Dziękuję za cierpliwość.
Przyznam szczerze, że nie jestem zadowolona z tego rozdziału, jednak nie chciałam robić jeszcze dłuższej przerwy.
Nie wiem, jak to będzie od września. Mam obowiązki na drugim blogu, pisanie w tygodniu odpada. W dodatku idę do nowej szkoły, więc muszę jakoś to wszystko ze sobą pogodzić. Dam radę, ale trzymajcie kciuki!
Nie przedłużam.
Miłego czytania! :)
________________________________
Retrospekcja
Sobota, 16.12.2011r.
- A to suka! Poważnie?!
- Louis, zachowuj się.
Jeśli fani uważali Tomlinsona za najśmieszniejszego z zespołu, strach
pomyśleć, jak oceniliby go pod wpływem alkoholu.
- Jesteśmy – Harry oparł bruneta o ścianę. Upewnił się, że stoi w miarę
stabilnie, po czym odnalazł klucze i otworzył drzwi apartamentu.
- Chodź no tu – ponownie złapał go pod ramię.
Parę razy o mało nie wylądowali na podłodze, póki w końcu znaleźli się
w sypialni.
- Idź spać, Boo.
- Nie będziesz mi rozkazywał, gówniarzu! – Louis czknął głośno i
wybuchnął śmiechem. – Ojć!
Harry pokręcił głową z dezaprobatą. Zostawił go w klubie pod opieką
Liama. Wydawać by się mogło, że z Paynem nie przekroczy granicy, a jednak…
- Ej, nie kradnij!
- Chcę ci tylko zdjąć buty, nie wierć się.
- Styles mnie okra... – Harry rzucił się na przyjaciela, dłońmi tamując
jego krzyki. – Zgłupiałeś, ośle, jest czwarta nad ranem!
- Ojć! – znów zaśmiał się głupkowato, totalnie zapominając o chwilowej złości.
- Boże, dopomóż – Harry jęknął przeciągle, próbując sturlać się z Louis’ego,
który przyparł go do siebie i najwyraźniej nie zamierzał opuścić. – Mógłbyś?
- Mógłbym co?
- Mógłbyś mnie puścić, proszę? Mam nowy garnitur, lepiej, byś nie
puścił na niego pawia.
- Nie jestem aż tak pijany.
- Podrywałeś Zayna.
- I muszę być pijany, żeby to robić? – Louis uniósł brew, chichocząc
pod nosem.
- Boo!
- Curly!
Kiedy wreszcie wyplątał się z kończyn kolegi, dokończył zdejmowanie mu
obuwia. Tym razem nie protestował. Z łatwością ułożył na poduszkach wątłe ciało
Louis’ego. Choć nie był nawet pełnoletni, ciężar Tommo nie stanowił dla niego
wyzwania.
- Śpij – powiedział cicho, roztrzepując jego misternie spryskaną
lakierem grzywkę.
- Curly?
- Tak?
- Nie umawiaj się z nią. Jest starą i obrzydliwą suką. Tylko ze mną
możesz się umawiać.
- Dobrze, Boo, śpij.
- Co masz na myśli?
Judith wpatrywała się w Harry’ego,
próbując wyczytać z jego twarzy jakiekolwiek emocje. Przełknęła głośno i wzięła
głęboki oddech. Nie potrafiła kontrolować drżenia rąk.
- Nieważne. Zapomnij.
Harry odwrócił się i wszedł na
górę. Oparł się o drewnianą powłokę drzwi, zaciskając powieki.
To chyba kolejny niefortunny
dowcip. Dlaczego wszystko wali się w tym samym czasie? Jakby życie działało
zasadą domina – jeden problem przewraca całą konstrukcję.
- Harry, proszę, daj mi wyjaśnić –
kroki na korytarzu stawały się coraz głośniejsze. Judith ciągnęła za klamkę, próbując
wejść do sypialni.
Harry westchnął i odsunął się,
wpuszczając blondynkę do środka. Nie zaszczycając jej choćby spojrzeniem,
otworzył szufladę.
- Tak po prostu wyjdziesz? –
przystanęła obok łóżka, obserwując jak pakuje swoje rzeczy. – Harry, nie masz
dokąd iść, proszę, nie wygłupiaj się.
Głośny huk sprawił, że
podskoczyła w miejscu, z przerażeniem wpatrując się w pochyloną sylwetkę Harry’ego.
Jego pięść z impetem uderzyła w ścianę.
- Przestań – wysyczał przez
zaciśnięte zęby. – Przestań, bo nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak ciężko jest
mi się pohamować – złapał jej przepełnione paniką spojrzenie.
Judith nie poruszyła się ani o
milimetr, kiedy Harry zabierał resztę ubrań, pozostawiając szafę na wpół pełną.
Niedbale zamknął wieko i zabrał
walizkę. Zaszedł do łazienki, upychając w kieszenie bagażu maszynkę do golenia
i szczoteczkę, po czym skierował się na dół. Kobieta powoli ruszyła za nim,
przystanęła jednak na najniższym stopniu schodów.
