Leighton zatrzymał się na skrzyżowaniu dzielnicy Soho*. Koniec
papierosa bezwiednie zwisał mu z ust, kiedy próbował odpalić powoli psującą się
zapalniczkę. Oparł się o róg taniej, chińskiej restauracji, skąd miał doskonały
widok na majaczący w oddali zielony, neonowy szyld „Jacksonville”.
- Własnym oczom nie wierzę!
Pevense zamarł, bez pośpiechu wypuszczając dym spomiędzy warg.
Obrócił się nieznacznie, zza ciemnego kaptura dostrzegając sylwetkę lekko
otyłego, odzianego w garnitur mężczyzny.
- Leighton – skinął głową, na co ten zagryzł wargę, gasząc
niedopałek na brudnej ścianie budynku.
- Panie Lancaster.
George Lancaster był królem swojego własnego świata.
Zajmował drogo opłacane stanowisko w jednej z firm na Canary Wharf*. Roztrwaniał
pieniądze na prawo i lewo, szczególnie w interesie własnych przyjemności, o
czym nie raz przekonał się Pevense.
- Dawno cię nie było – uśmiechnął się, podchodząc bliżej. –
Zdążyłem stracić nadzieję, że jeszcze się zobaczymy.
Leighton odwzajemnił uśmiech, który wyglądał raczej jak niezadowolony
grymas. Ponownie spojrzał na sąsiednią
ulicę.
- Czekasz na kogoś? – mężczyzna uniósł brwi, jeszcze
bardziej zmniejszając odległość między nimi. – Wydajesz się jakiś niespokojny.
Nie znałem cię z tej strony.
- Jestem umówiony – bąknął cicho, robiąc krok do tyłu. – Nie
mogę poświęcić panu dużo czasu, ale w środku na pewno ktoś mnie zastąpi.
- Rozumiem – wydawał się wyraźnie zawiedziony, przestępując
z nogi na nogę. – No cóż… - zaczął przeszukiwać wewnętrzną kieszeń marynarki,
po czym energicznym ruchem włożył zwitek banknotów w dłoń Leightona, który nie
zdążył odpowiednio zareagować.
Spuścił wzrok, drżącymi palcami przeliczając pieniądze.
Przez swoje krótkie życie nigdy nie widział tak ogromnej sumy. Przełknął
głośno, ponownie spoglądając na uważnie obserwującego go mężczyznę.
- Panie Lancaster, ja nie…
- Więcej? Powiedz, a skoczymy do bankomatu.
- Nie, nie o to chodzi. Po prostu… - Leighton westchnął, z
bólem serca oddając mu wszystko co do grosza. – Nie mogę.
- Leighton…
- Nie. Przepraszam i dziękuję, ale nie – pokręcił głową,
mocniej naciągając kaptur. Ruszył chodnikiem, starając się oddalić jak najdalej.
- Twój szef nie będzie zadowolony z faktu, jak włóczysz się
po okolicy! – krzyknął Lancaster, co spowodowało, że Leighton zamarł w pół
kroku, spoglądając przez ramię na George’a bawiącego się paczką papierosów,
która najwyraźniej wypadła z kieszeni chłopaka.
- Nie może pan…
- Wiem, że cię szukają, chłopcze.
Leighton zacisnął szczękę, nabierając powietrze przez nos.
Właśnie zdał sobie sprawę, że przegrał. Morrison nie mógł wiedzieć, że jest w
pobliżu. Jeszcze nie teraz.
Przeklął pod nosem, zawracając. Stanął blisko Lancastera,
patrząc na niego z góry. Przewyższał go o dobre 5 centymetrów.
- Nikomu pan nie powie – wycedził ostro, mierząc go
wzrokiem. – Niech pan obieca.
Mężczyzna uśmiechnął się promieniście, nonszalanckim gestem
wkładając Chesterfieldy w boczną kieszeń kurtki Leightona.
- Obiecuję.
Leighton miał ochotę splunąć mu w twarz. Jemu, sobie,
Morrisonowi. Ale nie mógł. Zamiast tego przymknął powieki, by choć na chwilę
ukoić nerwy.
- Nie mam dużo czasu. Proszę.
- Zaparkowałem za rogiem – Lancaster obrócił w palcach
kluczyki od swojego drogiego samochodu. Skinął na Leightona, który opornie
ruszył za nim, wzrokiem wciąż jednak mierząc logo baru, gdzie na więcej niż
dziewięćdziesiąt procent znajdował się syn Harry’ego.
Westchnął ciężko, doganiając Lancastera. Leo musi poczekać.
Dla własnego dobra.
