Drzwi opla trzasnęły z głośnym hukiem, który odbił się echem w pogrążonej w ciszy alejce. Harry
wyskoczył z samochodu, nie kłopocząc się choćby wyciągnięciem kluczyków ze
stacyjki. Na wpół biegnąc, ruszył brukowaną ścieżką prowadzącą do swojego byłego
domu. Byłego, jednak wciąż miał sentyment względem skromnego budynku w kakaową boazerię.
Leighton westchnął ciężko, po czym powoli wyszedł na lekką
mżawkę, zamykając samochód i ledwo doganiając Harry’ego. Styles zadzwonił do
drzwi, jednak odpowiedziała mu głucha cisza. Poirytowany sięgnął do kieszeni,
skąd wyciągnął pęk kluczy z breloczkiem zrobionym w przedszkolu przez Leo.
Walczył ze sobą, by nie cisnąć nim w pobliskie okno.
- Harry – Leighton położył swoją dłoń na jego, spokojnie
wyciągając kluczyki spomiędzy drżących palców Stylesa. Przyłożył je do zamka i
przekręcił, torując im drogę do środka.
- Judith?! – Harry przekroczył próg, mijając Leightona w
przejściu. Dom wyglądał, jakby przeszło tędy tornado. Prezentował się znacznie
gorzej niżeli biuro Harry’ego po nocnej wizycie Jacksona, jednak nie miał
wątpliwości, że ci sami ludzie byli tutaj dziś rano.
- Judith?! Jesteś tu… Hej, to tylko ja! – mało brakowało, a
Harry padłby ofiarą blondynki, która w totalnym przerażeniu stała w rogu
kuchni, kurczowo trzymając czarną rękojeść noża. – Judith, to ja – uniósł ręce,
powoli zbliżając się do kobiety. – Wezmę to, w porządku? – skinął niepewnie, a
ta machinalnym ruchem oddała mu narzędzie. – Judith? – Harry delikatnie
przejechał dłonią po jej ramieniu, powodując, że wybuchnęła żałosnym płaczem.
Leighton przyglądał się wszystkiemu z boku, kątem oka
lustrując pobojowisko powstałe na piętrze. Przy lodówce znajdowały się składniki
potrzebne do przygotowania śniadania, na stole leżały książki do pierwszej
klasy*, a obok porozrzucane kredki i
kolorowe flamastry. Chłopiec najwyraźniej szykował się do szkoły. Pevense
zagryzł wargę, powstrzymując się od uderzenia w obdartą z tapety ścianę. To wszystko
wydarzyło się tylko i wyłącznie przez niego.
- Judith, skarbie, posłuchaj mnie, dobrze? – Harry odsunął
od siebie zapłakaną blondynkę, która trzęsła się w jego ramionach. Styles
odetchnął głośno. Miał ochotę dorwać gnoja gołymi rękami, gdyż przez
siedmioletni staż małżeństwa, nigdy nie widział swojej żony w takim stanie. –
Musisz mi powiedzieć wszystko z najmniejszymi szczegółami, wszystko co
pamiętasz, okej?
Dziewczyna przytaknęła, tępo wpatrując się w jakiś punkt za
plecami Stylesa. Harry posadził ją na krześle i ukucnął naprzeciw, uspokajająco
gładząc jej dłoń.
- Kto tutaj przyszedł?
- T-trzech.
- Mężczyzn?
Przytaknęła, próbując opanować oddech.
- Jak weszli?
- Dostałam od ciebie SMSa – załkała. – To miałeś być ty,
więc otworzyłam be-bez patrzenia.
- Jakiego… - Harry przypomniał sobie sytuację, kiedy w
podobny sposób Jackson wykiwał zarówno jego jak i Nialla. Pieprzony dupek. –
Judith, to nie byłem ja.
- Teraz już wiem – schowała twarz w dłoniach. – Ha-Harry,
musisz mu to oddać.
- Ale… - wyraźnie zdziwiony zmarszczył brwi. – Facet z
wąsem? W białym garniturze? – blondynka wciąż przytakiwała, nie podnosząc
wzroku. – Co ci powiedział?
