wtorek, 27 sierpnia 2013

Rozdział 6

Cześć!
Dziękuję za cierpliwość.
Przyznam szczerze, że nie jestem zadowolona z tego rozdziału, jednak nie chciałam robić jeszcze dłuższej przerwy.
Nie wiem, jak to będzie od września. Mam obowiązki na drugim blogu, pisanie w tygodniu odpada. W dodatku idę do nowej szkoły, więc muszę jakoś to wszystko ze sobą pogodzić. Dam radę, ale trzymajcie kciuki!
Nie przedłużam.
Miłego czytania! :)

________________________________


Retrospekcja

Sobota, 16.12.2011r.

- A to suka! Poważnie?!
- Louis, zachowuj się.
Jeśli fani uważali Tomlinsona za najśmieszniejszego z zespołu, strach pomyśleć, jak oceniliby go pod wpływem alkoholu.
- Jesteśmy – Harry oparł bruneta o ścianę. Upewnił się, że stoi w miarę stabilnie, po czym odnalazł klucze i otworzył drzwi apartamentu.
- Chodź no tu – ponownie złapał go pod ramię.
Parę razy o mało nie wylądowali na podłodze, póki w końcu znaleźli się w sypialni.
- Idź spać, Boo.
- Nie będziesz mi rozkazywał, gówniarzu! – Louis czknął głośno i wybuchnął śmiechem. – Ojć!
Harry pokręcił głową z dezaprobatą. Zostawił go w klubie pod opieką Liama. Wydawać by się mogło, że z Paynem nie przekroczy granicy, a jednak…
- Ej, nie kradnij!
- Chcę ci tylko zdjąć buty, nie wierć się.
- Styles mnie okra... – Harry rzucił się na przyjaciela, dłońmi tamując jego krzyki. – Zgłupiałeś, ośle, jest czwarta nad ranem!
- Ojć! – znów zaśmiał się głupkowato, totalnie zapominając o chwilowej złości.
- Boże, dopomóż – Harry jęknął przeciągle, próbując sturlać się z Louis’ego, który przyparł go do siebie i  najwyraźniej nie zamierzał opuścić. – Mógłbyś?
- Mógłbym co?
- Mógłbyś mnie puścić, proszę? Mam nowy garnitur, lepiej, byś nie puścił na niego pawia.
- Nie jestem aż tak pijany.
- Podrywałeś Zayna.
- I muszę być pijany, żeby to robić? – Louis uniósł brew, chichocząc pod nosem.
- Boo!
- Curly!
Kiedy wreszcie wyplątał się z kończyn kolegi, dokończył zdejmowanie mu obuwia. Tym razem nie protestował. Z łatwością ułożył na poduszkach wątłe ciało Louis’ego. Choć nie był nawet pełnoletni, ciężar Tommo nie stanowił dla niego wyzwania.
- Śpij – powiedział cicho, roztrzepując jego misternie spryskaną lakierem grzywkę.
- Curly?
- Tak?
- Nie umawiaj się z nią. Jest starą i obrzydliwą suką. Tylko ze mną możesz się umawiać.
- Dobrze, Boo, śpij.


- Co masz na myśli?
Judith wpatrywała się w Harry’ego, próbując wyczytać z jego twarzy jakiekolwiek emocje. Przełknęła głośno i wzięła głęboki oddech. Nie potrafiła kontrolować drżenia rąk.
- Nieważne. Zapomnij.
Harry odwrócił się i wszedł na górę. Oparł się o drewnianą powłokę drzwi, zaciskając powieki.
To chyba kolejny niefortunny dowcip. Dlaczego wszystko wali się w tym samym czasie? Jakby życie działało zasadą domina – jeden problem przewraca całą konstrukcję.
- Harry, proszę, daj mi wyjaśnić – kroki na korytarzu stawały się coraz głośniejsze. Judith ciągnęła za klamkę, próbując wejść do sypialni.
Harry westchnął i odsunął się, wpuszczając blondynkę do środka. Nie zaszczycając jej choćby spojrzeniem, otworzył szufladę.
- Tak po prostu wyjdziesz? – przystanęła obok łóżka, obserwując jak pakuje swoje rzeczy. – Harry, nie masz dokąd iść, proszę, nie wygłupiaj się.
Głośny huk sprawił, że podskoczyła w miejscu, z przerażeniem wpatrując się w pochyloną sylwetkę Harry’ego. Jego pięść z impetem uderzyła w ścianę.
- Przestań – wysyczał przez zaciśnięte zęby. – Przestań, bo nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak ciężko jest mi się pohamować – złapał jej przepełnione paniką spojrzenie.
Judith nie poruszyła się ani o milimetr, kiedy Harry zabierał resztę ubrań, pozostawiając szafę na wpół pełną.
Niedbale zamknął wieko i zabrał walizkę. Zaszedł do łazienki, upychając w kieszenie bagażu maszynkę do golenia i szczoteczkę, po czym skierował się na dół. Kobieta powoli ruszyła za nim, przystanęła jednak na najniższym stopniu schodów.
- Będziesz kiedyś w stanie ze mną porozmawiać? – oplotła tułów ramionami, starając się mówić normalnie. Jej głos mimowolnie brzmiał nader piskliwie.
- Nie wiem – bąknął pod nosem, zawiązując sznurowadło. Narzucił kurtkę i wziął kluczyki od samochodu.
- Harry, patrzysz na to subiektywnie. Nie bądź uparty.
- Jak w ogóle możesz mówić do mnie w ten sposób?! – trzasnął drzwiami frontowymi, które chwilę wcześniej otworzył. – Nie dość, że pewnie przepieprzyłaś pół swojej firmy, to jeszcze…
- Nie krzycz na mamę.
Kędzierzawy chłopczyk wychylał się zza framugi, większość ciała wciąż chowając za ścianą. Harry ostrożnie zamknął usta, przenosząc wzrok na syna.
- Przepraszam – ukucnął, wyciągając rękę w jego stronę. – Nie chciałem cię przestraszyć.
Leo stopniowo wynurzał się z salonu, podchodząc bliżej. Wydął dolną wargę, uczepiając się szyi Harry’ego.
- Nie wyjeżdżaj – rzucił niewyraźnie, chowając twarz w jego koszulce.
- Hej, no już – Harry wstał, przytulając go do siebie. – Nigdzie nie jadę, zostaję w Holmes Chapel.
- To dokąd idziesz?
- Wiesz, skarbie… - odsunął Leo od siebie, ścierając pojedyncze łzy z jego policzków. – Ja i mama musimy trochę pobyć osobno.
- Oddam ci mój pokój.
Lekki uśmiech zagościł na ustach Harry’ego.
- Wybacz, ale to się nie uda – pogłaskał go po włosach, wplątując palce w pojedyncze kosmyki. Kiedyś sam był właścicielem tak bujnych loków.
- Kiedy wrócisz? – malec pociągnął nosem, przecierając dłonią zaczerwiewnione spojówki.
- Nie mogę ci niczego obiecać – postawił go na ziemi. – Jesteś teraz jedynym mężczyzną w tym domu. Nie zawiedziesz, kapitanie?
- Nie zawiodę - uśmiechnął się nieśmiało, chwytając dłoń zaciekle milczącej Judith.
Harry odwzajemnił gest i oglądając się za siebie, wyszedł w chłodne wieczorne powietrze.