- Będziesz kiedyś w stanie ze mną
porozmawiać? – oplotła tułów ramionami, starając się mówić normalnie. Jej głos
mimowolnie brzmiał nader piskliwie.
- Nie wiem – bąknął pod nosem,
zawiązując sznurowadło. Narzucił kurtkę i wziął kluczyki od samochodu.
- Harry, patrzysz na to
subiektywnie. Nie bądź uparty.
- Jak w ogóle możesz mówić do
mnie w ten sposób?! – trzasnął drzwiami frontowymi, które chwilę wcześniej
otworzył. – Nie dość, że pewnie przepieprzyłaś pół swojej firmy, to jeszcze…
- Nie krzycz na mamę.
Kędzierzawy chłopczyk wychylał
się zza framugi, większość ciała wciąż chowając za ścianą. Harry ostrożnie
zamknął usta, przenosząc wzrok na syna.
- Przepraszam – ukucnął,
wyciągając rękę w jego stronę. – Nie chciałem cię przestraszyć.
Leo stopniowo wynurzał się z
salonu, podchodząc bliżej. Wydął dolną wargę, uczepiając się szyi Harry’ego.
- Nie wyjeżdżaj – rzucił niewyraźnie,
chowając twarz w jego koszulce.
- Hej, no już – Harry wstał,
przytulając go do siebie. – Nigdzie nie jadę, zostaję w Holmes Chapel.
- To dokąd idziesz?
- Wiesz, skarbie… - odsunął Leo
od siebie, ścierając pojedyncze łzy z jego policzków. – Ja i mama musimy trochę
pobyć osobno.
- Oddam ci mój pokój.
Lekki uśmiech zagościł na ustach
Harry’ego.
- Wybacz, ale to się nie uda –
pogłaskał go po włosach, wplątując palce w pojedyncze kosmyki. Kiedyś sam był właścicielem
tak bujnych loków.
- Kiedy wrócisz? – malec pociągnął
nosem, przecierając dłonią zaczerwiewnione spojówki.
- Nie mogę ci niczego obiecać –
postawił go na ziemi. – Jesteś teraz jedynym mężczyzną w tym domu. Nie
zawiedziesz, kapitanie?
- Nie zawiodę - uśmiechnął się
nieśmiało, chwytając dłoń zaciekle milczącej Judith.
Harry odwzajemnił gest i oglądając
się za siebie, wyszedł w chłodne wieczorne powietrze.
Długo krążył ulicami, ostatecznie
decydując się odwiedzić jedno szczególne miejsce. Potrzebował chwili
wytchnienia i samotności, a w mieście trudno o brak zainteresowania jego osobą.
Trasę umilał sobie płytami CD z
podręcznej kolekcji. Starał się skupić uwagę na akordach, ignorując powody, dla
których o tak późnej porze błądzi po odległych przedmieściach.
Dotarłszy na cmentarz „East side”,
zgasił silnik i oparł się o zagłówek fotela. Pojedyncze auta oślepiały go blaskiem
reflektorów, udając się w kierunku głównej autostrady.
Bez pośpiechu wyszedł na
zewnątrz, przyciskiem blokując pojazd. Swoim tempem ruszył brukowaną ścieżką,
mijając ciężką bramę, która o tej porze wzbudzała mieszane odczucia.
Było bardzo ciemno. Nikt nie
kłopotał się inwestycją w oświetlenie. O ile ktokolwiek kiedykolwiek zawracał
sobie głowę starym cmentarzyskiem. Dla zarządców niedalekich biurowców, to
miejsce w ogóle mogłoby nie istnieć. Tylko zagracało teren, psując całokształt
widoku z najwyższych pięter luksusowych wieżowców.
Harry nieźle uprzykrzył wszystkim
życie, wykupując obszar na własność. I chociaż nie posiadał do niego większych
praw - był zwykłym najemcą, nie właścicielem - cieszył się ze swojego
osobistego psikusa względem wrednych biznesmenów.
Przedzierał się alejkami, nie
mijając żywego ducha. Marzł niemiłosiernie, ale nie zawracał. Nie miał siły
zmierzyć się z tym, co go spotkało. Jeszcze nie teraz.
- Cześć, Louis.
Przerywając wszechobecną ciszę, postrzegał
się jako intruza. Zakłócał przepiękny spokój, do którego tak garnął.
Przysiadł na małej ławeczce
nieopodal nagrobka.
- Mogę ci potowarzyszyć?
Chuchnął w skostniałe dłonie,
usiłując przywrócić im trochę ciepła. Szmaragdowe tęczówki utkwił w
wygrawerowanym napisie „Louis William Tomlinson”.
