Wykończy mnie ta szkoła, słowo daję. Poza tym mam też przyjaciół, rodzinę i sprawy osobiste, więc... To naprawdę brzmi jak denne tłumaczenie, co nie?
Wybaczcie mi zwłokę, ale w ramach rekompensaty rozdział ma aż 6 stron w Wordzie, mój nowy rekord.
Mogę was prosić o komentarze? Wciąż jest ich dużo, ale kiedyś było więcej. Motywują mnie jak cholera.
Zapraszam do czytania!
Buziaki! :)
__________________________________
Deszcz rytmicznie uderzał o rynny. Chłopiec siedział na
parapecie, palcami ścigając się z sunącymi po szybie kroplami.
- Wszystko w porządku?
- Mam bardzo przechlapane?
Perrie uśmiechnęła się, siadając obok.
- Skłamałabym, mówiąc, że nie.
Leo opuścił wzrok, obejmując kolana rękami.
- Hej, co to za mina!
- Ja tylko chciałem, żeby oni zaczęli ze sobą rozmawiać.
- Kto, skarbie? – skonsternowana zmarszczyła brwi. – Nie
chcę na ciebie naciskać, ale lepiej, żebyś powiedział mi, dlaczego przyjechałeś
bez wiedzy rodziców. Skąd ten pomysł?
- Tata się wyprowadził. Mówił, że na trochę, ale to nie jest
na trochę. Mama za często widywała tego pana.
- Jakiego pana? - Perrie pokręciła głową. – Czekaj, powoli.
Chyba trochę nie rozumiem.
Leo przygryzł wargę, machając nogami w powietrzu. Był za
niski, by dosięgnąć podłogi.
- Mama zdradzała tatę, ale nie mogłem mu powiedzieć.
- Nie… - blondynka przymknęła powieki, próbując przyswoić
wszystkie informacje, które opowiedział jej Leo. – Leo? – westchnęła, chwytając
strapiony wzrok chłopca. – Nie myśl, że ci nie wierzę, ale chyba coś
pokręciłeś. Zdrada to bardzo mocne słowo.
- Wiem, co to znaczy, mam już prawie sześć lat.
Perrie uśmiechnęła się, palce wtapiając w puszyste od mżawki
loki dziecka.
- Rodzice przyjadą i wszystko sobie wyjaśnicie, już ich
powiadomiłam – grymas wpełzł na twarz pięciolatka, wywołując w Perrie mieszane
uczucia. – Spokojnie, wstawię się za tobą, kawalerze.
Droga w godzinach szczytu nie wydawała się kuszącą
perspektywą, jednak żadna inna opcja nie wchodziła w grę. Po telefonie, jaki
otrzymał, Harry jak poparzony wyskoczył z biura, chcąc, niechcąc, z Judith
kroczącą mu za plecami.
Mijając znak informacyjny, dodał gazu, w parę minut
pokonując peryferie Londynu.
Nie był tutaj od tak dawna – ostatni raz na urodzinach Liama
w 2016 roku. Miejskie zakłady pracy i fabryki nieustannie tętniły życiem.
Zdawało się, że choćby najmniejszy hektar potężnej metropolii wykorzystywano w
celach gospodarczych. Odległe drapacze chmur powoli wynurzały się zza kłęby
dymów i spalin, kiedy tylko zakręcił w pierwsze mieszkalne alejki.
Harry nie potrafił opisać uczucia narastającego w nim z
każdym mijanym kilometrem. Pomimo powagi sytuacji cieszył się, że znowu jest
tutaj, w miejscu, które mimowolnie nazywał swoim prawdziwym domem.
Judith na siedzeniu pasażera podrygiwała nerwowo, wypatrując
skromnej, ale jakże okazałej willi Malików. W prawdzie nie dogadywała się z
Zaynem, jednak parę razy miała przyjemność odwiedzić jego posiadłość. Pamiętała,
że Malik cenił sobie prywatność, stąd dom na najdalszych obrzeżach Londynu.
- Nie powinieneś skręcić w prawo?
- Jest objazd, robią drogę.
- W porządku.
Funkcjonowanie na zasadzie prostych pytań i odpowiedzi po parogodzinnej
trasie stawało się nad wyraz męczące. Sporadyczne próby rozpoczęcia rozmowy nie
przyniosły rezultatu, chociaż tyle spraw wymagało przedyskutowania.