Długo krążył ulicami, ostatecznie decydując się odwiedzić jedno szczególne miejsce. Potrzebował chwili wytchnienia i samotności, a w mieście trudno o brak zainteresowania jego osobą.
Trasę umilał sobie płytami CD z podręcznej kolekcji. Starał się skupić uwagę na akordach, ignorując powody, dla których o tak późnej porze błądzi po odległych przedmieściach.
Dotarłszy na cmentarz „East side”, zgasił silnik i oparł się o zagłówek fotela. Pojedyncze auta oślepiały go blaskiem reflektorów, udając się w kierunku głównej autostrady.
Bez pośpiechu wyszedł na zewnątrz, przyciskiem blokując pojazd. Swoim tempem ruszył brukowaną ścieżką, mijając ciężką bramę, która o tej porze wzbudzała mieszane odczucia.
Było bardzo ciemno. Nikt nie kłopotał się inwestycją w oświetlenie. O ile ktokolwiek kiedykolwiek zawracał sobie głowę starym cmentarzyskiem. Dla zarządców niedalekich biurowców, to miejsce w ogóle mogłoby nie istnieć. Tylko zagracało teren, psując całokształt widoku z najwyższych pięter luksusowych wieżowców.
Harry nieźle uprzykrzył wszystkim życie, wykupując obszar na własność. I chociaż nie posiadał do niego większych praw - był zwykłym najemcą, nie właścicielem - cieszył się ze swojego osobistego psikusa względem wrednych biznesmenów.
Przedzierał się alejkami, nie mijając żywego ducha. Marzł niemiłosiernie, ale nie zawracał. Nie miał siły zmierzyć się z tym, co go spotkało. Jeszcze nie teraz.
- Cześć, Louis.
Przerywając wszechobecną ciszę, postrzegał się jako intruza. Zakłócał przepiękny spokój, do którego tak garnął.
Przysiadł na małej ławeczce nieopodal nagrobka.
- Mogę ci potowarzyszyć?
Chuchnął w skostniałe dłonie, usiłując przywrócić im trochę ciepła. Szmaragdowe tęczówki utkwił w wygrawerowanym napisie „Louis William Tomlinson”.
- Wiesz… - oparł łokcie o kolana, sprawdzając, czy na pewno nikt go nie obserwuje. – Niezły z ciebie dupek, Louis. Nawet jak nie żyjesz, to jesteś wszędzie – wygiął wargi w grymasie, oglądając oszronioną trawę pod stopami. – A poza tym, że twój posłaniec burzy harmonię mojej logiki, to właśnie zostałem zdradzony. Trochę chujowo, nie sądzisz? – ponownie spojrzał na kawałek marmuru, jakby oczekiwał przytakiwania lub innej ludzkiej reakcji. – Jestem żałosny – pokręcił głową. – Gadam z twoim grobem, a to już poważny powód, by znaleźć się w psychiatryku.
Dźwięk przychodzącej wiadomości tekstowej echem rozszedł się po okolicy. Harry szukał telefonu, nim przypomniał sobie, że zostawił go w samochodzie.
- Co do cholery.
Obrócił się, dostrzegając przed sobą smukły cień.
- Przepraszam, to moja komórka.
Wysoka brunetka posłała mu niemrawy uśmiech. Wiatr rozwiewał jej długie brązowe włosy, czapka z motywem pandy dodawała dziewczęcego uroku.
- To niebezpieczne chodzić po ciemku z dala od cywilizacji.
Kobieta przewróciła oczami, wpadając w objęcia Harry’ego.
- Miło cię widzieć, Eleanor.
Słodki zapach kwiatów wypełnił mu nozdrza. Bez przerwy używała tych samych perfum.
- Jak się masz? Wszystko w porządku? – uniósł brwi, wpatrując się w jej wyraźnie zaokrąglony brzuch. – Znowu?
- Tak jakoś wyszło – wzruszyła ramionami. Ciągle miała tendencję do rumienienia się z błahych powodów.
- Bardzo się cieszę, naprawdę. Ale tym bardziej nie powinnaś być tu sama.
Lekceważąco machnęła ręką, troskliwe spojrzenie kierując na nagrobek.  
- Ostatnio zaniedbałam pewne sprawy. Mój mąż zabrał Jamie’go do swoich rodziców, a ja pomyślałam, że wpadnę – westchnęła. – A... – zająknęła się. – A jak u ciebie?
Powietrze wydobywające się z ust tworzyło parę wokół ich twarzy.
- Jak wiele słyszałaś?
- Wyjdę na okropnego człowieka, jeśli powiem, że wszystko?
- Tak.
- Więc nic – uśmiechnęła się przekornie.
Harry pokręcił głową z dezaprobatą.
- Bezczelna.
- Co się dzieje, Harry? – usiadła, klepiąc miejsce obok siebie.
Przyłączył się, lustrując jej zatroskaną minę.
- Trochę się sypie, Els.
- Trochę bardzo, co? – delikatnie wykrzywiła wargi. – Judith ma kogoś? – roztropnie wypowiadała każde słowo.
- Nie wiem. Chyba tak. Nie chciałem z nią rozmawiać.
- Rozumiem – w zamyśleniu wpatrywała się w niebo.
- Nie umiem już tego poskładać – kontynuował. - Wszystko było w porządku, a teraz… - zamknął oczy, opierając czoło o ramię Calder. Eleanor objęła go ramieniem, wzdychając ciężko. – Mówiła mi, że to ja robię wszystko źle, że za dużo sobie wyobrażam. I może ona ma rację – spojrzał na nią. – Może gdybym jakoś próbował pracować nad sobą, może wtedy…
- Harry, spokojnie. Nie powinieneś obwiniać się za to, co zrobiła.
- Ale nam się nie układało. Od dłuższego czasu się kłóciliśmy, spaliśmy osobno. Ona chciała walczyć, ale ja… Ja powiedziałem, że nie widzę sensu. Tyle razy dałem jej do zrozumienia, że nie widzę sensu – pokręcił głową, przełykając gulę formującą się w jego gardle. – A teraz będzie miała dziecko z jakimś popier… - skrzywił się. – Przepraszam, ja po prostu…
- Jesteś zdenerwowany. Wiem, to nie w twoim stylu – Eleanor bezustannie dodawała mu otuchy, pocierając jego ramię. – Przepraszam.
- Za co? – skonsternowany zmarszczył brwi.
- Nie umiem ci nic poradzić – odgarnęła z czoła zbłąkany kosmyk włosów. – Nie miałam styczności z podobną sytuacją.
- Jestem wdzięczny, że słuchasz. Niczego od ciebie nie wymagam – uśmiechnął się niewyraźnie. – Przyjechałaś pobyć z Lou, a ja truję.
- O nie, Harry, nie! – zaprotestowała. – Doceniam to, że cały czas mi ufasz, biorąc pod uwagę, jak bardzo skomplikowałam ci życie.
- Kiedyś naprawdę próbowałem cię znienawidzić – rozłożył ręce w poddańczym geście. – Ale masz w sobie za dużo wdzięku.
Zaśmiała się serdecznie.
- Chodź, Harry, zimno mi. Dajmy nieboszczykom trochę pospać.
- To bardzo nietaktowne, panno Calder – uśmiechnął się, podążając za nią w stronę wyjścia. 

