Dziękuję za komentarze. Motywujecie mnie na tyle, że szybciej zebrałam się do kupy z tym rozdziałem (a że przy okazji nic nie umiem na jutrzejsze trzy testy, cii!).
Mogę Wam zdradzić mały spoiler. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem w następnym rozdziale, a raczej pod koniec następnego rozdziału, rozpoczniemy taki jakby punkt kulminacyjny "Really Don't Like You". Mam nadzieję, że nie zawiodę, bo wymyśliłam sobie niezły wielki finał. "Będzie, będzie zabawa, będzie się działooo" ;)
Dziś przed Wami trochę faktów do przyswojenia. Jest i retrospekcja, a z komentarzy wiem, że poprzednie Wam się podobały, więc może cię ucieszycie. No a poza tym... Przyznam wam się, że pisząc to, musiałam kilka razy odłożyć komputer, bo chciało mi się płakać. Poważnie.
Nie przedłużam.
Miłego czytania, liczę na Waszą motywację po raz kolejny.
Całuski i miłego długiego weekendu (już niedługo)!
PS. NAJDŁUŻSZY ROZDZIAŁ ZE WSZYSTKICH :)
__________________________
Retrospekcja
Piątek, 01.02.2014r.
Harry chrapnął w
poduszkę, kiedy głośny dźwięk telefonu przerwał jego słodki, choć nieco krótki
sen. Próbował sięgnąć po komórkę, jednak zmęczenie okazało się silniejsze. Po
kilku próbach strącenia sprzętu z półki, poddał się, na nowo wtapiając nos w
świeżą bawełnianą pościel. Uporczywe buczenie nie ustępowało dość długo, jednak
Harry zdawał się ignorować wszelkie bodźce zewnętrzne, co tylko utwierdzało go
w przekonaniu, że zbyt dużo wczoraj wypił.
Całonocny bankiet wydany
dla bliskich krewnych jak i współpracowników zespołu nie do końca okazał się
sukcesem. Owszem, goście bawili się świetnie. Szkoda tylko, że tego samego nie
można powiedzieć o gospodarzach przedsięwzięcia. Liam starał się jakoś ratować
sytuację. Ze swoją dziewczyną, Sophią, kręcili się między stolikami,
dotrzymując towarzystwa rodzinom chłopców. Niestety, ich obecność i dobra wola
nie wystarczyły, by przerwać konflikt na linii Styles-Tomlinson, który natarczywie
działał wszystkim na nerwy.
Kiedy nareszcie Harry
liczył na chwilę spokoju, dzwoniącą komórkę zastąpił jeszcze gorszy dźwięk –
walenie do drzwi. Chłopak jęknął cicho, podciągając kołdrę po sam czubek głowy.
Cisza.
Szczęśliwy westchnął
przeciągle, próbując przywołać przepiękny sen, jaki mu przerwano.
- Wszystkiego
najlepszego.
Podskoczył
przestraszony, odrzucając pościel i wpatrując się w Louisa. Przetarł twarz
dłońmi, lustrując go nieprzyjemnym wzrokiem. Obłędny jak zawsze.
- Przestraszyłeś mnie –
uspokoił szaleńcze bicie swojego serca, nim niepewnie wstał z łóżka, podchodząc
do okna i odsłaniając rolety. – Pali się?
- To nie ma sensu –
Louis wzruszył ramionami, siadając po turecku w pościeli Harry’ego, jak to miał
w zwyczaju ostatnich kilkanaście miesięcy. – Naucz się ze mną współpracować, bo
jeśli zawalimy dzisiejszą sesję, to nie ręczę za siebie na następnym
posiedzeniu z Modestem, jasne?
- Jasne – Styles wzruszył
ramionami.
- Mówisz poważnie? –
Louis zmarszczył czoło. Poszło zbyt gładko.
- Tak – przytaknął niemrawo.
– Może jeszcze zostanę twoim świadkiem i z uśmiechem na ustach podam wam
obrączki? Chyba, że wolisz, bym w ogóle się nie pojawiał.
- Harry – Tomlinson syknął,
podążając za nim do kuchni. – Ile jeszcze będziesz się na mnie dąsał. Dorośnij.
- Rosnę. Kończę dziś
20 lat – prychnął, dolewając wody do czajnika elektrycznego. – Herbaty?
- Harry, do cholery
jasnej, to nie moja wina, że Eleanor jakoś mi to wybaczyła. Bynajmniej. Jestem
jej cholernie wdzięczny, wiesz? Kocha mnie i to pokazuje.
- I dlatego trzeba
było się jej oświadczać po pierwszym lepszym seksie na zgodę?
Nim Louis zdążył się
pohamować, jego dłoń spotkała się z policzkiem Stylesa, który patrzył na niego
zwycięsko, wręcz zadziornie.
- Specjalnie to
zrobiłeś – skwitował Louis, kręcąc głową. – Boże, co ci się stało…
- Uczeń przerósł
mistrza, co? Zabolało? – strącił z oczu zbyt długie loki, opierając się o blat
i patrząc, jak rysy twarzy chłopaka tężeją. – Mnie też zabolało. Bardziej niż
twoje uderzenie. Zabolało mnie, jakim chamem i prostakiem byłeś, lecąc na dwa
fronty. No co? – rozłożył ręce. – Gdybym napisał twitlongera, liczba twoich
followers drastycznie by zmalała – zachichotał.