Odnalazłszy Churchill Avenue 24, Harry zaparkował na
podjeździe, z ociąganiem wyjmując klucze ze stacyjki.
- Idziesz?
Judith zdążyła wysiąść i podejść do bramy, ignorując ulewę
plączącą jej jasne kosmyki. Harry naciągnął na głowę kaptur, zamykając samochód.
Stanął u boku Judith, przepuszczając ją frontowym wejściem.
Mieszkanie Zayna i Perrie znajdowało się na ogromnym pagórze
sąsiadującym z rozległym polem golfowym. Widok jak zawsze zapierał dech w
piersiach, jednak i bez tego Harry nie potrafił solidnie nabrać powietrza w
płuca. Denerwował się świadomością, że Leo uciekł przez niego. Wyrzuty sumienia
coraz bardziej piekły jego gardło, w którym uformowała się gula przerażenia.
Syn Harry’ego nie był głupim maluchem. Rozumiał nader dużo,
co budziło podziw wśród babć i nauczycielek. Harry sam nie wiedział, jak czuje
się z tym faktem. Kochał Leo najbardziej na świecie, ale często obawiał się, że
natłok informacji może za mocno obciążyć chuderlawe barki chłopca. Czasami nie
wiedział, w jaki sposób traktować własne dziecko. Momentami odnosił się do
niego, jak większość rodziców odnosi się do swoich pociech – z przymrużeniem
oka odpowiadał na nurtujące Leo pytania, stawiając wszystko w kolorowym
świetle. Z drugiej strony chłopiec miewał dni, które Harry żartobliwie nazywał „podniosłością
w kędzierzawym królestwie” – pięciolatek beształ go za wymijające i lakoniczne
bajki o szczęściu, chcąc czystej prawdy, jak np. wtedy, gdy nie kupił historii
o tym, jakoby dzieci brały się z kapusty.
Harry wyrwał się z letargu dopiero przed drzwiami budynku,
kiedy zadaszenie tarasowe powstrzymało strugi deszczu od moczenia jego ubrań.
Judith zadzwoniła delikatnie, strzepując z płaszcza zbłąkane
krople wody. Za miną pokerzysty Harry dostrzegł jej zmartwienie i podenerwowanie.
Drzwi otworzyły się ze zgrzytem, ukazując im wnętrze
przestronnego przedsionka skąpanego w bieli i szarości.
- Zobacz, goście przyszli!
Perrie kołysała na rękach małą dziewczynkę, która
obserwowała przybyszy wielkimi brązowymi oczami. Harry i Judith widzieli ją po
raz drugi, nie mogąc wyjść z podziwu, jak zmieniła się przez te pół roku.
- Cześć – Judith pierwsza odważyła się przekroczyć próg
korytarza. Przywitała się z Perrie, przejmując z jej rąk Sophię.
- Witaj, Harry – Perrie przytuliła się do Harry’ego,
całkowicie znikając w jego dużych ramionach. – Pewnie jesteście zmarznięci, dam
wam jakieś ciepłe ubrania.
- Nie, nie trzeba – Judith potrząsnęła głową, oddając Sophię
z powrotem w dłonie mamy. – Gdzie on jest? – nerwowo rozejrzała się po
korytarzu, odkładając kurtkę na wieszak. Harry powtórzył jej ruchy, mimowolnie
zaglądając za najbliższe drzwi. Musiał upewnić się, że Leo jest cały i zdrowy.
- Zasnął. Był wyczerpany – ruszyli za Perrie po schodach,
przystając przy drzwiach jednej z sypialni. – Zajrzyjcie, jeśli chcecie, idę
przewinąć małą – oddaliła się do pokoju obok, dając im chwilę wytchnienia i
ulgi.
Judith bez oporu weszła do środka, od razu przysiadając na
skraju wielkiego łóżka.
Leo leżał zamotany w jasną pościel, a jego cichy i spokojny
oddech był jedynym dosłyszalnym dźwiękiem panującym w pomieszczeniu.
Harry oparł się o błękitną ścianę, wzdychając ciężko. Ręką
delikatnie przeczesał włosy chłopca, pozostawiając je w jeszcze większym
nieładzie.
- Dzięki bogu – szepnęła Judtih, przykładając czoło do dłoni
Leo. Pocałowała go w policzek i jeszcze szczelniej opatuliła kołdrą.
