Cóż...
Nie będę nadmiernie pitolić. Treść powinna mówić za siebie.
Epilog pojawi się pomiędzy 9-11 lipca, nie mam możliwości wcześniej go napisać.
Jeśli macie jakieś pytania, piszcie śmiało na moim Twitterze. Nie gryzę!
Kocham Was i dziękuję za wszystko co dla mnie robicie. Wierzcie lub nie, ale mam ochotę się rozpłakać, gdy przypominam sobie niektóre Wasze wypowiedzi, które przysłaliście mi właśnie na Twitterze. Jestem niesamowicie wdzięczna. Nie jesteście sobie w stanie wyobrazić jak bardzo wdzięczna i oniemiała, ile wniosłam w Wasze życie tym jednym opowiadaniem.
Kuku
PS. Blog w lipcu będzie obchodził równy rok. Historię opowiadałam wam w ciągu rok. Rok na 28 rozdziałów. Wow.
______________________________
* tydzień po minionych wydarzeniach *
Harry obracał w dłoniach nieco przywiędłą już nasturcję.
Zimny wiatr smagał jego zaróżowione policzki, a niedopięta kurtka odbierała
dopływ potrzebnego ciepła. Zdawał się tego nie zauważać.
Westchnął, wtykając kwiatek w niewielką szparę pomiędzy
chodnikiem a nagrobkiem. Ułożył usta w cienką linię, wpatrując się w napis
wygrawerowany złotym odcieniem.
- Cześć – jego warga zadrżała. – Czułem, że potrzebuję z
kimś pogadać, ale jednocześnie nie chcę, by ktoś mi odpowiadał. Wiem, to bardzo
dziwne. Dlatego przyszedłem tutaj – wzruszył ramionami. – Jakby nie patrzeć,
trochę cię zamurowało, więc nie będziesz mi przerywał – parsknął, kręcąc głową
w niedowierzaniu. Co on najlepszego wyprawiał? – Nie opuszczają mnie na krok.
Liam uparł się, że poczeka w samochodzie, ale jeśli długo mi to zajmie, pewnie
przyjdzie sprawdzić, czy znowu nie zwariowałem, więc… - wypuścił powietrze
przez nos, odchrząkując cicho. Czuł się trochę niezręcznie. – Wiesz, Leighton
wciąż się nie obudził. Uratował mi życie, a potem zapadł w tę kurewską śpiączkę
i lekarze nie potrafią go wybudzić – odetchnął, starając się nie rozklejać
wokół nieboszczyków. To byłby szczyt sieroctwa. – Prześladuje mnie myśl, że już
się nie obudzi. I co jak co, ale nie mam zamiaru posyłać go w twoje sidła.
Żebyś rozerwał mu gardło? Nigdy w życiu – uśmiechnął się blado. – Byłeś typem
zazdrośnika i nawet jeśli lałeś na moją miłość ciepłym moczem, twoja zaborczość
by cię przyćmiła. Wiem to.
Utkwił wzrok w płytce chodnikowej, podświadomie oglądając
krążące po niej mrówki. Nie umiał patrzeć w marmurowy kamień, odkąd z
niewiadomych przyczyn czuł, jakby Louis patrzył mu w oczy. Nawet za życia te
niebieskie tęczówki przeszywały go do szpiku kości.
- Znalazłem lepszą wersję ciebie, wiesz? – kontynuował. –
Nie zrobiłem tego celowo, po prostu… Po prostu tak wyszło, Lou. Leighton jest lepszą
wersją ciebie. A ja nie wiem co dalej – jęknął, przecierając dłonią twarz. –
Nie wierzę, że znowu gadam z grobem. Obiecałem sobie, że więcej tego nie zrobię
– przerwał na chwilę, odważając się podnieść wzrok, zupełnie jakby spodziewał
się dostrzec Louisa siedzącego naprzeciw. – Cofam to, co mówiłem. Oddałbym
wszystko, byś się teraz odezwał i powiedział mi, jak to rozegrać. Zawsze
wiedziałeś, co robić. Pomóż mi jakoś, daj znak, cokolwiek.
- W mojej podświadomości usłyszałem właśnie „Nie płacz, mały
lokaty człowieku, załatwię to, zobaczysz”.
Harry podskoczył z przestrachem. Przez chwilę naprawdę
myślał, że jakimś sposobem Louis ożył.
- Przepraszam. Nie chciałem cię przestraszyć – Niall
uśmiechnął się w geście skruchy, po czym ruszył w jego stronę, wspomagając się
na kulach. Zayn, wciąż nadmiernie przewrażliwiony, asekurował go od tyłu, a
Liam szedł tuż za nimi, chowając dłonie w kieszeniach swojej kurtki.