- Wpadł tutaj. Miał, on miał, miał broń, Harry. Groził mi,
że… - odetchnęła ciężko. – Groził mi, że strzeli i… I chciał. I powiedział, że
to twoja wina, ale wtedy… Leo był… Na górze był – ponownie zaszlochała, ledwo
siedząc prosto.
Leighton pojawił się obok ze szklanką wody, którą dziewczyna
od razu przyjęła. Spojrzała na niego spod opadających na twarz kosmyków.
- O ciebie chodzi – powiedziała szeptem, a Pevense jedynie
kiwnął głową. – Pokazał mi zdjęcie. Nie znałam cię – wzruszyła ramionami. –
Wtedy cię nie… nie wiedziałam.
- Pytał o mnie?
- T-tak. Chciał wiedzieć, gdzie-e jesteś.
- Co mu powiedziałaś? – wtrącił się Harry.
- N-nie zdążyłam nic, bo… Bo Leo zszedł na dół Harry, a oni
tak… Tak po prostu po sobie spojrzeli i… I krzyknęłam, żeby ucie-ekał – upiła łyk
ze szklanki, przymykając oczy.
W tym samym czasie drzwi huknęły głośno, a Harry z
Leightonem poderwali się gotowi do ewentualnej konfrontacji. Serce Harry’ego
zabiło mocno i równie szybko odetchnęło ulgą, kiedy w progu dostrzegł Liama,
który z dekoncentracją wpatrywał się w chłopaków.
- Judith nie mogła się do ciebie dodzwonić i… - zaczął, a
kiedy rozejrzał się po pomieszczeniu, zamknął usta, w skupieniu oglądając
wnętrze zniszczonego domu.
Harry ponownie obrócił się do Judith, która znów nie
wytrzymała napięcia, płacząc cicho. Odgarnął jej grzywkę za ucho, a Leighton
szeptem tłumaczył Liamowi, co najprawdopodobniej wydarzyło się z samego rana.
- Ten facet się uśmiechnął – powiedziała przez łzy, na nowo przykuwając
uwagę Harry’ego. – I powiedział, żeby go gonili – Styles zadrżał na samą myśl o
tych dwóch ogromnych facetach, którzy przypierali go do ściany w biurze. Skoro
on nie miał z nimi szans, co z małym, bezbronnym pięciolatkiem. – Krzyczał do
mnie, Leo… Leo krzyczał, żebym go zabrała, a ja nie mogłam nic zrobić, bo
miałam pierdolony pistolet przy skroni, Harry! – krzyknęła, zrzucając szklankę
z kolan. Potłukła się na kilka dużych kawałków, komponując się z resztą
porozrzucanych naczyń.
- To nie twoja wina – Harry pokręcił głową. – Wszystko, co
miało tutaj miejsce, nie jest twoją winą, rozumiesz? – kobieta pokręciła głową.
- Mogłam im go zabrać i mogła-am…
- Coś by ci się stało, nie miałaś innego wyjścia, Judith.
Ten facet jest nieobliczalny – Harry westchnął ciężko, po czym podniósł się i
począł nerwowo krążyć w okół kuchni.
- Ja-jak go odzyskamy?
- Nie martw się o to – Liam podszedł do niej, zajmując
wcześniejsze miejsce Harry’ego. Spojrzał na nią zmartwiony. – Dobrze się
czujesz?
Wzruszyła ramionami, przypatrując się stojącemu przy framudze
Leightonowi.
- Szlag by to! – Harry zrzucił stojący na kuchence garnek,
opierając się knykciami o blat.
Liam zmarszczył nos, jednak nie mógł nic na to poradzić. Harry był wściekły.
- Harry… - Leighton próbował załagodzić sytuację, ten jednak
machnął ręką, mijając go i kierując się na tyły domu.
Judith spojrzała na swoje splecione ręce, a Liam przełknął
głośno, nie wiedząc, jak pomóc. Byli bezsilni. Mogli tylko czekać na
jakikolwiek znak, co robić dalej.
- Zadzwonię do Zayna – po kilku minutach ciszy Liam
odchrząknął głośno. – Niall obudził się nad ranem i wciąż o ciebie wypytuje –
skinął na Leightona, który pokręcił głową z niedowierzaniem.