*
Perrie jeszcze raz sprawdziła telefon. Zero wiadomości.
- Ileż można – jęknęła pod nosem, decydując się wykonać
połączenie.
Kiedy nikt nie odpowiadał, zirytowana nacisnęła czerwoną
słuchawkę, rozglądając się po klatce schodowej. Upewniła się, że adres jest
odpowiedni, po czym położyła kopertę pod drzwiami z odpowiednim numerem.
Nasłuchiwała chwilę, a gdy do jej uszu dotarły jedynie ciężkie odgłosy samochodów
z ulicy, zrobiła jak najlepszej jakości zdjęcie, zabierając kopertę z powrotem
i szybkim krokiem ulatniając się z budynku. Nie wiedziała, dlaczego uciekła. Po
prostu chciała jak najszybciej znaleźć się w samochodzie.
Komórka zawibrowała, oznajmiając nadejście nowej wiadomości.
Blondynka bez wahania odblokowała wyświetlacz, na którym znajdowało się zdjęcie
Zayna, Jayden’a i Sophii śpiących razem na podłodze w salonie. Westchnęła, nie
mogąc sobie wyobrazić, co czują Harry i Judith. Gdyby któreś z jej dzieci
porwano, dawno odeszłaby od zmysłów.
Od: Leighton
Przepraszam. Małe
komplikacje. Wyślij mi zdjęcie i jedź najdalej, jak możesz.
Perrie nie była przekonana. Ufała Leightonowi, ale wszystko
wydawało jej się nad wyraz irracjonalne. Szybko wystukała wiadomość zwrotną.
Jesteś pewien, że
posłucha?
Odpowiedź nadeszła w przeciągu minuty.
Od: Leighton
Na zdjęciu jest data i
godzina. Przestraszy się. Będzie dobrze, Pezz. Dam ci sygnał za jakieś pół
godziny. Wiesz, co masz robić.
Blondynka odetchnęła głęboko, odrzucając iPhone’a na boczne
siedzenie. Odpaliła samochód, który pożyczyła od swojej matki, po czym dodając
gazu, skierowała się w stronę londyńskich peryferii.
*
Harry pewnym krokiem przekroczył próg swojej firmy. Liam i
Judith kroczyli za nim jak cień, bojąc się zwrócić jego uwagę. Był zdenerwowany
i zdeterminowany w jednym, a to nigdy nie stanowiło dobrej kombinacji, o czym
oboje dobrze wiedzieli z doświadczenia.
- Panie Styles – sekretarka podniosła się w pośpiechu,
widząc nadciągającego szefa.
- Jest Adam? – Harry nie uraczył jej nawet spojrzeniem. I
tak znał odpowiedź na swoje pytanie, więc nie zwlekając, wszedł do maleńkiego
pokoiku na początku korytarza.
- Mówiłem, żebyście puka… Jezu, Harry! – Adam odrzucił na
bok to, co aktualnie robił, przytulając Styles’a, który stanął przed nim jak
słup soli. Kiedy ten nie odwzajemnił uścisku, cofnął się, uważnie lustrując
wypraną z emocji twarz Harry’ego. Uśmiech od razu opuścił jego twarz, a dłonie
zacisnęły się w pięści. Harry prawie płakał. – Na kogo mam nasłać czołg?
Nie mogąc powstrzymać emocji, kąciki ust Harry’ego lekko
uniosły się ku górze. Od początku wiedział, że potrzebuje Adama.
- Ja… - westchnął, czując jak łzy powoli wzbierały się w
kącikach jego oczu. Nie wiedział dlaczego. Wcześniej nie płakał, był raczej
zły, zirytowany, ale teraz poczuł się cholernie słaby i bezużyteczny. – Pomóż mi,
proszę – pokręcił głową, ścierając z policzków mokre ślady. – Nie mam pojęcia,
co zrobić. Nie mogę tak siedzieć. Nie mogę.
Adam jęknął cicho, jeszcze raz go przytulając, tym razem z
wzajemnością. Harry rozluźnił mięśnie pod naciskiem rąk przyjaciela, które
obejmowały go mocno, dając wsparcie.
- Chodzi o Leightona, prawda? – Harry przytaknął. Czuł się
żałośnie, rycząc, zamiast działać. – Opowiedz mi. Od początku - poprosił Adam,
odsuwając się od niego na długość wyciągniętej ręki.
*
Judith krążyła niespokojnie po korytarzu, czekając, aż Harry
wyjdzie z pokoju, gdzie przebywał od dobrych piętnastu minut.
- Przyniosłem ci herbaty – Liam podał Judith plastikowy
kubek z automatu.
- Dzięki – uśmiechnęła się łagodnie, nie przestając kroczyć
w tę i z powrotem.