- Dość, nie da się z
tobą rozmawiać – Louis zacisnął dłonie w pięści, starając się trzymać emocje na
wodzy. – Mogę po prostu pożyczyć twój samochód? Chcę stąd jak najszybciej
zniknąć, utknąłem z awarią na sąsiedniej ulicy.
- I tylko dlatego
tutaj przyszedłeś.
- Masz dziś urodziny,
chciałem złożyć ci życzenia i zakopać topór wojenny. Ale chyba się przeliczyłem
– westchnął smutno.
- Kluczyki są na
komodzie – rzucił Harry, nie oglądając się za siebie.
Louis podążył do
niewielkiej szafki na końcu salonu. Obok kluczy leżało ich zdjęcie zrobione dokładnie rok temu, na przyjęciu z okazji 19-tych urodzin Harry'ego. Tomlinson patrzył na nie przez
chwilę, nim potrząsnął głową, obracając ramkę przodem do ściany. Było, minęło.
Jeszcze raz zatrzymał się
w progu, obserwując jak Harry, bez krzty zainteresowania, wyjmuje z lodówki
składniki na późne śniadanie.
- Przyślę po ciebie Prestona,
nie spóźnij się, proszę – powiedział cicho. Ich przyjaźń, o ile jeszcze nią
była, w tej chwili nie dawała żadnych nadziei. Harry traktował go jak
powietrze. – Przemyśl to wszystko.
- Dziękuję za życzenia
i gratuluję zaręczyn. Kluczyki oddasz mi na sesji – Styles uśmiechnął się
ironicznie. – Wiesz, gdzie są drzwi? – ponaglił go, gdy zbyt długo zwlekał z
oderwaniem swojego pełnego politowania spojrzenia.
Louis ponownie tego
popołudnia prychnął pogardliwie, odwracając się na pięcie i z impetem
trzaskając drzwiami.
Nigdy więcej już się
nie zobaczyli.
Liam i Zayn westchnęli, ponownie tego wieczora wymieniając
zdegustowane spojrzenia.
- Proszę pani… - Malik znowu zabrał głos, zwracając się do
recepcjonistki zajmującej miejsce za biurkiem. – Naprawdę, ale to naprawdę
musimy porozmawiać z panem Petersonem. Może nam pomóc.
- Wobec tego proszę przyjść jutro – wyraźnie poirytowana
kobieta nieco uniosła głos. – Tłumaczę panom, że godziny odwiedzin naszych
pacjentów trwają od 12 do 18. Jest już późno, proszę o opuszczenie budynku.
- Szlag by to – warknął Zayn, zaciskając dłonie w pięści.
Kiedy wraz z Paynem dojechali do Middlewhich, niewielkiego
miasteczka zaledwie pół godziny drogi od Holmes Chapel, od razu skierowali
swoje kroki do hospicjum położonego na dalekich obrzeżach, bliżej londyńskiej
autostrady.
Zdołali dowiedzieć się tylko tyle, że Richard Peterson od
przeszło 4 lat znajduje się w ośrodku z poważnymi objawami Alzheimera.
Mężczyzna dobiegał sześćdziesiątki, a jedyne co czasami pamiętał to dawne
wspomnienia sprzed lat. Nazwisko Leightona było kobiecie kompletnie nieznane.
Liam położył dłoń na ramieniu Malika, zajmując jego miejsce
przy kontuarze, kiedy wkurzony chłopak odsunął się na bok.
- Pani… - zaczął spokojnie Liam, wczytując się w plakietkę
przypiętą do białego fartuszka kobiety. – Lindsay – uśmiechnął się przyjaźnie.
– Naprawdę rozumiem okoliczności, ale proszę też postawić się w naszej
sytuacji. Zaginął chłopak, a jedyną osobą, która może mieć jakiekolwiek
informacje na jego temat to pan Peterson.
Rysy twarzy blondynki złagodniały.
- Nie wiemy, czego do końca szukamy – kontynuował Payne. –
Jedyny trop, jaki znaleźliśmy to właśnie pacjent tegoż ośrodka. Przyjechaliśmy
prosto z Londynu, by móc z nim porozmawiać. Czy prośba o pięć minut rozmowy to
tak wiele? Bardzo panią proszę – oparł się o ladę, wpatrując się w jej
niebieskie oczy, które powoli ustępowały urokowi Liama oraz jego wyważonej
postawie.
Kobieta odchrząknęła, na chwilę spuszczając wzrok na monitor
swojego komputera.
- I jest pan pewien, że to cokolwiek pomoże? – spytała z
powątpiewaniem. – Nie powinnam tego mówić, ale pan Peterson nie potrafi przypomnieć
sobie, co jadł wczoraj na obiad, a co dopiero jakieś precyzyjniejsze
informacje.
- Zawsze warto spróbować. Bardzo proszę.
Dziewczyna przygryzła wargę, klikając kilka przycisków na
klawiaturze. Przyłożyła do ucha coś na kształt krótkofalówki, nim odezwała się
do swojego rozmówcy.
- Czy pan Peterson śpi? – cisza, podczas której Liam i Zayn
wymienili błagające niemo spojrzenia. – Dobrze, więc przyprowadź go na chwilę
do świetlicy. Dwaj panowie muszą zamienić z nim kilka słów – oboje westchnęli z
ulgą. Chyba jednak los był dla nich łaskawy. – Wiem, że godziny wizyt minęły,
ale to sprawa niecierpiąca zwłoki. Przyślę ich, nie zostawiaj pacjenta –
dokończyła, odkładając sprzęt.