- Co wy tu robicie?
- Jak to co? Przyszliśmy na imprezę – kiedy Niall
bezpiecznie dotarł do ławki, Zayn począł grzebać zmarzniętą dłonią w
wewnętrznej kryjówce swojego płaszcza. – Wygonisz nas?
Harry uśmiechnął się, widząc butelkę czystej, którą Malik
machał mu przed oczami.
- Jesteście niepoważni.
- I bezcześcimy cmentarz – dodał Niall, odrzucając swoje
kule i sadowiąc się wygodnie obok Harry’ego.
Zayn pociągnął łyka z gwinta, krzywiąc się i przekazując
butelkę zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Liam powtórzył jego czynności, może
nawet marszcząc nos jeszcze bardziej, nim butelka wylądowała w dłoniach
Harry’ego, który bez wahania przekazał ją prosto do Nialla.
- Zawsze zapominacie, że nie piję.
- Bynajmniej! – Liam rzucił w jego stronę małym kartonikiem,
a Harry nie mógł powstrzymać śmiechu, gdy spojrzał na słodkiego, zielonego
smoka na etykiecie soku pomarańczowego.
- Dzięki wielkie – Harry spojrzał na Liama, który machnął
ręką, odwzajemniając jego uśmiech.
Wciąż nie poruszyli tego wiszącego nad nimi jak ciemna
chumra tematu, jednak po raz kolejny to właśnie Payne okazał się dla Harry’ego
największym wsparciem w najcięższych chwilach minionych dni. W jakiś sposób
zbliżyli się do siebie, choć w pewien sposób wciąż utrzymywali niewielki
dystans we wzajemnych kontaktach. Mimo to w ciągu ostatnich dni na ostrym
dyżurze, kiedy to Harry w ogóle nie sypiał, nie jadał i można powiedzieć nie
żył fizycznie, Liam spędzał z nim najwięcej czasu, dotrzymując mu towarzystwa
przy łóżku Leightona. Doceniał to, próbując jakoś przełamać swoją niechęć w
ciężkiej sztuce wybaczania.
- W zasadzie to liczyliśmy na ciebie. Ktoś musi odwieść nas
do Londynu – zauważył Niall, kiedy opróżnił swoją kolejkę.
- Podstępne szumowiny – prychnął Harry, rozpakowując słomkę
przyklejoną do opakowania. – Wszystko uknuliście.
Chłopcy zachichotali, relaksując się przyjemnym powietrzem
sygnalizującym niechybne zbliżanie się nocy.
Niall przez kilka sekund obracał butelkę w dłoniach, nim
ponownie odkręcił nakrętkę i wstał, podchodząc bliżej nagrobka.
- Niall, co ty… Niall, oszalałeś?! – Zayn zerwał się z
miejsca, próbując wyrwać Horanowi butelkę. – Dałem za nią ostatnią kasę!
Liam o mało co nie przewrócił się ze śmiechu. Mając na
uwadze obrażenia Irlandczyka, Malik nie chciał rzucać się na blondyna
rozlewającego wódkę nad grobem Louisa. Istny komizm sytuacji. Nawet kącik ust
Harry’ego nieznacznie drgnął.
- Wiesz, jak Louis by cię sprał, gdyby dowiedział się, że
żałujesz mu wódki? – Liam pokręcił głową, przejmując od Nialla trunek. – Jak
pijemy to tylko z nim albo wcale.
- Utrapienie pańskie, psia jego mać – Malik wrócił na swoje
miejsce na zimnym chodniku. – Jak można tak bezcześcić wódkę?
- Oh, już nie przesadzaj. My się tylko dzielimy z naszym
najlepszym przyjacielem – zauważył Niall, rozbawiony wracając na swoje miejsce.
– Harry, okej?
Styles zamyślił się na moment. Po chwili uśmiechnął się, na
co reszta spojrzała po sobie z dezorientacją. Harry pierwszy raz od bardzo
dawna czuł się naprawdę okej. Pomijając fakt, że jego syn miał zaburzenia
psychiczne, jego ataki paniki wróciły, a Leighton leżał postrzelony w szpitalu,
było okej. Okej, bo imię Louisa nie wywoływało w nim dłużej rozpaczy, gniewu
ani nawet smutku. Po prostu było, padało z ich ust i nie niosło ze sobą
krzywdy, jaką dotychczas odczuwał z każdą mijającą rocznicą jego śmierci.