Liam westchnął głośno, wyciągając z kieszeni wibrujący
telefon.
- Niall? – przyłożył słuchawkę do ucha, przykuwając spojrzenie
blondynki. – Niall, czy ty…
- Co z Harrym?
Liam uśmiechnął się, słysząc głos przyjaciela. Mimo iż
brzmiał bardzo słabo, przynajmniej był przytomny. Horan to mocny zawodnik,
wiedział, że z tego wyjdzie.
- Niall, myślę, że powinieneś odpoczy…
- Na miłość boską, czy ktoś mi tutaj powie prawdę?! –
krzyknął Horan wcale już nie tak słabo i pokornie. Payne oddalił na chwilę
komórkę, bojąc się, że ogłuchnie do nadmiernego nasilenia dźwięku.
- Wiesz o tym, że porwali Leo?
- Co?!
- Czyli nie wiedziałeś – Liam przetarł twarz dłonią,
wypuszczając głośno powietrze. – Słuchaj, po prostu leż tam i zbieraj siły, a my
się wszystkim zajmiemy, okej?
- Mowy nie ma! Czuję się wystarczająco dobrze, by skopać
dupę temu pierdolonemu…
- Niall! – z daleka dało się słyszeć kobiecy głos, a po
kilku niemiłych zgrzytach słuchawkę przejęła Demi. – Wybacz, Liam. Nie możemy
sobie z nim poradzić.
- Dusza buntownika – skwitował chłopak, siadając na stojącym
w rogu krześle. Judith chyba wreszcie zdecydowała się odpocząć, bo dołączyła do
niego, uważnie wpatrując się w telefon, jakby próbowała telepatycznie usłyszeć
rozmowę.
- Sytuacja bez zmian? – Demi zapytała z troską.
- Wciąż nie mamy tropu. A co najgorsze, Leighton znowu się
ulotnił. Nie wiemy, gdzie jest. Nie odbiera naszych telefonów.
- Chyba żartujesz!
- Harry miał swój stary napad bycia miłym jak świat i trochę
mu nawrzucał – Liam wzruszył ramionami, spuszczając głowę. – Trochę za bardzo,
z tego co zdążyłem usłyszeć.
- Cholera jasna – Demi przeklęła, wzdychając ciężko. –
Informuj mnie na bieżąco, jeśli coś się wydarzy. Pomogłabym wam, ale muszę mieć
oko na tego cholernego idiotę, który spaceruje po sali z odnowioną raną
kolanową – warknęła i Liam mógł wyobrazić sobie jej zdegustowaną minę. Typowy
Niall.
- Będziemy w kontakcie. Powodzenia – przerwał połączenie,
wpatrując się w wyświetlacz telefonu. Majaczyło na nim zdjęcie Jesy, z którą od
jakiegoś czasu się spotykali. Przynajmniej póki Harry nie zrobił mu awantury.
Judith podążyła za jego spojrzeniem, także przyglądając się
Nelson, którą bardzo dobrze znała dzięki przyjaźni z Perrie. W końcu wyświetlacz
zgasł, a Liam schował telefon na swoje miejsce.
- Nie jest ci zimno? – zwrócił się do blondynki, która
zaprzeczyła głową, okręcając dłonie w okół kubka z ciepłym napojem. – To dobrze
– przytaknął, wpatrując się uparcie w wybrany punkt na czerwonym dywanie.
- Przepraszam, że powiedziałam Harry’emu.
Liam spojrzał na dziewczynę wyraźnie skonsternowany.
- Daj spokój – machnął ręką. – Długo nie utrzymalibyśmy tego
w tajemnicy.
- Tak – przytaknęła, spuszczając wzrok. – Tak, nie
utrzymalibyśmy.
Zapanowała niezręczna cisza. Myśli Judith zaprzątał Leo,
który był Bóg wie gdzie, Bóg wie z kim, natomiast Liam, choć czuł się z tym
faktem samolubnie, nie mógł przestać zastanawiać się co dalej. Co wtedy, gdy
odzyskają Leo? Co się stanie, kiedy sytuacja wróci do normy? Bo przecież wróci,
prawda? Pozbędą się tego chorego faceta, znajdą małego, a Leighton pogodzi się z
Harrym. Czy było w tym wszystkim miejsce na przebaczenie Harry’ego względem
przyjaciela od lat?
Nagle drzwi otworzyły się z hukiem. Harry spojrzał na
siedzącą dwójkę, która poderwała się na nogi, gdy tylko dostrzegła jakiś błysk
w oczach Stylesa.
