środa, 20 listopada 2013

Rozdział 12

Cześć.
Nie jestem szczególnie zadowolona, ale nie miałam czasu, żeby cokolwiek napisać. I będzie ciężko żebym jakąkolwiek chwilę wykrzesała do końca roku, dlatego przepraszam za wszelkie niedociągnięcia.
Dziękuję jak zwykle tym, co komentują. Lubię czytać, co macie mi do powiedzenia, kogo lubicie, a kogo nie, haha.
Do następnego! 

___________________________

- Dasz sobie radę?
Perrie krzątała się po mieszkaniu, pakując do torebki tonę kosmetyków.
- Jeśli zgłodniejesz, obiad jest w czarnym naczyniu na górnej półce. Alarm przeciwpożar…
- Nie mam zamiaru niczego podpalić – Harry zaśmiał się, klepiąc blondynkę po ramieniu. – Idź już i bawcie się dobrze.
Perrie przytaknęła. Zostawiła Harry’ego w kuchni, podążając na korytarz.
- Ah, jakby co na półce przy piekarniku masz…
- Numery telefonu! – odkrzyknął Harry, kręcąc głową z niedowierzaniem.
Perrie traktowała go jak swojego synka, który pierwszy raz zostaje sam w domu. Nie chciał bardziej psuć Malikom codziennej rutyny, dlatego postanowił, że nie pójdzie z nimi na imprezę. Nawet nie znał ich znajomych. W zamian zaoferował się do pilnowania Jaydena i Sophii.
- Na pewno nie zadzwonić po opiekunkę?
- Harry ma lepsze kwalifikacje niż twoja nastoletnia niania – Malik wywrócił oczami, wyłaniając się z holu. Pociągnął Perrie w stronę drzwi wyjściowych. – Będziemy późno, więc nie wzywaj policji, jak coś usłyszysz nad ranem.
- Jasne – Harry oderwał wzrok od wyświetlacza swojej komórki. – Teraz ty chcesz mi prawić kazania? – uniósł brew, z drwiną przyglądając się przyjacielowi.
- Jeśli masz jakieś plany, możesz zaprosić tu kogo tylko chcesz, przecież wiesz.
- Dzięki, ale nie potrzebuję towarzystwa.
Malik wzruszył ramionami, zapinając kurtkę.
- Więc do jutra – zasalutował, wychodząc. Tym samym Harry został sam w piątkowy wieczór.
Powolnym krokiem ruszył na górę, uchylając drzwi sypialni Jaydena.
- Mama mówiła, że śpisz.
Chłopiec podskoczył, odwracając wzrok od monitora.
- Jeden poziom?
Harry westchnął zrezygnowany, grożąc mu palcem.
- Przyjdę za pół godziny i komputer ma być wyłączony.
- Jasne! Dzięki, wujek.
Styles zajrzał jeszcze do Sophii, która uroczo pochrapywała, niestety, dziedzicząc tę niecną cechę po ojcu. Upewniwszy się, że żadna ściana nie grozi zawaleniem, na wypadek gdyby Perrie zechciała zadzwonić i zapytać, udał się na dół i opadł na wielką, miękką kanapę.
Westchnął przeciągle, wydobywając z kieszeni telefon. Wykręcił numer, przymykając powieki i wygodnie lokując się na poduszkach.
- Już myślałem, że mnie nie kochasz – znajomy głos od razu przyprawił Harry’ego o uśmiech. Wyrzuty sumienia jeszcze silniej dały się we znaki, gdy pomyślał, że od wyjazdu do Londynu nie dawał Adamowi znaku życia.
- Nigdy cię nie kochałem. Sprawdzam tylko, czy nie puściłeś mi biznesu z dymem.
- Nie, ale bardzo chętnie wystawię twoje walizy za drzwi. Nie zapominaj na czyim utrzymaniu jesteś.
Harry zagryzł wargę, tamując śmiech.
- A tak poważnie. Jak tam?
- Cóż – Adam westchnął. – Kiedy wrócisz czeka cię sporo roboty. Nie widać biurka przez masę piętrzących się papierów. I zgadnij co właśnie robię? Idę dołożyć następną piękną teczuszkę. Jakbym budował piramidę w twoim gabinecie.
- Jesteś w firmie? – spojrzał na zegarek, marszcząc czoło. – Na miłość boską, zaraz dziesiąta. Idź obejrzeć nowy sezon „How I met your mother” czy coś.
- Zaraz wychodzę. Po prostu trochę mi tu schodzi, odkąd szef dupek grzeje tyłek na wakacjach.
- Zamknij się – Harry uśmiechnął się, wchodząc do kuchni. Wyjął butelkę wody i wyjrzał przez okno. – Będę na miejscu za dwa, góra trzy dni.
- Teoretycznie ci wierzę – prychnął. – Dobra, lecę zamykać. Chyba, że chcesz bym zrobił to niedokładnie.
- Okej, okej. Ah, Adam? – pytająco uniósł głos.
- Tak?
- Dzięki wielkie, naprawdę. Za wszystko.
- Weź, bo się wzruszę – fuknął zadziornie. – Trzymaj się tam.
- Na razie.