środa, 14 sierpnia 2013

Rozdział 5

Cześć! :)
Nowy rozdział przed wami.
Ponownie dziękuję, że czytacie, komentujecie, dodajecie do obserwowanych. Wiele to dla mnie znaczy, naprawdę.
W zakładkach pojawili się bohaterowie. Zapraszam, jeśli nie macie aż tak bujnej wyobraźni co do niektórych postaci. :)
Wyjeżdżam na cały tydzień, może dłużej, więc nie wiem, kiedy znów coś dodam. Oczywiście zrobię co w mojej mocy, by cokolwiek napisać.
Jeszcze raz dziękuję za wszystko i nie przedłużam.
Buziaki! :)

__________________________________________________


Harry stał jak sparaliżowany. Wpatrywał się w chłopaka, który lekko zaskoczony zmarszczył brwi.
To w ogóle możliwe? Jakim cudem nie znajduje się w „Punk’D”*? A może jednak…
Jeszcze dziś rano marzył o ponownym spotkaniu bruneta, a teraz nie mógł wydusić z siebie słowa. Czuł się jak idiota. Zbiera szczękę z podłogi, podczas gdy on skanuje go błękitno-szarym spojrzeniem. Może miał paranoje, ale w jego oczach dostrzegł coś dziwnego. Jakiś przebłysk arogancji i sceptycyzmu.
- Panie Styles? – nie doczekawszy się żadnej reakcji, Ratliff, który wprowadził gościa do gabinetu, przeniósł wzrok na przyjaciela. – Czy wy się znacie?
Chłopak przygryzł wargę, próbując pohamować uśmiech.
- Powiedzmy.
Harry potrząsnął głową i odgarnął z czoła uporczywą grzywkę. Nie będzie tak sterczał do końca życia.
- Dziękuję, panie Ratliff - odchrząknął, strzepując z T-shirtu niewidzialny pyłek.
Blondyn najwidoczniej nie pojął aluzji. Harry utkwił w nim szmaragdowe tęczówki, starając się zwalczyć swoją nagłą zmianę nastroju. Przerażenie wyparowało, ustępując miejsca nieuzasadnionej irytacji.
- Panie Ratliff? – ponownie przywołał jego uwagę, pokazując dłonią na uchylone drzwi. – Dziękuję.
- Oh – zmieszał się. – Oczywiście – speszony opuścił pomieszczenie, uważnie lustrując czubki czarnych butów.
Harry powoli przeniósł wzrok na swojego towarzysza, który wydawał się nadzwyczaj rozbawiony zaistniałą sytuacją.
- Czy pana coś śmieszy, panie… - zaaferowany ostatnimi wydarzeniami, kompletnie zapomniał z kim ma do czynienia.
- Po prostu Leighton – zmniejszył dystans między nimi i wyciągnął rękę.
Harry dyskretnie przyjrzał się tatuażom na odsłoniętych przedramionach. Adrenalina buzowała w jego żyłach, kiedy przez parę sekund wymieniali uścisk dłoni.
- Leighton – powtórzył. – Siadaj, proszę. – wskazał na krzesło naprzeciw niego.
- Chyba nie masz aż takich wyrzutów sumienia – wypalił, wprawiając Stylesa w niemałą dezorientację.
- Proszę? – oparł się o biurko, łapiąc jego złośliwe spojrzenie.
- Kiedy wszedłem, wyglądałeś, jakbyś zobaczył trupa. Serio, nie gniewam się, że nie umiesz chodzić po prostych chodnikach.
Harry uśmiechnął się. Zuchwałość oraz bezpruderyjność idealnie odzwierciedlały te wszystkie dziary i kolczyki.
- Wydawałeś się milszy na tym prostym chodniku, Leightonie – skwitował, stukając palcami o kolano.
- Pozory mylą, Harry – zagryzł wargę.
- Służbowo panie Styles, proszę – zasiadł za biurkiem, kartkując papiery. Wiedział, że Leighton nie spuszczał go z oczu, ale potrzebował chwili oderwania się od jego badawczego spojrzenia.
- Więc, panie Styles… - wyraźnie zaakcentował nazwisko, wygodniej rozpierając się na swoim miejscu. – Chciał się pan ze mną spotkać?
Znalazłszy odpowiedni kwit, Harry odetchnął cicho, podnosząc głowę znad sterty dokumentów.
- Owszem. Zainteresowały mnie twoje materiały. A konkretnie ten – podsunął mu utwór „Skin”, odwracając kartkę drukiem w jego kierunku.
Wyraźnie zdziwiony, przejechał palcem wskazującym po dwudniowym zaroście.
- Cóż… - przeciągnął samogłoskę, podnosząc wzrok na Harry’ego. – Nie spodziewałem się.
- Dlaczego? Przecież to świetny tekst.
- Też tak sądzę – uśmiechnął się. Miał śliczny uśmiech. – Po prostu nie dam ci zrobić z tego kolejnej komercyjnej sieczki.
- Nie zbyt ro…
- Napisałem do tego podkład – wtrącił się. – Dużo nad nim pracowałem, lecz wszystkie wytwórnie, które do tej pory odwiedziłem, chciały podłożyć pod to jakieś pieprzone pop lub R’n’B – prychnął. Nawet nie przejął się swoim mało wyważonym słownictwem.
Harry tylko uniósł brew, trawiąc to, co właśnie usłyszał. „Chesire East Records” miało na celu „pieprzony pop lub R’n’B”. Tylko taka muzyka wybijała się w mediach.
- Masz tę ścieżkę dźwiękową? – pytanie mimowolnie wyrwało się z jego ust, nim zdążył ugryźć się w język.