- Niech odpocznie, potem z nim porozmawiamy – spojrzała na
Harry’ego, wstając i oglądając się na śpiącego syna. – Pójdę do Perrie, może
coś jej powiedział.
Harry tylko przytaknął, nie zmieniając pozycji. Judith
wyszła, przymykając za sobą drzwi.
- Oj, młody, młody – podszedł bliżej, zajmując wcześniejsze
miejsce Judith.
- Przepraszam – stłumiony odgłos przedostał się spod kupy
prześcieradeł i koców. – Nie chciałem – ciemne oczy wychyliły się zza poszewki,
uważnie lustrując zdziwioną twarz Harry’ego.
- Nieładnie robić takie dowcipy starszym, młody mężczyzno –
Harry uśmiechnął się, uchylając rąbka kołdry, po czym sam ułożył się obok Leo,
ignorując jego chichoczące protesty.
- Jesteś na mnie zły?
Harry podparł głowę na dłoni, odwracając się bokiem w stronę
chłopca.
- Jestem zły na siebie – przejechał palcami po policzku Leo,
po czym przyciągnął go do siebie. Usiadł po turecku i przytulił syna, zaciągając
się jego słodkim zapachem - tak pachniało bezpieczeństwo, o ile to w ogóle
możliwe.
- Ja po prostu chciałem, żebyś porozmawiał z mamą. Żebyście
nie krzyczeli i żebyś wrócił do domu. Nie jest tak samo, kiedy cię nie ma –
cichy szloch jeszcze bardziej zmoczył koszulkę Harry’ego. Zresztą mało
brakowało, by i z jego oczu uleciały gorzkie łzy. To była jedna z
najpiękniejszych chwil w jego życiu, bez wątpienia. Choć nienadzwyczajna, w
swojej prostocie znaczyła dla niego bardzo wiele.
- Już, już – oddalił chłopca od siebie na długość
wyciągniętej ręki. – Będzie teraz trochę inaczej, Leo – otarł słone krople z
kącików jego oczu, uśmiechając się pocieszająco.
- Kiedy mówiłeś mi, że potrzebujecie z mamą czasu sam na
sam, miałeś na myśli sam na sam już na zawsze, prawda?
- Nie jestem pewien, ale ja i twoja mama… - Harry oblizał
dolną wargę, szukając odpowiednich słów. Ostatnio nie powiedział mu prawdy,
przez co teraz znajduje się tutaj, w sypialni gościnnej Malików. Kłamstwo chyba
nie popłaca. – Wydaje mi się, że nie będziemy mogli już nigdy mieszkać w jednym
domu – wypalił na jednym wdechu, uciekając wzrokiem w przestrzeń. Nie chciał
patrzeć w oczy syna. – Kiedy byłem mały, babcia z dziadkiem też zdecydowali, że
przestaną żyć razem, i wiesz co zrobiłem?
- Co takiego?
- Uciekłem z domu – uśmiechnął się gorzko, palcem
wskazującym kreśląc kółka na kolanie chłopca. – W prawdzie poszedłem tylko do
mojego przyjaciela, Tony’ego, ale rodzice i tak dostali szału. I nawet
dokonałem swego. Odłożyłem kryzys w ich małżeństwie na parę miesięcy, ale
później to wróciło, ze zdwojoną siłą.
Leo uważnie słuchał każdego jego słowa, w skupieniu
analizując, do czego pije tata.
- I wtedy zdałem sobie sprawę, że to nie ma sensu. Lepiej
będzie, jeśli przestaniemy mieszkać razem. Nie utrzymam ich na siłę, skoro to
gorsze niż bycie osobno.
- Co było potem?
- Potem babcia rozwiodła się z dziadkiem. Zostałem z babcią,
ale dziadek odwiedzał mnie co najmniej dwa razy w tygodniu. Chodziliśmy na
ryby, na moje ulubione eklery do cukierni pani Hutcherson.
- Naszej sąsiadki?
- Tak – Harry uśmiechnął się mimowolnie, gdy coraz bardziej
ożywiał zakopane gdzieś głęboko wspomnienia z dzieciństwa. – Najlepsze wypieki
w mieście, zresztą sam próbowałeś.
Leo przytaknął, wyraźnie nad czymś dumając.
- I teraz myślisz, że dobrze zrobiłeś?