- Okej – powiedział w końcu, chichocząc cicho. – Okej.
- Ty nic mu nie dosypałeś do tego soku? – zapytał dyskretnie
Malik, po czym wszyscy ponownie zanieśli się donośnym śmiechem.
- Wasze zdrowie! – Liam uniósł butelkę, biorąc łyka.
Siedzieli na cmentarzu dobre dwie godziny, nim przemarzli do
reszty, decydując się na powrót do domu. Liam i Zayn wiedli prym, stawiając nie
do końca postawne kroki. Harry dotrzymywał towarzystwa Niallowi, który mimo
urazu kolana szedł znacznie stabilniej od zataczającej się dwójki. Chyba nie
wypił tyle co oni, wiele kolejek zwyczajnie przeczekiwał, sprawiając wrażenie,
jakby nad czymś dumał.
- Harry?
- Tak?
- Wiesz, że czeka na ciebie dużo spraw do… ogarnięcia –
delikatnie dobierał słowa, starając się zbadać jego reakcję. – Praca, Leo, a do
tego…
- A do tego muszę rozwieść się z Judith, postarać się o
największy wymiar kary dla Morrisona i kupić mieszkanie. Co to dla mnie, Niall?
– prychnął. – Bułka z masłem.
Niall uśmiechnął się, skinieniem dziękując Harry’emu, gdy
ten przytrzymał dla niego bramę prowadzącą na prawie opustoszały parking.
- Zmieniłeś się. Od ostatniego razu, gdy tu byliśmy.
Harry wrócił pamięcią do dnia, kiedy spotkał się z Niallem
na cmentarzu. Wszystko wyglądało inaczej. Życie sypało mu się na głowę i choć teraz
było jeszcze gorzej, nastawienie Harry’ego wyglądało odwrotnie proporcjonalnie
do siły narastającego nieszczęścia. Nie martwił się, nie dołował, a czekał, aż
pojawią się nowe perspektywy, które pomogą mu rozwiązać wszystkie problemy,
jakie stają na jego drodze. To chyba nazywa się optymizm.
- Zmieniłem się. Ale wy też się zmieniliście – zauważył. –
Jesteśmy ze sobą blisko, więc oddziałujemy na siebie bardziej niż powinniśmy.
Niall zgodził się z nim, podchodząc do samochodu, gdzie Liam
bez skutku przekonywał Zayna, że to on ma kluczyki w tylnej kieszeni jeansów.
Bezskutecznie.
- Schlać się na cmentarzu, do czego to doszło.
- Ty się ciesz, że nie ma z nami paparazzi – Horan roześmiał
się w swój charakterystyczny sposób, wyjmując kluczyki i przekazując je zdziwionemu
Harry’emu. – Chyba nie sądziłeś, że powierzę im moje auto i alkohol
jednocześnie.
Harry zawtórował Niallowi, z niedowierzaniem kręcąc głową i
zgarniając grzywkę z oczu. Zabrzęczał jego telefon, więc odsunął się od
zamieszania, kiedy to chłopaki próbowali wcisnąć swoje tyłki na tylne
siedzenia.
- Styles, słucham?
- Panie Styles, tutaj doktor Frostenberg. Prosił pan o
kontakt w razie gdyby…
- Obudził się?
Serce Harry’ego zamarło. Lekarz odetchnął głośno. Był
wyraźnie zafrasowany.
- Tak, jest przytomny, jednak…
- Jednak?
- Nie jesteśmy w stanie złapać z nim kontaktu. Notorycznie
milczy, chociaż mamy pewność, że nas słyszy. Usilnie nie otwiera oczu i nie
odpowiada na pytania.
- Będę tak szybko, jak się da – w pośpiechu schował telefon,
biegnąc do auta. Niall dostrzegłszy jego błysk w oczach, wcisnął pijanego Zayna
do tyłu, nie bacząc na to, w jakiej pozycji się znajduje.
- Obudził się?
Harry pokiwał głową, siadając za kierownicą. Niall
uśmiechnął się pod nosem, nim wsiadł do środka.
- Dzięki, Louis – szepnął w stronę cmentarza, czym prędzej
pakując swoją chorą nogę na siedzenie pasażera.
*
Harry w biegu przekroczył oddział pooperacyjny, zbliżając
się do znanych mu dobrze funkcjonariuszy policji.
- Mówiłem już, że pan Pevense nie odpowie na pańskie
pytania.
- Tym razem jest przytomny – mężczyzna uśmiechnął się
wyniośle, jakby powiedział coś bardzo bystrego. Dupek.