- Pan Peterson będzie czekał w pokoju nr 12, trzecie drzwi
na lewo, pierwsze piętro. Tylko uprzedzam, że to nie może trwać zbyt długo.
- Oczywiście. Dziękujemy. Jesteśmy twoimi dłużnikami,
Lindsay – Liam przytaknął z nieśmiałym uśmiechem.
- Właściwie to – zaczęła dziewczyna, podsuwając mu pod nos
kartkę i długopis. – Mogę prosić o dyskretny autograf? – wzruszyła ramionami,
przyglądając się chłopakom spod długich rzęs.
- Jasne – Liam
pokręcił głową, chichocząc.
Kiedy razem z Zaynem złożyli swoje podpisy, jeszcze raz
grzecznie podziękowali, kierując się we wskazane wcześniej miejsce.
- Manipulator – Malik wsadził Liamowi palec w żebro.
- A to niby za co?
- Wiedziałeś, że nas poznała, więc musiałeś wykorzystać
swoją gierkę słowną. Niezły z ciebie dupek – skwitował Zayn, nie ścierając
jednak uśmiechu z twarzy.
- Oh, zamknij się – Liam machnął ręką, kiedy dotarli pod
drzwi pokoju numer 12. – Wchodzimy.
Malik niepewnie nacisnął klamkę. Ich oczom ukazała się
niewielka świetlica w przyjemnym odcieniu zieleni. Na ścianie wisiał ogromny
telewizor, a na stojącej nieopodal sofie siedziały dwie staruszki, komentując
najnowszy odcinek „Grey’s Anatomy”. Dookoła mieściło się pełno stolików i
krzeseł, o tej porze pustych i czyszczonych przez pochylającą się nad jednym z
nich sprzątaczkę.
W tym momencie przez drugie drzwi do środka wkroczył młody
pielęgniarz, pchając przed sobą wózek z lekko siwiejącym mężczyzną. W
porównaniu z dwiema kobietami w pokoju, wyglądał dość młodo i całkiem dobrze się
trzymał.
- Pan Peterson? – Liam odchrząknął niepewnie, przykuwając
wzrok mężczyzny.
- To ja? – zapytał nieśmiało pielęgniarza, który tylko
przytaknął, powoli wycofując się do sąsiedniego stolika.
Usiadł obok z gazetą w ręce, dając im chwilę prywatności,
niemniej jednak wciąż znajdował się na tyle blisko, by w skupieniu wsłuchiwać
się w rozmowę. Chyba takie były już procedury nieproszonych gości – zero
intymności.
- On nawet siebie nie kojarzy, to nie ma sensu – szepnął
Zayn, kiedy powoli zbliżali się do stolika, zajmując dwa niezbyt wygodne
krzesła obite brązową skórą.
- Czy mógłby pan z nami zamienić kilka słów? – Liam
zignorował Malika, starając się wzbudzić zaufanie Petersona. – Nazywam się Liam
Payne, a to mój przyjaciel Zayn Malik. Miło nam pana poznać.
- Wyglądacie zupełnie jak chłopcy z billbordów w 2012 –
mężczyzna zamyślił się, a Liam i Zayn znów lekko się uśmiechnęli. Tego tematu
lepiej nie roztrząsać.
- Możliwe – przytaknął Zayn. – Jednak nie w tej sprawie
tutaj jesteśmy. Potrzebujemy pana pomocy.
- Oh – Richard uniósł brwi, poprawiając swoje okulary. –
Nikt nigdy nie chce mojej pomocy. To pomyłka.
- Z pewnością nie – zaoponował Liam zbyt energicznie. – To
znaczy… Całkiem prawdopodobne, że zna pan kogoś, kogo pilnie szukamy.
- Naprawdę? – zdziwił się, a chłopcy przytaknęli, wpatrując
się w niego uważnie. – Hmm, ale ja… Czy moja siostra już tu jest?
Oboje spojrzeli na siebie zdegustowani. Mężczyzna miał
wyraźne problemy z pamięcią.
- Niestety, nie wiemy, ale jest już dość późno, więc raczej
nie.
- Oh…
Malik westchnął głośno, mocniej ściskając swoje kolano.
Widział w tym coraz mniej racjonalności. Czego oczekiwali od staruszka z
Alzheimerem? Szczegółowej relacji wczorajszego meczu Real-Barcelona?
- Dobra, Liam, on na bank nie zna Leightona, chodźmy stąd.
- Leighton!
Zayn powoli podnosił się z krzesła, jednak zamarł, słysząc
drżący głos Petersona.
- Tak – Liam powoli i spokojnie przytaknął, zmuszając Zayna,
by zajął swoje miejsce. – Leighton Pevense.
- Nie, Leighton Peterson – mężczyzna wyglądał, jakby jakimś
cudem miał zaraz wstać ze swojego wózka. Wyraźnie pobudził się na wzmiankę o
chłopaku. – On żyje? – zapytał, otwierając usta w zdumieniu.
- Ale nam chodzi o Leightona Pevense – powiedział Malik. –
Wydaje mi się, że mógł pan pomylić…
- Oh…
- Zaczekaj – Liam powstrzymał Zayna od kontynuowania. –
Panie Peterson? – zwrócił się do mężczyzny. – Kim jest Leighton Peterson?
- On żyje? – powtórzył swoje pytanie, a pojedyncze łzy
wypłynęły z jego oczu.
- T-tak – zająknął się Liam. – Leighton Pereson żyje – dodał
pewniejszym głosem.