Po kilku odcinkach serialu, powoli przysypiał, co chwilę zmuszając się do pozostania na jawie. Był zmęczony, jednak nie chciał zasnąć. Harry nie znosił tego uczucia.
Wyłączył telewizor, rozciągając kości. Od kilku godzin nie ruszył się z miejsca.
Nieprzytomnym krokiem podszedł do komody i sięgnął po telefon. Dochodziła druga. Skierował kroki na górę.
Jayden spał rozkopany na całym łóżku. Harry przykrył go delikatnie, jednak nie udało mu się zrobić tego w całkowitej ciszy. Pokój tonął w zabawkach porozrzucanych po podłodze. Na szczęście młody Malik zdawał się nie reagować, choć odgłosy wydawane przez samochód, na który nadepnął Harry, wydawały się godne zbudzenia umarłego.
Sophia wciąż spała, nie przekręcając się nawet o milimetr, odkąd sprawdzał po raz ostatni. Bez wątpienia robiła mu łaskę, biorąc pod uwagę, że odkąd tu zamieszkał, słyszał ją każdej nocy.
Lekko znużony podążył do łazienki, gdzie zdecydował się wziąć gorący prysznic.
Na nie do końca wysuszone ciało narzucił szare dresy i długi podkoszulek, mokre włosy roztrzepując dłonią.
Ułożył się na łóżku w swojej sypialni, jednak rozbudził się na tyle, że zmęczenie kompletnie go opuściło. Westchnął niezadowolony, ponownie sprawdzając telefon. O dziwo Perrie nie zadzwoniła ani razu, przez co Harry wpadł w poważne rozważania, czy przypadkiem Zayn nie zabrał jej komórki.
Choć nie chciał spać, jego mózg najwyraźniej nie pracował już na wysokich obrotach. Nie wiedząc, co nim kieruje, wstał, zszedł na dół i wyszedł na taras.
Świeże nocne powietrze zdecydowanie mu pomogło. Duży dom nieco go przytłoczył, a samotność, chociaż bardzo jej pragnął, trochę ciążyła mu na sercu.
Starannie oplótł się swetrem Zayna, który złapał w pośpiechu, wychodząc. Mając na nogach wyłącznie skarpetki ruszył drewnianym podestem otaczającym dom od każdej strony.
Harry często miewał wieczory pełne refleksji, ale ten był wyjątkowo męczący. Miał dużo spraw do przemyślenia, a te kumulując się, stworzyły kompletny mętlik w jego głowie.
Styles usiadł po turecku na schodach przed drzwiami frontowymi. Wyjął spod koszulki szary notatnik. Walczył sam ze sobą, jednak nie chciał go przeczytać. Od czasu do czasu po prostu patrzył na okładkę. Dla własnego dobra lepiej, gdyby jak najszybciej go oddał, lecz od kilku dni nie mógł dodzwonić się do jego właściciela. Nie żeby mu zależało, ale ten malutki odruch w jego osobowości nie przestawał się martwić.
- Zgłupiałem – pokręcił głową, wpatrując się w napis kontaktu na ekranie. Stanowczo nadużywał dziś telefonu. – Zgłupiałem – powtórzył, jednak przycisnął zieloną słuchawkę.
Zdziwienie ogarnęło go całkowicie, kiedy około trzeciej nad ranem sygnał połączenia przerwał dźwięk szorstkiego, męskiego głosu.
- Nie sądziłem, że dzwonienie do kogoś o tej porze leży w granicach przyzwoitości, panie Styles.
Harry uśmiechnął się, słysząc swoje własne słowa.
- Dzwoniłem.
- A ja nie odbierałem.
Harry zagryzł wargę, kładąc notes obok siebie. Nie chciał naciskać. Leighton i tak mu nie powie.
- Zostawiłeś coś, jak wybiegłeś z kawiarni – nie przerwał mu. – Chciałbym ci oddać twój zeszyt.
- Czytałeś?
- Nie – odpowiedział machinalnie, wyczuwając przerażenie w głosie chłopaka.
- Dlaczego?
Harry zmarszczył brwi.
- Dlaczego nie czytałem?
- Ja bym przeczytał, gdybyś mi zostawił coś swojego.
- Bo jesteś dupkiem.
Ułożył wargi w cienką linię. Nie chciał tego powiedzieć, po prostu myśli wymsknęły mu się nieproszone. Ku jego uldze Leighton zaśmiał się, powodując przyjemne uczucie kumulujące się w Harrym. Jego śmiech brzmiał tak wdzięcznie.
- Kiedy dupek może zgłosić się po swoją zgubę? Wbrew pozorom to ważny dla mnie zeszyt.
- Masz go za każdym razem. Domyśliłem się.
Harry doszedł do wniosku, że czasami powinien ugryźć się z język. Teraz wyszedł na człowieka, który uważnie przygląda się wszystkiemu, co ma, co mówi i jak zachowuje się Leighton. Na miejscu chłopaka poczułby się osaczony.
Skarcił się w duchu, jednak zanim skończył, miał ochotę zrobić to po raz drugi. Słowa mimowolnie wymykały się z jego ust.
- Co robisz?
- Teraz? – Leighton zdziwił się, lecz wciąż przemawiało przez niego rozbawienie.
- Teraz.
Minęło kilka chwil, nim usłyszał odpowiedź.
- Jestem w parku.
- Sam?
- Sam.
Ziarenko ulgi wykiełkowało, kiedy chłopak potwierdził. To irracjonalne, Harry, przestań.
- Też jestem sam.
Znów cisza, lecz mimo tego wiedział, że Leighton się nie rozłączył.
- Chcesz pobyć sam, ale ze mną?
- Sam, ale z tobą, to już nie jest sam.
Harry zmarszczył brwi. O czym oni w ogóle rozmawiali. Nic nie trzyma się kupy. Ani ten telefon, ani jego nocne spacerki w zimnie, ani Leighton pieprzony Pevense.
- Napisz mi, gdzie jesteś, przyjdę.
Leighton zakończył połączenie, a Harry bez chwili wahania wysłał mu adres Zayna.