Wiedział, że Niall praktycznie podstawił się pod ostrzał Jacksona
i jego świty. Uwierzył, jakoby SMS był od niego i rzucił wszystko, by dotrzeć z
Harrym do miejsca jego pobytu. Nawet jeśli sam nie wysłał tej wiadomości, był
pełen podziwu dla zaufania, jakim względem niego pałał ten uroczy blondyn.
A teraz? Teraz leżał na ostrym dyżurze w konsekwencji
pokręconej przeszłości Leightona. Znów wszystko przez niego.
- Zapytaj, czy mógłby przekazać Niallowi, że cholernie mu
dziękuję.
Liam wyjął komórkę, spoglądając na niego znad wyświetlacza.
- Wątpię, czy się zgodzi.
Leighton wywrócił oczami.
- Co racja, to racja – westchnął, oglądając się za siebie w
stronę uchylonych drzwi tarasowych państwa Stylesów.
- Sprawdź go, proszę – powiedziała Judith, która wciąż nie
spuszczała wzroku z Pevese’go. Chłopak zmarszczył brwi, wyraźnie zdziwiony. –
Harry nie może być sam, gdy jest tak bardzo zły. Nawet jeśli nie chce.
Brunet przytaknął porozumiewawczo, kiedy dostrzegł pełne
aprobaty spojrzenie Payne’a, który zdążył połączyć się z Malikiem. Gestykulował
i tłumaczył mu zniknięcie Leo.
Leighton podążył korytarzem, wychodząc w końcu na drewnianą
dobudowę ogrodową. Dach chronił stojącego tam grilla przed deszczem, który z
lekkiego kapania zdążył przerodzić się w kompletną ulewę. Pevense wytężył
wzrok, przez strużki wody starając się dojrzeć Harry’ego.
Westchnął ciężko, kiedy dostrzegł go opartego o pień drzewa,
do którego przypięta była czerwona huśtawka. Nie wahając się zbyt długo,
wyszedł w deszcz, w ciągu kilku sekund zamieniając się w przemoknięty kłębek
nerwów.
Podszedł bliżej, jednak Harry nie zareagował, lecz
nieprzerwanie wpatrywał się w moknące na trawniku zabawki. Leighton zmarszczył
brwi, dostrzegłszy poobijane i zaczerwienione knykcie Harry’ego. Dookoła drzewa
leżały obdarte kawałki kory.
- Harry, ty kretynie… - westchnął pod nosem. Ukucnął przed
nim, oglądając otarcia. Już rozumiał, czemu Judith kazała mu iść za nim. Harry
naprawdę miał kiedyś problem, który teraz zdecydowanie powrócił. Znów – jego wina.
– Harry… - podrapał się po karku, a deszcz mocno odbijał się od jego ramion.
- Zostaw mnie, proszę – tępo skubał kawałek kory, który
dzierżył między palcami. – Proszę, zostaw mnie.
- Harry, nie możesz się…
- Nienawidzę cię.
Leighton zamknął usta w pół słowa, wpatrując się w Harry’ego
spod wpółprzymkniętych powiek.
- Nienawidzę cię, Leighton! – krzyknął głośniej, przebijając
się przez głuchy stukot wody.
- Harry, masz prawo…
- Nie powinienem nigdy cię zatrudniać, nie powinienem nigdy
ci pozwolić, żebyś tak beztrosko wszedł w moje pieprzone życie! – rzucił to, co
miał w rękach, trafiając w żywopłot sąsiada. – Nic z tego nie miałoby miejsca,
gdybym ci nie pozwolił! – Leighton wpatrywał się w swoje dłonie. – To moja
wina, moja pierdolona ciekawość, a wszystko dlatego, że choć na chwilę chciałem
mieć Louisa na nowo, wiesz? Czułeś coś do mnie i ja czułem coś do ciebie, a ja
to kurwa wykorzystałem, tylko dlatego, że byłeś jak pierdolony Louis, który
nigdy nie czuł niczego do mnie, rozumiesz?!