- Liam, co ty… - syknął Zayn, a wtedy mężczyzna zaszlochał
głośno.
- Nie, niech pan…
- Co się dzieje, Richard? – pielęgniarz w ciągu kilku sekund
zmaterializował się u boku mężczyzny. – Obawiam się, że powinni panowie opuścić
salę.
- Chwileczkę – Liam posłusznie wstał z miejsca, jednak
podszedł do mężczyzny, klękając przy jego wózku i wręczając mu wymiętą
chusteczkę. – Panie Peterson, proszę mi powiedzieć, kim jest Leighton Peterson?
- To… - przyjął chusteczkę, ocierając mokre policzki. – Ja
myślałem, że go zabiłem!
Zayn zmarszczył brwi, pochylając się nad mężczyzną.
- Ale wszystko z nim w porządku, proszę nam uwierzyć – Malik
z uwagą obserwował jak twarz Petersona powoli się uspokaja.
- Chce mi się spać – powiedział Richard, zwracając się do
pielęgniarza. – Chcę iść do pokoju. Nie chcę tu być.
Mężczyzna przytaknął i posłusznie manewrował wózkiem w
stronę drzwi, przez które nie tak dawno weszli do pomieszczenia.
- Panie Peterson, czy Leighton był pana rodziną? – Liam nie
tracił nadziei, idąc za nimi po prawej stronie wózka. – Proszę, panie Peterson.
Gdzie go znajdę? Błagam.
- Springsten Avenue 22 – szepnął pod nosem.
- Chwileczkę, może pan powtórzyć? – ku niezadowoleniu
pielęgniarza, Liam zablokował drzwi.
- Springsten Avenue 22 – mężczyzna uśmiechnął się szeroko,
jakby widząc wspomniany adres oczami wyobraźni. – To piękny dom – zdążył dodać,
nim zdenerwowany mężczyzna przeprosił Liama i wyminął go, opuszczając pokój
wraz z Richardem Petersonem.
- Wierzysz mu? – Zayn schował dłonie w kieszenie jeansów,
niepewnie oglądając się za siebie. Dwie staruszki obserwowały ich, szepcząc
między sobą.
- Musimy to sprawdzić
– Liam westchnął, ruszając w stronę wyjścia.
*
- Dobrze się czujesz? – Niall mocniej zacisnął knykcie na
czarnym obiciu kierownicy.
- Mhm.
Harry niemrawo wpatrywał się w mijane za oknem krajobrazy.
Niall, choć obiecał chłopakom dyskrecję, opowiedział Harry’emu wszystko z
najmniejszymi szczegółami. Zdradził, co wyczytali w zeszycie Leightona,
opowiedział o SMS’ach i tym, czego się dowiedział. Harry po prostu wysłuchał,
nie komentując tego w żaden sposób.
- Jesteś zły?
- Nie, Niall, jestem przeszczęśliwy, że Zayn i Liam buszują
nocami po obcym mieście na własną rękę – prychnął sarkastycznie.
- Napisałem im, że mogą wracać. W końcu Leighton jest w
„Cheshire East Records” – skwitował pewnie, mijając tablicę informacyjną.
Właśnie przekroczyli granicę Holmes Chapel. Niall nieznacznie przyspieszył,
kierując się na skróty na drugą stronę miasteczka, gdzie mieściła się firma
Harry’ego.
- Dlaczego do ciebie napisał? - zapytał Harry, wciąż unikając spojrzenia
przyjaciela. – Nie odezwał się do mnie, tylko... – wzruszył ramionami. - To co
najmniej dziwne.
- Harry – Horan westchnął zmieszany. – Przedyktowałem ci
treść tych wiadomości. Morrison musiał założyć wtyki w jego telefonie, więc
czemu miałby nie śledzić twojego. To sprytna bestia.
- A twój? W końcu się poznaliście. Tak jakby.
- Nie na tyle, by miał dostęp do mojego numeru telefonu,
prawda? – był bardzo pewny siebie. – Chyba – dodał niepewnie, wzdrygając się na
samą myśl.
Jechali dalej w ciszy, nie mogąc doczekać się, aż ujrzą
gmach wytwórni Stylesa.
Harry, ku własnemu zdumieniu, zachowywał niepokojące opanowanie.
Był zły na spiskujących chłopaków, owszem, ale z drugiej strony nie potrafił
się na nich gniewać. Chcieli mu pomóc, a doświadczenie przeszłości podpowiadało
im, by niektóre fakty najzwyczajniej w świecie ukrywać, co wciąż nie do końca
mu odpowiadało.
Perspektywa, iż Leighton dał znak życia przyćmiła gniew,
zalewając serce Harry’ego ogromną ulgą. Wciąż nie potrafił uwierzyć, że za parę
minut zobaczy chłopaka na własne oczy. Mimo wszystko jakieś dziwne,
nieposkromione uczucie nie pozwalało mu dostatecznie cieszyć się tym faktem.
- Jesteśmy – szepnął Niall, parkując na podziemnym parkingu.
- Widziałeś to?
Niall zmarszczył brwi, wpatrując się w Harry’ego. Zgasił
silnik i wyciągnął kluczyki ze stacyjki.
- Na parkingu – kontynuował Harry. – Czemu jakiś samochód
stał na parkingu o tej porze?
- Nie wiem, Harry i szczerze powiedziawszy to chyba nie jest
teraz istotne – Niall uśmiechnął się cierpko, oddając przyjacielowi kluczyki od
jego samochodu.