- Mam nawet demo – wyraźnie skonfundowany, wyprostował się, opierając łokcie o blat. Znajdował się teraz bardzo blisko, niemal na wyciągnięcie ręki. Harry przełknął głośno, ostrożnie odsuwając się i opierając na krześle. Zapach mocnej wody kolońskiej już zdążył zawładnąć jego zmysłami.
- Podrzucisz mi jutro?
- Dlaczego? Przecież…
- Więc jesteśmy umówieni, Leightonie – okrążył pomieszczenie, podchodząc do wysokiego regału pełnego segregatorów. – To dla ciebie – podał mu wizytówkę. – Pokaż to recepcjonistce, powołaj się na mnie, a wpuści cię bez problemu.
Brunet wpatrywał się w niego przez chwilę, jednak schował kwitek do kieszeni.
- Miałem dobre przeczucie – rzucił, podnosząc się z miejsca.
- Jakie, jeśli można wiedzieć?
Leighton oparł się o framugę. Zawadiacki uśmieszek czaił się na jego delikatnych ustach.
- Tommy mówił, że jesteś świetny i powinienem spróbować.
- Bez przesady.
- Poważnie. Chciałem dać sobie spokój, ale byłbym kretynem, odrzucając ofertę Harry’ego Stylesa.
Harry powoli wypuścił powietrze z płuc. Ledwo zdawał sobie sprawę, że wstrzymuje oddech za każdym razem, gdy przeszywają go szare tęczówki chłopaka.
- Nie powinieneś rezygnować, Leighton – polubił jego imię. Mógłby wymawiać je godzinami. – Zasługujesz na chwilę uwagi ze strony najlepszych ludzi w tym fachu.
- Czuję się doceniony, Harry - zrobił młynka oczami, zakładając ręce na piersi. Prowokował go.
- W sprawach służbowych panie…
- Obawiam się, że moja wizyta dobiegło końca, Harry – mrugnął, otwierając drzwi. – Na razie.
I wyszedł. Tak zwyczajnie wyszedł, kończąc najkrótsze spotkanie biznesowe, jakie Harry kiedykolwiek przeprowadził.
Westchnął przeciągle, z powrotem zapadając się w miękki fotel.
- Co do cholery… - pokręcił głową, uderzając czołem w blat. Przymknął powieki, reasumując minione 10 minut swojego życia.
- Ej, Harry?
Styles jęknął, mamrocząc coś niezrozumiałego.
- Co?
- Idź sobie, Lambert.
- Mowy nie ma. Kim jest ten zombie boy, z którym minąłem się w korytarzu? – usiadł na biurku, ciągnąc Harry’ego za loki.
- To boli – fuknął, chichocząc. Odepchnął dłoń przyjaciela i pomasował obolały kark. Napotykając ciekawskie spojrzenie Adama, wiedział, że jest na przegranej pozycji.
- Kolejna zmora zawodowa.
Czarnowłosy potakująco kiwnął głową. Zamyślił się, nieobecnym wzrokiem błądząc po bałaganie na biurku.
- Nie dam ci jego numeru – wyprzedził pytanie chłopaka, nim zdążył choćby otworzyć usta.
- Wcale nie chciałem jego… Dobra – podniósł ręce w poddańczym geście, dostrzegając pełny politowania wzrok Harry’ego.
Styles zaśmiał się, rozwalając misternie ułożoną fryzurę Adama. Lakier, który miał we włosach, z łatwością skleiłby pokaźny stos papierowych ludzików.
- Ej! – zeskoczył z blatu, na którym wciąż siedział.
- Karma – Harry pokazał mu język, po czym sam wstał, chwytając czerwoną teczkę. – Chyba się zbieram.
- Spóźniasz się i urywasz wcześniej? Też chcę!
- Ktoś musi ratować moją firmę. Powierzam ci to odpowiedzialne zadanie.
Lambert prychnął i podszedł do wyjścia.
- Bywasz okrutnym szefem.
- A ty upierdliwą sekretarką – zachichotał na widok środkowego palca wymierzonego prosto w jego stronę. Czarnowłosy opuścił biuro, teatralnie trzaskając drzwiami.
Harry uwielbiał Adama. Obawiał się, że skoczyłby za nim w ogień, jeśli tylko zaszłaby taka potrzeba. Zawsze poprawiał mu humor, jednocześnie wiedząc, kiedy pora przystopować z żartami. Był idealnym typem przyjaciela, który kopnie cię, gdy zwątpisz, opieprzy, gdy przesadzisz i zrobi upokarzające zdjęcia, gdy zaśniesz w pracy.
Uporządkował parę pism, resztę zostawiając na jutro. Leighton wytrącił go z równowagi na cały wieczór.
Doprowadził pokój do porządku, zgasił światło i wyszedł na korytarz.
- Veronica? – zwrócił się do młodej sekretarki, która dobitnie znudzona przeglądała facebooka.
- Tak, panie Styles? – zerwała się na równe nogi, chowając monitor za plecami.
- Wychodzę wcześniej. Oddaj to, proszę, Randy’emu Jacksonowi z samego rana – położył na ladzie skoroszyt.
- Oczywiście – przytaknęła. – Ed Sheeran pytał o pana, ale był pan zajęty, więc…
- Sam do niego zadzwonię. Dziękuję – rzucił przez ramię, wchodząc do windy.
- Do widzenia, panie Styles – usłyszał, nim drzwi zatrzasnęły się z nieprzyjemnym zgrzytem.
- Nie znoszę wind – bąknął pod nosem. Przymknął powieki, ignorując powitania i pożegnania, kiedy na kolejnych piętrach winda zatrzymywała się, przyjmując nowych pasażerów. Czuł się zmęczony, chociaż wcale nie zrobił dziś wiele. Wykończyło go parę minut przesyconych napiętą atmosferą. Parę minut, które w nocy nie dadzą mu zasnąć.