- Po tygodniu obudził się ze śpiączki, a pan myśli, że
będzie chciał wracać do tego, co się wydarzyło? – Harry prychnął, zaciskając
wargi. – Proszę stąd wyjść.
- Ale…
- Pan Styles powiedział, pana Stylesa się słucha –
wybełkotał Zayn, słaniając się na miękkich nogach.
- Czy pan jest pijany?
- Zmęczony – Niall podskoczył do Malika, podtrzymując go
niezdarnie. – Ciężki dzień, a już dość późno.
Policjant zmierzył wszystkich podejrzliwym wzorkiem, nim
westchnął zrezygnowany.
- Wrócę jutro. Chciałbym wreszcie dostać swoje zeznania.
- Pieprz się.
- Proszę?
- Miłego wieczoru – Harry uśmiechnął się kąśliwie i skinął w
stronę mężczyzn opuszczających korytarz. Westchnął w duchu, ciesząc się, że
odeszli. – Panie doktorze?
Lekarz w białym uniformie wyszedł właśnie z sali, gdzie od
kilkunastu dni przebywał Leighton.
- Oh, miło pana widzieć.
- Coś się zmieniło?
- Poza tym, że udało mi się wydusić z niego, czy chciałby
napić się wody, nic – zaprzeczył, wczytując się w notatki zawarte w swoim
podręcznym notesie. – W tej chwili ponownie zasnął. Jest bardzo słaby, ale
organizm dobrze reaguje. Rana pooperacyjna powoli się goi.
- Czyli wszystko będzie dobrze? – wtrącił się Liam, który w
porównaniu do Zayna jeszcze jakoś funkcjonował. Dłuższa podróż przy otwartym
oknie chyba oczyściła jego ciało z toksycznych oparów. Choć Liam od zawsze
całkiem dobrze znosił środki wysokoprocentowe.
- Wydaje mi się, że za tydzień zauważymy większą poprawę. Na
razie jest stabilnie.
- Dziękujemy bardzo – Niall uśmiechnął się grzecznie,
przepuszczając lekarza w stronę sąsiednich drzwi.
Harry odetchnął głęboko, zamykając oczy. Na razie jest stabilnie.
- Wszystko w porządku?
- Tak, tak – przytaknął, unikając zmartwionego spojrzenia
Nialla.
- Na miłość boską – w korytarzu pojawiła się zdyszana
Perrie. – Dziękuję, że dałeś mi znać, Niall.
- Do usług – blondyn uśmiechnął się, siadając na pobliskim
krześle. Wciąż miał problemy z dłuższym nadwyrężaniem nogi.
- Pezz…
- Zayn, jak ty wyglądasz? – dziewczyna pokręciła głową z
dezaprobatą. Złapała Zayna za podbródek, patrząc mu głęboko w oczy. – Gały ci
się świecą jak latarnie morskie. Wiesz, że masz słabą tolerancję na alkohol,
prawda?
- Oj tam, oj tam. Klon Louisa się ocknął!
- Naprawdę? – Perrie przeniosła wzrok na chłopaków, którzy
potwierdzili nieśmiało. – Nareszcie. Jak się czuje?
- Harry dopiero do niego idzie.
Styles wciąż stał pod drzwiami, patrząc się w klamkę, ale
wciąż jej nie naciskając. Czego się bał? Przecież czekał na ten moment od
tygodnia.
- Idę z Harrym!
- Póki co, ty idziesz ze mną – Perrie wzięła Zayna pod rękę,
kierując się w stronę wyjścia. – Przyjadę z samego rana. Judith i Leo wrócili
pociągiem do Cheshire.
Harry obrócił się do blondynki. Przytaknął porozumiewawczo,
po czym westchnął ciężko. Długo rozważał tę kwestię, ale ostatecznie zdecydował, że sprzedaje swoje udziały w Cheshire East Records i przenosi się do
Londynu. Nie był przekonany, jednak czuł, że tutaj na nowo odżyje. Większe
miasto, większe perspektywy. Żal mu tylko odległości, jaka dzieliłaby go od
Leo. Musi porozmawiać z Judith o ewentualnej przeprowadzce. Ale jeszcze nie
teraz.
- Harry? Słyszysz mnie?
- Co? Tak. Tak. Nie – przetarł dłonią zmęczone spojówki. –
Przepraszam. Zamyśliłem się.
- Pytałem, czy idziesz się z nim zobaczyć? – Niall spojrzał
na niego zatroskany. – Jesteś zmęczony, może…
- I tak śpi. Chcę go tylko... Chcę tam być.