Minęło pół godziny. Niebo zaczęło się przejaśniać, a Harry wciąż siedział na werandzie. Nagle, brama otworzyła się ze zgrzytem i ścieżką ruszył Leighton w ciemnych raybanach i skórzanej kurtce.
- Zgłupiałeś? – brunet stanął naprzeciw Harry’ego. – Jest zimno.
- Po co ci okulary w nocy?
Chłopak zignorował go. Podniósł z ziemi swój skoroszyt, upychając go w kieszeń czarnych jeansów. Usiadł przy Harrym, zdejmując z siebie kurtkę i narzucając ją na barki Stylesa. Harry nic nie powiedział, nie ruszył się, tylko patrzył przed siebie, skutecznie dekoncentrowany przez ramię Leightona opierające się o jego własne.
Cisza między nimi nie była krępująca. To raczej ten przyjemny rodzaj ciszy, gdy nie trzeba nic mówić, a i tak wszystko wydaje się w porządku. Mimo wszystko, Leighton zdecydował się odezwać.
- Chcesz zagrać w grę?
Harry zmarszczył czoło.
- W grę?
- Będziemy zadawać sobie na zmianę pytania. Przegrywa ten, który nie będzie chciał odpowiedzieć.
Harry obrócił głowę, wpatrując się w Leightona. W tej w chwili błogosławił jego okulary, zakrywające te magnetyzujące spojrzenie, którym zapewne go lustrował.
- Okej – wzruszył ramionami, chowając skostniałe dłonie w rękawy. – Zacznij.
- Gdzie właściwie jestem? – rozejrzał się dookoła. – Na bogato.
- To dom Zayna. Byłem z nim wtedy, gdy na siebie wpadliśmy. – Leighton pokiwał głową w zamyśleniu. – Jaki jest twój ulubiony film?
Chłopak spojrzał a Harry’ego spode łba, jednak nie skomentował wyboru pytania.
- Lubię klasyki kinowe.
- Na przykład?
- „Życie jest jak pudełko czekoladek. Nigdy nie wiesz, co się trafi.”
Harry przytaknął, uśmiechając się.
- Też lubię „Forresta Gumpa”.
- Dlaczego pytasz mnie o ulubiony film, kiedy masz tysiąc innych pytań w głowie? – Harry skonfundowany spojrzał na towarzysza. – Odpowiesz, czy szybko się poddajesz?
- Mam dużo pytań, na które i tak mi nie odpowiesz, więc po co pytać? – wzruszył ramionami. – Do czego pijemy tą zabawą?
Leighton zagryzł wargę.
- Chcę cię zapytać o wiele rzeczy, ale nie wypada ot tak.
- Pokaż oko.
- To nie jest pytanie.
- Pokaż.
Harry nie ustępował, uważnie obserwując chłopaka. Zrezygnowany Pevense ściągnął raybany.
Harry skrzywił się nieznacznie.
- Kto cię tak urządził?
- Łamiesz zasady. Teraz moja kolej – uśmiechnął się, a Harry machnął ręką, przyznając mu rację.
- Czemu siedzisz prawie nago na werandzie?
- Nie jestem nago – Harry zarumienił się, kręcąc głową. – Sam nie wiem. Nie masz tak czasem? – zaczął, udzielając właściwej odpowiedzi. – Po prostu chcesz wyjść na powietrze, usiąść i pomyśleć.
