poniedziałek, 30 grudnia 2013

Rozdział 14

Cześć! (po raz ostatni w 2013)
Nie chciałabym Was brać na litość, ale... Jest dość późno. Praktycznie już ranek! Panie otwierają kioski, a ja zarwałam noc, żeby napisać to, co napisałam. Chciałam jeszcze coś tutaj wstawić przed styczniem, więc może docenilibyście mnie i zostawili od siebie znak? Dla Was sekundka, dla mnie uwierzcie - ogromna sprawa!
Jestem zmuszona, a więc od dziś minimum 20 komentarzy i dopiero pojawi się dalsza część. Przepraszam, że to robię. Czuję się troszkę niedoceniona. Możecie mi zarzucać, że nie robię tego dla ludzi, ale zrozumcie też mnie - po części robię.
Żeby skończyć marudzenie, zapraszam was na moje nowe fanfiction. No, nie moje. Tłumaczę opowiadanie o Niallu i byłoby mi miło, gdybyście i tam odnaleźli coś dla siebie, tak więc zapraszam gorąco, słoneczka :) KLIK
Życzę Wam, aby 2014 był Waszym rokiem! Sukcesów, pasji, miłości i oddania! To chyba ważne sprawy. I obyście kroczyli dobrą ścieżką w życiu, a o resztę nie musieli się martwić!
Kocham Was i dziękuję za ten rok, do zobaczenia w następnym!
Kukułka


PS. Bardzo ciekawi mnie, co sądzicie o rozdziale. Czy nie przesadziłam? Poczułam, że chcę już dać wam więcej do zrozumienia. Przyznam szczerze, że nigdy nie czułam w sercu tego, co czułam, pisząc to. Swoją drogą, 11 stron w Wordzie!