- Myślę, że wiem, gdzie jest Leo
Adam wyszedł z pokoju chwilę później, witając skinieniem
Liama i Judith. Harry obrócił się do Lamberta, uśmiechając się delikatnie.
- Dziękuję.
- Daj spokój.
- Nie, poważnie – Judith z Liamem skierowali się w stronę
windy, podczas gdy Harry wciąż patrzył na Adama. – Gdybym nie poskładał myśli,
nie wpadłbym na to.
- Wszystko dzięki twoim dociekliwym kalkulacjom, Harry. Nie
ma w tym mojej zasługi.
- Dziękuję, że pilnujesz Chesire East Records. Nie miałbym
do tego głowy i…
- Na miłość boską, przestań i idź ratować mojego
chrześniaka!
Jeszcze raz wymienili się uściskami, nim Harry wsiadł do
windy, zaciskając knykcie na uchwycie wewnątrz.
- Dokąd jedziemy? – zapytała Judith, mierząc Harry’ego od
stóp do głów. Trochę złagodniał, przez co ośmieliła się zabrać głos.
- Do Londynu. Powinnaś zostać w domu.
- Jadę z tobą.
- Judith, to długa i męcząca trasa, a ty jesteś w ciąży, jeśli
nie pamiętasz – rzucił zirytowany.
- Jadę z tobą, czy ci się to podoba, czy nie. Nasz syn jest
w tarapatach przez ciebie i twojego przydupasa – warknęła, wychodząc jako
pierwsza. Przystanęła jednak, obracając się do wysiadających z windy chłopaków.
– Przepraszam, ja tylko nie chcę zostać sama w domu, dobrze? Nie, proszę –
pokręciła głową, widząc, że Styles otwiera usta, by zabrać głos. – Nic nie mów.
Po prostu pozwól mi jechać. Będę się tutaj podwójnie denerwować.
Harry przygryzł wargę i podszedł bliżej, obejmując Judith
ramieniem. Poklepał ją pokrzepiająco, po czym oboje skierowali się w stronę
samochodu, przy którym już znajdował się Liam.
- To ja przepraszam. Masz świętą rację – spojrzała na niego
pytająco. – To moja wina. Tak, wiem o tym. I wszystko naprawię.
- W porządku – przytaknęła, spoglądając na znacznie wyższego
od niej Harry’ego. – Liam mówił, że nie możemy dzwonić na policję. Dlaczego?
Przecież to porwanie.
- Na razie nie możemy – potwierdził Harry, uchylając drzwi
od strony pasażera. Chcąc niechcąc, wolał, by to jego przyjaciel dziś prowadził.
– Zaufaj mi.
- Nie mam innego wyjścia.
*
Leighton poprawił włosy, oglądając swoje odbicie w lusterku
wstecznym przypadkowego samochodu. Dotknął opuszkiem palca opuchniętą wargę,
wzdrygając się lekko na nieprzyjemny kontakt skóry z raną.
Westchnął ciężko, przemierzając kilka kroków, znów znajdując
się w punkcie wyjścia. Jeszcze raz przejechał dłonią po swoich ubraniach,
upewniając się, że wygląda całkiem normalnie jak na kogoś, kto właśnie obciągał
kasiastemu dupkowi na tylnych siedzeniach BMW.
Splunął na chodnik, zbliżając się do nieustannie migoczącego
logo baru. Stanął tuż obok, obserwując
okolicę.
Pod drzwiami stało dwóch ochroniarzy sprawdzających dowody
wchodzących gości. Dookoła znajdowało się mnóstwo starych bogaczy, których
kojarzył z widzenia. Niczym nie różnili się od Lancastera. Wszyscy myśleli, że
mając pieniądze, mają wszystko.
Przejechał pełnym pogardy wzrokiem po twarzach kilku z nich.
Jeszcze raz otarł swoje usta, nie bacząc na to, jak cholernie piekła go dolna
warga. Czuł względem siebie obrzydzenie.
Sprawdził godzinę na wyświetlaczu swojej komórki.
Za dziesięć siódma. Idealnie.
Mocniej wtulił policzki w kaptur. Wcisnął dłonie w kieszenie
i spokojnym krokiem ominął wejście do „Jacksonville”, w ochroniarzach przy
drzwiach rozpoznając dwóch pupilków Morrisona. Najwyraźniej mieli dziś dyżur,
co sprzyjało jego planom. Najtrudniejsi zawodnicy znajdowali na zewnątrz, czyli
z dala od wydarzeń, jakie miały mieć miejsce jeszcze dzisiejszego wieczora.