Odetchnął z ulgą, kiedy wreszcie znalazł się na podjeździe uroczego domku w przestronnej dzielnicy. Wysiadł z auta i zadzwonił do drzwi. Ciche szczekanie rozniosło się echem po najbliższej okolicy.
- Harry!
- Cześć, Mirando – ucałował kobietę w policzek i przestąpił próg mieszkania. – Przyjechałem po zgubę.
- Jest w salonie. Napijesz się kawy?
- Niestety, męczący dzień. Może innym razem – uśmiechnął się przepraszająco.
- Ale szarlotkę i tak zapakuję – poklepała go po ramieniu, znikając w kuchni.
Harry skierował kroki do salonu.
Leo leżał na ziemi, głowę opierając o masywne ciało labradora, nie bacząc na zmarnowaną minę psiaka.
- Puk puk.
Chłopczyk w pośpiechu wskoczył Harry’emu na ramiona. Uradowany kundel otarł się o nogi Stylesa.
- Cześć! – Leo uśmiechnął się, ukazując wszystkie dziury w miejscach, gdzie brakowało mu zębów.
- Widzę, że wymęczyłeś Snajpera – schylił się i pogłaskał psa, proszącego się o chwilę jego uwagi.
- Od razu wymęczyłeś – uroczo przewrócił oczami. – Po prostu potrzebowałem rumaka, a babcia nie ma konia.
- Pozwól, że nie spytam – Harry pokręcił głową z dezaprobatą, mierzwiąc loczki syna. Chłopiec westchnął, ponownie stając na nogach.
- Idziemy do domu?
- Tak. Szoruj po buty.
Leo ubierał się, z trudem wiążąc sznurowadła, lecz Harry cierpliwie czekał, wiedząc, że powinien pozwolić mu na trochę samodzielności.
- Proszę – Miranda podała mu reklamówkę wypchaną opakowaniami. – Ciasto, kompot domowej roboty i konfitura malinowa. Leo bardzo smakowała – popatrzyła na wnuczka z troską, na jaką stać tylko najbardziej rozpieszczające babcie.
- Przez miesiąc tego nie zjemy.
- Już nie przesadzaj – zaśmiała się, całując Leo w czoło.
- Pa, babciu! – wybiegł na zewnątrz, wpadając na drzwi od samochodu. Harry odblokował je przyciskiem, patrząc, jak chłopiec gramoli się do środka.
- Harry? – wzrok Mirandy skupił się na nim. Wiedział, że Judith nie omieszkała wspomnieć o ich sprzeczce. – Poukładaj to sobie, dobrze? – uśmiechnęła się, biorąc go w objęcia.
Był wyraźnie oszołomiony. Nigdy nie mieli złych stosunków, a żarty o teściowej w żadnym wypadku nie padały z ust Harry’ego – trafił na cudowną, wyrozumiałą kobietę. Zwyczajnie zadziwiło go to, że Miranda wydawała się pełna współczucia i empatii. 
- Postaram się – odwzajemnił uśmiech. – Jeszcze raz dziękuję za dzisiaj.
- I tak się sama nudzę jak diabli – westchnęła. – Wpadajcie częściej.
- Oczywiście. Do zobaczenia – pomachał jej, wsiadając do sedana.