Leighton nie przerywał mu, bo prawdę mówiąc, nie wiedział,
co powiedzieć. Harry tylko wyrzucił z siebie wszystko to, co od dawna krążyło
po jego głowie. Co jeśli nic dla niego nie znaczył? Co jeśli był tylko kopią
zapasową? Gorzej. Gorszą wersją oryginału? Schrzanił. Schrzanił gorzej niż ten
cały Tomlinson, który zamienił życie Harry’ego w piekło. Leighton dodał swoje
trzy grosze, podkręcając temperaturę wrzenia.
- A najbardziej beznadziejne jest to, że ja naprawdę
myślałem, widziałem nadzieję… Jakim pieprzonym cudem mogłem się tak czuć? W obliczu
takiej sytuacji zauważyłem, że to wszystko jest jednym wielkim gównem i nigdy w
życiu nie powinno się zdarzyć! Życie to nie jest pierdolona bajka, Leighton.
Nie masz prawa pojawiać się jak pierdolony Romeo i mydlić mi oczu, że miłość
może inaczej wyglądać!
Leighton podniósł głowę. Harry wpatrywał się w płynny
niebieski odcień jego oczu, choć przemoczone loki na czole prawie całkiem
przysłaniały mu widok.
- Leo był jedyną rzeczą, która trzymała mnie przy życiu i
teraz siedzę tutaj jak ostatni skurwysyn i nawet nie mogę nic zrobić, by go
stamtąd zabrać, bo nie wiem jak! Nie wiem skąd! Co ze mnie za ojciec, Leighton?
- Jesteś najlepszym ojcem, jakiego znam, Harry.
- Gówno prawda – prychnął z pogardą, mocno ściskając
przemarznięte dłonie. – Gdybym tylko był, nie dopuściłbym do tego. Nie
dopuściłbym cię do siebie, nie pozwoliłbym spieprzyć nam życia. I… Kurwa mać!
Nawet jak bardzo chcę to i tak widzę w tym więcej swojej winy niż twojej! To
absurd! Bo to wszystko przez ciebie, pierdolony dupku!
- To prawda – Leighton kiwnął głową. – To wszystko moja
wina.
Warga Harry’ego niebezpiecznie zadrżała, kiedy ten odwrócił
wzrok, pustym spojrzeniem wpatrując się w powoli przejaśniające się niebo.
Leighton jeszcze chwilę kucał obok, jednak na tyle daleko,
by nie stykali się ze sobą choćby kolanami.
Bolało. To, co usłyszał, cholernie bolało, biorąc pod uwagę,
że po raz pierwszy w życiu opinia jakiegoś człowieka naprawdę go obchodziła. Harry
Styles zmieszał go z błotem, a on nie mógł być zły, bo miał rację. Był
pierdolonym dupkiem wiedząc, co wnosi ze sobą w ich relację, wiedząc, czym go obarcza.
- Nigdy nie chciałem cię zranić – powiedział ciężko,
podnosząc się i wkładając mokre ręce w kieszenie.
- Harry? Leighton? – Liam pojawił się na werandzie, a deszcz
znów zamienił się w lekko dostrzegalną mżawkę. – Wszystko w porządku?
Leighton przygryzł wargę, hamując się od zaniesienia Harrye’go
do środka. Mimo tych wszystkich słów, jakie padły, nie przestał darzyć go tym
niepojętym uczuciem, które za każdym razem budowało przyjemne ciepło w jego
wnętrzu. Zakochał się. Po raz pierwszy w życiu zakochał się w facecie, któremu
zniszczył życie.
Pokręcił głową, powstrzymując wszystkie błagania, jakie
cisnęły mu się na usta. Nie będzie żałosny. Nie poprosi go o drugą szansę,
limit był wyczerpany, a sytuacja wymknęła się spod kontroli. Nie patrząc w tył,
ruszył przez ogród, mijając zatroskanego Payne’a.
- Zajmij się nim, proszę – rzucił na jednym wdechu, nim
opuścił taras, a następnie przedsionkiem ruszył ku frontowym drzwiom.
- Leighton? – zacisnął dłoń na klamce, jednak nie obrócił
się w stronę chłopaka.
- Kiedyś Harry powiedział mi wiele przykrych słów pod
wpływem swojego...
- Nie tłumacz go, błagam.
- On nie miał tego na myśli, zaufaj mi – Liam położył dłoń
na jego ramieniu. – Harry ma problemy.