Oboje wyszli z auta, zamykając je i kierując się do windy.
- Wciąż ich nie znosisz? – zapytał Niall, widząc jak Harry
reaguje na ciśnienie pojawiające się wraz z ruszeniem w górę.
- Powiedzmy, że nigdy się do nich nie przekonam – skwitował,
z ukojeniem opuszczając klaustrofobiczne pomieszczenie na odpowiednim piętrze.
– Coś jest nie tak – zaczął od razu, kiedy powitały ich rozwalone kszesło i
przewrócona doniczka.
Niall stanął obok ze złością, ale i osłupieniem lustrując
wzrokiem pobojowisko.
- To z pewnością nie jest dzieło Leightona – Harry szybkim
krokiem minął niewielki hol, zatrzymując się w recepcji, gdzie za biurkiem
siedziała przestraszona sekretarka Harry’ego.
- Veronica?
- Oh, panie Styles – pisnęła dziewczyna. – Myślałam, że to
jakiś żart, ale ten mężczyzna wszedł tutaj ze swoją obstawą i powiedział, że
pan tutaj zaraz przyjedzie. Ja nie mam pojęcia, ale ja musiałam ich wpuścić.
- Spokojnie, spokojnie – Harry oparł się o biurko, w
skupieniu kręcąc głową. – Co się stało?
- Miałam dzisiaj zamykać, ale kiedy wychodziłam oni się zjawili
i kazali mi tutaj zostać.
Dziewczyna była wyraźnie przerażona. Nie patrzyła w
Harry’ego, a mierzyła czubki swoich butów. Warga drżała jej niepewnie.
- Posłuchaj mnie uważnie, musisz stąd wyjść, jak
najszybciej, rozumiesz? – brunetka przytaknęła niespokojnie. – Wsiadaj w
samochód i jedź do domu. Ja to załatwię. Nie mów, proszę, nikomu o tej
sytuacji, dobrze?
- Ale panie Styles…
- Dobrze? – powtórzył, łapiąc spojrzenie jej brązowych oczu.
- D-dobrze.
- Świetnie – wyprostował się, rozglądając na boki. – Boże,
Niall…
Ruszył w stronę
swojego gabinetu.
- Pieprzony indywidualista – syknął pod nosem.
- Panie Styles, oni mają broń – krzyknęła za nim sekretarka,
co tylko przyspieszyło tempo chodu Harry’ego.
Bez chwili wahania z impetem wpadł do swojego gabinetu. Wcale
nie zdziwił się, widząc za biurkiem nie kogo innego niż Jacksona Morrisona we
własnej osobie. W pokoju znajdowali się jeszcze dwaj inni mężczyźni w czarnych,
skrojonych garniturach, co też go nie zaskoczyło. Jeden z nich przykładał ostre
narzędzie do gardła Nialla, który wcale nie wydawał się przestraszony, lecz
bardziej wkurzony. Wyrywał się, jednak mocne dłonie czarnoskórego nie pozwalały
mu się wyrwać.
- Harry, jak miło cię widzieć! – uśmiechnął się Morrison,
kręcąc się na krześle jak małe dziecko. – Powoli zaczynałem się nudzić.
- O…Co…Ci…Chodzi – wypalił Harry, nie ruszając się z
miejsca. Mężczyzna, który trzymał Nialla, uważnie śledził jego ruchy, więc bał
się, że każdy najmniejszy krok może doprowadzić do niepotrzebnego rozlewu krwi.
- Twój śliczny kolega złamał moje niepisane zasady, o to mi
chodzi – zaakcentował ostatnie słowa, wrogo wpatrując się w Nialla.
- Nie – Harry pokręcił głową. – To od początku było
nierealne. Wysłałeś te SMSy do Nialla, żeby nas sprawdzić, prawda?
- Jak widać, mój instynkt się nie pomylił – uśmiechnął się
podejrzanie. – Chciałeś spotkać się z Leightonem za moimi plecami. Zrobiłbyś
to.
- Nie zrobiłbym.
- Przestań kłamać! – głośny krzyk sprawił, że Harry drgnął.
Nie zachowywał kontroli nad sytuacją i totalnie nie miał planu, jak to rozegrać.
Morrison był nieobliczalny.
- A wszystko miało być w porządku. Mieliśmy pięknie
współpracować – kontynuował mężczyzna. – Miałeś sprzedać mi Leightona, ja
miałem ci grzecznie dać spokój, ale nie… Musiałeś mnie zdenerwować, musiałeś
sprawić, że będę musiał się z wami policzyć – warknął.
Harry stał, tępo wpatrując się w kroczącego dookoła niego mężczyznę. Nie zamierzał się wyrywać, by nie prowokować go do
radykalnych rozwiązań.
- Obiecuję, że więcej tego nie zrobię.
- Gówno prawda – prychnął Morrison. – Gdyby to naprawdę on
pisał te wiadomości, pobiegłbyś za nim choćby do Japonii, to groźniejsze, niż
podejrzewałem – powiedział bardziej sam do siebie niż do Harry’ego. – No trudno
– westchnął. – Nie mogę cię ukarać, bo jesteś mi potrzebny – założył ręce na
piersi. – Ale mogę dać ci nauczkę. Mówiłem, że ze mną się nie zadziera –
szepnął do ucha Harry’ego, zachodząc go od tyłu. – Potrafię być bardzo, ale to
bardzo zły, gdy coś nie idzie po mojemu.