Leo całą drogę opowiadał o tym, co dziś obejrzał w telewizji, jakie warzywa ma babcia w ogródku i jak przyczynił się do ugotowania obiadu. Harry słuchał uważnie, jak zawsze, choć przyłapywał się na całkowitym odpłynięciu w temat zatytułowany „Leighton”.
- A tobie jak minął dzień?
- Słucham? – Leo nigdy nie pytał. Był zbyt zaaferowany swoimi własnymi przeżyciami.
- Jak minął ci dzień?
- Całkiem dobrze – uśmiechnął się, zaglądając w lusterko wsteczne. Złapał poirytowane spojrzenie chłopca. – Okej, masz mnie. Potwornie.
- Jakiś debil cię zdenerwował?
- Nie mów tak! Nie wypada!
- Wujek Niall…
- Wujek Niall kiedyś dostanie ode mnie z plaskacza.
- Mówiłeś, że nie wolno się bić – Leo uniósł brew, kopiąc Harry’ego w siedzenie kierowcy.
- Czasami nie ma innej opcji – westchnął. - Ale tobie nie wolno! – dodał po chwili, kiedy spostrzegł ten filuterny uśmieszek niewróżący nic dobrego.

Kiedy wreszcie dojechali, Harry zmarszczył brwi, widząc fiata Judith na podjeździe.
- Mama jest w domu! – krzyknął Leo, wybiegając od razu po zatrzymaniu samochodu.
Skonsternowany Harry zablokował auto i ruszył do środka, szykując się na kolejną dawkę docinków i dziecinnych zachowań. Nawet tutaj nie mógł odpocząć.
- Judith? – zdjął buty, kurtkę i wszedł do kuchni. – Judith? – zmartwił się, widząc podpuchnięte oczy blondynki. – Coś się stało? - rozejrzał się w poszukiwaniu Leo. Najwidoczniej jest już w swoim pokoju.
- Harry – westchnęła, bawiąc się obrączką na palcu. – Harry, ja…
- Hej... – podszedł bliżej, przytulając ją do siebie, kiedy tylko zaniosła się szlochem. Może i byli pokłóceni, może i miał mieszane odczucia względem dalszego małżeństwa, ale to nie oznaczało, że tak nagle przestało mu zależeć.
- Harry, jestem w ciąży.
Zamurowało go. Stał w osłupieniu wystarczająco długo, by wszystkie kończyny zdrętwiały i odmówiły posłuszeństwa. Odsunął się od Judith, którą wciąż obejmował, bez wzajemności.
- Harry – spojrzała na niego z przerażeniem.
- Będzie okej.
- Obawiam się, że… - zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech. – Obawiam się, że to nie jest twoje dziecko.


*Punk'D - program, w którym gwiazdy wrabiają inne sławne osobistości. 

środa, 7 sierpnia 2013

Rozdział 4

Witajcie! :)
Prezentuję kolejny rozdział "Really don't like/love you". Przeczuwam, że wiele z was domyśli się, o kogo chodzi w końcowej scenie. 
Ogromnie dziękuję za to, że komentujecie. Uwielbiam czytać te przemyślenia na pół strony, jak i pojedyncze, krótkie zdania. Każdy rodzaj uznania jest miły. Keep making me happy! 
Miłej lektury! :)