Wystarczy jak odzyskamy Leo, a wszystko wróci
na swoje miejsce.
- Tak – Leighton przytaknął, otwierając drzwi. – Leo wróci
do domu, Harry do pracy, Niall do Londynu. Wszystko na swoje miejsce – kiwnął głową,
zamykając za sobą drzwi.
Ruszył grząskim gruntem, brudząc buty błotem. Prześliznął się między samochodem a murkiem, żwawym krokiem przemierzając dzielnicę.
Wyjął komórkę, wystukując numer osoby, która być może jako
jedyna mogła mu w tej chwili pomóc.
- Tak, słucham?
Leighton zmierzył wzrokiem ulicę, szukając jakichkolwiek
podejrzanych osób czy sygnałów. Pusto.
- Perrie, tu Leighton.
- Boże, odchodziliśmy od zmysłów! Gdzie jesteś?! Co się…
- Perrie, nie mamy czasu na wyjaśnienia. Mogę być
podsłuchiwany.
- Oh – blondynka westchnęła porozumiewawczo. – Okej, co mogę
zrobić?
- Porwali Leo. Musisz pomóc mi go odzyskać.
*
- Szefie, jest problem.
Morrison wypuścił dym z fajki, podnosząc wzrok znad sterty
papierów.
- O co chodzi? –
zmierzył postawnego mężczyznę wzrokiem. – Ani na minutę nie można was zostawić
samych?
- Chłopczyk się rzuca – facet wzruszył ramionami,
spuszczając wzrok pod naciskiem spojrzenia Morrisona.
- No chyba sobie, kurwa, żartujesz! Gówniarz ma pięć lat!
Co to za problem wstrzyknąć mu coś na uspokojenie?
- Chcieliśmy, szefie, ale wtedy ugryzł James’a w rękę i
zrobił mu niezły ślad.
- Utrapienie z wami do jasnej… - burknął pod nosem, zrywając
się ze swojego miejsca.
Wyminął chłopaka w drzwiach, podążając wąskimi schodami do
piwnicy. W środku, w wyraźnej odległości od małego chłopca, stało dwóch wysokich mężczyzn.
- Co tu się wyczynia? – Morrison zlustrował wzrokiem Jamesa
ze ścierką przyciśniętą do ręki.
- Ugryzł mnie. To dzikie dziecko – poskarżył się facet,
odsłaniając wyraźną ranę na nadgarstku.
Morrison uśmiechnął się z pod nosem, zdeptując piętą resztę
papierosa.
- To ci dopiero – parsknął, kręcąc głową.
Spojrzał na chłopca, który mierzył go wrogim spojrzeniem,
jakim obdarzał go całą drogę do Londynu. Bądź co bądź, miał mały tupet.
- Naprawdę jestem pełen podziwu, dziecinko – zrobił kilka
kroków w stronę chłopa, który mocniej naparł palcami na stojącą za nim ścianę. –
Nie boją się dostać w pysk, a boją się ciebie i twoich mleczaków, zabawne, no
nie? – ukucnął naprzeciwko Leo, który nieprzerwanie wpatrywał się w niego
pełnym nienawiści wzrokiem. – Wiesz, łatwiej by nam się żyło, gdybyśmy oboje
zachowywali się z szacunkiem, co ty na to? Ja szanuję ciebie, ty szanujesz
mnie, współpraca, hm?
W tym momencie ogromna mokra kulka wylądowała na policzku
Morrisona, wtapiając się w jego brodę. Jackson natychmiast wstał, przykładając
dłoń do twarzy. Leo wypluł na niego gumę do żucia.
Jeden z ochroniarzy parsknął za jego plecami, jednak
zreflektował się, widząc wkurzone spojrzenie szefa.
- Tak chcesz się bawić? – warknął, odwracając się tyłem,
jednak w tym samym momencie odwrócił się, wymierzając siarczysty policzek w
twarz dziecka. Chłopiec zatoczył się, po czym upadł, przyciskając bolącym
miejscem do brudnego podłoża.
Wszystkich w pokoju zamurowało. Zarówno facetów, jak i
dziewczynę w rogu pokoju.
- Nie sądziłam, że stoczysz się aż tak nisko, Morrison –
fuknęła szatynka, poruszając się z bólem na swoim materacu.
