyki z
komody.
- Spokojnie, powiedz mi, co się stało, jestem w drodze –
przytrzymał telefon ramieniem, także poczynając się ubierać.
- Harry…
- Judith, uspokój się, dobrze? Zaraz przyjadę i…
- Harry, oni zabrali Leo…
Telefon wymsknął się Harry’emu i gdyby nie Leighton z
pewnością roztrzaskałby się w drobny mak.
- Harry – Leighton z niepokojem przytrzymał Harry’ego, który
oparł się o ścianę, wlepiając wzrok w wybrany punkt. – Harry, co się stało?
Harry?
Harry w kilka sekund zawiązał buty, a skonsternowany Leighton
narzucił na siebie kurtkę, wciąż patrząc na niego z niepokojem.
- Ha…
Nie zdążył dokończyć, kiedy Styles z impetem strącił z
komody wszystkie ramki i figurki, które się na niej znajdowały.
- Skurwysyn zabrał moje dziecko.
* - piosenka, którą postanowiłam przypisać jako drugie dzieło autorskie Leightona, w oryginale jest to Daughtry - Call your name
___________________________________________
Przepraszam niezmiernie za tak długą przerwę, nie mam niczego na swoją obronę.
Liczę, że chociaż warto było czekać.
Z góry dziękuję, jeśli zechcecie to dla mnie skomentować, za co byłabym ogromnie wdzięczna.
Krótko, bo przysypiam, haha.
Do zobaczenia x