Horan kiwnął głową w zrozumieniu, wstając i podpierając się
o Liama.
- Śpisz dziś u mnie?
Payne wzruszył ramionami, ruszając za Niallem do wyjścia.
- W sumie…
- Do zobaczenia jutro, Hazz. Nie siedź za długo.
Harry uśmiechnął się, wodząc za nimi wzrokiem, nim zniknęli
za rogiem, gdzie znajdowały się windy. Odetchnął głęboko, kładąc dłoń na
srebrnej gałce. Teraz albo nigdy.
Drzwi ustąpiły z lekkim skrzypnięciem. Oczom Harry’ego
ukazał się widok, do jakiego przywyknął – ciemne żaluzje, niewielka lampka na
stoliku, niewygodne krzesło i… Leighton. Spał, a jedyne co pozwalało mu wierzyć
lekarzom, że faktycznie wcześniej się wybudził, to inne ułożenie dłoni.
Przez te dni zdążył nauczyć się na pamięć rysów jego twarzy, tatuaży na ramionach, znał dokładne położenie każdego pieprzyka na szyi, których swoją drogą
naliczył tam aż siedem. Klatka piersiowa unosiła się szybciej niż dotychczas,
ale też bardziej niespokojnie, jakby coś zakłócało beztroski sen chłopaka. Na
ramieniu widniał świeżo zmieniony opatrunek. Podobnie z raną w okolicach żeber.
Harry podszedł bliżej, po cichu siadając na krześle. Nie
chciał go budzić, nawet jeśli ledwie dostrzegalny grymas rysował się na jego
nieskazitelnym obliczu.
Po tygodniu bezkarnego wpatrywania się bez strachu przed
przyłapaniem, Harry wiedział o Leightonie więcej niż wcześniej. Pomimo że był nieprzytomny,
wyczuwał, gdy dręczyły go koszmary, a kiedy przyjemniejsze myśli. Czasami Harry
z nim rozmawiał, wtedy zmarszczka na czole zniknęła, ustępując miejsca czemuś łagodniejszemu.
To trzymało go w ryzach, dając nadzieję, że Leighton naprawdę gdzieś tam jest i
walczy z własnymi słabościami, by w końcu się wybudzić. I oto jest.
Nie mogąc się powstrzymać, Harry przejechał dłonią po
delikatnej fakturze skóry na policzku. Lekki zarost drażnił jego opuszki, kiedy
nie do końca świadom swoich ruchów, krążył palcami od lekko zarysowanej żuchwy
aż po kąciki oczu. Leighton był piękny. Nawet tutaj, nawet teraz, nawet
poturbowany i postrzelony. Był idealny.
Harry oblizał spierzchniętą wargę, zaprzestając swojej
wędrówki i splatając swoją dłoń z dłonią chłopaka. Uśmiechnął się nieśmiało na
ten widok, nim przycisnął głowę do jego ręki. Policzek zderzył się z ciepłą skórą, wywołując przyjemne dreszcze gdzieś w okolicy karku. Zamknął
oczy, rozkoszując się chwilą spokoju i… Nawet nie pamiętał, kiedy udało mu się
zasnąć.
Obudziły go delikatne ruchy gdzieś w okolicach skroni. Z
oddali dochodził rutynowy odgłos porannej krzątaniny. Pacjenci wchodzili,
wychodzili, a głośne echo butów z nadmierną głośnością wpadało do pokoju przez lekko uchylone
drzwi.
- Liam, wyjdź… - burknął pod nosem, zatapiając twarz w
pościeli. Coś się nie zgadzało. Wiedział, że zasnął na krześle, jednak teraz
było mu jakoś wygodniej.
Niepewnie uchylił oczy, od razu rażony jarzeniówkami tuż nad
sufitem.
- Psia mać – jęknął cicho, przykładając dłoń do oczu.
Przetarł powieki, powoli przyzwyczajając się do światła.
W końcu rozejrzał się po pomieszczeniu. Wszystko było tak
jak dawniej… Ciemne rolety, niewygodne krzesło, niewielka lampka na stoliku
nocnym, Leighton patrzący na niego błękitnymi tęczówkami i… Stop.
Harry otworzył usta, jednak nie wydobył z siebie żadnego
dźwięku. Przypomniał sobie wydarzenia dnia wczorajszego. Jak Zayn i Liam upili
się na cmentarzu, telefon lekarza, szybki powrót do Londynu, jak zasnął na
Leightonie. Siedział jak sparaliżowany, nie potrafiąc wydobyć z siebie głosu, a
tym bardziej zdobyć się na jakikolwiek ruch. Leighton nadal patrzył.