- Milcz, szmato – syknął Morrison, nie przestając wpatrywać
się w Leo. – Wstawaj, gówniarzu – chłopiec płakał cicho na ziemi, nie reagując
na słowa Jacksona. – Powiedziałem do góry kurwa albo nadstawiaj drugi
policzek!
Leo z ociąganiem uniósł się na kolana, a potem na drżących
nóżkach oparł się o ścianę, wpatrując się w podłogę.
- Nie rycz, kiedy ze mną rozmawiasz. I patrz mi w oczy –
chłopiec posłusznie podniósł wzrok i przygryzł dolną wargę, powstrzymując ciche
łkanie. – A teraz posłuchaj – ponownie zniżył się, by mieć oczy na wysokości
oczu chłopca. – Wiesz, dlaczego tutaj jesteś, co? - złapał go za brodę i obrócił jego twarz w
stronę kobiety na drugim końcu pokoju. – Bo ta pani sprzedała twojego tatusia –
mówiąc to, puścił go, oddalając się na niewielką odległość. – Twój tata cię w
to wplątał i to przez niego będziesz tutaj siedział, a za to jak mnie
potraktowałeś, nie dostaniesz nic do jedzenia, zrozumiałeś? – Leo milczał. –
Odpowiadaj mi, gdy do ciebie mówię!
- Mój tata skopie ci dupę, jak tu przyjdzie – powiedział hardo,
uchylając się od kolejnego uderzenia, które zostało powstrzymane przez silną
dłoń tego samego ochroniarza, który chwilę wcześniej był w jego biurze.
- Puść mnie, Tyler!
- Szefie, to tylko dziecko!
- No właśnie! To tylko pierdolone dziecko, z którym nie
umieliście sobie poradzić! – wyszarpnął swoją dłoń, podciągając Leo za koszulkę
i mocno dociskając do ściany. – Będziesz potulny jak pierdolony baranek albo
nie doczekasz, aż twój cudowny tatuś przyjedzie tutaj, by cię uratować,
zrozumiałeś mnie, czy jeszcze inaczej mam ci pokazać hierarchię tego miejsca,
przeklęta szumowino?!
- Puść – zaskomlał cicho, kiedy jego nogi oderwały się od
podłoża.
- Co się mówi?!
- Proszę, puść mnie.
- Proszę pana! – wycedził przez zęby, faktycznie puszczając
jego koszulkę, tym samym chłopiec znów wylądował na ziemi, mocno uderzając
ramieniem w beton.
- Tak się walczy z bachorami. Myślałem, że macie rodzinę i
dzieci, pieprzeni durnie – syknął w stronę trzech facetów, którzy nie mogli
uwierzyć w to, co przed chwilą widzieli. – No co jest? Wracać do swoich zajęć!
Tyler, pilnuj naszego nowego gościa – obrócił się w stronę chłopca, który
jednak nie odważył się więcej postawić. Leżał skulony jak najdalej od
wszystkich zebranych. Morrison osiągnął swój cel, zastraszył go na śmierć.
Uśmiechnął się zwycięsko, nim opuścił pokój, po drodze
wyciągając telefon z wewnętrznej kieszeni marynarki. Jednym zwinnym ruchem
wykręcił numer, a głos po drugiej stronie odpowiedział mu po ledwie
rozbrzmiewającym pierwszym sygnale.
- Jeden pierdolony włos – wycedził Harry. – Jedno pieprzone
zadrapanie, a nie ręczę za to, co z tobą zrobię.
Morrison parsknął zadowolony.
- Ostrzegałem cię.
- Leighton jest mi obojętny. To twoja broszka, by go sobie
znaleźć. Oddaj mi moje dziecko, popierdoleńcu.
- Hola, hola, bo się pogniewamy, panie Styles! Jedno słowo
za dużo i zniszczę mu buźkę.
- Co on ci do kurwy nędzy zrobił?! – Harry krzyknął w
słuchawkę, a w tle dało się słyszeć uspokajający głos Liama i Judith, którzy chcieli dostać się do komórki.
- Przyprowadź mi Leightona. Sam. Zero policji. Mam wszystko
na radarze. Wtedy oddam chłopca. Swoją drogą, pyskaty jak jego ojciec – rzucił zaczepnie.