- W samych skarpetkach? – Leighton ledwo hamował śmiech.
- Szydzisz ze mnie.
- Tylko troszkę – uśmiechnął się. – Czasami też tak mam – dodał pod nosem.
Harry spojrzał w dal. Tego też nie skomentuje. Wydawało mu się, że odnalazł w głowie taktykę, jak porozumieć się z Leightonem tak, by nie zbywał go ciągłymi ripostami.
- Czy chcesz mi powiedzieć, kto zrobił ci krzywdę? – ponownie przeniósł na niego swoje zielone tęczówki. Wpatrywał się w podbite oko, które powoli zaczynało się goić.
- Nie, nie chcę.
Harry przytaknął, wyczekując kolejnego pytania.
- Dlaczego nie zapytałeś wprost?
- Nie chcę na ciebie naciskać, bo zależy mi na twoim towarzystwie.
- Dlaczego… - Harry przerwał mu, dając do zrozumienia, że teraz jego kolej.
- Chcesz wrócić ze mną do Holmes Chapel jutro rano?
Leighton zastanawiał się przez chwilę, po czym pokiwał głową.
- Chcę wrócić z tobą do Holmes Chapel jutro rano.
Harry uśmiechnął się, mrużąc powieki, kiedy pierwsze promienie słońca nieco go oślepiły.
- Czemu zadzwoniłeś akurat do mnie? – Leighton wzruszył ramionami. – Na pewno masz wielu znajomych, a w środku nocy zadzwoniłeś akurat do mnie – zaakcentował ostatnie słowo.
- Bo nie chciałem rozmawiać z nikim innym – to była słuszna odpowiedź. Może nie do końca pełna. Pominął fragment z martwieniem się, ale czy to istotne? – Wejdziesz ze mną do domu na herbatę?
Chłopak uśmiechnął się.
- Nie, powinienem wracać – podniósł się z miejsca.
Harry także wstał. Dopiero teraz odczuł, jak bardzo zmarzł.
- Nie – Leighton zaprzeczył, kiedy Harry zdejmował jego kurtkę. – Zatrzymaj ją, to wtedy będę miał, po co wrócić.
- Do mnie zawsze możesz wracać bez powodu.
Cholera. Czy Harry właśnie powiedział to, co powiedział?
Leighton uśmiechnął się.
- Dziękuję, że nie przeczytałeś mojego notesu.
- Dziękuję, że nie komentujesz mojego dziwnego zachowania w środku nocy.
- Już mamy dzień – Leighton odwrócił się powoli, ruszając w dół ścieżki. Zatrzymał się jednak w połowie drogi. – Miło było spędzić z tobą ten dziwacznie dziwny poranek, panie Styles.
- Nie mów do mnie panie Styles.
- Wciąż jestem tylko twoim pracownikiem – puścił do niego oczko. – Jeszcze.
Harry stał w progu lekko zdziwiony. Co to znowu miało znaczyć? Obserwował oddalającą się sylwetkę chłopaka.
Nie rozumiał nic z tego, co wydarzyło się przez ostatnie dwie godziny. Mimo to był pewien, że gra nie dobiegła jeszcze końca.