Skręcił w boczną uliczkę, typową dla amerykańskiej zabudowy,
na jakiej wzorowana była dzielnica. Przystanął w cieniu latarni ulicznej,
opierając się o czerwoną cegłę budynku. W skupieniu obserwował boczne, srebrne
drzwi, nadmiernie solidne i pozbawione klamki od zewnątrz. Nie sposób się
włamać.
Westchnął, jeszcze raz spoglądając na zegarek.
Już prawie siódma.
Zniecierpliwiony rozglądał się dookoła, jednak poza
śmietnikami i brązowym kotem na szczycie jednego z nich, w uliczce panował
spokój i cisza.
Głośny łoskot natychmiast przykuł jego wzrok. Obserwował
przekręcany zamek, po czym uśmiechnął się triumfalnie. Wciąż wyrzuca śmieci o siódmej.
Przed Leightonem pojawił się dobrze zbudowany mężczyzna.
Ciemne włosy, brązowe oczy i ogromne mięśnie przesiąknięte nadmiarem sterydów
anabolicznych. Na początku kompletnie nie zwrócił na niego uwagi. Uchylił jedną
z pokryw, wrzucając do pojemnika niebieski wór. Kiedy obrócił się plecami,
Leighton strategicznie wykorzystał okazję, stając w drzwiach, odgradzając mu
przejście.
Gdy Tyler Lymington chciał wrócić do środka, omal nie
wywrócił się o pobliski kontener. Złapał się za serce, kręcąc głową z
niedowierzaniem.
- Pevense, chcesz przyprawić mnie o zawał? – zachichotał,
uśmiechając się otwarcie. – Mógłbym rzec kopę lat, przyjacielu. Wróciłeś na
stare śmieci?
- Jakbyś nie wiedział – prychnął Leighton, zakładając ręce
na piersi. – Wiesz, że Morrison chce urwać mi łeb.
- Obiło mi się o uszy – wzruszył ramionami. Omijał
spojrzenie Leightona, co rusz oglądając się to na swoje buty, kamienie pod
nogami lub na kota.
- Taa – westchnął Leighton. – To takie przykre, gdy twoi
przyjaciele kłamią prosto w oczy, wiesz?
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz – zmarszczył brwi, wciąż
skutecznie nie podnosząc wzroku.
- Dobra, pogadamy o tym przy innej okazji. Musisz mi pomóc.
- Wybacz, Leighton, ale nie chcę stracić posady. Morrison
nie będzie długo rozważał, czy mnie zastrzelić, jeśli dowie się, że w ogóle z
tobą rozmawiałem. Byłeś idiotą, przychodząc tutaj. Ryzykujesz więcej, niż
możesz podejrzewać – rzucił szorstko, nieznacznie zbliżając się do Leightona,
który rozluźnił ręce wzdłuż tułowia, analizując każdy, najmniejszy ruch Tylera.
- Nie, wiesz co? To ty jesteś idiotą. Wyrzucając samemu
śmieci o tak później porze, w tak nieprzyjemnej okolicy – pokręcił głową z
udawaną ironią. – Ktoś może cię napaść, pobić albo… - w porę zrobił unik,
przyciskając chłopaka do ściany baru, jego ręce wykręcając do tyłu.
Podejrzewał, że może do tego dojść.
- Co ty, kurwa, wyprawiasz?!
- Nie jestem ślepy. Chciałem z tobą kulturalnie porozmawiać,
a ty tak bezceremonialnie przymierzałeś się, by zostawić na mojej pięknej
twarzy lewy sierpowy. Myślałem, że się przyjaźnimy, Tyler – warknął, nasilając
uścisk.
- Cholera jasna, puść mnie! Ratunku! Jospeh?! Alan?!
Leighton w pośpiechu kopnął drzwi, tym samym gruba, metalowa
zasłona oddzieliła ich od wnętrza „Jacksonville”.
- Jesteś taki żałosny – Leighton pokręcił głową, starając
się jak najskuteczniej pozostawić chłopaka w unieruchomieniu. – A teraz
posłuchaj mnie uważnie – jedną dłonią wciąż trzymał Tylera, który próbował się
wyrwać, drugą natomiast wyjął z kieszeni telefon. – Możesz być bardziej
napakowany, ale rozkwasiłbym cię na amen jednym uderzeniem, więc weź się
uspokój, co? – prychnął zirytowany, poszukując czegoś w skrzynce odbiorczej. –
Może rozpoznajesz?
Chłopak uważnie wpatrywał się w fotografię widniejącą na
jasnym telefonie.
- T-to mój dom? – zapytał nieco niedowierzając. – To mój dom
– szarpnął się, jednak Leighton trzymał go z całej siły, nie dając pola do
popisu. – Co ty kombinujesz?! Co jest w tej kopercie?!