- Przyjdę z Leightonem. Zostaw go w spokoju – wysyczał przez
zaciśnięte zęby.
- Świetnie – Morrison rozłączył się, rzucając telefonem na
biurko. Spojrzał w monitor komputera, gdzie niewielka czerwona kropeczka
namierzająca iPhone Harry’ego znajdowała się w punkcie przed jego starym
mieszkaniem. – Teraz dopiero się zabawimy, panie Styles.
* Wiem, że Leo ma 5 lat, ale w Anglii dzieci w tym wieku już
chodzą do takiej jakby szkoły, coś jak pierwsza klasa.
_______________________________________
Więc cóż no ten teges...
Wielki finał w następnym rozdziale. Mam na myśli finał trójkąta Leighton-Harry-Morrison (dziwnie to brzmi, haha).
Już niedługo wakacje, wydaje mi się, że po tym tygodniu dostanę trochę luzu w szkole, a więc postaram się nie trzymać Was długo w niepewności.
Dziękuję za Wasze komentarze. Nie wiem, czy zwracacie uwagę, ale czasami, gdy zadajecie mi jakieś pytania, odpowiadam Wam, więc jeżeli naprawdę coś Was trapi, umówmy się, że jeśli będę mogła, odpowiem.
Dziękuję za wsparcie, za tyle ciepłych słów, za tyle wejść, naprawdę nie spodziewałam się, że uda mi się doprowadzić tę historię do tego punktu.
DZIĘKUJĘ.
Do napisania x
No dobra, NIECH TEN PIERDOLONY SKURWESYN ODDA LEO!!! TERAZ! JUŻ! NATYCHMIAST! Oj popierdoleńcu nie chcę być w twojej skórze gdy Harry cię znajdzie...
OdpowiedzUsuńNie wiem co napisać, jedyne co mi przychodzi na myśl to przeprosić za moje nie udzielanie sie zbyt często. Na prawdę z całego serca PRZEPRASZAM!
@ewelina_697
http://dancing-styles-tlumaczenie.blogspot.com/
Super rozdział! Już nie mogę doczekać się kolejnego. Mam nadzieję, że Harry nie zrobi niczego głupiego. Życzę ci dużo weny <3
OdpowiedzUsuńLEPIEJ SPIERDALAJ, BO JAK CIE ZNAJDĘ TO NIE DOŻYJESZ KOLEJNEGO DNIA!
OdpowiedzUsuńtyle ode mnie, dziękuje dobranoc
ps. Lepiej, żeby Harry odszczekał to co powiedział do Leightona!
Co to ma być ? Co z tym biednym bezbronnym Leo ? Jak oni mogli go potraktować ? Takie słodziutkie dziecko, dobrze że wypluł mu tą gumę mógł go jeszcze kopnąć, co za okropność. Mam nadzieję że dodasz szybko :)
OdpowiedzUsuńEmm
Świetny rozdział! Już się nie mogę doczekać następnego! Mam nadzieję, że Harry w końcu załatwi Morrisona raz na zawsze! Życzę duuuużo weny :)
OdpowiedzUsuń/ @ziallsnote
KURWA, KURWA, KURWA
OdpowiedzUsuń(na wstępie od razu przepraszam, że nie skomentowałam wcześniej, ale zostałam wplątana w oglądanie Sherlocka co zajmowało mi większość czasu w domu huh)
wracając
wkurwiłam się
i złamałaś mi serce, no bo, cholera, tak się boje o mojego małego mistrza Leo :(
i jeszcze to, że Harry wygarnął wszystko Leightonowi to też było takie, że ledwo trzymam, no na prawdę
ryczeć mi się chcę, dzięki
no cóż mam tylko nadzieję, że Harry wpierdoli nieźle temu Morrisonowi bo jak nie to nie wiem co zrobię, przyjdę i sama odstrzelę mu ten łeb
ugh
trzymam kciuki także za to by między Stylesem a Leigtonem znowu było dobrze, bo kocham ich razem, muszę przyznać hjadkjgrfjwgekrh
dużo weny życzę i pozdrawiam zdolną Kukułkę! xx