poniedziałek, 4 listopada 2013

Rozdział 11

Cześć :)
To już jedenastka, wow.
Dziękuję wam za to, że jesteście i wciąż napływacie. Zauważyłam ostatnio dużo nowych czytelników.
Nie będę was zanudzać, powiem jedynie, że jestem wdzięczna tej garstce osób, która wciąż komentuje. Piszę dla siebie, jasne, ale miło jest mi czytać wasz uznanie dla mojej pracy, naprawdę.
Trzymajcie się cieplutko!
PS. Nie skupiałam się bardzo na korekcie tego rozdziału, więc za błędy przepraszam.

____________________________________

Retrospekcja

05.03.2013r.

- Hej, spokojnie! – Josh zeskoczył ze swojego podestu, na którym umieszczono ogromną perkusję, większą niż zazwyczaj. – Może chwila przerwy? Nie wydajecie się dziś w nastroju.
Liam westchnął żałośnie, po czym zszedł ze sceny i usiadł w tylnych rzędach O2 Areny.
- Niall? – Devine dołączył do Horana przeglądającego Twittera w swoim telefonie. – O co chodzi?
- Nie wiem, o czym mówisz – blondyn wzruszył ramionami, wzrok ponownie kierując na jasny wyświetlacz.
- Przecież widzę – odkręcił butelkę wody, biorąc spory łyk. – Liam nie ma nastroju, Zayn ledwo stoi na nogach, nie wspominając o Harrym, który nie podniósł tyłka ze schodów – kątem oka podejrzał Stylesa. Bawiąc się mikrofonem, ignorował wszystko i wszystkich wokół.
- Nie obraź się, Josh, ale to nie twój interes.
- To może chociaż dowiem się, gdzie jest Louis? Też jestem w tym zespole na miłość boską! – uniósł głos. – Wy pieprzycie, my pieprzymy, show się pieprzy – wskazał dłonią na Sandy’ego, Dana i Jona.
- Louis chce odejść – cichy szept Harry’ego przerwał grobową ciszę.
- C… Ale… - Devine z niedowierzaniem wpatrywał się w bruneta, który pierwszy raz od dawna zaszczycił go spojrzeniem. – Dlaczego?
- Tego nikt nie wie – westchnął Horan, zeskakując w trybuny. Powolnym krokiem skierował się do bocznego przejścia. Głuchy trzask zamykanych drzwi rozszedł się echem po skąpanej w ciszy hali.
Harry odgarnął loki opadające mu na twarz. Obserwował Liama wpatrującego się bezczynnie w jeden punkt. Był wyraźnie załamany, jednak starał się stwarzać jakiekolwiek pozory. Tymczasem Zayn się poddał. Z przymkniętymi powiekami zdawał się nie reagować na bodźce zewnętrzne.
- Powstrzymajcie go! Nie może tak bez powodu rezygnować. Poniesie konsekwencje finansowe.
- To go nie obchodzi – Dan odłożył gitarę, naciągając kurtkę. – Mówił mi, że to kwestie osobiste, więc…
- Każdy ma jakieś problemy – upierał się perkusista. – Coś poważnego musiało… - przerwał, kręcąc głową. – To do niego po prostu niepodobne. Może Elea…
- Els nie maczała w tym palców – Harry zrezygnowany wstał, otrzepując dresy. –Przepraszam – opuścił podest, znikając za kulisami.

- Naprawdę musisz już wracać?
Perrie stała oparta o framugę pokoju gościnnego.
Judith pakowała skromną walizkę, upychając na wierzchu ubrania kupione na wyprzedażach.
- Obowiązki – uśmiechnęła się, dopinając zamek. – Leo ma zaległości, ja zostawiłam pracę, a powinnam szukać kogoś na moje pół etatu.
- Szkoda – Perrie westchnęła, wyglądając przez okno. Usiadła na parapecie, obserwując Zayna bawiącego się z dzieciakami w ogrodzie.
- Złoty facet – Judith podążyła za jej spojrzeniem, wkładając do torby komórkę i kosmetyczkę.
- Twój jest równie cudowny.
- Był cudowny – sprostowała szybko, unikając jej spojrzenia.
- Judith, o co w tym wszystkim chodzi? – Perrie pokręciła głową. – Nie kupuję bajki, że przestało zależeć ci na Harrym. Za dobrze cię znam.
- Ale tak się stało – upuściła trzymaną w dłoniach portmonetkę. Podniosła ją w pośpiechu, nim Perrie zdążyła zeskoczyć z miejsca. –  Czasami tak się dzieje – schowała zbłąkany kosmyk za ucho, podnosząc walizkę. – Muszę uciekać.
- Daj, pomogę ci.