- W-wiem – przytaknął Harry. – Wiem i dlatego nie mam
zamiaru więcej tego powtórzyć.
- O nie, po tym nie będziesz miał zamiaru.
Nim Harry zdążył zareagować, Morrison pstryknął palcami, a
wtedy mężczyzna stojący na lewo od Harry’ego, przycisnął go do ściany,
ukręcając mu ręce do tyłu. Styles jęknął cicho, czując ból w nadgarstkach i
policzku, który mocno zdarzył się z boazerią.
- Ty pierdolony dupku – warknął Niall, kopiąc i wierzgając
nogami. W rękach swojego opryszka wydawał się malutki i kruchy, wręcz
bezbronny, jednak wciąż zacięty w walce. Taki właśnie był Niall –
nieposkromiony.
- A już myślałem, że dam ci taryfę ulgą – Morrison pokręcił
głową, podchodząc do Nialla, który został jeszcze bardziej unieruchomiony przez
ochroniarza. – Wiesz co ci powiem, maleństwo? – uśmiechnął się, wracając do
biurka Harry’ego, na którym usiadł,
biorąc w dłonie rodzinną fotografię. – Jeśli jest coś, co może zmusić pana
Stylesa do posłuszeństwa, są to jego najbliżsi – westchnął, odkładając ramkę na
miejsce. – I chyba właśnie to powinienem zrobić na samym początku – dokończył głębokim
głosem i skinął na mężczyznę.
- Niall! – Harry pisnął cicho, kiedy potężny facet
przygwoździł chłopaka do podłogi, mocno kopiąc go w brzuch. Niall zgiął się w
pół, skomląc cicho, kiedy Harry ze wszystkich sił próbował wyrwać się z silnego
uścisku mężczyzny zanim. Niestety, wszystkie próby szły na marne. Harry
zauważył, że z każdym kolejnym szarpnięciem, jakie wykonuje, Horan zdobywa
jeszcze większe i silniejsze uderzenia.
- Patrzcie no tylko! – Morrison klasnął w dłonie. - Szybko
kalkulujesz moje zamiary, Styles! Naprawdę inteligentny z ciebie facet!
- Daj mu spokój – jęknął Harry, zamykając oczy. Doskonale zrozumiał cel Morrisona. Sam miał nie
oberwać, ale za to kazano mu patrzeć, co robią z Niallem na jego oczach. – Proszę
cię, daj mu święty spokój, proszę – krzyknął, a wtedy ciemnoskóry mężczyzna
przestał okładać Nialla mocnymi uderzeniami. – Przestań, proszę – pisnął raz
jeszcze, starając się nie ukazywać słabości.
Morrison skrzywił się cicho, klękając nad Niallem. Blondyn
lekko uniósł się na drżących łokciach, ścierając z brody stróżkę krwi, która
torowała sobie drogę z jego dolnej wargi i nosa.
- Wyglądasz słabo – stwierdził Jackson, wzdychając ze
współczującym wyrazem twarzy. – A naprawdę jest mi cię szkoda, wiesz?
- Spierdalaj – jęknął Niall.
Wkurzony Morrison ponownie uniósł się na równe nogi, z
impetem naciskając butem na dłoń Nialla, który krzyknął cicho, ponownie
zderzając swoją twarz z podłogą.
- Na miłość boską, proszę cię, wystarczy! – krzyknął Harry,
ledwo trzymając się w ryzach. Miał ochotę płakać i błagać go o litość. – Zajmij się mną, błagam.
- O nie, panie Styles – zachichotał. – Na tym polega
rozrywka tego wydarzenia. Tobie nic nie
zrobię, ale za każdym razem, kiedy znów postanowisz mi się przeciwstawić,
przemyślisz to dwa razy, przypominając sobie, jak bardzo poturbowałem twojego
rozkosznego kolegę. Swoją drogą ma temperament godny pozazdroszczenia –
uśmiechnął się, klepiąc Harry’ego po plecach.
- Dobra, wystarczy – zwrócił się do swoich podwładnych, obaj
mężczyźni zostawili Nialla i Harry’ego.
Styles szybko rozprostował ręce i uklęknął nad Niallem,
który krztusił się cicho własną krwią.
- Kurwa, kurwa, kurwa – Harry niemal płakał, klnąc pod
nosem, obrócił Nialla na bok, z trudem przypatrując się obrażeniom, jakich
doznał. Morrison nie zostawił na nim choćby fragmentu nieposiniaczonej skóry.
Musiał trenować swoich ochroniarzy na szeroką skalę.
- Miło było, ale chyba musimy już lecieć – Morrison nałożył
na nos czarne okulary. – Będziemy w kontakcie, panie Styles – skinął głową,
wychodząc z pokoju i zamykając za sobą drzwi.
*
- Co?! – Liam mocno zahamował, stając na czerwonym świetle.
Zayn, który nie miał zapiętych pasów, omal nie wyleciał przez przednią szybę.
- Na miłość boską – syknął pod nosem, jednak zmienił ton,
dostrzegając przerażoną twarz Liama, który w przeciągu kilku sekund zatrzymał
samochód na poboczu.
- Jak do tego doszło?! – Payne nie przestawał krzyczeć w
słuchawkę, a Zayn nie przypominał sobie, by widział go kiedykolwiek w takim
stanie. – Harry, spokojnie, rozumiem. Ale przecież… Zayn, sprawdź telefon –
rzucił do przyjaciela, który skonsternowany, wyjął z kieszeni iPhone’a. Miał
jedną nieodczytaną wiadomość od Nialla o treści „Leighton się odezwał. Jedziemy
do niego. Możecie przestać szukać”. Nie usłyszał jej.