- Wiesz… - oparł łokcie o kolana,
sprawdzając, czy na pewno nikt go nie obserwuje. – Niezły z ciebie dupek,
Louis. Nawet jak nie żyjesz, to jesteś wszędzie – wygiął wargi w grymasie,
oglądając oszronioną trawę pod stopami. – A poza tym, że twój posłaniec burzy harmonię
mojej logiki, to właśnie zostałem zdradzony. Trochę chujowo, nie sądzisz? –
ponownie spojrzał na kawałek marmuru, jakby oczekiwał przytakiwania lub innej
ludzkiej reakcji. – Jestem żałosny – pokręcił głową. – Gadam z twoim grobem, a
to już poważny powód, by znaleźć się w psychiatryku.
Dźwięk przychodzącej wiadomości tekstowej
echem rozszedł się po okolicy. Harry szukał telefonu, nim przypomniał sobie, że
zostawił go w samochodzie.
- Co do cholery.
Obrócił się, dostrzegając przed
sobą smukły cień.
- Przepraszam, to moja komórka.
Wysoka brunetka posłała mu niemrawy
uśmiech. Wiatr rozwiewał jej długie brązowe włosy, czapka z motywem pandy
dodawała dziewczęcego uroku.
- To niebezpieczne chodzić po
ciemku z dala od cywilizacji.
Kobieta przewróciła oczami, wpadając
w objęcia Harry’ego.
- Miło cię widzieć, Eleanor.
Słodki zapach kwiatów wypełnił mu
nozdrza. Bez przerwy używała tych samych perfum.
- Jak się masz? Wszystko w
porządku? – uniósł brwi, wpatrując się w jej wyraźnie zaokrąglony brzuch. –
Znowu?
- Tak jakoś wyszło – wzruszyła ramionami.
Ciągle miała tendencję do rumienienia się z błahych powodów.
- Bardzo się cieszę, naprawdę.
Ale tym bardziej nie powinnaś być tu sama.
Lekceważąco machnęła ręką, troskliwe
spojrzenie kierując na nagrobek.
- Ostatnio zaniedbałam pewne
sprawy. Mój mąż zabrał Jamie’go do swoich rodziców, a ja pomyślałam, że wpadnę –
westchnęła. – A... – zająknęła się. – A jak u ciebie?
Powietrze wydobywające się z ust
tworzyło parę wokół ich twarzy.
- Jak wiele słyszałaś?
- Wyjdę na okropnego człowieka,
jeśli powiem, że wszystko?
- Tak.
- Więc nic – uśmiechnęła się
przekornie.
Harry pokręcił głową z
dezaprobatą.
- Bezczelna.
- Co się dzieje, Harry? –
usiadła, klepiąc miejsce obok siebie.
Przyłączył się, lustrując jej
zatroskaną minę.
- Trochę się sypie, Els.
- Trochę bardzo, co? – delikatnie
wykrzywiła wargi. – Judith ma kogoś? – roztropnie wypowiadała każde słowo.
- Nie wiem. Chyba tak. Nie
chciałem z nią rozmawiać.
- Rozumiem – w zamyśleniu
wpatrywała się w niebo.
- Nie umiem już tego poskładać –
kontynuował. - Wszystko było w porządku, a teraz… - zamknął oczy, opierając
czoło o ramię Calder. Eleanor objęła go ramieniem, wzdychając ciężko. – Mówiła mi,
że to ja robię wszystko źle, że za dużo sobie wyobrażam. I może ona ma rację –
spojrzał na nią. – Może gdybym jakoś próbował pracować nad sobą, może wtedy…
- Harry, spokojnie. Nie powinieneś
obwiniać się za to, co zrobiła.
- Ale nam się nie układało. Od dłuższego
czasu się kłóciliśmy, spaliśmy osobno. Ona chciała walczyć, ale ja… Ja
powiedziałem, że nie widzę sensu. Tyle razy dałem jej do zrozumienia, że nie
widzę sensu – pokręcił głową, przełykając gulę formującą się w jego gardle. – A
teraz będzie miała dziecko z jakimś popier… - skrzywił się. – Przepraszam, ja
po prostu…
- Jesteś zdenerwowany. Wiem, to
nie w twoim stylu – Eleanor bezustannie dodawała mu otuchy, pocierając jego
ramię. – Przepraszam.
- Za co? – skonsternowany zmarszczył
brwi.
- Nie umiem ci nic poradzić – odgarnęła
z czoła zbłąkany kosmyk włosów. – Nie miałam styczności z podobną sytuacją.
- Jestem wdzięczny, że słuchasz.
Niczego od ciebie nie wymagam – uśmiechnął się niewyraźnie. – Przyjechałaś pobyć
z Lou, a ja truję.
- O nie, Harry, nie! –
zaprotestowała. – Doceniam to, że cały czas mi ufasz, biorąc pod uwagę, jak
bardzo skomplikowałam ci życie.
- Kiedyś naprawdę próbowałem cię
znienawidzić – rozłożył ręce w poddańczym geście. – Ale masz w sobie za dużo
wdzięku.
Zaśmiała się serdecznie.
- Chodź, Harry, zimno mi. Dajmy
nieboszczykom trochę pospać.
- To bardzo nietaktowne, panno
Calder – uśmiechnął się, podążając za nią w stronę wyjścia.