Leo, siedząc w foteliku pasażera, tęsknym wzrokiem wpatrywał się w dom Malików. Zdążył zżyć się z tym ogromnym mieszkaniem, które pomimo kolosalnych rozmiarów było jednym z najprzytulniejszych miejsc na świecie. Tętniące śmiechem i rozmowami tak odbiegało od codziennego spokoju na przedmieściach Cheshire.
- Kiedy wracasz? Obiecałem ci wejściówki na mój koncert – Liam oparł się o uchylone okno samochodu. Potargał ciemne loki dziecka, tak bardzo przypominające mu włosy Harry’ego.
Chłopiec zmarszczył czoło.
- W wakacje – uśmiechnął się. – Zmuszę ich albo sam przyjadę.
- Już lepiej, abyś ty się nigdzie na własną rękę nie wybierał, koleżko.
- Ale wszystkim wyszło na dobre – skwitował z perfidnym uśmieszkiem majaczącym na ustach.
- Cwaniak. Odziedziczone po wujku skrzacie – Liam pokręcił głową, całując malca w czoło. – Na razie. Tylko ucz się pilnie! – odszedł kawałek w kierunku reszty.
- Pilnuj mojego taty.
Liam obrócił się lekko skonsternowany.
- Chyba sam umie o siebie zadbać, nie sądzisz?
- Nie sądzę – Leo uśmiechnął się cierpko, zasuwając szybę auta. Jeszcze raz pomachał Payne’owi, po czym skupił się na przenośnej grze video.
- Nie sądzę? – Liam pytająco uniósł brwi.
- Co mówisz? – Harry wyszedł na zewnątrz, podchodząc do niego.
- Nic, nic – lekceważąco machnął dłonią. – Młody chyba ma depresję, że z nim nie wracasz – wzruszył ramionami, wskazując na sedana za sobą.
Harry przytaknął, wymijając go i otwierając drzwi samochodu.
- A z własnym ojcem to nie łaska się pożegnać, co?
- Nie lubię pożegnań, dlatego się tu schowałem – chłopiec westchnął zirytowany, odkładając zabawkę. – Możesz mi po prostu powiedzieć kazanie i sobie iść.
- Hej – Harry uniósł brodę pięciolatka, tym samym zmuszając go do spojrzenia mu w oczy. – Praca wymaga ode mnie bym został tutaj na kilka dni, ale niedługo wracam. Nim się obejrzysz będę w domu.
- Czyli przyjdziesz do domu?
Harry westchnął, przez chwilę obserwując czubki swoich znoszonych butów.
- Odwiedzę cię.
- Widzisz? Teraz będzie inaczej – opuścił wzrok, zaczynając kolejny poziom Pacmana.
- Ale chyba o tym rozmawialiśmy. Pamiętasz?
- Co nie zmienia faktu, że mam prawo być smutny i niepocieszony.
Uśmiech zabłąkał się na wargach Harry’ego. Nerwowość małego zawsze go śmieszyła. Korzystając z przywileju, że Leo nie patrzył, szybko powrócił do kamiennego wyrazu twarzy.
- Racja – zagryzł wargę, drapiąc się po karku. – A czy ja mam prawo sądzić, że do twojego smutku i niepocieszenia przyczynia się także zostawienie Vivi? – rozłożył ręce, napotykając ciemne, przestraszone oczy syna. – Przede mną nic nie ukryjesz – zachichotał, całując go w czoło. – Zadzwoń do mnie, jak dojedziecie.
- I tak po prostu sobie pój…
Harry zatrzasnął drzwi, w odwecie otrzymując język wyciągnięty w jego stronę.
- Jeden do zera, młody mężczyzno – powiedział sam do siebie, obracając się i stając twarzą w twarz z Judith.
- Gotowy? – spojrzała na chłopca czekającego wewnątrz, a następnie otworzyła drzwi po stronie kierowcy.
- Jedź ostrożnie.
- Wiesz, że jestem dobrym kierowcą, Harry.
Styles przytaknął, chowając dłonie w kieszenie kurtki. Zimny wiatr rozwiał mu włosy, częściowo przysłaniając widok na stojącą przed nim kobietę.
- Wpadnij, kiedy wrócisz do Cheshire.
- Obiecałem małemu.
Judith pokiwała głową, siadając za kierownicą.
- Więc… - niezręczność między nimi była niecodzienna i niespotykana, lecz nawet w toku całkiem miłego wyjazdu nie nauczyli się ze sobą rozmawiać. Co najwyżej kulturalnie olewać. – Do zobaczenia?
- Tak – Harry uniósł kąciki ust w czymś na kształt lekkiego uśmiechu. – Dbaj o siebie.
Judith odwzajemniła gest, zamykając drzwi.
Silnik odpalił bez większych problemów, chociaż samochód stał kilka dni bez użytku. Harry wszedł na chodnik, jeszcze raz machając do Leo. Chociaż starał się być na niego obrażony, kiedy odmachiwał, w oczach chłopca i tak widniał żal. Poczucie winy nie opuszczało serca Harry’ego, ale zarówno on jak i jego syn wiedzieli, że tak będzie lepiej.
Z delikatnym piskiem opon czarny sedan zniknął z podjazdu, kierując się na główną autostradę.