- To moja ulubiona część zabawy – Leighton uśmiechnął się,
pokazując Tylerowi kolejne zdjęcie, tym razem z jego własnej galerii. – Mina zrzedła,
hm?
Folder w telefonie Leightona zajmowało mnóstwo zdjęć Tylera
i tajemniczej brunetki. Na jednym tańczyli razem przy barze, wymieniając dość
dwuznaczne gesty, na drugim całowali się na środku parkietu, któreś z kolei ukazywało,
jak Tyler łapczywie obmacuje kobietę, po czym oboje opuszczają klub, wsiadając
do taksówki.
- Skąd to masz?
- To już nie twoja sprawa. Lepiej pomyśl, co będzie, gdy
twoja żona to zobaczy.
- Nawet się, kurwa… - szarpnął się, jednak Leighton docisnął
kolano do jego nogi. Mężczyzna jęknął cicho.
- Oh, widzę, że twoja rana po ostatnim postrzeleniu wciąż
tam jest. Przepraszam – powiedział z udawanym współczuciem. – W kopercie są
wydrukowane kopie zdjęć z telefonu. Jeśli mi nie pomożesz, wykonam jeden
telefon, a bliska mi osoba zadzwoni do drzwi i wrzuci kopertę do twojego
mieszkania. Meredith ucieszy się, gdy dostarczę jej atrakcji na dzisiejszy wieczór,
nie uważasz?
- Czego chcesz?
Leighton uśmiechnął się zwycięsko, puszczając Tylera. Upadł
na ziemię, jeszcze mocniej uderzając się w obolałą nogę.
- Leonard Styles, mówi ci to coś?
- Nic mu nie zrobiłem!
- Poza tym, że uprowadziłeś pięciolatka z jego własnego
mieszkania, oh, na pewno nic – prychnął, oddalając się na bezpieczną odległość.
Wystukał wiadomość, w pośpiechu wysyłając ją do Perrie.
- Nie mogę ci go oddać, stracę pracę.
- Stracisz rodzinę, jeśli nie dostanę chłopca z powrotem. Co
jest ważniejsze?
- Jak ty to sobie, kurwa, wyobrażasz, co?! – warknął,
próbując wstać, jednak Leighton kopnął go w brzuch.
- Wybacz, stary, ale bardzo się na tobie zawiodłem. Według
mojej definicji przyjaźni, nie chciałbyś mnie pobić i oddać Morrisonowi, do
czego się przymierzałeś przed kilkoma minutami, frajerze.
- Wcale nie…
- Boże, nie umiesz kłamać! Nie pogrążaj się!
Zapanowała chwila ciszy wypełniona głośnymi oddechami
Tylera.
- Za 10 minut Morrison wyruszy w poszukiwanie mnie na
dalekich przedmieściach. Nie pojedziesz z nim, tylko zostaniesz, zgłaszając się
do pilnowania chłopca – Leighton tłumaczył uważnie, kiedy pierwszy raz udało mu
się pochwycić spojrzenie leżącego Tylera. – Gdy odjedzie, otworzysz boczne
drzwi. Będę czekał, aż przyniesiesz mi małego.
- Mały nigdzie ze mną nie pójdzie – Tyler usiadł, plecami
przywierając do zimnej, ceglanej ściany. – Boi się kontaktu z kimkolwiek z nas.
Morrison dał mu w twarz, więc leży w kącie i nie pozwala się do siebie zbliżyć.
Leighton zacisnął pięści.
- Morrison co zrobił?! – warknął przez zaciśnięte zęby,
kopiąc w kontener, tym samym strasząc siedzącego na nim kota.
- Nawet jeśli się zgodzę, nie przyprowadzę go tu siłą, bo
zacznie krzyczeć i przykuje uwagę wszystkich wewnątrz. Tego chcesz? By ktoś
wezwał Morrisona, jak już wyczuje twój przekręt?
- Nie wyczuje – przeczesał włosy palcami, wykonując kilka
kroków po grząskim gruncie. – Po prostu otworzysz mi drzwi i zaprowadzisz do
niego. Sam go stamtąd wyprowadzę.
- Pójdzie z tobą?
- Pójdzie – powiedział pewnie, by nie ukazywać swojego
zwątpienia. Prawda jest taka, że Leighton potrzebował Harry’ego, ale nie mógł
go narażać na takie niebezpieczeństwo. Będzie musiał przekonać chłopca, by mu
zaufał.
- Ale moja żona… - zaczął Tyler, z powątpiewaniem wpatrując
się w Leightona.