- Jak się spało? – chłopak uśmiechnął się delikatnie, a
pierwszym, niekontrolowanym odruchem Harry’ego było rzucenie się na niego.
Oparł głowę w zagłębieniu między szyją a ramieniem Leightona, mocno obejmując
go ramionami. – Ugh, Harry…
- Przepraszam – Harry otrząsnął się, przypominając sobie o ranie
przy prawym boku, gdzie właśnie ułożył swoją rękę. – Boże, przepraszam.
Leighton machnął dłonią, nie przestając intensywnie badać go
wzrokiem.
- Nic ci nie jest? – uniósł drżącą rękę, błądząc nią po
twarzy Harry’ego, jakby szukając jakiegokolwiek zadrapania, rany, blizny.
- Uratowałeś mi życie – wypalił Harry, chwytając jego dłoń w
swoją własną. – Dlaczego, przecież…
- Nie mówmy o tym. Zapomnijmy o tej sytuacji.
- Zapomnijmy? A-ale… Jak zapomnijmy? – Harry potrząsnął
głową, a kilka kosmyk opadło mu na czoło.
Leighton zgarnął je pomiędzy palce i bawił się nimi przez chwilę,
nie odrywając wzroku od twarzy Harry’ego.
- Po prostu mi podziękuj i wróć do swojego życia.
- O czym ty mówisz?
- Nie musisz czuć się winny – rzucił ochrypłym głosem. – Nie
zrobiłeś nic złego. To była moja odpowiedzialna decyzja. Możesz ruszyć dalej.
- Co?
- Harry – Leighton pokręcił głową wyraźnie rozbawiony. –
Uratowałem ci życie. Tak. Po to byś z niego korzystał i naprawił to, co wymaga
naprawienia. Nie zmarnuj tego, okej?
Harry przytaknął w zamyśleniu.
- Cieszę się – Leighton splótł ze sobą ich palce,
opuszczając wzrok. – A teraz idź już, nim zrobię się zbyt emocjonalny.
- Dlaczego mnie wyganiasz?
- Bo tak będzie lepiej, Harry – Leighton przełknął, z bólem
serca cofając swoją dłoń. – Lekarz mówił mi, że byłeś tu codziennie. Nie będę w
stanie nigdy ci się za to odwdzięczyć.
- Jesteś tutaj, bo stanąłeś przed wymierzonym we mnie
pistoletem, jak ja mam się tobie odwdzięczyć? – Harry nie wiedział, kiedy
zaczął płakać. Zrozumiał to dopiero, gdy Leighton delikatnie starł z jego
policzka pojedynczą łzę. – Dlaczego mnie odtrącasz?
- Jestem źródłem nieszczęścia w twoim życiu. Zgadzam się z
tymi słowami. I lepiej będzie, jeśli po prostu się od ciebie odsunę. Jakby
nigdy mnie nie było. Jakbym nigdy nic nie sknocił.
- Nie możesz – Harry zaprzeczył energicznie, bawiąc się palcami
chłopaka, które pochwycił w swoje ogromne dłonie. Leighton był teraz jeszcze
mniejszy niż wcześniej. A może zawsze był taki kruchy? Może siła jego
charakteru była większa niż jego postura? Musiał wylądować w szpitalu, by Harry
wreszcie zdał sobie z tego sprawę?
Ktoś zapukał do drzwi, a po chwili do środka wkroczyła
uśmiechnięta od ucha do ucha pielęgniarka.
- Panie Pevense, komisarze chcieliby z panem porozmawiać w
sprawie wydarzeń, które miały miejsce przed tygodniem. Czy jest pan gotowy, czy
może…
- Niech wejdą – Leighton przytaknął. – Już kończymy.
Dziewczyna posłusznie wyszła z pokoju, mówiąc, że przyśle
ich za pięć minut.
Harry wciąż intensywnie wpatrywał się w Leightona, który też
nie krył się z tym, że płacze. To tylko potęgowało targające nim emocje.
- Kocham cię.
Harry jak na zawołanie zaszlochał jeszcze bardziej,
przyciskając wolną dłoń do ust.
- Kocham cię, Harry i zdałem sobie z tego sprawę, kiedy
zobaczyłem, że mogę cię stracić. Wiesz, o czym myślałem, kiedy ten pierdolony –
syknął, kiedy uniósł się nieznacznie. Rana w lewej ręce zabolała. – Doznałem tej chorej świadomości, że wolę, byś żył gdzieś beze mnie,
niż gdybyś nie żył w ogóle. I nigdy nie czułem czegoś podobnego. Po prostu
musiałem cię odepchnąć. Musiałem zrobić wszystko, byś żył dalej. Nawet kosztem
siebie.