_______________________________________

Harry pociągnął duży łyk ze swojego kubka, na którym widniała podobizna Leo. Miał go zawsze przy sobie i tylko w tym kubku należało podawać mu kawę w ciężkich chwilach. A dzisiejszy wieczór z pewnością można do takowych zaliczyć.
- Harry? – Adam pojawił się w drzwiach niewielkiego studia. Styles siedział na środku pomiędzy porozkładanymi kartkami. Nie znosił, gdy przeszkadzało mu się w czasie procesu twórczego, jednak nie uniósł się gniewem. Wiedział, że przyjaciel po prostu się martwił.
- Obiecuję, że zniknę stąd przed drugą w nocy – oderwał wzrok od zapisywanego właśnie fragmentu.
- Godzinę temu mówiłeś, że skończysz przed północą – Lambert pokręcił głową z dezaprobatą. – Chodź, stary, zapracujesz się na śmierć.
- Jedź do domu – machnął ręką, wracając do swoich strzępków papieru. – Hej, oddawaj to!
Adam jedną dłonią oddalał od siebie coraz bardziej wzburzonego Styles’a, podczas gdy drugą trzymał wysoko nad głową, starając wczytać się w niewyraźne litery.
- Brzmi podobnie do mojej piosenki – stwierdził z przekąsem, w ostateczności oddając mu notatnik.
- Wiem. Przepraszam, ale staram się wypracować coś z moich ulubionych piosenek.
- Wobec tego czuję się zaszczycony.
W latach, gdy Harry wiódł prym razem z One Direction, Adam także miał własny, całkiem spory dorobek artystyczny. Swojego czasu koncertował ze sławetnym zespołem Queen, zajmując miejsce legendarnego Freddie’go tuż przy boku Briana Maya i Rogera Taylora. Jego warsztat imponował Harry’emu i skrycie nie raz zgrywał na swoją mp4 stare, kultowe utwory Lamberta.
- Przyrzekam ci, że tego nie skopiuję. To tylko…
- Harry, przecież się nie gniewam, naprawdę. Co jak co, ale nie masz serca, by plagiatować moje własne teksty – wywrócił oczami. Skrycie zawsze wyśmiewał się z nadwrażliwości Stylesa.
- Idź już do domu, okej? Jest naprawdę późno. A jeśli ja nie wrócę przed drugą, to po prostu wystaw mi poduszkę na wycieraczkę.
- Słowo strapionego artysty?
Harry zaśmiał się na wspomnienie, kiedy pierwszy raz spotkał się z Adamem. Oboje uznawali się za niedorobionych muzyków, szukając swojej drogi w świecie.
- Słowo strapionego artysty – powiedział cicho, przybijając piątkę przyjacielowi.
Kiedy ponownie został sam, westchnął głośno, rozglądając się po niewielkim pomieszczeniu. Normalnie odbywały się tu próby instrumentów, ale nocą Harry nie raz zagłębiał się w to miejsce, by pisać i komponować nowe kawałki. O dziwo tutaj czuł ten ciężki do opisania przypływ energii, który dawał mu kopa, by wyciągnąć ze swoich przemyśleń to, co najlepsze. Niektóre piosenki, w jego mniemaniu idealne, nigdy nie ujrzały światła dziennego, jako dema zapisując się w obszernej kartotece Cheshire East Records. Najzwyczajniej w świecie nie znalazł osoby adekwatnej do odtworzenia jego własnych filozofii wszytych w zbitkę innych słów.
Słysząc kroki na korytarzu, tylko cmoknął z przyganą. Kazał Adamowi zmywać się do domu. Przelotnie przyjrzał się ściennemu zegarowi – dochodziła 23.30.
- Miałeś… - zamarł w pół słowa, mimowolnie uśmiechając do nowoprzybyłego.
- Wiedziałem, że cię tu znajdę – Leighton oparł się o framugę, zdejmując z pleców pokrowiec z gitarą. – Pracoholik – syknął cicho, jednak dobrze wiedział, że Harry go usłyszy.
- Jeszcze nie masz dość? – Harry strzepnął z czoła loki, zagradzające mu widok na to cudowne oblicze, które od kilku dni miał przyjemność podziwiać codziennie.
- Zostawiłem swoje zapiski. Nie widziałeś ich?
- I przyszedłeś je odebrać o tej porze?
Pevense wzruszył ramionami, pokonując dzielącą ich odległość.
- Nudziłem się. Jak pewnie zauważyłeś, mam skłonność do szlajania się po nocy.
- I dostawania w pysk – Harry szepnął pod nosem.
Leighton zachichotał, zrzucając z siebie kurtkę i siadając obok. Dlaczego aż tak blisko? Skurczybyk.
- Pracujesz nad naszymi kawałkami? – skupił się na materiałach. Harry’emu przez myśl nie przeszło, by schować przed nim utwory. Gdy w grę wchodziło tworzenie, zdążył ocenić Leightona jako najlepszego współpracownika, jakiego kiedykolwiek miał przyjemność mieć w swojej firmie. Był jego sojusznikiem, a kiedy pracowali, maksymalnie skupiali się na swojej robocie, ignorując nawet te dziwne iskry przechodzące między nimi z każdym najmniejszym dotykiem. A może tylko Harry miał obsesję na tym punkcie?
- Właściwie to trochę tak – westchnął, dając plecom odrobinę wytchnienia. Ułożył się na posadzce, przymykając powieki. – Bez ciebie nie szło mi tak dobrze.
Razem z Leightonem zdążyli wypracować całkiem obiecujący materiał. Pierwotnie wykorzystany dla innych artystów, lecz w głębi duszy Harry miał nadzieję, że Leighton zgodzi się wypróbować go na sobie. Wciąż nie mógł wyrzucić z głowy piosenki „Skin”, z jaką zgłosił się do niego za pośrednictwem Ratliffa. Tekst czytał wielokrotnie, ale samo demo odtworzył tylko raz. Był zbyt emocjonalny względem kompozycji muzyki i tekstu stworzonego przez chłopaka.
- Tutaj moglibyśmy dopisać kilka słów – przejechał palcem po linijce ich najnowszego dzieła. – A tutaj wymazać trzecią strofę i napisać coś mniej kiczowatego – zmarszczył nos. – Ja na to wpadłem?
Harry zachichotał, sprawdzając trzymaną przez niego kartkę.
- Właściwie to głównie ty. Stwierdziłeś, że brzmi świetnie.
- Może na gejowskie wesele – prychnął, biorąc najbliższy ołówek i kreśląc pojedyncze wyrazy.
- Gejowskie wesela są w porządku – Harry wzruszył ramionami.
- Pewnie bywasz na nich regularnie, co?
Droczył się z nim. Można to uznać za jego pracę po godzinach – wyśmiewanie Harry’ego.
Zostawił to pytanie bez odpowiedzi, wciąż nie otwierając zmęczonych oczu. Może faktycznie spędzał za dużo czasu w pracy? Nawet nie pamiętał, gdy ostatni raz odwiedził syna. Winił się za to, szczególnie wiedząc, jak całą sprawę odbiera niewinny Leo, jednak nie mógł przełamać się, by częściej wracać do domu. To miejsce nie było już oazą spokoju, zamieniło się w masę wspomnień jego nieudanego małżeństwa.
- O czym myślisz?
Głos Leightona był stanowczo zbyt blisko. Harry otworzył oczy, dostrzegając bruneta tuż obok niego. Wyjął swoją gitarę i brzdąkął nieśmiało coś, co wyczytał na stosie plików zatytułowanych „Nuty”.
- O moim synu.
- Jego zdjęcie masz na biurku?
Przytaknął bez słowa, wzdychając przeciągle.
- Śliczny dzieciak.
Harry znów nie odpowiedział. Zaśmiał się cicho, skupiając wzrok na panelach białego sufitu.
- Co zrobiła twoja żona?
- Gramy w grę? - spojrzał na Leightona, podnosząc się do pozycji siedzącej.
- A nie możemy po prostu porozmawiać?
Styles uśmiechnął się półgębkiem, jednak zagryzł wargę, by jeszcze bardziej nie pokazywać po sobie jak bardzo cieszy się, że wreszcie to usłyszał. W swoją dziecinną grę pytanie-odpowiedź grali dzień w dzień, przewijając się przez tematy głównie błahe, nigdy nie wracając do spraw poruszanych wcześniej, choć Harry nie ukrywał swojego zaintrygowania kwestią brata i przeszłości chłopaka.
-  Moja żona jest w ciąży.
- Gratuluję? – Leighton uniósł brwi, nie do końca rozumiejąc, gdzie leży problem.
- Podobno nie ze mną.
- Ołł – zmarszczył nos, a akord, który właśnie zaczynał, niespostrzeżenie wymknął mu się spod smukłych palców. – To dość… Suka.
Harry zachichotał. Choć Leighton wyglądał jak rasowy bad boy, rzadko przeklinał w jego towarzystwie. Sarkazm? Jak najbardziej. Kurwa? Nigdy.
- Przepraszam – chłopak potrząsnął głową, spuszczając wzrok na gitarę.
- Zayn mówi to samo.
- Zayn jest śmieszny.
- Hej, widziałeś go tylko raz.
- Wiem. Ale dziwnie się na mnie gapił. Tak… - złapał wzrok Harry’ego, który zaraz spojrzał na coś za swoimi plecami. – Tak jak ty, kiedy widziałeś mnie po raz pierwszy. I może drugi. I trzeci… I…
- Czwarty też?
Chłopak uśmiechnął się, przygryzając wargę.
- Może za czwartym już mniej.
Harry tylko przytaknął w zamyśleniu.
- Mogę ci coś powiedzieć?
- Jasne.
Leighton czekał, podczas gdy Harry zbierał się w sobie. Sam do końca nie wiedział, co miał na myśli, pytając go o przyzwolenie.
- Chcesz herbaty?
Pevense zaśmiał się, jednak nie skomentował tego w żaden inny sposób.
- Poproszę.
Harry wstał, podchodząc do niewielkiego blatu przy oknie. Wstawił czajnik bezprzewodowy, wyglądając przez szybę. Miasto pogrążone w ciszy. Tak nudne i ciche w porównaniu z Londynem, który często obserwował ze swojego apartamentu, gdy jeszcze tam mieszkał.
- Lights go down and the night is calling to me yeaah…
Harry obrócił się, nie wierząc własnym uszom.
- I hear voices singing songs in the street and I know…
To było niesamowite. Nie wiedział, czy Leighton kiedykolwiek wcześniej słyszał tę piosenkę, ale sposób w jaki ją wykonywał – jakby znał ją na pamięć. Los chciał, że zaśpiewał kwestię Louisa. I zrobił to… Dobrze. Bo tylko Louis mógł idealnie. Pomimo całej perfekcji i kultu, jakim darzył Leightona, wokale jego i Louisa pochodziły z zupełnie innych światów. To chyba ta zasadnicza różnica, dzięki której utrzymywał się w przekonaniu, że Leighton i Louis to dwie różne osoby.
- That we won’t be going home for so long, for so long and I know…
- That I won’t be on my own, yeah I love this feeling and right now, I wish you were here with me, ooohooo – Harry mimowolnie zawtórował chłopakowi, który pozostał lekko zdziwiony, jednak kontynuował. Śpiewali razem pierwszy raz, a brzmieli, jakby robili to od zawsze.
Kiedy wybił ostatni dźwięk gitarowego riffu, a oboje zamilkli, pokój pogrążył się w ciszy. Nie dokuczliwej, a wręcz kojącej, takiej, jakiej brakowało Harry’emu. Czajnik wydał delikatny pomruk, dając znak, że woda jest gotowa, jednak Styles nie poruszył się, wciąż tkwiąc oparty o parapet.
- Bardzo ładna piosenka – powiedział w końcu Leighton, przyglądając się kartce. – One Direction – przeczytał, maksymalnie wytężając wzrok. – Hej, moja przyjaciółka chyba tego słuchała.
Harry uśmiechnął się pod nosem.
- Naprawdę?
- Tak – mruknął. – Coś mi się przypomniało… - westchnął cicho. – Tak, One Direction, jestem pewien.
- Lubiłeś ich?
- Szczerze? Nie znam żadnego kawałka – zaśmiał się, odkładając kartkę. – Po prostu taki przebłysk, że ich lubiła. Nigdy w życiu nie widziałem chłopaków na oczy.
- A to dziwne, bo zajmowali każdą gazetę w Wielkiej Brytanii, każdy billboard, okładkę w gazecie… - Harry zamilkł na moment. – Naprawdę nie wiesz, kto był w tym zespole?
- A powinienem? – Leighton uśmiechnął się uśmiechem nr 4. – Co? Pewnie to twój najlepszy twór muzyczny, czyż nie?
- Powiedzmy – Harry oblizał spierzchnięte wargi. Ocknął się z zadumy i zalał dwa kubki z herbatą.
Postanowił, że nie poruszy tego tematu. Jeśli Leighton naprawdę nie wiedział, że Harry był kiedyś tym, kim był. Czuł się z tym dobrze. Naprawdę poczuł, że może lubi go za jego osobowość. Tę teraźniejszą, nie tę za czasów triumfu na całym świecie.
- Napisałeś ten kawałek?
- Nie – zaprzeczył. – Może trochę się przyczyniłem do jego powstania, ale głównymi autorami byli Louis i Liam, moi przyjaciele. A także Ryan Tedder, może pamiętasz, pracuje ze mną do dzisiaj.
- Jasne. Minęliśmy się w czasie przerwy na lunch.
Harry postawił na ziemi dwa parujące naczynia. Leighton przytaknął w podzięce, zatapiając wargi w napoju.
- A teraz chciałbyś powiedzieć to, co chciałeś? – spojrzał na niego, kiedy zajmował swoje poprzednie miejsce. – Jeśli zmieniłeś zdanie to…
- Właściwie… - Styles uśmiechnął się lekko, siadając po turecku. – Sam do końca nie wiem, co chciałem powiedzieć.
- To może ja zacznę?
Harry zdziwił się, jednak skinął na znak zgody, zamieniając się w słuch.
- Pamiętasz, kiedy powiedziałem ci o moim bracie?
Znów przytaknął.
- Nazywał się Jason. Był ode mnie starszy o pięć lat, ale przez swoją chorobę wyglądał na znacznie mniejszego – Leighton wpatrywał się w przestrzeń, jakby widział tam chłopaka, którego opisywał. – Mój tata go nienawidził. I przez niego robiłem to samo. Ja… Ja nie wiem dlaczego. Widziałem w ojcu autorytet. Wszyscy chłopcy w szkole mieli ojców pilotów, policjantów, nawet sprzedawców. I byli z nich dumni. Też chciałem być dumny. Szkoda, że nie miałem z czego – przerwał na moment, wzdrygając się. – Nie wiem, czemu ci to opowiadam.
- Ja po prostu słucham – Harry złapał jego spojrzenie. Leighton nigdy nie patrzył na niego tak… niewinnie. Czując poparcie Harry’ego, odchrząknął i wrócił do swojej skromnej opowieści.
- Kiedy miałem szesnaście lat, wplątałem się w aferę szkolną. Ktoś sprzedawał maluchom narkotyki, a jako że należałem do gangu tych nieusłuchanych dzieciaków, wina zeszła na naszą czwórkę. Ja, Max, Jay i Rick. Moi najlepsi kumple – prychnął z pogardą. – Kiedy przyszło co do czego, bez ogródek zgadali się przeciwko mnie. W żywe oczy powiedzieli dyrektorowi, że od lat daję dzieciakom jakieś prochy, by lepiej się uczyły, czy cokolwiek… Zawiesili mnie, miałem nawet sprawę w sądzie, ale z pomocą mojej ciotki, prawniczki, otrzymałem tylko upomnienie i parę miesięcy prac społecznych. Parę lat później widziałem Ricka dilującego pod tą samą szkołą, ale chyba uszło mu to na sucho. Nieważne – wzruszył ramionami.
- A co ma to wspólnego z twoim bratem? – Harry starał się maksymalnie wykorzystać słowotok Leightona. Dawniej myślał, że każdy ma chwilę słabości poza tym chłopakiem, dzisiejszej nocy zaczął rozważać swoją teorię.
- Kiedy to się stało… Kiedy myśleli, że jestem dilerem, ojciec wpadł w szał i… I jeszcze bardziej mi wpieprzył – skrzywił się nieznacznie. – Byłem wrażliwy, bo na ogół nie bił mnie. Bił Jasona. A tym razem ja oberwałem.
- A twoja mama?
- Nigdy jej nie poznałem. Zginęła w wypadku. Z perspektywy czasu nie zdziwiłbym się, jeśli zatłukł ją na śmierć.
Harry’ego zamurowało. Czy tyle nieszczęścia mogło mieścić się w jednej rodzinie?
- Byłem zły na tatę, że zrobił sobie ze mnie worek treningowy. I że mi nie zaufał. A najśmieszniejsze jest to, że jak dostawałem za swoje, Jason… On… On mnie próbował obronić. I dostał jeszcze bardziej. Za bardzo.
- Co było dalej?
- Ojciec się wkurzył, więc poszedł do monopolowego. Leżałem chwilę na ziemi, bolało jak jasna cholera – znowu wstrząsnął nim dreszcz. – A Jason trochę płakał, więc zebrałem się w sobie i przeczołgałem się do końca pokoju, w którym leżał. Wydaje mi się, że uderzył się głową w kant szafy. I… I powiedział do mnie coś, czego w życiu nie spodziewałem się usłyszeć. Na miłość boską, dla mnie był tylko niedorozwojem, z którym musiałem się użerać na jednym pokoju – pokręcił głową, zgrzytając zębami. – Powiedział do mnie „Otwórz oczy i znajdź swoją wartość”. A potem złapał mnie za rękę i już nigdy nie puścił. W sumie to puścił… Kiedy była już zimna i sama się osunęła.
Harry poczuł to dziwne uczucie kiełkujące w przełyku – coś, co rodzi się, kiedy bardzo chcesz płakać, ale nie chcesz tego robić. Leighton nie chciał jego łez i współczucia.
- Co zrobiłeś?
- Zadzwoniłem po karetkę, ale nie podałem danych personalnych. Wziąłem gitarę i trochę drobnych, obserwowałem resztę zza drzewa po drugiej stronie ulicy. Widziałem, jak wnoszą Jasona do karetki. Przykrytego folią. Tylko ręka opadała bezwiednie z boku. Wciąż czułem jej dotyk na skórze. Zmywałem go miesiącami, a do dzisiaj zdarza mi się czuć jego palce na moim nadgarstku – kolejne wzdrygnięcie. – Kiedy upewniłem się, że przyjechała policja, by dowiedzieć się czegoś więcej, zwiałem. Chciałem tylko udupić ojca. By nie uszło mu to na sucho.
- I dokąd się udałeś?
- Miałem szesnaście lat, co miałem zrobić? Przyjechałem stopem do Londynu. Spędziłem parę miesięcy na dworcu, ale raz straż miejska zauważyła, że jestem młody, więc uciekłem stamtąd.
- A potem?
- A potem wplątałem się w coś, co krąży za mną do dzisiaj. Ale nie, nie, tego już nie mogę powiedzieć. Ja… Przegiąłem – w ułamku sekundy zmienił nastrój. Z wrażliwego i rozbitego zamienił się w kłębek irytacji. – Kurwa.
Kolejne przekleństwo. To chyba nie jest dobry dzień dla Leightona.
- Hej – Harry położył rękę na ramieniu chłopaka, który powoli zbierał się do wyjścia. – Leighton.
- Po prostu zapomnij.
- Leighton do kurwy nędzy!
Pevense zamarł w miejscu. Harry Styles nie unosił głosu i nie nadużywał języka ulicy. Czując, jakie wrażenie wywarł na brunecie, wstał, nie do końca wiedząc, co nim kieruje.
- Może…
Myślał. Intensywnie myślał nad tym, jak go nie spłoszyć. Jak zatrzymać jego szczerość na jeszcze parę minut.
- Może nie czujesz się z tym dobrze, ale ja czuję się dobrze z tym, że widzisz we mnie coś więcej niż zabawkę do snucia niepoprawnych żartów.
Zapadła chwila milczenia, jednak niekrępująca. Czuli jakby emocje i tak krążyły między nimi, wyrażając więcej niż słowa.
- Wiesz, że nigdy nie obrażam cię celowo.
- Wiem – prawie wszedł mu w słowo. – Życie dało ci kopa w dupę i trzymasz dystans, teraz to łapię – wzruszył ramionami, nieśmiało wykrzywiając wargi. – Po prostu nie miej wyrzutów sumienia, że powierzyłeś historię nieodpowiedniej osobie, okej?
- Okej – przytaknął, nie odwracając wzroku od głębokiej zieleni oczu Harry’ego.
To była dziwna noc. Przybrała nieoczekiwany zwrot akcji. I chyba tym Harry tłumaczył się przed samym sobą następnego ranka, gdy myślał, co wydarzyło się potem.
- Więc… Po prostu wracajmy do pisania piosenek albo… Albo jedźmy do domu – Harry machnął ręką, wracając do stosu kartek. Jedną dłonią ułożył je w idealną kupkę, odkładając do podręcznej teczki. Zgarnął kubki z niedopitą herbatą i położył na blacie.
- Harry?
Obrócił się, nie spodziewając się Leightona tuż obok siebie.
- Kogo we mnie widzisz?
- Proszę?
- Kiedy na mnie patrzysz. Jak ten twój przyjaciel na mnie patrzył. Kogo we mnie widzisz?
Pytanie zawisło przecinając powietrze niczym ostry nóż. Przyznać się?
- Niezależnie od tego, kogo w tobie widziałem na początku – zaczął, po raz pierwszy nabierając odwagi, by przetrzymać spojrzenie jego niebieskich oczu. Tak bardzo identycznych jak oczy Louisa. – Teraz widzę tylko Leightona Pevense, którego obecność doceniam w swoim życiu bardziej, niżeli wszystko co spotkało mnie przez ostatnie lata. Od 2014 roku.
- A co wydarzyło się w 2014? – Leighton zmarszczył brwi, ale inaczej niż zazwyczaj. Nie ciekawsko, bardziej jak… Współczująco.  Jakby czuł, że świat Harry’ego runął w przepaść wraz z 2014.
- On zginął – jego oczy zaszkliły się, choć nie chciał, nie chciał załamywać się przed Leightonem, którego tragedia była znacznie głębsza niż źle ulokowane uczucia Harry’ego.
- On? On… Był ważny?
- Był wszystkim.
Leighton przytaknął.
- Nie, nie rób tego – delikatnie opuszkiem palca starł zbłąkaną łzę z policzka Harry’ego. – Śmierć to hiena, nie dawaj jej satysfakcji, że wygrała.
Harry przymknął oczy, wzdychając głęboko.
- Harry?
Ponownie je otworzył, przywołany dziwnym tonem w głosie Leightona.
- Czy… Czy ty… Czy On i ty…
- Kochałem go. A on mnie nie.
- Jak to jest kogoś kochać?
Harry wzruszył ramionami. Zaczął ignorować bliskość ich ciał, jakby kompletnie zapomniał, że stoją tors w tors.
- Kiedy widzisz tę osobę, jesteś ciągle zafascynowany. Chcesz ciągle odkrywać ją na nowo, bo odczuwasz wieczny niedosyt. Chcesz… Chcesz ją chronić przed złem całego świata, chcesz płakać nad jego niedolą, cieszyć się jego sukcesami, chcesz być i trwać w każdym uniesieniu i upadku ich życia. Chcesz być częścią historii, którą piszą. Chcesz być wspominany w każdej notatce ich tajemniczego pamiętnika. Chcesz, by ta osoba myślała o tobie nawet wtedy, kiedy powinna skupić się na swoich obowiązkach. Chcesz wracać zmęczony wieczorami i chcesz po prostu usiąść obok i bez słowa zasnąć, oglądając powtórki durnych seriali. Chcesz dzielić z kimś łóżko i chcesz brać z kimś wspólne prysznice. Chcesz jadać tylko jego kanapki i pić herbatę, którą tylko on przygotuje.  Chcesz być wszystkim, czego on pragnie. Chcesz być jego lekiem na całe zło. Chcesz być tym, w kim widzi oparcie. Chcesz mu imponować wszystkim, nawet najmniejszą rzeczą, tak głupią i beztroską jak ruszenie tyłka do posprzątania całego domu na święta. Chcesz być wszystkim dla tej osoby. Chcesz żyć.
Skończył ten dziwny monolog, nie do końca rozumiejąc, co się dzieje. Dlaczego nagle Leighton zadał mu to dziwne pytanie? Dlaczego otworzył przed nim kartki swojego własnego pamiętnika? Dlaczego to się dzieje?
Kolejna tej nocy cisza zawisła w powietrzu.
- Harry? Jak bardzo kochałeś… Jego?
- Nazywał się Louis.
- To On, tak? To On był taki sam jak ja?
Harry przełknął głośno, otwierając mocno zaciśnięte powieki. Kiedy w ogóle je zamknął?
- Wyglądasz jak Louis Tomlinson. Członek zespołu One Direction.
- Ta piosenka…
- „Right now” – przerwał. – Tę piosenkę śpiewaliśmy. Tak – odpowiedział na niedokończone pytanie.
- Czy One Direction… Czy ty…? – Leighton nie mógł uporządkować myśli. - Byłeś w tym zespole, prawda? Byliście w nim razem?
- Tak, byliśmy.
Znów pauza. Znów nie dane było jej trwać długo.
- Czy… Czy lubisz mnie tylko dlatego, że jestem jak Louis?
- Nie – zaprzeczył energicznie. – Cokolwiek teraz myślisz, jesteś… Jesteś inny. Jesteście podobni, ale inni. Ty byś mi tego nie zrobił.
- Czego?
- Nie wykorzystałbyś mnie tak, jak On to zrobił.
- Skąd ta pewność?
- Nie wiem. Ufam ci – wyrzucał z siebie słowa, kompletnie nie rozumiejąc, dlaczego to robi. Ludzie mówią, by żyć chwilą i chyba właśnie tym kierował się w tamtym momencie swojego życia.
- Harry?
- Tak?
-Ty ufasz mi, a czy ja mogę zaufać tobie?
- A jeszcze mi nie ufasz?
Leighton zadygotał z nadmiaru napięcia. Elektryzujące iskry, które odczuwali do siebie od dawna znacznie przybrały na sile.
- Chciałbym zrobić coś, czego nigdy nie robiłem szczerze. I chciałbym, żebyś dał mi w pysk, nawet jeśli nie mógłbym tego znieść przez wzgląd na wspomnienie ojca, dobrze?
Harry nie przytaknął, ani nie zaprzeczył, po prostu stał jak sparaliżowany. Jakaś magiczna moc odebrała mu zdolność poruszania się.
Kubki ustawione na blacie spadły z trzaskiem, zaraz po tym jak Harry instynktownie cofnął się, czując nacisk drugiego ciała tuż przy swoim własnym.
Leighton delikatnie otarł policzki Harry’ego, po których w międzyczasie skapnęło dużo łez.
- Nie jestem Louisem – powiedział, a woń tytoniu i malinowej nuty wdarła się w nozdrza Harry’ego. – Ale mogę być Leightonem, który spróbuje dać ci to, czego nie dał ci Louis – mówiąc to, wpił się w wargi zaskoczonego chłopaka.
Harry od kilku minut czuł, że to nastąpi, jednak sam fakt, co się dzieje, uderzył w niego ze zdwojoną siłą. Przez dłużące się sekundy nie wiedział, co robić. Chciał tego od chwili, gdy minął go na skrzyżowaniu, chyba nawet to była jego pierwsza myśl, zaraz po tym, gdy uderzyło w niego podobieństwo Leightona i Louisa. A teraz, gdy wydarzenie miało miejsce, gdy był głównym bohaterem sceny, którą wyobrażał sobie wielokrotnie... Zjadła go trema. Nie byłby dobrym aktorem.
Nim zdążył przyzwyczaić się do dotyku miękkich ust na swoich własnych, oddaliły się od niego zostawiając uczucie niedosytu. To nie był jego najlepszy pocałunek w życiu, był dobry, ale inny od reszty. Inny od sposobu, w jaki całowała go Judith, inny od drogi wytyczonej wargami Tomlinsona.
Leighton otworzył oczy, wpatrując się w Harry’ego, który wciąż sterczał tam jak biblijna żona Lota. Skostniał.
- Czy…
Nie dane było mu skończyć. Nagły akt desperacji rozkazał Harry’emu przerwać to, co chciał powiedzieć Leighton. Rzucił się na chłopaka, jeszcze raz złączając ich usta. Nienawidził papierosów, ale dlaczego nikotyna, którą czuł w pocałunku Leightona, tak bardzo go podkręcała?
Poczuł ręce Leightona na swoim kręgosłupie. Swoje własne ulokował na karku chłopaka, jakby pragnął go mocniej, o ile możliwe było jeszcze większe zbliżenie.
Jak długo nie odrywali się od siebie? Tego nie dało się określić. Kiedy brakowało powietrza, robili sekundową przerwę, na nowo przywierając do swoich własnych warg. To było nowe doznanie, docierające głęboko w najmniejszy nerw i najmniejszą cząstkę Harry’ego. Wraz z ustami Leightona na swoich wargach, poczuł prąd energii, który wygasł dwanaście lat temu, który wygasł, kiedy lekarz wygłosił przed nim godzinę zgonu Louisa Williama Tomlinsona.
Maksymalnie koncentrując się na chłopaku przy nim, pozwolił odpłynąć strudzonym myślom, w całości zatracając się w dawce uczuć, jaką przelewał na niego Leighon Pevense.