- Kurwa, wyciszyłem telefon – przeklął pod nosem. – Co się…
- Daj nam 20 minut – Liam rozłączył się, rzucając telefon na
tylne siedzenia, kompletnie nie dbając o to, czy trafi w tapicerkę. Z piskiem
opon ruszył do przodu, mijając rozgniewanych, trąbiących na niego kierowców.
- Liam! Co się dzieje, do cholery jasnej?!
- Są w wytwórni Harry’ego. Morrison zwabił ich podstępem i
pobił Nialla do nieprzytomności.
- Co?! – Zayn poderwał się w miejscu. Uderzył pięścią w
schowek naprzeciw siedzenia pasażera, sprawiając, że cała jego zawartość
wylądowała na podłodze auta. – Zabiję skurwysyna.
Liam docisnął pedał gazu, wjeżdżając na trasę, która jak
najszybciej miała doprowadzić ich do „Cheshire East Records”.
- Co z nim?!
- Czekają na pogotowie, ale długo ich nie ma. Harry jest tak
roztrzęsiony, że ledwie go zrozumiałem.
- Kurwa jebana mać – Zayn ponownie uderzył w schowek, a jego
drzwiczki tym razem odleciały na dobre.
- Malik, rozpieprzysz swoje auto – syknął Liam, jeszcze
bardziej przyspieszając.
- Niech go tylko dorwę…
*
- Harry?! – Liam i Zayn puścili się biegiem przez korytarz, mijając
po drodze rozwalone doniczki i krzesła. Z przerażeniem gnali przed siebie,
bojąc się, jaki widok czeka ich w biurze Harry’ego.
- Jezus Maria – Zayn wpadł do pokoju, w ciągu kilku sekund
klękając koło Nialla, którego Harry za wszelką cenę próbował ocucić.
- Nie otworzył oczu bite 26 minut – jęknął Harry w swoje
dłonie, będąc na granicy płaczu.
- Karetka? – wypalił Zayn, w osłupieniu obserwując Nialla.
Nie mógł uwierzyć, że jeden człowiek może tak bardzo skrzywdzić niewinnego
człowieka.
- Dzwoniłem, ale jeszcze ich nie ma – pisnął Styles, a jego
ramiona zadrżały. Ciche spazmatyczne oddychanie uniemożliwiało mu normalne mówienie.
– To moja wina.
- Cii – Liam objął Stylesa, który wcisnął twarz w jego
koszulkę, wciąż nie płacząc, jednak nie mogąc złapać oddechu. – Spokojnie,
Harry, wszystko będzie dobrze, kontroluj się – Liam wymienił z Zaynem
zdegustowane spojrzenia. Jeśli jeszcze kilka godzin temu wierzyli Harry’emu, że
jakoś się trzyma, tak teraz byli pewni, że ta sytuacja na nowo postawiła ich w
punkcie wyjścia. Harry wrócił do swoich ataków sprzed lat. – Harry, spokojnie –
Liam uspokajająco głaskał go po plecach. – Co z nim? – zwrócił się do Zayna,
który klęczał przy Horanie.
- Pieprzony uparty gnomie – Zayn także zdawał się być bliski
płaczu. – To nie ma sensu, idziemy.
- Czekaj, co ty…
Malik bez większego trudu wziął Nialla na ręce.
- Jedziemy na ostry dyżur. No już, Liam!
- Harry, Harry, musimy iść, no już! – Liam powoli wstał,
ciągnąc za sobą Stylesa. – Dasz radę sam?
Harry przetarł twarz, przytakując, ruszył za chłopakami w
kierunku parkingu.
- Zayn? – Niall odkaszlnął niepewnie, dławiąc się, aż
załzawiły mu oczy.
- Jestem tutaj, Niall, jestem. Wszyscy jesteśmy – niemal biegł
w stronę wind, wciąż dźwigając swojego przyjaciela. Ignorował fakt, że cała
kurtka przesiąkła czerwienią krwi Nialla.
- Przepraszam, że na ciebie krzycza-ałem – zachłysnął się
raz jeszcze, sprawiając Zaynowi niemal fizyczny ból.
- Ty mały pieprzony idioto, to ja na ciebie krzyczałem – jęknął.
Wysiedli z windy, biegnąc do aut. Liam wyrwał się przodem, kluczykami
odblokowując pojazd.
- Nie płacz, cioto – uśmiechnął się, ponownie tracąc
przytomność.
- Niall? - Zayn wskoczył
z chłopakiem na tylne siedzenia. – Niall?
- Co z nim? – rzucił Harry, próbując nabrać jak najwięcej
powietrza do płuc.
- Znowu odpłynął, a niech cię – przeklął Malik. – Niall,
trzymaj się, proszę, nie rób mi tego, Niall, nie zniosę tego po raz drugi.
- Nawet nie kracz – warknął Liam, z piskiem ruszając w
kierunku szpitala.
*
Poczekalnia Holmes Chapel Health Centre wydawała się tętnić
życiem. Poza Zaynem, Liamem i Harrym znajdowało się tutaj sporo pielęgniarek i
lekarzy, którzy pędzili od jednego pacjenta do drugiego. Lecz najbardziej
martwił ich fakt, że drzwi, za którymi operowali Nialla, nie otworzyły się ani
razu od przeszło dwóch godzin.