- Jeśli dotrzymasz umowy, niczego się nie dowie –
przytaknął. – Jednak jeden mały wybryk – uniósł głos, rozglądając się na boki.
Nie mógł zwracać na siebie uwagi. – Jeden mały wybryk, a zwykły SMS dzieli mnie
od rozpieprzenia twojego małżeństwa.
W tym momencie zadźwięczał telefon Tylera. Chłopak spojrzał
na Leightona, a ten machnął ręką, by odebrał.
- Nie zdziw się – bąknął pod nosem, kiedy ten przykładał
słuchawkę do ucha.
- T-tak, szefie?
- Tyler – szorstki, uniesiony głos przyprawił go o ciarki. –
Gdzie jesteś, do kurwy nędzy?! Znalazłem Leightona!
Chłopak szeroko otworzył oczy, wpatrując się w stojącego
przed nim bruneta. Uśmiechał się nieznacznie, unosząc brwi w niemym geście „A
nie mówiłem?”.
- A-ale jak to?
- Namierzyłem jego telefon! Chodź tu szybko, zanim zniknie,
do cholery! Teraz! – mówiąc to, rzucił słuchawką, pozostawiając Tylera w
niemałym szoku.
- Jakim cudem ty…
- Idź do środka. Powiedz, że zostajesz pilnować małego. Masz
10 minut – rzucił przez ramię, odwracając się i uśmiechając do samego siebie. Dobra robota, Perrie.
*
Perrie zatrzymała się niedaleko Tamizy. Zgasiła silnik i
wyszła z samochodu, rozglądając się po okolicy.
Tuż obok znajdowała się obskurna stacja benzynowa i dwa
domki jednorodzinne. Przy rzece stał stary, zardzewiały rower. Okolica
przyprawiła ją o dreszcze, sprawiając, że jeszcze mocniej otuliła się kurtką.
Ruszyła w stronę stacji, co chwilę oglądając się za siebie.
Gdyby Zayn wiedział, co wyprawia, prawdopodobnie i ona, i Leighton już dawno
straciliby głowy.
Weszła do toalety damskiej znajdującej się w budynku za
myjnią samochodową. Ku jej zadowoleniu była pusta.
Drżącymi palcami wyjęła z kieszeni swój telefon, a obok
położyła ten drugi, z kartą sim na wierzchu. Przyjrzała się obu aparatom
oczekując sygnału.
Serce biło jej niewyobrażalnie szybko. Bała się być tutaj
sama, nawet jeśli wiedziała, że robi to w dobrym celu.
Jej komórka zawibrowała, ukazując wiadomość od Leightona.
Teraz. Wiesz, co
robić. Zmywaj się stamtąd jak najszybciej.
Przełknęła głośno, chowając swój telefon. Zamiast niego
wzięła ten drugi, otwierając obudowę. Włożyła kartę sim, zakryła klapkę i z
powątpiewaniem spojrzała na guzik odblokowujący sprzęt.
- Raz się żyje, pani Malik.
Nacisnęła przycisk, a jej oczom ukazał się jasny ekran. Przyjemna
melodyjka oznaczała, że telefon uruchomiono. Wystukała zapisany na kartce numer
pin i odczekała kilka sekund.
- Działa.
Uśmiechnęła się, obserwując wszystkie miejsca, gdzie mogłaby
go ukryć. Jej wzrok padł na kosz na śmieci w rogu łazienki. Przesunęła go z
lekkim wstrętem, wątpiła, by regularnie tutaj sprzątano. Umieściła byłą komórkę Leightona za zielonym
koszem, po czym podniosła się, jak najprędzej opuszczając to miejsce.
Na wpół biegnąc, dopadła do drzwi samochodu i nie zapinając
pasów, odjechała z piskiem opon.
Odetchnęła głośno, wracając na główną drogę prowadzącą w
bardziej zaludnione miejsce.
- 1:0, skurwysynu.
*Soho - to taka dzielnica w Londynie, coś jak mini wersja China Town. Mam nadzieję, że wiecie, co to jest.
*Canary Wharf - bardzo bogata część Londynu, w której znajdują się głównie firmy, przedsiębiorstwa itp.
______________________________
Sialalala, witam.
Wiem, że akcja miała się rozwinąć już dzisiaj i w sumie możecie sobie myśleć, że tak jest, ale dalej będzie lepiej. Więcej emocji, więcej pistoletów, więcej Harry'ego i Leightona w akcji! (kurde, chyba zdradziłam Wam spoiler, ups?)
Byłoby mi bardzo miło, gdybyście zdecydowali się zostawić komentarz, bo ostatnio jest ich coraz mniej, przez co tracę determinację, by spisywać tę historię. A nie chcę jej tracić! Dopomóżcie biedną autorkę, proszę.