wtorek, 10 grudnia 2013

Rozdział 13

Witajcie! :)
Wiem, wiem. Dość długa przerwa, ale mam urwanie głowy w szkole. Do dzisiaj nie zdaję z matmy i raczej już nie zaliczę półrocza, więc mam nadzieję, że zrozumiecie.
W ramach rekompensaty rozdział w Wordzie zajmuje około dziewięciu stron. Dlatego też miło by mi było, gdybyście docenili moją pracę i skomentowali. Nigdy nie praktykowałam CZYTASZ=KOMENTUJESZ, ale chyba powinnam, bo to troszeczkę nie fair w stosunku do mnie, gdy powiadamiam ponad 30 osób, a mogę liczyć tylko na 1/3 z Was.
Marudzę. Przepraszam.
Liczę, że z następną częścią uda mi się uwinąć w porę.
Buziaczki! xx

_____________________________


Retropsekcja

Piątek, 03.12.12r.

- Dziesięć minut!
Donośny głos z megafonu na ułamek sekundy przerwał niezliczoną ilość wrzących rozmów. Atmosfera stawała się coraz bardziej napięta. Wszyscy krzątali się po backstage’u, dopełniając ostatnich formalności. Zespół nastrajał instrumenty, podczas gdy Lou dokonywała końcowych poprawek w image’u swoich podopiecznych.
-Hej! – Niall skrzywił się i kichnął, kiedy Teasdale spryskała mu oczy lakierem do włosów.
- Wybacz, skarbie – dłonią jeszcze raz przejechała po jego misternie roztrzepanych blond pasmach. – Gotowe – uniosła kciuk w cichym zachwycie nad swoim „arcydziełem”. – A gdzie moja ukochana czupryna?
- Harry i Louis są jeszcze w garderobie – Horan poprawił swój irlandzki odsłuch. Obrócił w palcach mikrofon, wyraźnie podekscytowany zbliżającym się show. – Pójdę po niego.
- Tylko migiem, bo nie zdążymy – westchnęła poirytowana, pod nosem mamrocząc coś jak „ Zawsze ostatni…”
Niall minął Zayna i Perrie ukrytych w oddalonym zakątku tej ciasnej przestrzeni. Zagryzł wargę, próbując powstrzymać ogromny uśmiech, który cisnął mu się na usta. Cieszył się, że Malik w już tak młodym wieku znalazł kogoś na całe życie. Wątpił, że ich związek kiedykolwiek się rozpadnie.
Krzyki i wrzaski z przebieralni przywróciły go na ziemię. Zmarszczył brwi i delikatnie acz stanowczo wszedł do pokoju, o mało nie zderzając się z wybiegającą ze środka Eleanor.
Louis stał oparty o kozetkę. Przeklął niewyraźnie, po czym z impetem strącił wszystko z blatu. Flakony wody toaletowej i parę pędzli potoczyło się po gładkiej nawierzchni linoleum.
- Louis? – Niall położył dłoń na ramieniu Tomlinsona, który wciąż tępo wpatrywał się w przestrzeń. – To nie najlepszy moment na sprzeczki w związku, stary.
- Po prostu… - Louis lekko dostrzegalnie wzruszył ramionami. Spojrzał w róg, gdzie na niewielkim biurku siedział Harry. Niall nie dostrzegł go wcześniej, tym bardziej zaskoczyła go zaistniała sytuacja.
- O co chodzi? – zaplótł ręce na piersi. – Dlaczego Harry podsłuchuje twoje kłótnie z Els i dlaczego w ogóle kłócisz się z Els?
- A może raczej… – Louis okrążył Horana i podszedł do wyjścia. – Dlaczego Harry prowokuje moje kłótnie z Els i dlaczego nie jest w stanie zrozumieć, że zrobię co należy bez jego pomocy?
Opuścił pomieszczenie, trzaskając drzwiami.
Niall zrezygnowany obserwował Styles’a, który zdawał się nie reagować na to, co dzieje się dookoła.
- Harry?
- Eleanor zasługiwała na szczerość – omal wszedł mu w słowo. Podniósł nieco zaszklone oczy, obserwując Nialla, który nie mógł pozbierać myśli.
- Jaką szczerość? O czym ty mówisz?
- Miałem parę incydentów z Louisem.
- Proszę?! – Horan uniósł głos. Z niedowierzaniem wpatrywał się w przyjaciela. – Co masz na myśli, mówiąc incydent?
- Niall… – Harry oblizał spierzchnięte usta, unikając spojrzenia blondyna. – Ja chyba kocham Louisa.

*

Promienie wschodzącego słońca rozświetliły niewielki skwer przy Buckingham Palace Road. Harry zmrużył oczy i nerwowym ruchem utworzył coś na kształt daszku z dłoni. Oparł się o zimną ścianę będącą częścią bogato zdobionego budynku starej londyńskiej architektury. Jako dziecko często przychodził tutaj, towarzysząc dziadkowi w pracy w niewielkim kiosku przy stacji kolejowej. Lekki smutek wykiełkował w sercu Harry’ego, kiedy obserwował miejsce, gdzie dzisiaj znajdowała się prowizoryczna cukiernia. Tęsknił za małym budynkiem pełnym kolorowych czasopism i słodyczy, które podjadał na każdym kroku. Nie sądził, że jeszcze się tu pojawi, patrząc na pozostałości własnych wspomnień.
- Cześć, modelko.
Harry wzdrygnął się wyrwany z zadumy, uśmiechem witając chłopaka.
- Pasujesz tutaj – Leighton podążył przodem, poprawiając ogromną torbę na ramieniu. – Wtapiasz się w krajobraz. Zamyślony Mr Styles z nogami Jessici Biel.
- Widzę, że humor ci dopisuje – Harry pokręcił głową, ruszając za nim w głąb London Victoria Station.
 - Nie mogę się doczekać naszej współpracy, panie Styles.
Minęli grupkę nowo przybyłych turystów, po czym zwrócili się w bardziej przestronną i mniej zaludnioną część hali. Skręcili w peron piąty, gdzie od przybycia pociągu dzieliły ich tylko cztery minuty.
- Już myślałem, że zrezygnowałeś.
- I odpuściłem okazję do kontynuowania naszej gry? Nigdy w życiu.
Harry uśmiechnął się nieznacznie, rzucając swój bagaż pod zardzewiałą kolumną.
- Wydawałeś się bardziej wyrachowany – Leighton z powątpiewaniem rozejrzał się w okół.
- Co masz na myśli?
- Wiesz… - włożył ręce w kieszenie kurtki, obserwując odchodzącą od ściany farbę. – Osoby twojego pokroju podróżują pierwszą klasą.
- Nie jestem taki – Harry zaprzeczył energicznie, przysiadając na skraju starej i brudnej ławki. – Takie miejsca są niedoceniane.
- A ja się z tobą zgadzam – Leighton zatrzymał się przy torach, spacerując po krawędzi.
Prawie jak przedszkolak.
- Nie spodziewałem się tylko, że młodsza wersja Simona Cowell’a jest wrażliwa na piękną nietuzinkowość i jej walory estetyczne.
- Ma pan bardzo wąską percepcję na ludzi, panie Pevense – Harry wstał, widząc zbliżający się pociąg. – I zapewniam cię, że jestem zupełnie inny niż Simon. Swoją drogą nie taki zły, jak go malują.
- Skąd możesz o tym wiedzieć? – Leighton prychnął, oddalając się w bezpieczne miejsce. Podniósł swój plecak i potarł zmarznięte dłonie. Poranek faktycznie nie należał do najcieplejszych.
Harry odrobinę się zdziwił, jednak postanowił zignorować temat. Przynajmniej na chwilę obecną. Nie chciał wyjść na zaborcze dziecko szczęścia, ale czy Leighton naprawdę nie wiedział, co łączy go z Simonem? A może tylko żartował? Na pewno żartował. To w końcu Leighton.
Odkładając rozważania na boczny tor, wszedł do pojazdu. Nareszcie wróci do domu.