Dochodziła dziewiąta wieczorem. Harry i Zayn odprowadzili Nialla na lotnisko, z którego miał odebrać Demi. Nie chcieli im dzisiaj przeszkadzać, więc skrupulatnie wymigali się od wspólnej kolacji, obiecując, że wpadną niedługo.
- Rany – Malik potarł obolały kark. – Czuję się jak po dobrym weselichu.
- Mamy jeszcze Liama do wydania, więc wszystko jest możliwe – Harry zachichotał, wyobrażając sobie Payne’a na ślubnym kobiercu. Kto by pomyślał, że to on pozostanie tym starym kawalerem z łatką kobieciarza? Przykładny Liam zniknął dość dawno temu, chociaż znajomi i tak wiedzieli, że pod tą maską nieustannie kryje się dobry, opiekuńczy chłopak.
- Pójdźmy na ten jego występ w „Chardonney” – Zayn szczelnie opatulił się szalikiem. – Póki nie ma trasy koncertowej warto korzystać, że jest w Londynie. Zazwyczaj ciężko mi się z nim skontaktować.
- Tęsknisz za swoim ramieniem do wypłakania, drogi Bad Boy’u?
- Nie, ja nie tęsknię – zaprzeczył energicznie. Kopnął leżący nieopodal kamień, trafiając nim do pobliskiego stawu. – Może czasami trochę mi go brakuje – wzruszył ramionami. – Zawsze był na moje zawołanie, a teraz jeździ po świecie. Beze mnie, bez ciebie…
- To dziwne – skwitował Harry. – Nie spodziewałem się, że ktokolwiek z nas pojedzie w trasę bez czwórki.
- Czwórki – Zayn powtórzył jak mantrę, wpatrując się w zasłane chmurami niebo. Ani jedna gwiazda nie przyświecała im tego wieczora. – Chodźmy szybciej, to zła okolica – dodał, przyspieszając kroku.
- Boisz się parków?
- Raczej męskich dziwek atakujących mnie na każdym kroku.
- Dziwisz się?
Potraktowany solidnym kuksańcem w żebro, postanowił przestać szydzić z boskości Malika. Na zawsze pozostanie to jednym z ulubionych zajęć Harry’ego.
- Harry?
Styles zatrzymał się, słysząc znany sobie głos.
- A niech mnie – zduszony jęk Zayna przy jego boku tylko utwierdził go w przekonaniu, że się nie myli.
- Cześć – chłopak podszedł do nich, uważnie przyglądając się Malikowi. – Leighton Pevense – wyciągnął rękę w jego stronę, kompletnie nieskrępowany miną Zayna, która znacznie odbiegała od normalnego wyrazu twarzy.
- Leighton – powtórzył, ściskając wyciągniętą rękę. – To znaczy, jestem Zayn.
- Co tu robisz? – Harry jak kołek wpatrywał się w chłopaka. Czy on go śledził? Przyjechał za nim aż do Londynu?
- Mieszkam – wzruszył ramionami. – Nie czytałeś mojego CV?
- CV? – Zayn odkaszlnął znacząco.
- Muszę przyznać, że za bardzo skupiłem się na twoim dorobku.
- Powinienem się więc cieszyć – uśmiechnął się sceptycznie, mierząc go tym swoim zawadiackim spojrzeniem. Harry znał Leightona tak krótko, a już potrafił określić jego typowe zachowania. Czy to naprawdę raptem dwa tygodnie, kiedy pierwszy raz wpadli na siebie na ulicy?
- Ale wczoraj w SMSie… - Harry skonfundowany zmarszczył brwi. – Przecież widziałeś mnie. Wiedziałeś, że byłem na imprezie. Nie byłeś tam, więc…
- W SMSie? – Zayn wytrzeszczył oczy, wciąż doszczętnie ignorowany przez swojego przyjaciela.
- To długa historia, Harry. Mówiłem ci, gazety.
- Ale jak mogłeś czytać, skoro pisaliśmy o drugiej w nocy?
- Drugiej w nocy? – Zayn pokręcił głową z dezaprobatą.
- Jest pan strasznie czepialski, panie Styles – Leighton uśmiechnął się, ukazując rząd białych zębów. – Mniejsza. Skoro już tu jestem, może chciałbyś pogadać.
- Chyba powinienem…
- Harry bardzo chciałby pogadać, Loui… Leighton – Zayn poprawił się, nie mogąc oderwać wzroku od chłopaka.
- Świetnie. Idziemy? Niedaleko jest Coffee Heaven.
Harry popatrzył na Malika, który tylko wzruszył ramionami, mijając ich i robiąc parę kroków tyłem.
- Trafisz do domu, Harry. Weź taksówkę, żebyś się po nocach nie szlajał. Miło było cię poznać, Loui… Leighton.
- Taak – brunet westchnął, przekręcając głowę. – Mnie również.
- Na razie!
Malik odszedł, co chwilę obracając się za siebie.
- Jakiś nerwowy ten twój kolega.
„Wyglądasz jak Louis.”
- Zimno mu trochę – rzucił na odczepne, po czym ruszył przed siebie. – Gdzie to Coffe Heaven?