Mam nadzieję, że nie możecie się doczekać następnego rozdziału. Będzie bajecznie. Haha.
Do napisania! x
Kurwa macie oddać Leo! Ale to już! Bo jak nie to znajde i wpierdole! Nie mam aktualnie czasu bo oglądam mecz wiec sama rozumiesz, musze kibicować moim chłopakom. Czekam na następny a co do tego to tak jak zawsze rozdział świetny :D
OdpowiedzUsuń@ewelina_697
Świetny rozdział! Genialnie piszesz :) I szczerze nie wiem co mam Ci więcej napisać, ponieważ jeszcze do mnie do końca nie dochodzi to, co się dzieje. Życzę Ci dużo weny i nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału xx /@Olga_Off
OdpowiedzUsuńDLACZEGO SKOŃCZYŁAŚ TERAZ?! NO DALCZEGOOOOOOOOOOOOO?!
OdpowiedzUsuńOstrzegałam, że będę i tak przeżywać!
Perrie aka Bad Girl, lubię to! ^.^
Biedna Demi, musi się użerać z Horanem haha
Biedny malec, z rozdziału na rozdział jestem bardziej ciekawsza, mam nadzieję że Leo wyjdzie z tego cało. Jestem wręcz nienasycona i pobudzona tymi wydarzeniami, ale skończenie w tym miejscu ?Tylko się zestersowałam i nie wiem co się dzieje. kurczak pisz szybciutko :) Weny :*
OdpowiedzUsuńEmmm x
ZABIJE ZABIJE I JESZCZE RAZ ZABIJE . SKOŃCZYĆ W TAKIM MOMENCIE . JUŻ NIE ŻYJESZ . ALE ROZDZIAŁ SUPER . MASZ U MNIE MINUSA ZA KOŃCÓWKĘ W MOMENCIE W KTÓRYM OPOWIADANIE SIĘ ROZKRĘCAŁO .
OdpowiedzUsuńwitam! haha
OdpowiedzUsuńtutaj @mercinialler z jej obiecanym długim komenatrzem jeeeej!
no to nie przedłużając:
zajebię tych wszystkich fagasów za pobicie mojego kochanego irlandczyka ndjejdjdjd jak oni kurwa mogli no co za kurwy jrkekrjfjejd
noc Leighton'a i Harry'ego - o japierdole. Nie mogłam się ogarnąć i jak skończyłam czytać to musiałam ochłonąć omg that was sooooooo hot
Kolejna sprawa - jak oni mogli porawać tego małego bezbronnego Leo, no kurwa jak?! Zjebusy pierdolone uhh
Albo akcja z McDonaldem. Gadają o zabiciu Leighton'a a tu takie "Chcesz coś z McDonalda?" tak kurwa - McChickena, frytki i colę! Serio? Ja nie rozumiem tych wszystkich opryszków!
A akcja z Perrie? Omg ja jebę trochę mam stresa że oni ją znajdą czy cuś lolz.
A co do tego jak piszesz - czyta się wspaniale! Jak to skończysz to ja przeczytam to jeszcze raz, serio. Po prostu się chyba zakochałam w fan fiku loool
Pozdrawiam zjebuska Olwia aka @mercinialler
Love ya xx.
Boże zabiję cię. Myślałam że w tym rozdziale się skończy Morrisonem a tu nie. O bożę chyba umrę do następnego rozdziału. Dodaj jak najszybciej. Opowiadanie jest zajebiste i ty też zajebiście piszesz. Przepraszam że piszę tu swój pierwszy komentarz ale czytałam wszystko na raz i byłam tak ciekawa tym co będzie się dziać w następnym że nawet nie myślałam zostawiać komentarzy. Kocham cię. :)
OdpowiedzUsuńto co najbardziej mi się podobał w tym rozdziale to Perrie w roli zabójczej agentki aka pomocniczki Leightona w tych wszystkich niecnych sztuczkach >>>>>>>
OdpowiedzUsuńale to nie łagodzi sprawy
po prostu Kuku, ja chyba cię kiedyś znajdę i zabiję hah no bo...
mój mały kochany Leo nadal w tarapatach, Styles odchodzący od zmysłów i jeszcze biedny Niall - to wszystko łamie mi serceeeeee tak bardzo, że chce mi się chlipać ;_;
nie mogę się doczekać, aż nasz wspaniały team skopie dupę Morrisonowi i co ogółem stanie się dalej sdhiufsedhughsfuyd jestem taka cholernie ciekawa
pisz szybko!
jak zwykle nie zwiodłaś kochana, rozdział pięknie napisany xx