*

Harry czuł się jak prawdziwy szpieg. Mimo to, nie potrafił tego powstrzymać i natarczywie wpatrywał się w śpiącego chłopaka. Korzystając z okazji, mógł wreszcie pozwolić sobie na odrobinę „badania” go wzrokiem. Od dawna o tym marzył, lecz głupio było mu obserwować Leightona, kiedy ten nieustannie go upominał.
Oparty o szybę, z głową lekko pochyloną w przód, sprawiał wrażenie niesamowicie niewinnego. Gdyby choć na chwilę zapomnieć o tatuażach pokrywających każdą powierzchnię kwadratową jego ramion, wyglądał jak prawdziwy brzdąc, który padł ze zmęczenia po udanej zabawie w piaskownicy.
Raybany, nieprzerwanie zakrywające jego wzrok, delikatnie zsunęły mu się z nosa, ukazując podbite oko. Wyglądało znacznie lepiej niż wczoraj, niemniej opuchlizna wciąż zwracała na siebie uwagę. Przypatrując się coraz dłużej, Harry tylko utwierdził się w przekonaniu, że Leighton musiał komuś zajść za skórę. Znał go, wiedział, jak potrafi odnosić się do drugiego człowieka, jednak nawet to nie pozwoliło opanować zmartwienia i troski narastających z każdą sekundą wpatrywania się w limo.
Leighton westchnął cicho, poprawiając się na niewygodnym siedzeniu. Nie obudził się jednak, ale ułożył wygodniej, jakby zapomniał, że znajduje się w ciasnym przedziale w środku drogi do stanu Cheshire.
Chcąc niechcąc, Harry nie mógł tylko bezczynnie patrzeć . Wyjął z torby bluzę Leightona, którą zostawił mu poprzednim razem. Bardzo powoli i ostrożnie okrył nią chłopaka, ze wszystkich sił nie dopuszczając do tego, by się obudził. Potrzebował jeszcze trochę wpatrywania się w jego rysy. Tak po prostu, dla spokoju sumienia.
Ukucnął pomiędzy dwoma fotelami, twarzą w stronę Leightona. Teraz mógł wyraźnie dostrzec podobieństwo do Louisa. Ciągle wydawało mu się to irracjonalne. Jak można tak bardzo kogoś przypominać? Przystosował się do towarzystwa Leightona. Z każdym kolejnym spotkaniem coraz mniej intensywnie reagował na te kości policzkowe, łagodną linię szczęki, czy niewielkie oczy przyprószone delikatnymi lecz długimi rzęsami. Harry mógł się założyć, że jego opalona skóra w dotyku była równie jedwabista jak policzki Louisa.
Nim zrozumiał, co robi, odgarnął grzywkę opadającą na oczy bruneta. Przestraszony swoim nagłym gestem, szybko cofnął rękę. Na szczęście Leighton ani drgnął. Pogrążony we śnie, mocniej skulił się na swoim siedzeniu.
Harry wolał nie kusić losu, więc wrócił na swoje miejsce, jednak do końca podróży nie potrafił spuścić wzroku z chłopaka, który będąc obcym, szybko znalazł przytulne miejsce w duszy Styles'a.

*

- Odpłynąłem?
Leighton uchylił zaspane powieki, rozglądając się dookoła. Schował twarz w swetrze, którym okrył go Harry. Ciągle wydawał się zmęczony, lecz wyglądał znacznie lepiej niż z rana.
- Tylko troszkę.
Brunet mrugnął kilkakrotnie, przyzwyczajając się do wszechobecnego blasku.
- Przepraszam.
- Przepraszasz mnie, bo nie przespałeś nocy, ślęcząc z jakimś kretynem na werandzie? Ależ nie ma za co – Harry wzruszył ramionami, wyciągając w jego stronę termos z gorącą herbatą.
- Sarkazm? Chyba nie działam na ciebie odpowiednio.
Podniósł się niezdarnie, z wdzięcznością odbierając od Harry’ego ciepły kubek. Usiadł po turecku, na zimne ramiona narzucając bluzę.
- Długo spałem?
- Może 2h. Nie wiem. Czas szybko leciał.
- Mogłeś się pogapić.
- Wcale nie – Harry spłonął czerwonym rumieńcem, udając, że nic się nie stało. Skąd wiedział? Czemu on zawsze wszystko wie?
- Cóż… - to jedyny komentarz, który padł z ust Leightona. Dość skromny, znając jego cięty język.
Harry jęknął gardłowo, zamykając aplikację w telefonie.
- Dobra. Pytanie za pytanie?
- Czekałem, aż się złamiesz – Leighton przywdział zawadiacki uśmiech, jednak starł go szybko, widząc zdegustowane spojrzenie Harry’ego. Choć trudno było mu się opanować, zachował powagę i przytaknął.  – Zacznij.
- Dlaczego tak mnie traktujesz?
- Jak?
- Sam nie wiem.  Jakbyś… Jakbyś mnie znał, ale wciąż nie na tyle, by powiedzieć coś więcej.
- Ciekawe – Leighton mruknął bezdźwięcznie, zatapiając usta w napoju. Oplótł kubek dłońmi i zdmuchnął parę wydobywającą się z naczynia. Harry cierpliwie czekał, ani na moment nie spuszczając go z oczu. – Dość ciężko mi powiedzieć, bo jesteś pierwszą tego typu relacją w moim życiu.
- Tego ty… - zamilkł, wiedząc, że jego kolej się skończyła.
- Ile masz lat?
Harry zrobił młynka oczami. Leighton tylko się z nim droczył. 
- 33. Tego typu, czyli? – bez skrupułów przeszedł do dalszego pytania. Czuł jak krew buzuje mu w żyłach, byle tylko poznać odpowiedzi na wszystkie swoje wątpliwości.
- Naprawdę nie umiem tego zdefiniować, Harry. Taki już jestem. Traktuję ludzi z góry, ciebie też, ale w jakiś sposób sprawiasz, że nie mam serca cię nie lubić.
- A ja cię nie lubię.
- Oh, tak? – Leighton zachichotał.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo cię nie lubię – Harry wtórował brunetowi, opuszczając wzrok na dłonie splecione na kolanach.
- Jaką książkę przeczytałeś więcej niż dziesięć razy?
- Poważnie? – Harry znów wywrócił oczami.
- To ty zacząłeś z ulubionym filmem.
- Uwielbiam Stephena Kinga. „Rękę mistrza” mógłbym wyrecytować zdanie po zdaniu.
Leighton przytaknął w zamyśleniu. Chwilę się nie odzywali, po czym Pevense machnął ręką na znak, że czeka na pytanie Harry’ego.
- Kim jesteś z wykształcenia?
- Za rok kończyłbym psychologię w kierunku specjalnym, ale nigdy nie zacząłem.
Harry zmarszczył brwi.
- Dlaczego?
- Łamiesz regulamin.
- Proszę.
Leighton westchnął, odkładając pusty kubek na prowizoryczny stolik.
- Powiedzmy, że nie miałem warunków, żeby się kształcić.
Harry zrozumiał tę wymijającą odpowiedź.
- To ciężka specjalizacja.
- Mój brat… On… Miał zahamowania rozwoju psychicznego – nieobecnym wzrokiem błądził po podłodze przedziału. Zamilkł na chwilę, a kiedy Harry’emu zrobiło się najzwyczajniej głupio, że zapytał, Leighton kontynuował. – Jako dziecko zawsze go wyzywałem. Raz nawet uderzyłem – wzdrygnął się. – Mimo wszystko, kiedy umierał, byłem tym, którego chciał trzymać za rękę. To otworzyło mi oczy.
- On…
- Nie żyje. Nie boję się tego słowa – chłopak podrapał się po karku i przeczesał dłonią włosy. W ciągu sekundy jego nastrój uległ drastycznej zmianie. – Nadużywasz swojej kolejki – pogroził mu palcem. – Może w zamian opowiesz mi coś o sobie.
- To nie jest pytanie – Harry szepnął pod nosem.
- Czy w zamian mógłbyś opowiedzieć mi coś o sobie?
Harry zagryzł wargę, niechętnie odwracając wzrok. Obserwował mijane za oknem miasteczko. Do Holmes Chapel pozostało dosłownie kilka minut drogi.
- Doceniam twoją szczerość, ale… Ja… - zmieszał się. Oparł głowę o podbródek, nie odwracając wzroku od znajomych widoków pobliskich wsi.
- Nie jesteś gotowy na swoją historię. Rozumiem.
- Kiedyś ci powiem.
Leighton uśmiechnął się. Widząc, że Harry zbiera swoje rzeczy, przystąpił do tego samego.
- Przecież mnie nie lubisz – puścił mu oczko.
Harry nie potrafił zetrzeć uśmiechu błąkającego się po jego wargach.

*

- To tutaj.
Leighton gwizdnął z aprobatą, spoglądając w górę na nowoczesne osiedle okazałych budynków.
- Nieźle, panie niekonwencjonalny.
- To nie moje mieszkanie – Harry pokręcił głową, sprawiając, że loki opadły mu na czoło. – Tymczasowo zatrzymuję się u przyjaciela.
- Z synem?
Harry skrzywił się.
- Leo mieszka z matką.
- Rozumiem. Jasne. Przepraszam.
- Nie musisz czuć się niezręcznie. Skąd mogłeś wiedzieć.
- Taaak… – Leighton westchnął, strzepując z ramion pyłek zalegający na kurtce. – Zbieram się.
- Gdzie przenocujesz?
Obrócił się energicznie, robiąc parę kroków w tył.
- O tym jeszcze nie myślałem, ale poradzę sobie.
- Ale…
- Harry! Nie żartowałeś!
W bramie pojawił się Adam, który z wielką torbą zakupów rzucił się na Harry’ego.
- Cześć, stary.
- Cześć, cześć. I jak? – Lambert z dezorientacją wpatrywał się w drugiego chłopaka. – Adam – wyciągnął rękę w jego stronę.
- Leighton.
Wymienili uścisk dłoni, uśmiechając się do siebie. Poniekąd byli z tych samych światów, przynajmniej w mniemaniu Harry’ego.
- Leighton nie ma gdzie się podziać i nie chciałbym nadużywać…
- Jeszcze się pytasz? Zapraszam.
- Nie, nie – brunet zaprzeczył energicznie. – Jestem wdzięczny, ale… Poradzę sobie.
- Na pewno? – Adam zrobił zatroskaną minę. – Zmieścimy się. Nie mam żony – zachichotał.
- Widać – skwitował Leighton, lecz w niezłośliwy sposób. – Dziękuję, ale naprawdę nie ma potrzeby – poprawił torbę na ramieniu, wycofując się do furtki. – Do jutra?
- Tak. Bądź w wytwórni po 15. Powinienem poradzić sobie z zaległościami.
- Taaa… - Adam westchnął za jego plecami.
- A może o 17?
Leighton uśmiechnął się.
- W porządku. Do zobaczenia.
Ruszył w dół chodnika i zniknął za rogiem, zostawiając Harry’ego przed klatką schodową.
- Wchodzisz, czy będziesz wzdychał jak Julia na balkonie?
- Czyżbyś czytał z nudów Szekspira?
Oboje wymienili pełne dezaprobaty spojrzenia, wchodząc do środka.

*

Dochodziła druga w nocy, kiedy dźwięk telefonu rozszedł się echem po pogrążonym we śnie głównym rynku Holmes Chapel.
Leighton westchnął, wyjmując telefon z tylnej kieszeni jeansów. Nie musiał sprawdzać, by wiedzieć, kto się dobija.
- Czego chcesz?
- Po raz kolejny w tym tygodniu łamiesz moje zasady.
- Nielegalne działania mają jakiekolwiek zasady?
- Nie denerwuj mnie, gówniarzu. Przychodź natychmiast. Robota czeka.
Brunet mruknął z niezadowoleniem. Oparł się o ścianę budynku, z którego wciąż sączyło się światło.
- Nie ma mnie w Londynie.
- Mówiłem, że nigdzie nie jedziesz!
- A ja powiedziałem, że tak.
- Gdzie jesteś? Przyślę chłopaków.
- "Pocałuj mnie w dupę" 24/8, 66-400 jebany chuju.
Nie czekając na odpowiedź, cisnął telefonem do swojego plecaka. Wiedział, że pożałuje, ale miał dość nieustannego podporządkowywania.
Spojrzał w niebo. Usłane wieloma gwiazdami idealnie komponowało się z wszechobecnymi ozdobami zamkniętego na noc jarmarku.
Wypuszczając powietrze z płuc, potarł zziębnięty kark.
- Ryzyk fizyk.
Zadzwonił domofonem, czekając na sygnał.
- Tak? – damski, szorstki głos dotarł do jego uszu.
- Camilla?
Chwila ciszy wypełniona niepewnością o mało co nie sprawiła, że chłopak zawrócił.
- Witaj na starych śmieciach, Leighton.

środa, 20 listopada 2013

Rozdział 12

Cześć.
Nie jestem szczególnie zadowolona, ale nie miałam czasu, żeby cokolwiek napisać. I będzie ciężko żebym jakąkolwiek chwilę wykrzesała do końca roku, dlatego przepraszam za wszelkie niedociągnięcia.
Dziękuję jak zwykle tym, co komentują. Lubię czytać, co macie mi do powiedzenia, kogo lubicie, a kogo nie, haha.
Do następnego! 