__________________________________________


Para unosiła się ponad kabinę prysznicową, by w końcu osiąść na chłodnych kafelkach, tworząc przezroczystą i mokrą powłokę. Gorące krople wody kreśliły zawiłe ścieżki, spacerując wzdłuż torsu Harry’ego. Zamknął oczy, całkowicie oddając się strumieniu, które  boleśnie odbijało się od jego umięśnionych ramion. Potarł kark, przyciskając czoło do lodowatej glazury.
Przeszłość nie potrafiła zostawić go w spokoju. Raz przywołana, zacisnęła swoje macki, nie dając za wygraną. Kim był chłopak z gitarą? Dlaczego wcześniej się nie spotkali? Holmes Chapel to dziura zabita dechami, więc jakim cudem o nim nie słyszał? Ekscentryczny styl bycia nie uszedłby uwadze jego wścibskich sąsiadek. Harry czuł się zaintrygowany, jednak tajemniczy brunet wniósł coś więcej niżeli ciekawość. Stając twarzą w twarz z klonem Louis’ego, zmierzył się z potęgą wspomnień, które nieprzerwanie próbował wymazać. Chciał by zniknęły, zabierając lata buntu i samodestrukcji, tak niemiło kontrastujące ze spokojnym usposobieniem Stylesa. Lecz czy wciąż był tym samym chłopakiem co kiedyś? Teoretycznie uważał, że nic się nie zmieniło. Wciąż zachowywał się tak samo, natomiast transformacja, jaka zaszła w jego rozumowaniu, choć niewidoczna, odcisnęła piętno na sposobie, w jaki postrzegał samego siebie.
Niemniej, nie mógł sobie darować, że tak po prostu pozwolił odejść punkowej wersji Tomlinsona. Chciał go poznać, a zwyczajne: „Hej, wyglądasz jak mój martwy przyjaciel. Pójdziemy na kawę?” nie wchodziło w grę. Mimowolnie wzdrygnął się na słowo „martwy”. Jego rzeczywistość za bardzo bolała.
Nie posiadał planu. Pragnął jedynie spędzić z chłopakiem parę godzin, nawet jeśli to najbardziej pozbawione sensu marzenie. Nie, zmartwychwstanie Lou było dużo bardziej nierealne.
Uniósł powieki, ostatni raz przeczesując dłonią splątane loki. Potrząsnął głową. Musiał ukierunkować myśli na neutralny tor.
Osuszył ciało ręcznikiem i obwiązał się nim w pasie. Wyszedł z zaparowanej łazienki, ruszając ciemnym korytarzem.
Niall opuścił ich wczoraj wieczorem. Bał się zostawić przyjaciela, szczególnie, gdy nie mógł poprosić żony Harry’ego o… O co? Sam nie wiedział. Judith pewnie uznałaby, że Horan przesadza. Nie pozostawało mu nic innego jak prośba o telefony, gdyby potrzebował pogadać. Ewentualnie wyrwać się daleko stąd. Nieważne - miał po prostu zadzwonić. Harry zgodził się, wszak inną kwestię stanowiło to, czy słowa dotrzyma. Niall znał go zbyt dobrze. Chętnie zostałby i miał na niego oko, ale obowiązki wzywały. W kiepskim nastroju wrócił do Londynu.
Harry ubrał się w pośpiechu. Wiedział, że jest spóźniony. Ostatecznie nikt nie zrobi mu awantury, lecz mimo wszystko nie korzystał ze swoich „przywilejów”. Lubił, kiedy traktowano go na równi z innymi pracownikami.
Zbiegł po schodach, zaglądając do kuchni. Pusto. Zmarszczył brwi, wyciągając telefon z tylnej kieszeni jeansów. Zazwyczaj wychodził pierwszy.
Ramieniem przytrzymywał słuchawkę przy uchu, do ręki biorąc jabłko. Wolną dłonią narzucił kurtkę, zamykając za sobą frontowe drzwi.
- Harry? – głos zmusił go, by przystanąć tuż obok auta. Nie uzyskując odpowiedzi, rozłączył się, chowając komórkę.
- Pani Hutcherson! – uśmiechnął się, podchodząc do staruszki. – Jak się pani miewa? Dawno się nie widzieliśmy.
Kobieta odwzajemniła gest, jednak Harry zauważył, że kąciki warg nie sięgają do oczu, jak to miały w zwyczaju.
- Bardzo dobrze, kochanie. Cieszę się, że cię widzę – odgarnęła z czoła zbłąkany kosmyk siwych już włosów. - Muszę ci coś powiedzieć.
- Słucham uważnie – zasalutował, rozbawiając ją. Jak szybko się ucieszyła, tak też powróciła do powagi.
- Wiem, że nie powinnam się wtrącać, ale… – brązowe tęczówki utkwiła w Harrym. – Czy wszystko u ciebie w porządku? – zaskoczenie zamajaczyło na twarzy chłopaka. – Mam na myśli, czy wszystko w porządku z twoją rodziną? – dodała.
- Pani Hutcherson…
- Liliane.
- Liliane – poprawił się. – Nie chciałbym kłamać, więc może lepiej, jeśli nie odpowiem na twoje pytanie – uśmiechnął się niemrawo. – Ale dziękuję za troskę.
- Po prostu się martwię.– potarła zziębnięte dłonie. - Wasza ostatnia sprzeczka, niestety, dotarła do moich uszu. Broń Boże, nie podsłuchiwałam! – gwałtownie podniosła ręce. – Ja tylko…
- O nic pani nie oskarżam, pani Hutcherson. Powinienem raczej przeprosić za zakłócanie ciszy z samego rana.
Liliane westchnęła, pokrzepiająco klepiąc go po ramieniu. Jej niski wzrost sprawiał, że mało brakowało, aby stanęła na palcach.
- Mam nadzieję, że jakoś to sobie poukładacie – uśmiechnęła się. – I zawsze chętnie zajmę się Leo, jeśli zajdzie potrzeba.
- Oczywiście. Jest pani najlepszą opiekunką w mieście.
- Mów mi po imieniu, skarbie. Proszę – zachichotała.
- Przepraszam, ale muszę iść. Jestem spóźniony – zrobił parę kroków w tył. – Miło było panią… - skrzywił się. - Cię zobaczyć.
- Ciebie również, Harry – pomachała mu, przechodząc na drugą stronę ulicy, w kierunku swojego domu.
Styles wsiadł do czarnego sedana, odpalając silnik. Włączył się do ruchu, przeskakując kolejne stacje radiowe.
- Pora na parę nowinek ze świata show-biznesu – ciepła barwa głosu prezentera przerwała stonowaną balladę. Informacje o skandalach i romansach docierały do Harry’ego jednym uchem, galopem wypadając drugim. Nie potrzebował zaśmiecać sobie umysłu bezsensownymi plotkami. – A na koniec dobra wiadomość dla fanów Liama Payne’a – Harry pogłośnił urządzenie, zatrzymując się na skrzyżowaniu. – Kolejna solowa płyta artysty ukaże się jeszcze przed Bożym Narodzeniem. Przynajmniej tak zapowiedział menadżer wokalisty.
- Liam wytrwale pracował nad nowym materiałem – znajomy głos Paula Higginsa rozszedł się po samochodzie. – Pomagałem mu, jak tylko mogłem. Choć żaden ze mnie specjalista, cieszę się, że brał do serca moje skromne opinie. Album będzie nosił tytuł „Uncover”, a głośna premiera przewidywana jest w okolicach grudnia.
Urywek wywiadu zakończył się, a dziennikarz znowu przemówił.
- Jak sądzicie, czy trzeci studyjny krążek Liama zdobędzie szczyt Billboard’u? A może pobije sukces jego dokonań za czasów One Direction? Dajcie znać na naszej stronie internetowej. Tymczasem na antenie radia Mid-Cheshire, Robin Thicke i „Blurred Lines”.
Harry uśmiechnął się. Liam zawsze z największym entuzjazmem podchodził do fanów i koncertowania. Nie potrafił z tego zrezygnować nawet po rozpadzie zespołu. Był niezwykle utalentowany, a skoro nie wyobrażał sobie innego sposobu na życie, czemu nie miałby próbować na własną rękę. Skonsultował się z chłopakami, nim podjął ostateczną decyzję, a wszyscy zgodnie wspierali go w wybiciu się z boybandowych schematów.
Zaparkowawszy na podziemnym parkingu, Harry wygrzebał się ze środka, kopniakiem zamykając drzwi. Zablokował auto i wjechał windą na samą górę przestronnego budynku.
- Dzień dobry, panie Styles.
- Witaj, Veronico – rzucił w stronę recepcjonistki.
- Miłego dnia, panie Styles.
- Wzajemnie – kiwnął głową w stronę chłopaka, którego imienia kompletnie nie pamiętał.
- Ciężka noc? – Adam uniósł brwi, wynurzając się ze swojego „królestwa”.
- Chyba nie do mnie to pytanie – uśmiechnął się, podając mu dłoń. – Spóźniłem się, pogadamy później.
- Expresso? – zawołał za oddalającym się szefem.
- Ratujesz mi życie!
- Jak zawsze – westchnął chłopak, odwracając się i wracając do służbowej kuchni.