- Myślę, że gdybym tego nie zrobił, może teraz wiódłbym inne
życie. Może nie dokonałbym paru kluczowych wyborów nawiązujących do tego, gdzie
jestem teraz. Może nie miałbym ciebie i może nigdy nie poznałbym wujka Zayna,
który nie spotkałby cioci Perrie.
- I wszystko zależało od tego, że pozwoliłeś dziadkom się
rozwieść?
Harry przygryzł wargę.
- Trochę zboczyliśmy z tematu. Po prostu uważam, że czasami
to, co wydaje się niedobre, jest najlepszą opcją dla wszystkich. Rozumiesz?
- Chyba tak.
- Dobrze – Harry uśmiechnął się, wstając z łóżka. – A teraz
chodź – wyciągnął dłoń w stronę chłopca. – Mama na pewno się ucieszy, że jednak
nie śpisz.
Perrie opowiedziała Judith i Harry’emu wszystko, czego
dowiedziała się od ich syna. Resztę dnia spędzili ignorując problem i starając
się miło spędzić czas.
Leo zaintrygował się małą Sophią, chociaż Jayden, syn Malików,
skutecznie wmawiał mu, że „to coś” tylko płacze i je, w dodatku jest dziewczynką
w różowych śpiochach.
Harry, wpatrzony w dzieciaki śmigające po całym domu,
wylegiwał się na kanapie. Kompletnie ignorował telewizor głośno reklamujący
nowy proszek do prania.
- Mogę się przyłączyć?
- Jasne.
Harry przesunął się, robiąc więcej miejsca dla Zayna z
Sophią na rękach. Malik rozłożył na środku sofy kocyk, na którym ułożył
dziewczynkę z zabawką w buzi. Sam usiadł wygodnie, zmieniając kanał na stację
muzyczną.
- Wesoło tu, odkąd przyjechaliście.
Brzdęk garnków i talerzy dopełniał hałasu, a zapach czegoś
aromatycznego kusił zmysły.
- Nie ma za co – Harry zachichotał, gilgocząc Sophię,
wpatrującą się w niego świecącymi z radości oczyma.
- Szkoda, że tak rzadko wpadacie.
Zayn westchnął, poprawiając zwisającą skarpetkę na stópce
córki.
- Wiem, że masz mi to za złe, ale…
- Nie – przerwał mu energicznie. – Bynajmniej. Po prostu
rozumiem, co w tobie siedzi. Tak sądzę, że rozumiem.
Chwila krępującej ciszy ciążyła nad salonem.
- Dzięki, Zayn.
- Nie przeceniaj mnie. Parę razy chciałem zrobić ci
Paranormal Activity.
Sophie, nie wiedząc, co się dzieje, dołączyła do
chichoczących chłopaków, wywołując w nich jeszcze większą salwę śmiechu.
- Macie tutaj jakiś jej kult? – Harry uniósł brew, obserwując
Malika, który tym razem przyczepił się do odpiętego guziczka w małej różowej
koszulce.
- Perrie mówi, że mam obsesję.
- Niall ma konkurencję.
- Niall niedługo odpadnie. Vivi poszła do szkoły, niedługo
nie będzie już córeczką tatusia.
- Masz rację – Harry przytaknął w zamyśleniu. – Przekażę
Liamowi, żeby zaostrzył rywalizację.
- Payno się nigdy nie ustatkuje – roześmiał się Zayn,
podpierając brodę kolanem.
- Czytałem w gazetach, że kogoś ma – Harry wzruszył
ramionami, pomagając Sophie ustać na nogach. Dziewczynka przytrzymała się jego
palców, z trudem unosząc się na pulchnych nóżkach. Zayn przyglądał im się z
uśmiechem.
- Nie byle kogo. Pamiętasz Jesy Nelson?
- Była z Perrie w Little Mix.
- Ta sama.
Harry gwizdnął z aprobatą.
- Naprawdę?
- Coś jest na rzeczy, ale oficjalnie udawaj zaskoczonego.
- Milczę jak grób.
- Tato! – Jayden wbiegł do pokoju, a zaraz za nim pojawił
się Leo. – Mama mówi, że kolacja na stole.
- Idziemy – Harry podniósł się, biorąc Sophie na ręce.
- Harry?
Styles przepuścił chłopców przodem, odwracając się do Zayna.