- Demi, spokojnie – Liam westchnął do telefonu. – Demi,
proszę cię, nie będziesz prowadzić w takim stanie. Demi! – Zayn wyrwał komórkę
z rąk Payne’a, wtrącając się w rozmowę.
- Dems, tu Zayn, posłuchaj mnie uważnie. Jedź do Perrie,
zawieź Vivi i przyjedź tutaj pociągiem. Broń Boże nie prowadź teraz samochodu,
zrozumiałaś mnie? Wszystko będzie dobrze, jesteśmy na miejscu.
Harry kompletnie wykluczył się z rzeczywistości. Skulił się
na ziemi, obejmując nogi kolanami.
To wszystko przez niego. Gdyby nie poznał Leightona,
Niallowi nic by się nie stało, Demi nie płakałaby Zaynowi w słuchawkę, a on
wiódłby swoje spokojne, proste życie. Bez żadnych brudnych interesów, żadnych nieporozumień
i konfliktów.
- Harry? – Liam uklęknął przed Stylesem, który tępo
wpatrywał się w przestrzeń. – Harry, to może nie jest odpowiedni moment, ale
miałeś atak. Pamiętasz?
Chłopak przytaknął, jednak wciąż unikał spojrzenia Liama.
- Harry, martwię się o ciebie. Wiem, jak to było
ostatnim razem.
Harry także wiedział. Tuż po śmierci Louisa popadł na dno. Miał problemy z alkoholem i opanowaniem
agresji, a co za tym idzie ciągłe napady paniki, a nawet jedną, na szczęście
nieudaną próbę samobójczą.
- Harry, proszę – Liam westchnął pod nosem. – Wiem, że masz ochotę rozkwasić mi ryj, ale proszę,
chociaż spróbuj jakoś funkcjonować.
Wtedy z sali wyszedł lekarz w niebieskim fartuchu. Liam i
Zayn poderwali się na równe nogi. Harry chciał, jednak nie potrafił zmusić
własnego ciała do współpracy.
- Panowie – siwiejący mężczyzna przyjrzał się im z
profesjonalnym wyrazem twarzy. – Operacja przebiegła po naszej myśli. Pan Horan
miał złamane żebro, jednak interweniowaliśmy. Niemniej stan ogólny
pacjenta jest krytyczny. Stracił dużo krwi. Przypuszczamy, że odnowił się uraz kolana, jednak to
będziemy mogli w pełni stwierdzić dopiero
po większej ilości badań. Na razie transportujemy pacjenta do sali, gdzie
wydobrzeje po operacji, resztą zajmiemy się po wybudzeniu z narkozy.
- Możemy do niego iść?
- Tak, jednak nie wydaje mi się, by odzyskał przytomność w
przeciągu najbliższych 14h.
- Dziękujemy – Liam przymknął powieki, opierając się o
ścianę.
Lekarz odszedł, zostawiając ich samych z własnymi myślami.
- Zabiję go.
- Zayn…
- Zabiję skurwysyna, choćbym miał zrobić to gołymi rękami.
Oboje usiedli na krzesłach. Malik schował twarz w dłoniach,
podczas gdy Liam wciąż z niepokojem
obserwował Harry’ego.
- A niech mnie kurwa… - zaczął Zayn, jednak przerwał, nie
dowierzając własnym oczom.
Liam podążył za wzrokiem przyjaciela, sztywniejąc w miejscu.
Wyglądał nieco inaczej, choć wciąż tak, jak go zapamiętał.
Niesforne włosy ułożone w misterną grzywkę, masa tatuaży, kolczyk w wardze i
czarne ubrania.
- Cześć – powiedział jakby nigdy nic, stając przed
otępiałymi chłopakami. Wzrok jednak zatrzymał na Harrym, który wciąż siedział
skulony, lecz tym razem zaszklonymi oczami wpatrywał się w przybyłego.
Brunet spokojnie podszedł do Harry’ego, klękając przed nim i
ze współczującym wyrazem twarzy zatopił palce w jego lokach.
- Mój boże, Harry, gdybym tylko wie…
Harry zarzucił ramiona na chłopaka, który odwzajemnił
ten gest, próbując ze wszystkich sił go uspokoić.
- Harry, proszę, nie płacz, Harry...
Liam i Zayn w ciągu kilku sekund zgodnie wstali z miejsc,
zostawiając ich samych.
- Harry, nie płacz.
- Nienawidzę cię – jęknął Styles, nie wypuszczając go z
mocnego uścisku, jakby bał się, że Leighton rozpłynie się w powietrzu, kiedy
tylko straci namacalny dowód. – Powinienem odprawić cię z kwitkiem, on będzie wiedział, że tu jesteś, on mnie zniszczy, nie
zasłużyłem na to.
- Nie zasłużyłeś na to – zgodził się chłopak, oddalając się
od Harry’ego na odległość wyciągniętej ręki. – Nie chcę narażać cię na niebezpieczeństwo, muszę zniknąć, po prostu... Nic mi nie jest, dobrze, widzisz?
- Ale nie idź stąd.
- Harry… - Leighton jęknął cicho.
- Nie zostawiaj mnie znowu, nie dam sobie rady.
Pevense westchnął, wstając niezgrabnie, tym samym ciągnąc
Harry’ego za sobą. Otarł jego policzki i odgarnął mu włosy z twarzy.
- Nikt inny nie może mnie zobaczyć – powiedział, rozglądając
się na boki. – Chodź ze mną.