- Leighton, ja…
- Łudziłem się, że tego nie przeżyję. Wtedy ominęłaby mnie
ta rozmowa. Wtedy byłoby mi łatwiej odejść.
- Leighton, nie możesz nigdzie odejść do cholery!
Do pomieszczenia weszli policjanci, którzy zatrzymali się w
progu, widząc zaistniałą sytuację.
- Nie możesz odejść, bo ja też cię kocham. Bardziej niż
powinienem i bardziej niż bym chciał, ale nic, ale to nic nie mogę na to
poradzić. Rozumiesz? – zaszlochał, drżąc na całym ciele. – Rozumiesz? Nic.
Leighton uśmiechnął się.
- Mnie też nie jest łatwo. Ale spójrz na to z innej
perspektywy. Nigdy więcej nie sprowadzę niebezpieczeństwa na ciebie, na Leo, na
Nialla ani nawet na przeklętego Zayna i jego boskiej twarzy.
Harry zachichotał w trakcie łkania, a Leighton nie
przestawał ocierać jego łez.
- Kiedy myślałem, że umrę, powiedziałeś mi, żebym się z tobą
nie żegnał. Wobec tego to jest właściwe pożegnanie, Harry. Tutaj i teraz.
- Dlaczego?
- Bo tak będzie lepiej.
Harry przytaknął. Przytaknął, choć nic nie będzie lepiej.
Już nie. Teraz, gdy Morrison zniknął, kiedy pojawiła się szansa na coś
lepszego, na namiastkę czegoś wspaniałego, wszystko prysło jak bańka mydlana.
Gdzieś wewnątrz Harry’ego pojawił się jednak obraz Leo. Biednego, małego Leo
całkowicie zniszczonego psychicznie chłopca, który nie odzywał się ani słowem.
Nie mówił, jakby porwanie odebrało mu zdolność porozumiewania się. I wtedy
zrozumiał, że może faktycznie tak będzie lepiej.
- Jesteś pewien?
- Tak, Harry. Jestem pewien.
- Przepraszam, ale – funkcjonariusz przypatrujący się całej
scenie, ten, który tak uporczywie działał Harry’emu na nerwy przez cały pobyt
Leightona w szpitalu, ten pieprzony facet właśnie im przerywał. – Winston Churchill
powiedział kiedyś „Jeśli przechodzisz przez piekło, idź dalej.” – odchrząknął znacząco,
spuszczając wzrok. – Tak tylko mówię, że czasem jak jest ciężko, to nie
oznacza, że jest źle i no ten... Nieważne – ciągnąc swojego towarzysza za mundur,
wycofali się, bełkocząc coś o tym, że przyjdą za chwilę.
Leighton i Harry uśmiechnęli się do siebie, nim po raz
ostatni Leighton spojrzał na Harry’ego.
- Bóg ukrył piekło w samym sercu raju – Leighton pogładził
policzek Harry’ego, przytaczając jeden ze swoich ulubionych cytatów. Przymknął
oczy, starając się pohamować łzy. – Żegnaj Harry.
- Że-żegnaj Leighton.
Harry nie chciał, ale rozumiał. Naprawdę skrycie to wszystko
rozumiał i próbował być racjonalny. Chciał wyjść z tego z godnością.
Stanął na równe nogi, choć czuł, że w każdej chwili, gdy
tylko minie próg tej sypialni, na pewno upadnie. Jak miał stać, kiedy ktoś
odebrał mu połowę duszy?
Puścił jego dłoń, kierując się drętwo w stronę wyjścia.
Przystanął niepewnie, raz jeszcze oglądając się za siebie.
Nie mógł tego powstrzymać. Wrócił do łóżka, pochylając się
nad chłopakiem. Biorąc w dłonie jego mokre od łez policzki, pocałował go.
Delikatnie, stanowczo, inaczej niż zwykle.
- Wiedziałem, że to zrobisz.
Harry uśmiechnął się, czując jak Leighton uśmiecha się
prosto pod jego wargami. Lekko potarł swoim nosem o jego, chłonąc każdy najmniejszy
aspekt tamtej chwili.
Poczuł jak coś małego ląduje w jego dłoniach. Spuścił wzrok,
dostrzegając zwitek papieru.
- Przeczytaj, jak wyjdziesz.