- Nie chcę się wtrącać, ale też czytam prasę, poza tym
Perrie powiedziała mi, co mówił Leo. W sensie… – zmieszał się. – Leo uciekł, bo
uważa, że…
- Leo ma rację.
Zayn pokiwał głową, wyłączając telewizor.
- Jeśli chcesz pogadać, to jestem tu dla ciebie.
- Dziękuję.
Za to Harry cenił sobie Malika. Nie odzywał się do niego
tyle czasu, a on wciąż był taki sam – nie wścibiał nosa w nie swoje sprawy, ale
we wszystkim miałeś jego poparcie, niezależnie od tego, jaka jest sytuacja.
- No – Zayn odkaszlnął, popędzając Harry’ego. – Koniec czułości,
mój kurczak stygnie.
Kolacja przebiegała w przyjemnej atmosferze. Nawet Harry i
Judith rozmawiali ze sobą, próbując odłożyć na bok rzeczy, z którymi przyjdzie
im się zmierzyć jutro. Na początku było dość niezręcznie. Harry wciąż nie
pogodził się z tym, co zrobiła mu jego żona. Potrafił jednak koegzystować z
kobietą w harmonii, motywowany obecnością Leo.
Dzwonek do drzwi przerwał rozgardiasz panujący przy stole.
- Spodziewasz się kogoś?
Zayn wzruszył ramionami, wyprzedzając Perrie w wyjściu na
przedsionek.
- Słyszałem, że imprezujecie bez Horanów, parszywe gnidy!
- Niall, tu są dzieci!
Horan wpadł do jadalni z Vivienne na rękach.
- Harry był łaskaw wysłać mi SMS’a – uradowany Irlandczyk
postawił swoją córkę na ziemi, przytulając się z każdym, włącznie z Sophią.
- Gdzie zgubiłeś Demi?
- W Ameryce. Ale wraca niedługo. Kurde, jak się cieszę, że
was tu widzę w takim gronie.
Dom Malików tętnił życiem.
Vivi, Leo i Jayden biegali boso po trawie na ogrodzie, a
zmartwione Judith i Perrie obserwowały najmniejszy ruch dzieci, upominając je
na każdym kroku.
Niall, Zayn i Harry rozsiedli się na tarasie, popijając piwo
i ciesząc się piękną pogodą, która nastała zaraz po okropnej burzy.
- Świetnie, że wpadliście do Londynu.
Niall nie wiedział o ucieczce Leo, lecz reszta postanowiła
wtajemniczyć go z rana. Nie chcieli psuć specyfiki tego miłego wieczoru, a
entuzjazm Horana był zaraźliwy.
Rozmawiali o rzeczach błahych, wspominali dawne lata,
skrupulatnie omijając tematy drażliwe.
- Przepraszam na moment.
Harry, rozbrojony nowym kawałem Nialla, oddalił się w głąb
ogrodu, przykładając do ucha dzwoniący telefon.
- Styles, słucham?
- Cześć, Harry.
Przystanął w miejscu, próbując przypomnieć sobie, jakim
cudem Leighton do niego dzwoni. Spotkanie spraiwło, że stał się nieco zamroczony, więc dopiero
po chwili przypomniał sobie o wizytówce.
- Cześć, Leighton.
- Znalazłeś już chłopca?
- Tak, dziękuję, że pytasz. Wszystko w porządku?
Głos Leightona był inny niż zazwyczaj, stonowany i mało
wyzywający.
- Chciałem się tylko upewnić, że z twoim synem jest okej.
- To miłe.
Głośne szumy i piski zakłóciły połączenie.
- Jesteś tam? - Harry
zmarszczył brwi, słysząc krzykliwy głos w tle.
- Tak, tak. Przepraszam, muszę kończyć.
- Wszystko dobrze?
- Tak. Cieszę się, że u ciebie w porządku.
- Leighton?
- Tak?
Harry zawahał się.
- Naprawdę wszystko dobrze?
- Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy, Harry.
- Jesteś dziś inny.
- Nie znasz mnie.
Cisza zawisła na linii, jednak żaden nie rzucił słuchawką.
- Może już wkrótce poznasz mnie lepiej – cichy szept
przyprawił Harry’ego o ciarki na całym ciele. Co do cholery? Czy ten dupek mu
grozi? – Dobranoc, Harry.
Głuchy odgłos zakończonego połączenia rozszedł się echem po
spokojnej okolicy.
Leighton jest
popaprany…