- Więc… – Leighton upił łyk Yorkshire Tea. – Naprawdę podpisałbyś ze mną kontrakt?
- Tak – Harry przytaknął w zamyśleniu. Korzystając z okazji, że Leighton notował coś w swoim brulionie, starał się starannie prześledzić rysy jego twarzy. Niesamowicie znajome, a jednak inne.
Miał piękne kości policzkowe, choć bardzo kobiece, wciąż idealnie formowały linię typowej męskiej szczęki. Delikatny zarost zdobił jego jasną skórę. Pieprzyk na dolnej wardze był ciekawym i niespotykanym znamieniem, które chciało się po prostu pocałować.
Harry, stój!
- Gapisz się – Leighton zatrzasnął zeszyt. Uśmiechnął się od ucha do ucha, w ten swój firmowy i jedyny w swoim rodzaju sposób.
Przyłapany na gorącym uczynku, Harry otoczył kubek kawy zmarzniętymi dłońmi.
- A na kogo mam patrzeć? Jesteśmy tu sami.
Leighton pokręcił głową.
- Gapisz się.
- Nie zawstydzaj mnie – Harry zachichotał, próbując odseparować się od przenikliwego spojrzenia kaskadą gęstych włosów.
- Uwielbiam to robić – powiedział bardzo cicho. Czy Harry miał to w ogóle usłyszeć? Westchnął głośno, wyglądając przez okno. Pierwsze smugi na szybie świadczyły o tym, że niedługo rozpęta się ulewa. Jakaś zakochana para uciekała przed deszczem, i tak moknąc od chlapiących na wszystkie strony czarnych taksówek pędzących ulicą.
- Teraz ty się gapisz – Harry podmuchał na gorący napój. Wciąż omijał spojrzenie Leightona.
- Ale ja mam odwagę się gapić.
- Możesz przestać?
- Gapić się?
- Sprawiać, że totalnie się przy tobie zapominam – pokręcił głową, łokciami podpierając się o stolik w ustronnym miejscu niewielkiej restauracji.
- To już nie zależy ode mnie, panie Styles.
Harry podniósł wzrok znad parującego naczynia. Leighton lustrował go swoim spojrzeniem nr 9 „jesteś takim zabawnym pajacem, Styles”.
Chwila, czy on naprawdę policzył sposoby, w jaki na niego patrzył?
- Wracając do… - zmieszał się. Odkaszlnął znacząco, przybierając pokerowy wyraz twarzy. – Czy chciałbyś przyjąć moją propozycję?
- Cała przyjemność po mojej stronie, panie Styles.
- Dlaczego raz mówisz do mnie formalnie, a raz po imieniu?
- Dlaczego odbiegasz od tematu, kiedy już wróciliśmy do stanu typowo zawodowego spotkania?
- A może nasze spotkanie nie jest czysto zawodowe?
- Chciałeś się ze mną umówić, Harry?
Styles polizał spierzchnięte wargi.
Dupek.
- Chciałbyś.
Leighton wzruszył ramionami, uśmiechając się w sposób nr 12 „czasami jestem nieśmiały, ale nie próbuj mi tego wytknąć”. To chyba ulubiony uśmiech Harry’ego.
Naprawdę czas się opanować, Styles!
- Powiesz… - wypowiedź Leightona przerwał odgłos telefonu. – Wybacz – sięgnął do kieszeni, wyjmując stary model komórki. – Tak? – przyłożył słuchawkę do ucha. Rysy jego twarzy wyraźnie się natężyły. Zagryzł wargę i zmarszczył czoło, jakby słuchał nieprzyjemnego dźwięku, jaki wydaje kreda niepoprawnie zetknięta z tablicą. – Odebrałem jego wiado… - głos po drugiej stronie najwyraźniej mu przerwał. – Przecież porozmawiam z… - znów zamilkł.
Leighton nie lubił swojego rozmówcy i Harry doskonale wyczuł to po zaledwie dwóch sekundach od rozpoczęcia konwersacji.
- Będę – rzucił zrezygnowany, rozłączając się. – Muszę iść – dodał po chwili milczenia, podczas której nie oderwał wzroku od ciemnego wyświetlacza.
- Odprowadzę…
- Nie, nie możesz.
- Dla…
Rzucił pieniądze na blat, po czym zdjął kurtkę z oparcia.
- Zdzwonimy się.
Schował komórkę do tylnej kieszeni jeansów i tak po prostu wyszedł, nim Harry zdążył wykonać najmniejszy ruch.
- Cześć – westchnął za zamykającymi się drzwiami. Jego wzrok spoczął na szarym notesie pozostawionym na stole.


lubię jak są tu obrazki, bardziej kolorowo ^.^