Harry dopadł do drzwi gabinetu. Wszedł do środka, rzucając teczkę dokumentów na biurko. Opadł na krzesło i włączył komputer. Sterta e-maili czekała na odczytane, podczas gdy jedyne, o czym myślał, to ciepłe kapcie i dobry film. Westchnął, biorąc się do pracy.
Adam pojawił się parę minut później, stawiając przed nosem Stylesa filiżankę kawy i kanapkę.
- Kiedy ja się spóźniam, na ogół nie mam czasu na śniadanie.
- Jesteś najlepszy, wiesz? – Harry puścił mu oczko, zabierając się za jedzenie.
- Beze mnie ta firma byłaby niczym – westchnął żartobliwie, po czym opuścił pokój, nie chcąc przeszkadzać.
- Dzięki – rzucił za nim Styles, wzrokiem powracając do monitora.

Dzień dłużył się niemiłosiernie, a zmęczenie coraz częściej zmuszało Harry’ego do krótkich przerw. W okolicach południa oparł się wygodnie o krzesło i wyciągnął nogi na biurku. Wyjął telefon, sprawdzając skrzynkę odbiorczą.

Leo nie chciał zostać w przedszkolu. Zostawiłam go u mojej mamy. Zajedź tam potem. Będę wieczorem.

I tyle. Proste zdania pozbawione emocji. Zresztą, czego spodziewał się po ostatniej kłótni. „Kocham cię” na końcu SMS’a z pewnością bardziej wprawiłoby go w zamęt.
Odnalazł w kontaktach odpowiedni numer i nacisnął zieloną słuchawkę.
- Słucham? – otrzymał odpowiedź tuż po pierwszym sygnale.
- Cześć, Mirando. Jest gdzieś przy tobie mój syn?
- O, Harry. Chwileczkę – usłyszał parę szumów, po czym dotarło do niego słodkie seplenienie.
- Tata?
- Cześć, mały mężczyzno. Słyszałem, że mamy kod dziewiąty.
- Nie, to nie tak – westchnął chłopczyk. Kod dziewiąty w ich tajnym języku oznaczał ni mniej ni więcej: „Symuluję chorobę, ale nie mów mamie”.
- Więc co się stało, hm? – przekręcił się na obrotowym krześle, wpatrując się w piękne krajobrazy widoczne z ósmego piętra.
- Nie mam dzisiaj nastroju.
- Przepraszam? – Harry musiał stłumić chichot. Zmusił się do westchnienia dezaprobaty. Chyba tak zachowują się ci ojcowie w serialach. – Rozumiem, że można mieć gorszy dzień, ale to nie powód, by rzucać nasze obowiązki.
- Wiem, ale naprawdę nie chciałem – jęknął Leo.
Styles wyobraził sobie jego strapioną minę. Odetchnął ciężko.
- Okej, ale to ostatni raz, jasne? Inaczej będę musiał rozważyć, czy znów nie mówić do ciebie skrzacie.
- O nie! Nie chcę być więcej skrzatem! Jestem małym mężczyzną!
- Dobrze – Harry uśmiechnął się i potarł skroń. - Odbiorę cię po pracy.
- I pójdziemy na ciacho?
- A zasłużyłeś?
Drzwi gabinetu otworzyły się. Zmieszany Ratliff chciał się wycofać, ale Harry zaprosił go gestem ręki.
- Muszę kończyć. Do zobaczenia wieczorem, skarbie.
- Pa, tato!
Rozłączył się, przenosząc wzrok na blondyna.
- Przepraszam – rzucił Harry, wstając z miejsca.
- Nie, to ja powinienem zapukać – chłopak odchrząknął. – Wiem, że spotkanie miało odbyć się jutro, panie Styles, ale mój znajomy pomylił daty i jest tutaj. Pomyślałem, że może…
- Jasne – przerwał mu. Nie mógł doczekać się, aby poznać autora „Skin”. – Niech wejdzie.
- Dziękuję, panie Styles – mężczyzna uśmiechnął się w podzięce, wychodząc. Harry’ego zawsze zadziwiało, jak bardzo Thomas Ratliff denerwował się, kiedy z nim rozmawiał. Bądź co bądź, nie należał do tych wszystkich szefów-tyranów. Przynajmniej był pewien, że do Christiana Greya droga daleka.
Ciche pukanie przerwało jego rozmyślania.
- Proszę – przekartkował parę plików na biurku. – Wita… - zaciął się, gdy tylko jego szmaragdowe tęczówki spotkały się ze zdziwionym spojrzeniem bruneta.
To się nie dzieje naprawdę…