___________________________

- Dasz sobie radę?
Perrie krzątała się po mieszkaniu, pakując do torebki tonę kosmetyków.
- Jeśli zgłodniejesz, obiad jest w czarnym naczyniu na górnej półce. Alarm przeciwpożar…
- Nie mam zamiaru niczego podpalić – Harry zaśmiał się, klepiąc blondynkę po ramieniu. – Idź już i bawcie się dobrze.
Perrie przytaknęła. Zostawiła Harry’ego w kuchni, podążając na korytarz.
- Ah, jakby co na półce przy piekarniku masz…
- Numery telefonu! – odkrzyknął Harry, kręcąc głową z niedowierzaniem.
Perrie traktowała go jak swojego synka, który pierwszy raz zostaje sam w domu. Nie chciał bardziej psuć Malikom codziennej rutyny, dlatego postanowił, że nie pójdzie z nimi na imprezę. Nawet nie znał ich znajomych. W zamian zaoferował się do pilnowania Jaydena i Sophii.
- Na pewno nie zadzwonić po opiekunkę?
- Harry ma lepsze kwalifikacje niż twoja nastoletnia niania – Malik wywrócił oczami, wyłaniając się z holu. Pociągnął Perrie w stronę drzwi wyjściowych. – Będziemy późno, więc nie wzywaj policji, jak coś usłyszysz nad ranem.
- Jasne – Harry oderwał wzrok od wyświetlacza swojej komórki. – Teraz ty chcesz mi prawić kazania? – uniósł brew, z drwiną przyglądając się przyjacielowi.
- Jeśli masz jakieś plany, możesz zaprosić tu kogo tylko chcesz, przecież wiesz.
- Dzięki, ale nie potrzebuję towarzystwa.
Malik wzruszył ramionami, zapinając kurtkę.
- Więc do jutra – zasalutował, wychodząc. Tym samym Harry został sam w piątkowy wieczór.
Powolnym krokiem ruszył na górę, uchylając drzwi sypialni Jaydena.
- Mama mówiła, że śpisz.
Chłopiec podskoczył, odwracając wzrok od monitora.
- Jeden poziom?
Harry westchnął zrezygnowany, grożąc mu palcem.
- Przyjdę za pół godziny i komputer ma być wyłączony.
- Jasne! Dzięki, wujek.
Styles zajrzał jeszcze do Sophii, która uroczo pochrapywała, niestety, dziedzicząc tę niecną cechę po ojcu. Upewniwszy się, że żadna ściana nie grozi zawaleniem, na wypadek gdyby Perrie zechciała zadzwonić i zapytać, udał się na dół i opadł na wielką, miękką kanapę.
Westchnął przeciągle, wydobywając z kieszeni telefon. Wykręcił numer, przymykając powieki i wygodnie lokując się na poduszkach.
- Już myślałem, że mnie nie kochasz – znajomy głos od razu przyprawił Harry’ego o uśmiech. Wyrzuty sumienia jeszcze silniej dały się we znaki, gdy pomyślał, że od wyjazdu do Londynu nie dawał Adamowi znaku życia.
- Nigdy cię nie kochałem. Sprawdzam tylko, czy nie puściłeś mi biznesu z dymem.
- Nie, ale bardzo chętnie wystawię twoje walizy za drzwi. Nie zapominaj na czyim utrzymaniu jesteś.
Harry zagryzł wargę, tamując śmiech.
- A tak poważnie. Jak tam?
- Cóż – Adam westchnął. – Kiedy wrócisz czeka cię sporo roboty. Nie widać biurka przez masę piętrzących się papierów. I zgadnij co właśnie robię? Idę dołożyć następną piękną teczuszkę. Jakbym budował piramidę w twoim gabinecie.
- Jesteś w firmie? – spojrzał na zegarek, marszcząc czoło. – Na miłość boską, zaraz dziesiąta. Idź obejrzeć nowy sezon „How I met your mother” czy coś.
- Zaraz wychodzę. Po prostu trochę mi tu schodzi, odkąd szef dupek grzeje tyłek na wakacjach.
- Zamknij się – Harry uśmiechnął się, wchodząc do kuchni. Wyjął butelkę wody i wyjrzał przez okno. – Będę na miejscu za dwa, góra trzy dni.
- Teoretycznie ci wierzę – prychnął. – Dobra, lecę zamykać. Chyba, że chcesz bym zrobił to niedokładnie.
- Okej, okej. Ah, Adam? – pytająco uniósł głos.
- Tak?
- Dzięki wielkie, naprawdę. Za wszystko.
- Weź, bo się wzruszę – fuknął zadziornie. – Trzymaj się tam.
- Na razie.

Po kilku odcinkach serialu, powoli przysypiał, co chwilę zmuszając się do pozostania na jawie. Był zmęczony, jednak nie chciał zasnąć. Harry nie znosił tego uczucia.
Wyłączył telewizor, rozciągając kości. Od kilku godzin nie ruszył się z miejsca.
Nieprzytomnym krokiem podszedł do komody i sięgnął po telefon. Dochodziła druga. Skierował kroki na górę.
Jayden spał rozkopany na całym łóżku. Harry przykrył go delikatnie, jednak nie udało mu się zrobić tego w całkowitej ciszy. Pokój tonął w zabawkach porozrzucanych po podłodze. Na szczęście młody Malik zdawał się nie reagować, choć odgłosy wydawane przez samochód, na który nadepnął Harry, wydawały się godne zbudzenia umarłego.
Sophia wciąż spała, nie przekręcając się nawet o milimetr, odkąd sprawdzał po raz ostatni. Bez wątpienia robiła mu łaskę, biorąc pod uwagę, że odkąd tu zamieszkał, słyszał ją każdej nocy.
Lekko znużony podążył do łazienki, gdzie zdecydował się wziąć gorący prysznic.
Na nie do końca wysuszone ciało narzucił szare dresy i długi podkoszulek, mokre włosy roztrzepując dłonią.
Ułożył się na łóżku w swojej sypialni, jednak rozbudził się na tyle, że zmęczenie kompletnie go opuściło. Westchnął niezadowolony, ponownie sprawdzając telefon. O dziwo Perrie nie zadzwoniła ani razu, przez co Harry wpadł w poważne rozważania, czy przypadkiem Zayn nie zabrał jej komórki.
Choć nie chciał spać, jego mózg najwyraźniej nie pracował już na wysokich obrotach. Nie wiedząc, co nim kieruje, wstał, zszedł na dół i wyszedł na taras.
Świeże nocne powietrze zdecydowanie mu pomogło. Duży dom nieco go przytłoczył, a samotność, chociaż bardzo jej pragnął, trochę ciążyła mu na sercu.
Starannie oplótł się swetrem Zayna, który złapał w pośpiechu, wychodząc. Mając na nogach wyłącznie skarpetki ruszył drewnianym podestem otaczającym dom od każdej strony.
Harry często miewał wieczory pełne refleksji, ale ten był wyjątkowo męczący. Miał dużo spraw do przemyślenia, a te kumulując się, stworzyły kompletny mętlik w jego głowie.
Styles usiadł po turecku na schodach przed drzwiami frontowymi. Wyjął spod koszulki szary notatnik. Walczył sam ze sobą, jednak nie chciał go przeczytać. Od czasu do czasu po prostu patrzył na okładkę. Dla własnego dobra lepiej, gdyby jak najszybciej go oddał, lecz od kilku dni nie mógł dodzwonić się do jego właściciela. Nie żeby mu zależało, ale ten malutki odruch w jego osobowości nie przestawał się martwić.
- Zgłupiałem – pokręcił głową, wpatrując się w napis kontaktu na ekranie. Stanowczo nadużywał dziś telefonu. – Zgłupiałem – powtórzył, jednak przycisnął zieloną słuchawkę.
Zdziwienie ogarnęło go całkowicie, kiedy około trzeciej nad ranem sygnał połączenia przerwał dźwięk szorstkiego, męskiego głosu.
- Nie sądziłem, że dzwonienie do kogoś o tej porze leży w granicach przyzwoitości, panie Styles.
Harry uśmiechnął się, słysząc swoje własne słowa.
- Dzwoniłem.
- A ja nie odbierałem.
Harry zagryzł wargę, kładąc notes obok siebie. Nie chciał naciskać. Leighton i tak mu nie powie.
- Zostawiłeś coś, jak wybiegłeś z kawiarni – nie przerwał mu. – Chciałbym ci oddać twój zeszyt.
- Czytałeś?
- Nie – odpowiedział machinalnie, wyczuwając przerażenie w głosie chłopaka.
- Dlaczego?
Harry zmarszczył brwi.
- Dlaczego nie czytałem?
- Ja bym przeczytał, gdybyś mi zostawił coś swojego.
- Bo jesteś dupkiem.
Ułożył wargi w cienką linię. Nie chciał tego powiedzieć, po prostu myśli wymsknęły mu się nieproszone. Ku jego uldze Leighton zaśmiał się, powodując przyjemne uczucie kumulujące się w Harrym. Jego śmiech brzmiał tak wdzięcznie.
- Kiedy dupek może zgłosić się po swoją zgubę? Wbrew pozorom to ważny dla mnie zeszyt.
- Masz go za każdym razem. Domyśliłem się.
Harry doszedł do wniosku, że czasami powinien ugryźć się z język. Teraz wyszedł na człowieka, który uważnie przygląda się wszystkiemu, co ma, co mówi i jak zachowuje się Leighton. Na miejscu chłopaka poczułby się osaczony.
Skarcił się w duchu, jednak zanim skończył, miał ochotę zrobić to po raz drugi. Słowa mimowolnie wymykały się z jego ust.
- Co robisz?
- Teraz? – Leighton zdziwił się, lecz wciąż przemawiało przez niego rozbawienie.
- Teraz.
Minęło kilka chwil, nim usłyszał odpowiedź.
- Jestem w parku.
- Sam?
- Sam.
Ziarenko ulgi wykiełkowało, kiedy chłopak potwierdził. To irracjonalne, Harry, przestań.
- Też jestem sam.
Znów cisza, lecz mimo tego wiedział, że Leighton się nie rozłączył.
- Chcesz pobyć sam, ale ze mną?
- Sam, ale z tobą, to już nie jest sam.
Harry zmarszczył brwi. O czym oni w ogóle rozmawiali. Nic nie trzyma się kupy. Ani ten telefon, ani jego nocne spacerki w zimnie, ani Leighton pieprzony Pevense.
- Napisz mi, gdzie jesteś, przyjdę.
Leighton zakończył połączenie, a Harry bez chwili wahania wysłał mu adres Zayna.

Minęło pół godziny. Niebo zaczęło się przejaśniać, a Harry wciąż siedział na werandzie. Nagle, brama otworzyła się ze zgrzytem i ścieżką ruszył Leighton w ciemnych raybanach i skórzanej kurtce.
- Zgłupiałeś? – brunet stanął naprzeciw Harry’ego. – Jest zimno.
- Po co ci okulary w nocy?
Chłopak zignorował go. Podniósł z ziemi swój skoroszyt, upychając go w kieszeń czarnych jeansów. Usiadł przy Harrym, zdejmując z siebie kurtkę i narzucając ją na barki Stylesa. Harry nic nie powiedział, nie ruszył się, tylko patrzył przed siebie, skutecznie dekoncentrowany przez ramię Leightona opierające się o jego własne.
Cisza między nimi nie była krępująca. To raczej ten przyjemny rodzaj ciszy, gdy nie trzeba nic mówić, a i tak wszystko wydaje się w porządku. Mimo wszystko, Leighton zdecydował się odezwać.
- Chcesz zagrać w grę?
Harry zmarszczył czoło.
- W grę?
- Będziemy zadawać sobie na zmianę pytania. Przegrywa ten, który nie będzie chciał odpowiedzieć.
Harry obrócił głowę, wpatrując się w Leightona. W tej w chwili błogosławił jego okulary, zakrywające te magnetyzujące spojrzenie, którym zapewne go lustrował.
- Okej – wzruszył ramionami, chowając skostniałe dłonie w rękawy. – Zacznij.
- Gdzie właściwie jestem? – rozejrzał się dookoła. – Na bogato.
- To dom Zayna. Byłem z nim wtedy, gdy na siebie wpadliśmy. – Leighton pokiwał głową w zamyśleniu. – Jaki jest twój ulubiony film?
Chłopak spojrzał a Harry’ego spode łba, jednak nie skomentował wyboru pytania.
- Lubię klasyki kinowe.
- Na przykład?
- „Życie jest jak pudełko czekoladek. Nigdy nie wiesz, co się trafi.”
Harry przytaknął, uśmiechając się.
- Też lubię „Forresta Gumpa”.
- Dlaczego pytasz mnie o ulubiony film, kiedy masz tysiąc innych pytań w głowie? – Harry skonfundowany spojrzał na towarzysza. – Odpowiesz, czy szybko się poddajesz?
- Mam dużo pytań, na które i tak mi nie odpowiesz, więc po co pytać? – wzruszył ramionami. – Do czego pijemy tą zabawą?
Leighton zagryzł wargę.
- Chcę cię zapytać o wiele rzeczy, ale nie wypada ot tak.
- Pokaż oko.
- To nie jest pytanie.
- Pokaż.
Harry nie ustępował, uważnie obserwując chłopaka. Zrezygnowany Pevense ściągnął raybany.
Harry skrzywił się nieznacznie.
- Kto cię tak urządził?
- Łamiesz zasady. Teraz moja kolej – uśmiechnął się, a Harry machnął ręką, przyznając mu rację.
- Czemu siedzisz prawie nago na werandzie?
- Nie jestem nago – Harry zarumienił się, kręcąc głową. – Sam nie wiem. Nie masz tak czasem? – zaczął, udzielając właściwej odpowiedzi. – Po prostu chcesz wyjść na powietrze, usiąść i pomyśleć.
- W samych skarpetkach? – Leighton ledwo hamował śmiech.
- Szydzisz ze mnie.
- Tylko troszkę – uśmiechnął się. – Czasami też tak mam – dodał pod nosem.
Harry spojrzał w dal. Tego też nie skomentuje. Wydawało mu się, że odnalazł w głowie taktykę, jak porozumieć się z Leightonem tak, by nie zbywał go ciągłymi ripostami.
- Czy chcesz mi powiedzieć, kto zrobił ci krzywdę? – ponownie przeniósł na niego swoje zielone tęczówki. Wpatrywał się w podbite oko, które powoli zaczynało się goić.
- Nie, nie chcę.
Harry przytaknął, wyczekując kolejnego pytania.
- Dlaczego nie zapytałeś wprost?
- Nie chcę na ciebie naciskać, bo zależy mi na twoim towarzystwie.
- Dlaczego… - Harry przerwał mu, dając do zrozumienia, że teraz jego kolej.
- Chcesz wrócić ze mną do Holmes Chapel jutro rano?
Leighton zastanawiał się przez chwilę, po czym pokiwał głową.
- Chcę wrócić z tobą do Holmes Chapel jutro rano.
Harry uśmiechnął się, mrużąc powieki, kiedy pierwsze promienie słońca nieco go oślepiły.
- Czemu zadzwoniłeś akurat do mnie? – Leighton wzruszył ramionami. – Na pewno masz wielu znajomych, a w środku nocy zadzwoniłeś akurat do mnie – zaakcentował ostatnie słowo.
- Bo nie chciałem rozmawiać z nikim innym – to była słuszna odpowiedź. Może nie do końca pełna. Pominął fragment z martwieniem się, ale czy to istotne? – Wejdziesz ze mną do domu na herbatę?
Chłopak uśmiechnął się.
- Nie, powinienem wracać – podniósł się z miejsca.
Harry także wstał. Dopiero teraz odczuł, jak bardzo zmarzł.
- Nie – Leighton zaprzeczył, kiedy Harry zdejmował jego kurtkę. – Zatrzymaj ją, to wtedy będę miał, po co wrócić.
- Do mnie zawsze możesz wracać bez powodu.
Cholera. Czy Harry właśnie powiedział to, co powiedział?
Leighton uśmiechnął się.
- Dziękuję, że nie przeczytałeś mojego notesu.
- Dziękuję, że nie komentujesz mojego dziwnego zachowania w środku nocy.
- Już mamy dzień – Leighton odwrócił się powoli, ruszając w dół ścieżki. Zatrzymał się jednak w połowie drogi. – Miło było spędzić z tobą ten dziwacznie dziwny poranek, panie Styles.
- Nie mów do mnie panie Styles.
- Wciąż jestem tylko twoim pracownikiem – puścił do niego oczko. – Jeszcze.
Harry stał w progu lekko zdziwiony. Co to znowu miało znaczyć? Obserwował oddalającą się sylwetkę chłopaka.
Nie rozumiał nic z tego, co wydarzyło się przez ostatnie dwie godziny. Mimo to był pewien, że gra nie dobiegła jeszcze końca.