Harry kiwnął głową, przejeżdżając ręką po włosach Leightona.
- Idź już, proszę.
Słysząc te słowa podniósł się, definitywnie i bez obracania
wychodząc, zamykając za sobą powłokę białych drzwi. Osunął się po nich, zanosząc się gorzkim płaczem. Rozwinął zwitek, a jego oczom ukazała się wyrwana
kartka z czyjegoś dziennika.
Data głosiła, że był to ostatni dzień, gdy Leighton i Harry spokojnie
pracowali razem nad piosenkami.
All that I'm after is a
life full of laughter
As long as I'm laughing with you
I think that all that still matters is love ever after
After the life we've been through
'Cause I know there's no life after you*
As long as I'm laughing with you
I think that all that still matters is love ever after
After the life we've been through
'Cause I know there's no life after you*
Harry
zapłakał jeszcze głośniej, oddychając spazmatycznie.
Ponieważ nie ma życia po
tobie…
*
Kolejne tygodnie upływały niemiłosiernie szybko. Niepostrzeżenie Leighton wydobrzał, prawie całkowicie unikając efektów ubocznych mocnego postrzelenia. Pozostało mu tylko zmierzyć się z policją, która chciała znać najmniejsze szczegóły odnośnie nielegalnego działania Leightona w filii Morrisona.
- Panie Pevense, wypis czeka na podpisanie - lekarz uśmiechnął się przyjaźnie, zaglądając do pokoju chłopaka.
- Tak, momencik.
Narzucił na plecy swoją torbę, wychodząc na korytarz. Niall kręcił się tutaj od czasu do czasu, myśląc, że Leighton o tym nie wie. Niestety, jego tajny plan podglądania zawiódł, gdy któregoś razu, kiedy Pevense próbował wrócić do dawnej sprawności, spacerując po korytarzu, Horan zasnął na krzesłach, śliniąc się rozkosznie i uwodząc wszystkie pielęgniarki.
Chłopak uśmiechnął się na wspomnienie tamtej chwili. Przyjaciele Harry'ego wciąż byli z nim w niedoli, a to podnosiło go na duchu. Podpisawszy wypis, Leighton skierował się w kierunku wind.
- Panie Pevense!
Jedna z jego ulubionych pielęgniarek dogoniła go, wręczając małe pudełeczko.
- Zostałam poproszona o przekazanie wraz z dniem, gdy wreszcie pana wypiszą.
- Od kogo?
- Nie mam pojęcia - wzruszyła ramionami. Leighton zauważył, że kłamała, ale najwyraźniej sam miał przekonać się, kim jest nadawca. - Uważaj na siebie - dziewczyna poklepała go po ramieniu i wróciła do recepcji, a Leighton niespiesznie wszedł do windy. Niecierpliwiąc się, otworzył pudełko.
Zmarszczył brwi, gdy jego oczom ukazały się trzy rzeczy.
Płyta, niepodpisana i nieoznakowana, dopiero na spodzie opakowania mieścił się mały napis wygrawerowany tak dobrze znanym mu pismem.
Dema wszystkiego, co napisaliśmy. Nagrałem je. Może kiedyś zechcesz to wykorzystać. W głównej mierze są twoją zasługą. Proszę. Nie zmarnuj tego.
Następnie karta kredytowa, a przy niej mała samoprzylepna karteczka.
Nie przyjmuję zwrotów. Uratowałeś mi życie, bym naprawiał to, co wymaga naprawienia. Twoje życie go wymaga...
Leighton przełknął głośno, odkładając ją. Bał się na samą myśl, jaką kwotę przekazał mu Harry.
Trzecia, ostatnia rzecz jaka znajdowała się w kartonie to kartka. Zwykła kartka bez żadnych niespodzianek.
Jeśli kiedykolwiek zmienisz zdanie...
South Ealing Street 234
Leighton oparł głowę o lustro znajdujące się wewnątrz pomieszczenia.
Harry kupił mieszkanie w Londynie.
Harry dał mu pieniądze.
Harry dał mu przepustkę do innych wytwórni.
Leighton westchnął, chowając podarunek do torby i pierwszy raz od dawna wychodząc na chłodne, rześkie powietrze poranka. Rozejrzał się po okolicy, uśmiechając nieznacznie.
Miał tyle szans, tyle perspektyw i planów, a Harry Styles pozwolił mu je zrealizować.
- Dziękuję - szepnął sam do siebie, ruszając w nowe, lepsze życie.
*fragment tego utworu przypisany jako kolejne dzieło Leightona.