poniedziałek, 4 listopada 2013

Rozdział 11

Cześć :)
To już jedenastka, wow.
Dziękuję wam za to, że jesteście i wciąż napływacie. Zauważyłam ostatnio dużo nowych czytelników.
Nie będę was zanudzać, powiem jedynie, że jestem wdzięczna tej garstce osób, która wciąż komentuje. Piszę dla siebie, jasne, ale miło jest mi czytać wasz uznanie dla mojej pracy, naprawdę.
Trzymajcie się cieplutko!
PS. Nie skupiałam się bardzo na korekcie tego rozdziału, więc za błędy przepraszam.

____________________________________

Retrospekcja

05.03.2013r.

- Hej, spokojnie! – Josh zeskoczył ze swojego podestu, na którym umieszczono ogromną perkusję, większą niż zazwyczaj. – Może chwila przerwy? Nie wydajecie się dziś w nastroju.
Liam westchnął żałośnie, po czym zszedł ze sceny i usiadł w tylnych rzędach O2 Areny.
- Niall? – Devine dołączył do Horana przeglądającego Twittera w swoim telefonie. – O co chodzi?
- Nie wiem, o czym mówisz – blondyn wzruszył ramionami, wzrok ponownie kierując na jasny wyświetlacz.
- Przecież widzę – odkręcił butelkę wody, biorąc spory łyk. – Liam nie ma nastroju, Zayn ledwo stoi na nogach, nie wspominając o Harrym, który nie podniósł tyłka ze schodów – kątem oka podejrzał Stylesa. Bawiąc się mikrofonem, ignorował wszystko i wszystkich wokół.
- Nie obraź się, Josh, ale to nie twój interes.
- To może chociaż dowiem się, gdzie jest Louis? Też jestem w tym zespole na miłość boską! – uniósł głos. – Wy pieprzycie, my pieprzymy, show się pieprzy – wskazał dłonią na Sandy’ego, Dana i Jona.
- Louis chce odejść – cichy szept Harry’ego przerwał grobową ciszę.
- C… Ale… - Devine z niedowierzaniem wpatrywał się w bruneta, który pierwszy raz od dawna zaszczycił go spojrzeniem. – Dlaczego?
- Tego nikt nie wie – westchnął Horan, zeskakując w trybuny. Powolnym krokiem skierował się do bocznego przejścia. Głuchy trzask zamykanych drzwi rozszedł się echem po skąpanej w ciszy hali.
Harry odgarnął loki opadające mu na twarz. Obserwował Liama wpatrującego się bezczynnie w jeden punkt. Był wyraźnie załamany, jednak starał się stwarzać jakiekolwiek pozory. Tymczasem Zayn się poddał. Z przymkniętymi powiekami zdawał się nie reagować na bodźce zewnętrzne.
- Powstrzymajcie go! Nie może tak bez powodu rezygnować. Poniesie konsekwencje finansowe.
- To go nie obchodzi – Dan odłożył gitarę, naciągając kurtkę. – Mówił mi, że to kwestie osobiste, więc…
- Każdy ma jakieś problemy – upierał się perkusista. – Coś poważnego musiało… - przerwał, kręcąc głową. – To do niego po prostu niepodobne. Może Elea…
- Els nie maczała w tym palców – Harry zrezygnowany wstał, otrzepując dresy. –Przepraszam – opuścił podest, znikając za kulisami.

- Naprawdę musisz już wracać?
Perrie stała oparta o framugę pokoju gościnnego.
Judith pakowała skromną walizkę, upychając na wierzchu ubrania kupione na wyprzedażach.
- Obowiązki – uśmiechnęła się, dopinając zamek. – Leo ma zaległości, ja zostawiłam pracę, a powinnam szukać kogoś na moje pół etatu.
- Szkoda – Perrie westchnęła, wyglądając przez okno. Usiadła na parapecie, obserwując Zayna bawiącego się z dzieciakami w ogrodzie.
- Złoty facet – Judith podążyła za jej spojrzeniem, wkładając do torby komórkę i kosmetyczkę.
- Twój jest równie cudowny.
- Był cudowny – sprostowała szybko, unikając jej spojrzenia.
- Judith, o co w tym wszystkim chodzi? – Perrie pokręciła głową. – Nie kupuję bajki, że przestało zależeć ci na Harrym. Za dobrze cię znam.
- Ale tak się stało – upuściła trzymaną w dłoniach portmonetkę. Podniosła ją w pośpiechu, nim Perrie zdążyła zeskoczyć z miejsca. –  Czasami tak się dzieje – schowała zbłąkany kosmyk za ucho, podnosząc walizkę. – Muszę uciekać.
- Daj, pomogę ci.

Leo, siedząc w foteliku pasażera, tęsknym wzrokiem wpatrywał się w dom Malików. Zdążył zżyć się z tym ogromnym mieszkaniem, które pomimo kolosalnych rozmiarów było jednym z najprzytulniejszych miejsc na świecie. Tętniące śmiechem i rozmowami tak odbiegało od codziennego spokoju na przedmieściach Cheshire.
- Kiedy wracasz? Obiecałem ci wejściówki na mój koncert – Liam oparł się o uchylone okno samochodu. Potargał ciemne loki dziecka, tak bardzo przypominające mu włosy Harry’ego.
Chłopiec zmarszczył czoło.
- W wakacje – uśmiechnął się. – Zmuszę ich albo sam przyjadę.
- Już lepiej, abyś ty się nigdzie na własną rękę nie wybierał, koleżko.
- Ale wszystkim wyszło na dobre – skwitował z perfidnym uśmieszkiem majaczącym na ustach.
- Cwaniak. Odziedziczone po wujku skrzacie – Liam pokręcił głową, całując malca w czoło. – Na razie. Tylko ucz się pilnie! – odszedł kawałek w kierunku reszty.
- Pilnuj mojego taty.
Liam obrócił się lekko skonsternowany.
- Chyba sam umie o siebie zadbać, nie sądzisz?
- Nie sądzę – Leo uśmiechnął się cierpko, zasuwając szybę auta. Jeszcze raz pomachał Payne’owi, po czym skupił się na przenośnej grze video.
- Nie sądzę? – Liam pytająco uniósł brwi.
- Co mówisz? – Harry wyszedł na zewnątrz, podchodząc do niego.
- Nic, nic – lekceważąco machnął dłonią. – Młody chyba ma depresję, że z nim nie wracasz – wzruszył ramionami, wskazując na sedana za sobą.
Harry przytaknął, wymijając go i otwierając drzwi samochodu.
- A z własnym ojcem to nie łaska się pożegnać, co?
- Nie lubię pożegnań, dlatego się tu schowałem – chłopiec westchnął zirytowany, odkładając zabawkę. – Możesz mi po prostu powiedzieć kazanie i sobie iść.
- Hej – Harry uniósł brodę pięciolatka, tym samym zmuszając go do spojrzenia mu w oczy. – Praca wymaga ode mnie bym został tutaj na kilka dni, ale niedługo wracam. Nim się obejrzysz będę w domu.
- Czyli przyjdziesz do domu?
Harry westchnął, przez chwilę obserwując czubki swoich znoszonych butów.
- Odwiedzę cię.
- Widzisz? Teraz będzie inaczej – opuścił wzrok, zaczynając kolejny poziom Pacmana.
- Ale chyba o tym rozmawialiśmy. Pamiętasz?
- Co nie zmienia faktu, że mam prawo być smutny i niepocieszony.
Uśmiech zabłąkał się na wargach Harry’ego. Nerwowość małego zawsze go śmieszyła. Korzystając z przywileju, że Leo nie patrzył, szybko powrócił do kamiennego wyrazu twarzy.
- Racja – zagryzł wargę, drapiąc się po karku. – A czy ja mam prawo sądzić, że do twojego smutku i niepocieszenia przyczynia się także zostawienie Vivi? – rozłożył ręce, napotykając ciemne, przestraszone oczy syna. – Przede mną nic nie ukryjesz – zachichotał, całując go w czoło. – Zadzwoń do mnie, jak dojedziecie.
- I tak po prostu sobie pój…
Harry zatrzasnął drzwi, w odwecie otrzymując język wyciągnięty w jego stronę.
- Jeden do zera, młody mężczyzno – powiedział sam do siebie, obracając się i stając twarzą w twarz z Judith.
- Gotowy? – spojrzała na chłopca czekającego wewnątrz, a następnie otworzyła drzwi po stronie kierowcy.
- Jedź ostrożnie.
- Wiesz, że jestem dobrym kierowcą, Harry.
Styles przytaknął, chowając dłonie w kieszenie kurtki. Zimny wiatr rozwiał mu włosy, częściowo przysłaniając widok na stojącą przed nim kobietę.
- Wpadnij, kiedy wrócisz do Cheshire.
- Obiecałem małemu.
Judith pokiwała głową, siadając za kierownicą.
- Więc… - niezręczność między nimi była niecodzienna i niespotykana, lecz nawet w toku całkiem miłego wyjazdu nie nauczyli się ze sobą rozmawiać. Co najwyżej kulturalnie olewać. – Do zobaczenia?
- Tak – Harry uniósł kąciki ust w czymś na kształt lekkiego uśmiechu. – Dbaj o siebie.
Judith odwzajemniła gest, zamykając drzwi.
Silnik odpalił bez większych problemów, chociaż samochód stał kilka dni bez użytku. Harry wszedł na chodnik, jeszcze raz machając do Leo. Chociaż starał się być na niego obrażony, kiedy odmachiwał, w oczach chłopca i tak widniał żal. Poczucie winy nie opuszczało serca Harry’ego, ale zarówno on jak i jego syn wiedzieli, że tak będzie lepiej.
Z delikatnym piskiem opon czarny sedan zniknął z podjazdu, kierując się na główną autostradę.

Dochodziła dziewiąta wieczorem. Harry i Zayn odprowadzili Nialla na lotnisko, z którego miał odebrać Demi. Nie chcieli im dzisiaj przeszkadzać, więc skrupulatnie wymigali się od wspólnej kolacji, obiecując, że wpadną niedługo.
- Rany – Malik potarł obolały kark. – Czuję się jak po dobrym weselichu.
- Mamy jeszcze Liama do wydania, więc wszystko jest możliwe – Harry zachichotał, wyobrażając sobie Payne’a na ślubnym kobiercu. Kto by pomyślał, że to on pozostanie tym starym kawalerem z łatką kobieciarza? Przykładny Liam zniknął dość dawno temu, chociaż znajomi i tak wiedzieli, że pod tą maską nieustannie kryje się dobry, opiekuńczy chłopak.
- Pójdźmy na ten jego występ w „Chardonney” – Zayn szczelnie opatulił się szalikiem. – Póki nie ma trasy koncertowej warto korzystać, że jest w Londynie. Zazwyczaj ciężko mi się z nim skontaktować.
- Tęsknisz za swoim ramieniem do wypłakania, drogi Bad Boy’u?
- Nie, ja nie tęsknię – zaprzeczył energicznie. Kopnął leżący nieopodal kamień, trafiając nim do pobliskiego stawu. – Może czasami trochę mi go brakuje – wzruszył ramionami. – Zawsze był na moje zawołanie, a teraz jeździ po świecie. Beze mnie, bez ciebie…
- To dziwne – skwitował Harry. – Nie spodziewałem się, że ktokolwiek z nas pojedzie w trasę bez czwórki.
- Czwórki – Zayn powtórzył jak mantrę, wpatrując się w zasłane chmurami niebo. Ani jedna gwiazda nie przyświecała im tego wieczora. – Chodźmy szybciej, to zła okolica – dodał, przyspieszając kroku.
- Boisz się parków?
- Raczej męskich dziwek atakujących mnie na każdym kroku.
- Dziwisz się?
Potraktowany solidnym kuksańcem w żebro, postanowił przestać szydzić z boskości Malika. Na zawsze pozostanie to jednym z ulubionych zajęć Harry’ego.
- Harry?
Styles zatrzymał się, słysząc znany sobie głos.
- A niech mnie – zduszony jęk Zayna przy jego boku tylko utwierdził go w przekonaniu, że się nie myli.
- Cześć – chłopak podszedł do nich, uważnie przyglądając się Malikowi. – Leighton Pevense – wyciągnął rękę w jego stronę, kompletnie nieskrępowany miną Zayna, która znacznie odbiegała od normalnego wyrazu twarzy.
- Leighton – powtórzył, ściskając wyciągniętą rękę. – To znaczy, jestem Zayn.
- Co tu robisz? – Harry jak kołek wpatrywał się w chłopaka. Czy on go śledził? Przyjechał za nim aż do Londynu?
- Mieszkam – wzruszył ramionami. – Nie czytałeś mojego CV?
- CV? – Zayn odkaszlnął znacząco.
- Muszę przyznać, że za bardzo skupiłem się na twoim dorobku.
- Powinienem się więc cieszyć – uśmiechnął się sceptycznie, mierząc go tym swoim zawadiackim spojrzeniem. Harry znał Leightona tak krótko, a już potrafił określić jego typowe zachowania. Czy to naprawdę raptem dwa tygodnie, kiedy pierwszy raz wpadli na siebie na ulicy?
- Ale wczoraj w SMSie… - Harry skonfundowany zmarszczył brwi. – Przecież widziałeś mnie. Wiedziałeś, że byłem na imprezie. Nie byłeś tam, więc…
- W SMSie? – Zayn wytrzeszczył oczy, wciąż doszczętnie ignorowany przez swojego przyjaciela.
- To długa historia, Harry. Mówiłem ci, gazety.
- Ale jak mogłeś czytać, skoro pisaliśmy o drugiej w nocy?
- Drugiej w nocy? – Zayn pokręcił głową z dezaprobatą.
- Jest pan strasznie czepialski, panie Styles – Leighton uśmiechnął się, ukazując rząd białych zębów. – Mniejsza. Skoro już tu jestem, może chciałbyś pogadać.
- Chyba powinienem…
- Harry bardzo chciałby pogadać, Loui… Leighton – Zayn poprawił się, nie mogąc oderwać wzroku od chłopaka.
- Świetnie. Idziemy? Niedaleko jest Coffee Heaven.
Harry popatrzył na Malika, który tylko wzruszył ramionami, mijając ich i robiąc parę kroków tyłem.
- Trafisz do domu, Harry. Weź taksówkę, żebyś się po nocach nie szlajał. Miło było cię poznać, Loui… Leighton.
- Taak – brunet westchnął, przekręcając głowę. – Mnie również.
- Na razie!
Malik odszedł, co chwilę obracając się za siebie.
- Jakiś nerwowy ten twój kolega.
„Wyglądasz jak Louis.”
- Zimno mu trochę – rzucił na odczepne, po czym ruszył przed siebie. – Gdzie to Coffe Heaven?

- Więc… – Leighton upił łyk Yorkshire Tea. – Naprawdę podpisałbyś ze mną kontrakt?
- Tak – Harry przytaknął w zamyśleniu. Korzystając z okazji, że Leighton notował coś w swoim brulionie, starał się starannie prześledzić rysy jego twarzy. Niesamowicie znajome, a jednak inne.
Miał piękne kości policzkowe, choć bardzo kobiece, wciąż idealnie formowały linię typowej męskiej szczęki. Delikatny zarost zdobił jego jasną skórę. Pieprzyk na dolnej wardze był ciekawym i niespotykanym znamieniem, które chciało się po prostu pocałować.
Harry, stój!
- Gapisz się – Leighton zatrzasnął zeszyt. Uśmiechnął się od ucha do ucha, w ten swój firmowy i jedyny w swoim rodzaju sposób.
Przyłapany na gorącym uczynku, Harry otoczył kubek kawy zmarzniętymi dłońmi.
- A na kogo mam patrzeć? Jesteśmy tu sami.
Leighton pokręcił głową.
- Gapisz się.
- Nie zawstydzaj mnie – Harry zachichotał, próbując odseparować się od przenikliwego spojrzenia kaskadą gęstych włosów.
- Uwielbiam to robić – powiedział bardzo cicho. Czy Harry miał to w ogóle usłyszeć? Westchnął głośno, wyglądając przez okno. Pierwsze smugi na szybie świadczyły o tym, że niedługo rozpęta się ulewa. Jakaś zakochana para uciekała przed deszczem, i tak moknąc od chlapiących na wszystkie strony czarnych taksówek pędzących ulicą.
- Teraz ty się gapisz – Harry podmuchał na gorący napój. Wciąż omijał spojrzenie Leightona.
- Ale ja mam odwagę się gapić.
- Możesz przestać?
- Gapić się?
- Sprawiać, że totalnie się przy tobie zapominam – pokręcił głową, łokciami podpierając się o stolik w ustronnym miejscu niewielkiej restauracji.
- To już nie zależy ode mnie, panie Styles.
Harry podniósł wzrok znad parującego naczynia. Leighton lustrował go swoim spojrzeniem nr 9 „jesteś takim zabawnym pajacem, Styles”.
Chwila, czy on naprawdę policzył sposoby, w jaki na niego patrzył?
- Wracając do… - zmieszał się. Odkaszlnął znacząco, przybierając pokerowy wyraz twarzy. – Czy chciałbyś przyjąć moją propozycję?
- Cała przyjemność po mojej stronie, panie Styles.
- Dlaczego raz mówisz do mnie formalnie, a raz po imieniu?
- Dlaczego odbiegasz od tematu, kiedy już wróciliśmy do stanu typowo zawodowego spotkania?
- A może nasze spotkanie nie jest czysto zawodowe?
- Chciałeś się ze mną umówić, Harry?
Styles polizał spierzchnięte wargi.
Dupek.
- Chciałbyś.
Leighton wzruszył ramionami, uśmiechając się w sposób nr 12 „czasami jestem nieśmiały, ale nie próbuj mi tego wytknąć”. To chyba ulubiony uśmiech Harry’ego.
Naprawdę czas się opanować, Styles!
- Powiesz… - wypowiedź Leightona przerwał odgłos telefonu. – Wybacz – sięgnął do kieszeni, wyjmując stary model komórki. – Tak? – przyłożył słuchawkę do ucha. Rysy jego twarzy wyraźnie się natężyły. Zagryzł wargę i zmarszczył czoło, jakby słuchał nieprzyjemnego dźwięku, jaki wydaje kreda niepoprawnie zetknięta z tablicą. – Odebrałem jego wiado… - głos po drugiej stronie najwyraźniej mu przerwał. – Przecież porozmawiam z… - znów zamilkł.
Leighton nie lubił swojego rozmówcy i Harry doskonale wyczuł to po zaledwie dwóch sekundach od rozpoczęcia konwersacji.
- Będę – rzucił zrezygnowany, rozłączając się. – Muszę iść – dodał po chwili milczenia, podczas której nie oderwał wzroku od ciemnego wyświetlacza.
- Odprowadzę…
- Nie, nie możesz.
- Dla…
Rzucił pieniądze na blat, po czym zdjął kurtkę z oparcia.
- Zdzwonimy się.
Schował komórkę do tylnej kieszeni jeansów i tak po prostu wyszedł, nim Harry zdążył wykonać najmniejszy ruch.
- Cześć – westchnął za zamykającymi się drzwiami. Jego wzrok spoczął na szarym notesie pozostawionym na stole.


lubię jak są tu obrazki, bardziej kolorowo ^.^

wtorek, 22 października 2013

Rozdział 10

Cześć!
Niedługo powinnam skończyć inny projekt, więc znajdę więcej czasu na pisanie w weekendy, co skutkuje tym, że w miarę regularnie powinny pojawiać się nowe części. Trzymajcie kciuki! :)
Dziękuję bardzo za ostatnie komentarze. Miło mi je poczytać, bo nowa polonistka sprawia, że wątpię, czy moje bazgroły mają sens.
Zauważyłam, że szczególnie spodobały się retrospekcje, więc postanowiłam pisać je częściej, jednak zaznaczam, iż nie będą uporządkowane chronologicznie.
Wydaje mi się, że jak na jeden rozdział zdradziłam za dużo, ale to już dziesiątka, nie wypada zwlekać.
Do napisania!

_____________________________________


Retrospekcja

01.02.2014r.

- Gdzie jest ten piąty?!
Zdenerwowany fotograf kręcił się po niewielkiej hali zdjęciowej. Zielone ściany przytłaczały swoją jaskrawością, a atmosfera jeszcze bardziej przyprawiała człowieka o ból głowy.
- Nazywa się Louis – Liam westchnął poirytowany. Wyjął komórkę z kieszeni płaszcza. – Zadzwonię, na ogół się nie spóźnia.
- Nie obchodzi mnie, co się dzieje na ogół, musimy zaczynać sesję, a Lewis nie jest nawet ucharakteryzowany!
- Louis…
- Zluzuj majty – Malik warknął pod nosem, siadając na oparciu czerwonej kanapy. – Wszystko w porządku? – zmierzył przyjaciela zmartwionym spojrzeniem.
Harry wzruszył ramionami, wyglądając przez okno. Przez panującą ulewę trudno było cokolwiek dostrzec. Siedzieli w ciszy, obserwując kroczącego po korytarzu Payne’a.
- Nie odbiera.
Wiązanka solidnych przekleństw w języku hiszpańskim wymsknęła się z ust ich dzisiejszego pracodawcy.
- Zaczniemy – Niall przejął inicjatywę. – Skoro każdy ma mieć swoją okładkę, po co marnować czas – udał się za charakteryzatorką, bezsłownie mówiąc do chłopaków „Nie podoba mi się to”.
Liam zagryzł wargę, spojrzenie także utkwił w deszczu bębniącym o szyby.
- Wyjrzę na zewnątrz – Harry wstał, naciągając kaptur na głowę.
Zayn powtórzył jego ruchy, rzucając w Liama kurtką. Porozumiewawczo doszli do wniosku, że Harry nie może wyjść sam.
Podnieśli ogromne garażowe drzwi, na klęczkach przeciskając się przez utworzoną szparę.
Siarczyste krople w ciągu kilku sekund zmoczyły im włosy. Wszechobecna woda utrudniała widoczność, zagłuszając wszystko głośnym szumem. Zayn, Liam i Harry zatrzymali się przy frontowej bramie wychodzącej na rozległą drogę. Studio umieszczono na kompletnych przedmieściach.
- Samochodu wciąż nie ma – Malik rozejrzał się uważnie, tworząc nad oczami coś na kształt daszku z dłoni. – Wracajmy.
- Nie – Harry szepnął, wyciągając telefon.
- Zgłupiałeś?! Zepsujesz go!
Ignorując przyjaciół, Styles otworzył wjazd, kierując się w stronę pobliskiego lasu.
- Harry? Harry! Na miłość boską!
Słyszał za sobą kroki, więc wciąż za nim podążali, choć z pewnością uważali go za wariata.
- Harry!
- Jedzie moim autem! – odkrzyknął, odwracając się. Poświecił Iphonem po twarzach chłopaków.  – Mogę go namierzyć! Od 10-u minut się stamtąd nie ruszył! – wskazał czerwony punkt niedaleko miejsca, w którym się znajdowali.
Nie tracąc ani minuty dłużej, puścili się biegiem wzdłuż krzywej ścieżki. Rozchlapywali błoto, niszcząc specjalnie skrojone do zdjęć garnitury, jednak zdawali się kompletnie o tym nie pamiętać. Niepokój przyćmił racjonalne myślenie.
Liam, z najlepszą kondycją, przewodził sztafecie, lecz kiedy nagle stanął i po prostu patrzył, Harry mimowolnie zatrzymał się parę metrów za nim. Dlaczego nie idzie dalej?
Zayn zareagował najszybciej. Wyminął Payne’a, wpadając w słabo widoczne zarośla.
- Harry, telefon!
Liam w końcu ożył. Wydzierając mu sprzęt z ręki, pchnął skostniałego Harry’ego na skraj drogi. Bojąc się wyjrzeć za kępę drzew, Styles spokojnie i powoli kroczył w ciemności.
A potem zauważył ślady opon wyryte w podłożu. Szedł za nimi, póki nie urwały się  w wodnistym bagnie. Wytężył wzrok, napotykając przeszkodę psującą krajobraz. Samochód. Jego samochód obkręcony wokół pnia.
- Pomóż mi! – Zayn pojawił się znikąd, ciągnąc za sobą coś, co wyraźnie sprawiało mu ciężar.
Był cały siny, przemoknięty i umorusany błotem, a najgorsze, że leżał bezwiednie, nie wykonując nawet najmniejszego ruchu.
I wtedy Harry zrozumiał.

- Jeszcze jedna kolejka! – Liam wydął dolną wargę, starając się przekrzyczeć dudniącą muzykę.
- Ja dziękuję – Zayn czknął głośno, opierając się o ladę. – Perrie mnie zabije.
- Pantoflarz – Payne prychnął, jednak uśmiechnął się zawadiacko. – A ty, Harry?
- Wiesz, że nie piję.
Liam przeklął pod nosem, marszcząc czoło. – Gafa. Wybacz.
Był już nieźle wstawiony, podobnie jak reszta chłopaków, więc to jak zwykle na Harrym spocznie obowiązek odstawienia wszystkich do domu w jednym kawałku.
- A ja się napiję! – Niall uderzył pięścią w blat. – I nawet ja przyniosę! – chwiejnym krokiem zszedł ze stołka i niezdarnie ruszył w stronę baru.
- I to mi się podoba! – ucieszył się Liam, mierzwiąc blond włosy przyjaciela.
Swojego czasu imprezowanie i dyskoteki wchodziły w codzienność życia „one direction”. Z czasem stali się przysłowiowymi nudziarzami, zaszywającymi się z gazetą przed telewizorem. Tym chętniej przystanęli na propozycję Liama, kiedy zaoponował skromne spotkanie w klubie.
- Biedny Horan – Zayn pokręcił głową. – Wciąż ma słabą tolerancję alkoholu.
- Jak ty za starych dobrych lat – Payne zachichotał, wypinając się na środkowy palec wymierzony w jego kierunku.
Harry uśmiechnął się. Przysłuchiwał się przekomarzaniu Zayna i Liama, od czasu do czasu upijając łyk coli.
Nie sądził, że jeszcze kiedykolwiek zabawi się z nimi na potańcówce. Obserwując z ukosa młodych ludzi, ocierających się o siebie na parkiecie, nie do końca wiedział, co tak imponowało mu w tych wyzywająco ubranych blondynkach. Kiedyś chętnie bliżej zapoznałby się z którąś z nich, teraz miał ochotę obdzwonić ich matki, pytając, czy zdają sobie sprawę z zachowań własnych dzieci.
- I gdzie moja kolejka, dzieciaku?
Niall wrócił bez zamówienia, wytrzeszczonymi oczami lustrując Liama, jakby widział go pierwszy raz.
- Ja chyba powinienem iść do domu. Mam halucynacje.
Wszyscy wybuchli gromkim śmiechem. Speszony Horan, machnął ręką, wykradając z miski trochę paluszków.
- A co widziałeś? Demi prawiącą ci kazanie? – Zayn parsknął, przechylając kieliszek do dna.
Niall zaprzeczył, przeżuwając powoli.
- Gorzej – stracił równowagę, podpierając się o ramię Liama, którego nikt nigdy nie widział zalanego, choćby pijał litrami. – Widziałem Lou.
Atmosfera natychmiast uległa zmianie. Zayn i Harry nie przyjęli tego zbyt emocjonalnie, jednak Liam nie był obecny przy ich wcześniejszych rozmowach. Nie przywykł do wymawiania tego imienia.
- Taa, chyba serio czas na paciorek i sen - Payne poklepał go po ramieniu, zabierając kluczyki. – Styles, prowadzisz.
Harry narzucił kurtkę, kończąc swój napój.
- Odstawię naczynia, czekajcie na dworze.
Przecisnął się między napalonymi gówniarami, zostawiając szklanki w miejscu do tego przeznaczonym.
- Jeszcze raz to samo!
Odwrócił się instynktownie, wyczuwając znajomy ton.
Przy młodej kelnerce, szykującej kolorowy drink, stały cztery dziewczyny.
- Panno Calder, ostatnio często się spotykamy.
- Harry!
Brunetka objęła go przyjaźnie, obdarowując przy tym buziakiem w policzek.
- Cieszę się, że cię widzę. Ponownie! – podkreśliła, rozglądając się za kimś.
- Mam nadzieję, że nie pijesz.
- Coś ty! – prychnęła, siadając i zsuwając z nóg wysokie obcasy. – Poszaleję sobie, jak już odwiedzę porodówkę.
Harry uśmiechnął się, oglądając się za drzwi.
- Przepraszam, ale muszę lecieć. Chłopaki czekają przy aucie.
- Chłopaki?
Przytaknął.
- Liam, Zayn i Niall są ze mną.
Mało brakowało, by Eleanor pisnęła z radości. Jej pozytywna energia zarażała.
- Tak dawno nie spotkaliśmy się w komplecie.
- Uwierz, to także mój pierwszy raz od paru lat – zachichotał. – A może… Może wpadniesz do nas? Mieszkam chwilowo u Zayna i zostanę jeszcze parę dni.
- Chętnie! – klasnęła z podekscytowania, przejmując od kelnerki szklankę soku. – A co sprawiło, że zawitałeś w dawne progi, panie „Londyn jest dla mnie za duży, przeprowadzę się na zadupie”? – zrobiła cudzysłów z palców, przytaczając słowa, które kiedyś sam wypowiedział.
- Długa historia – westchnął.
- Panie i panowie! Uwaga! – mężczyzna w seledynowym płaszczu i czarnych okularach wyskoczył na środek niewielkiego podestu. – Proszę o uwagę!
- Załatwiłyśmy przyjaciółce striptizera – szepnęła Eleanor, ciągnąc Harry’ego za mankiet.
Styles tylko pokręcił głową w niedowierzaniu. Cała Calder.
- No co? Panieńskie ma się raz w życiu!
- Miłej zabawy. Nie mam zamiaru tego oglądać – Harry przeżegnał się, zagryzając wargę. Eleanor zaśmiała się, jeszcze raz go przytulając.
- Zdzwonimy się.
- Jasne. Do zobaczenia.
Podążając przez tłum, kierował się do wyjścia, mijając rozentuzjazmowane dziewczyny, które z pewnością wiedziały, co się święci.
Który z tych durniów wymyślił, żeby pić w klubie ze striptizem?
Nie zwracał większej uwagi na monolog śmiesznego faceta na scenie, jednak końcówka wypowiedzi zainteresowała go do tego stopnia, że zatrzymał się, marszcząc brwi w konsternacji.
- Poproszę o ogromne brawa dla naszych najlepszych tancerzy, ze szczególnymi życzeniami dla niejakiej Meredith! Przyjaciółki cię ubóstwiają! - uśmiechnął się nieszczerze. - Przed państwem Tony, Andrew, Sam i Leighton!

- I jak?
Jackson Morrison opierał się o kontuar na zapleczu, wyczekująco nastawiając dłoń. Mężczyźni oddali mu pieniądze, wycierając spocone ciała ręcznikami.
- Co tak mało?!
- Wieczór panieński całkiem dojrzałej laski, żadna nie chciała odpłynąć.
- Mam nadzieję, że proponowaliście dyskretnie – warknął, opuszczając garderobę. – Moment – przystanął, kartkując banknoty. – Gdzie-jest-Pevense…
Wycedził każde słowo, zaglądając w głąb pomieszczenia. Spojrzenie utkwił w wysokim, postawnym brunecie. Jego silne ramiona zdobiły tatuaże, gdzieniegdzie świeciły się srebrne kolczyki.
- Nie jesteś Leightonem – zdjął z jego twarzy hełm strażacki, stanowiący element stroju. – Miałem nie zauważyć?! – wykrzyknął, odpychając od siebie nieznanego chłopaka. – Gdzie jest Leighton?!
- Musiał coś załatwić, szefie.
- Nie obchodzi mnie to. Przyślijcie gnoja, jak się pojawi – obrócił się na pięcie i wyszedł.

Tej nocy także Liam rozgościł się w willi Malików. Ktoś musiał mieć oko na upitego Horana, a Harry i Zayn woleli spać z własnymi rodzinami.
Harry opróżnił butelkę wody, wrzucając ją do kosza na śmieci. Dochodziła trzecia, więc idąc do pokoju, starał się zachować spokój. Mijając sypialnię, chcąc niechcąc, doleciały go głosy przyjaciół.
- Powiedziałeś Liamowi?
- Tak, kiedy Harry został w środku. Jest na bieżąco.
Zdezorientowany Styles spojrzał przez uchylone drzwi, dostrzegając Zayna i Perrie pochylonych nad Sophią, która najwyraźniej obudziła się na pierwsze śniadanie.
- Szkoda mi ich.
- Judith jest szmatą.
- Zayn! – blondynka skarciła go spojrzeniem, wracając do kołysania córki. – Nie wysnuwaj pochopnych wniosków.
- Nie będę jej bronił.
- Ale Judith, odkąd jest z Harrym…
- Była.
- Była, jest, nieważne. Stała się naszą częścią. Rozmawiałam z nią. Nie wiesz, jak źle było między nimi – pokręciła głową. – Po prostu pomóżmy im ze sobą rozmawiać. Jeśli nie dla niej, pomyśl o Harrym. Albo o Leo. Bądź co bądź, uciekł, bo mocno to przeżył.
Malik zagryzł wargę, obejmując Perrie ramieniem.
- Zayn?
- Babska solidarność – prychnął. - Okej – podniósł dłonie w poddańczym geście.
Perrie uśmiechnęła się, cmokając go w policzek.
- Mam nadzieję, że Harry nie pił.
- Skarbie, idź już spać, dobrze? – Zayn strzelił młynka oczami, ironizując nad opiekuńczością swojej żony.
Widząc, że Perrie wychodzi, Harry szybko odsunął się od drzwi, znikając w najbliżej położnym pokoju. Nie chciał zostać nakryty. Czuł się źle z podsłuchiwaniem, lecz nie potrafił się powstrzymać.
- Wszystko okej? – cichy szept Leo dobiegł z drugiego końca pomieszczenia.
Harry obrócił się przestraszony. Wylądował w pokoju Jayden’a, gdzie od niedawna nocowały wszystkie dzieciaki.
- Przepraszam, nie chciałem cię obudzić – podszedł bliżej łóżka, na którym cisnął się Leo i Jayden. Obok, na materacu, pochrapywała Vivienne.
- Nie obudziłeś. Nie umiem przywyknąć do płaczących dzieci – chłopiec potrząsnął głową. – Już nie chcę mieć rodzeństwa.
Harry przygryzł wargę, powstrzymując śmiech. W natłoku ciągłych wydarzeń, Judith raczej nie powiedziała mu, że powinien się przyzwyczaić.
- Już późno, spróbuj zasnąć.
- A mogę mieć jedno pytanie?
- Biorę to na klatę.
Leo usiadł, bawiąc się palcami.
- Możemy tu jeszcze pobyć? Jest miło i głośno, ale w pozytywnym sensie. Nie śmiej się, ale...  Ale chyba tak wygląda rodzina, tato.
Harry poczuł przyjemne ukłucie w sercu, kiedy usłyszał te słowa. Poniekąd cieszył się, że syn powiela jego uczucia.
- Jasne, że możemy. Ale po powrocie od razu nadrabiasz zaległości szkolne.
- Dziękuję! – chłopiec przytulił go mocno, aż drżąc z podekscytowania.
- Cii! Obudzisz resztę. A teraz szoruj spać. Zabieram cię jutro na wycieczkę, musisz zobaczyć parę rzeczy.
- Tylko my?
- A chcesz?
Malec przytaknął.
- Więc tylko my.
Harry poczochrał loki dziecka, otulając go kołdrą.
- Dobranoc, młody mężczyzno.
- Dobranoc.

Dochodziła czwarta rano, a Harry wciąż kręcił się z boku na bok. Nie potrafił znaleźć dogodnej pozycji do snu, co doszczętnie go irytowało.
Niespodziewanie cichy odgłos wiadomości tekstowej rozbrzmiał w małej sypialni. Zdziwiony uniósł się na łokciach, a kiedy przywyknął do mocnego światła wyświetlacza, odczytał na głos.

Od: Leighton
Do: Harry

Nie sądziłem, że lubi pan imprezować, panie Styles.

Skonsternowany odpisał od razu.

Do: Leighton
Od: Harry

Nie sądziłem, że pisanie wiadomości o tej porze leży w granicach przyzwoitości, panie Pevense. Byłeś dziś w „Jacksonville”?

Skarcił się w duchu – po jaką cholerę go o to pyta.

Od: Leighton
Do: Harry

A jednak wiem, że cię nie obudziłem. Nie mam pojęcia, czym jest „Jacksonville”.

Zdziwienie jeszcze bardziej zaniepokoiło Harry’ego. Więc skąd wie o imprezie.

Do: Leighton
Od: Harry
Nie rozumiem.

Od: Leighton
Do: Harry

Moja konsternacja była identyczna, kiedy pojawiłeś się na okładce dzisiejszej gazety.

I wszystko jasne.

Do: Leighton
Od: Harry

Mam bujną przeszłość, panie Pevense.
Chciałbym spotkać się z panem w sprawach zawodowych na początku przyszłego tygodnia, jeśli to możliwe.

Wyślij. Nie, stop. Dobra, wyślij.
Sam nie wierzył w to, co robi. Czy właśnie pisze o pracy ze swoim… Nawet nie był jego znajomym. Był Leightonem. Leightonem o pięćdziesięciu osobowościach.
Boże. Czy on właśnie porównał swojego bezczelnego podopiecznego do „50 Shades of Grey”?

Od: Leighton
Do: Harry

Zobaczymy, co da się zrobić.
Słodkich snów, Harry.

Harry rzucił telefon na biurko, ponownie zatapiając się w pościeli.

Dupek…



nie mogłam się powstrzymać (: