Z całego mojego shipperskiego serduszka chciałam Wam bardzo mocno podziękować za tyle wejść i komentarzy. To dopiero trzeci rozdział, a już wywołaliście na mojej twarzy tak wiele uśmiechów. Uwielbiam czytać Wasze spostrzeżenia i nawet groźby za uśmiercenie Lou. (niezły anty-fanpage w komentarzach, hahaha) Przepraszam, takie zamierzenie tego opowiadania. Mnie też nie jest z tym łatwo.
Nie przedłużając, liczę, że poniższy tekst także Wam się spodoba.
Do napisania! :)
_______________________________
Retrospekcja
Piątek, 01.02.2012r.
- Jeśli zaraz tego nie wyłączysz, to cię… - pozostała część zdania
została pochłonięta przez poduszkę przyciśniętą do twarzy bruneta.
- Oh, Harreeeh! – Louis potrząsnął ramieniem chłopaka. Podgłośnił radio
i usiadł na nim okrakiem. – Dzisiaj wielki dzień!
Harry zakopał się głębiej pod pierzynę.
- Nie chcę żadnego wielkiego dnia.
- Tak nie będziemy rozmawiać, mój drogi! – Tomlinson podniósł się z
miejsca, wygrzebując przyjaciela spod kołdry.
- Ej! – Loczek usiadł gwałtownie, próbując wyszarpnąć koc z rąk
starszego kolegi.
- Z pewnością jesteś nago, a najbliższa szafa znajduje się w drugim
pokoju – Harry spojrzał na niego z ironią. Czy Louis naprawdę myślał, że go
krępuje? – Na dole czeka twoja mama, która bardzo lubi organizować sobie wycieczki
po moim mieszkaniu.
To diametralnie zmieniało postać rzeczy. Zrezygnowany Harry wstał z
materaca. Tej nocy zatrzymał się w apartamencie Lou, bo nie miał ochoty na
takie właśnie niespodzianki.
- Nie mogłeś powiedzieć, że poszedłem gdzie indziej? – burknął,
kierując się do sąsiedniej sypialni.
- Akurat by uwierzyła – zaśmiał się, idąc za nim. Zatrzymali się koło
małej walizki Stylesa. – Naprawdę sądzisz, że osiemnaste urodziny robią z
ciebie nudnego starca?
Harry obrócił się, przełykając głośno. Zlustrował Louis’ego od stóp do
głów, mimowolnie zatapiąjąc się w jego szarych tęczówkach, gdzieniegdzie
skroplonych odcieniem błękitu. Westchnął przeciągle. Uwielbiał je. Były więcej
niż cechą szczególną Tomlinsona. Choć potrafiły skłonić go do wszystkiego,
widział w nich talizmany, którym powierzyłby własne życie.
- Okej – podniósł ręce w poddańczym geście. – Ale bez szaleństw. Skromna
impreza. Nic więcej.
- Oczywiście! – Louis zasalutował, opuszczając pomieszczenie w wyraźnie
lepszym nastroju.
Harry pokręcił głową, uśmiechając się. Sprawianie radości Louis’emu
było jego priorytetem. Skoro pragnął urządzić przyjęcie urodzinowe, niechaj
urządza. Byle tylko nie składał mu życzeń, tak jak obiecał.
- Dziękuję – rozpromieniona buzia Tommo wyjrzała zza framugi. – Nie pożałujesz!
- Już żałuję! – krzyknął za nim, wciąż nie ścierając uśmiechu z twarzy.
Pomimo weekendu, Harry obudził
się wcześniej niż zwykle.
Wczorajszy wieczór spędził w miłym
towarzystwie Nialla i Judith. Rozmawiali jak za dawnych lat, śmiejąc się tak
głośno, aż Leo zagroził „wydziałdziczeniem” się z tej rodziny. Niall został u nich, zajmując pokój gościnny. Tym samym państwo Styles spali dziś w jednym
łóżku. Ich nić porozumienia i miłości zniknęła wraz z życzeniem Horanowi dobrej nocy. Harry zaproponował, że przeniesie się na kanapę, jednakże dziewczyna stwierdziła, że nie będą bawić się w cyrk.
Kiedy obrócił głowę, spostrzegł
puste miejsce obok. Zdezorientowany zszedł na dół.
Judith siedziała na werandzie,
dzierżąc w dłoniach paczkę niebieskich Marlboro. Harry ściągnął z wieszaka
kurtkę, wychodząc w zimne poranne powietrze.
- Zmarzniesz – rzucił obojętnie,
naciągając materiał na zziębnięte ramiona blondynki.
Stał chwilę, wpatrując się w jej
smukłe palce, obracające opakowaniem. Nie doczekawszy się żadnej reakcji,
wrócił do środka. Parę minut później pojawił się z dwoma parującymi kubkami. Judith
odebrała jeden z nich, rzucając fajki na ziemię. Harry przycupnął obok, jednak
żadne z nich nie zwracało nań większej uwagi. Po prostu siedzieli w ciszy, od
czasu do czasu popijając herbatę.
- Pamiętasz… - głos Judith
przestraszył Harry’ego. Nie sądził, że się do niego odezwie.
- Tak? – spojrzał na nią, kiedy
przerwała.
Kobieta odgarnęła włosy z twarzy,
łapiąc spojrzenie swojego męża.
- Pamiętasz jak powiedziałam ci,
że jestem w ciąży? – Harry uśmiechnął się, przypominając sobie tamtą chwilę. – A
jak następnego dnia stanąłeś w progu z wanienką i dwiema torbami śpioszków?
- Nie sposób zapomnieć – odparł,
opuszczając wzrok na zimny już napój. – Czemu pytasz?
- Chciałam się upewnić –
wzruszyła ramionami, odkładając kubek i ponownie biorąc papierosy.
- A gdzie ta głębia, którą
wkładasz w każde swoje zdanie, pani redaktor? – zapytał, wyjmując paczkę z jej
szczupłych dłoni. Judith skończyła z nałogiem, ale zawsze miała opakowanie w
torebce. W ten sposób czuła się silniejsza, niezwyciężona.
-
Było nam wtedy tak łatwo - Harry zagryzł wargę. - Wtedy miałam wrażenie,
że jestem kimś więcej niż tylko stałym aspektem twojego życia.
- Judith…
- Czuję się jak mebel – kontynuowała.
– Jak mebel, który niedługo wyrzucisz.
Czy to jakieś przykre zrządzenie
losu? Najpierw Niall, teraz Judith. Nagle wszyscy zaczęli otwarcie mówić. A
Harry wiedział, że to nastąpi. Wiedział, ale ciągle nie chciał słuchać.
- Nie porównuj się do rzeczy
bezwartościowych. Przesadzasz.
- Widzisz? – prychnęła. – O to
chodzi, Harry. Przesadzam. Okej, przesadzam. Ale nie zaprzeczyłeś – Styles
otworzył usta, lecz nie wydobył z nich żadnego dźwięku. Judith miała rację.
Oboje o tym wiedzieli.
- Bywało ciężko i zawsze
dawaliśmy radę. Przebrnęliśmy przez trudniejsze sprawy. A teraz? Teraz nie
dzieje się nic, co mogłoby nas rozdzielić, więc dlaczego nagle jest tak
cholernie źle.
- Bo nie dzieje się nic, Judith –
westchnął. – Odpowiedziałaś na swoje własne pytanie – podniósł się, zabierając
brudne naczynia.
- Naprawdę myślisz, że po tylu
latach małżeństwa wciąż będziemy sypać sobie kwiatki pod stopy, Harry?
- Najwidoczniej widziałem w życiu
zbyt wiele długich i pięknych związków. Może po prostu nie jest nam pisane
bycie jednym z nich.
- Więc idź do sądu, proszę
bardzo, droga wolna!
- Nie krzycz, obudzisz sąsiadów –
rozejrzał się dokoła, nie dostrzegając jednak żywej duszy. Wciąż było zbyt
wcześnie.
- Nie obchodzą mnie inni ludzie,
kiedy mówisz, że ten związek nie ma sensu!
- Wcale tego nie powie…
- Ale sugerujesz! – wpadła mu w
słowo, zrywając się z miejsca. – I boli mnie to, że tak zwyczajnie rezygnujesz.
Jakbym zawsze była nikim, jakimś kołem ratunkowym, opcją numer dwa, planem B…
Harry spojrzał w dal, uważnie
kalkulując każde usłyszane właśnie słowo. Zacisnął wargi w wąską linię, aby
pohamować się od powiedzenia tego, co bez wątpienia rozpętałoby piekło na
ziemi.
Judith westchnęła tylko, biegnąc
na górę. Po drodze potrąciła Nialla, który zakłopotany kręcił się przy drzwiach.
- Ja tylko… - zmieszał się. –
Krzyki i… Martwiłem się. Słyszałem… Trochę. Sporo – utkwił wzrok w czubkach
swoich palców, unikając spojrzenia Harry’ego.
- Jasne. Rozumiem – rzucił cicho,
wchodząc do środka i zamykając drzwi.
Niedziela zapowiadała się
chłodniej niż minione dni. Typowy mroźny klimat zdawał się powracać w skromne
angielskie progi. Niezrażony lekką mżawką Leo wyciągnął Harry’ego i Nialla na
spacer. Koniecznie chciał im coś pokazać.
Szli spokojnie alejkami, co
chwilę krzycząc do chłopca, aby trzymał się bliżej. Jego energia była godna
pozazdroszczenia, kiedy ledwo budząc się, wkładał kalosze i ruszał na podbój
świata.
- Wujku, pokażesz mi kiedyś Big
Ben?
- Pewnie. Jeśli tylko przekonasz
tatę, żebyście wreszcie wpadli do Londynu.
- Tato! Pojedziemy? Prooooszę!
Rozbawiony Harry poczochrał
loczki Leo.
- Jak do wakacji nauczysz się
pisać i czytać, możemy o tym porozmawiać.
- Już nie bądź taki surowy –
Niall schował ręce w kieszenie jeansów, wyśmiewając nadopiekuńcze zapędy
Stylesa. Co jak co, ale przed laty nigdy nie posądziłby go o takie zagorzałe „tacierzyństwo”.
- Przynajmniej mój syn nie będzie
rozpieszczony jak Vivi.
- Odczep się od mojej córki! Po
prostu ma bardzo dużo zabawek.
- W porównaniu z innymi dziećmi,
masz w salonie niezły różowy sklep, Horan – poklepał przyjaciela po ramieniu,
wyraźnie szydząc z jego uwielbienia dla motywów księżniczek.
- Tylko Zayn mnie rozumie –
westchnął, unikając kałuży, którą właśnie rozchlapywał Leo.
Harry zajęty przyjemną i luźną
pogawędką, kompletnie nie patrzył przed siebie. Nieco się przestraszył, gdy
wpadł na niższego od siebie, młodego chłopaka.
- Boże, bardzo cię prze… -
zamilkł w pół słowa. Potrząsnął głową i zamknął oczy, ponownie je otwierając. –
To chyba jakiś żart – szepnął pod nosem, wpatrując się w bruneta, którego wciąż
trzymał za ramiona ku zachowaniu równowagi.
- Przepraszam? – skonsternowany mężczyzna
delikatnie acz stanowczo wyszarpnął swój płaszcz z palców Harry’ego. – Czy my
się znamy? – spojrzał na niego, a wtedy było po wszystkim.
Świat właśnie robił sobie z Harry’ego
jakiś chory dowcip. Ewentualnie wciąż spał.
Zdziwione spojrzenie Nialla utwierdziło go
w przekonaniu, że nie zwariował i jest jak najbardziej obudzony.
Brązowe włosy lekko opadały na
czoło chłopaka, odsłaniając przekute uszy. Ciemna karnacja kontrastowała z
tatuażami pokrywającymi szyję, ramiona i, jak Harry mógł się domyślać,
większość jego ciała. Był bardzo przystojny, ale nawet drobny zarost w pełni
nie zamaskował dziecięcych, a nawet dość kobiecych rysów twarzy. Ubrany na
czarno, z gitarą w pokrowcu, sprawiał wrażenie niesamowicie intrygującego i
tajemniczego, ale coś w jego spojrzeniu nie pozwalało nabrać się na ten image. Coś,
co czaiło się w tych szarych oczach, gdzieniegdzie skroplonych odcieniem
błękitu.
- Przepraszam, ale… Spieszę się –
ciemnowłosy uśmiechnął się, wyraźnie speszony minami chłopaków. Odszedł w
pośpiechu, jednak co chwilę oglądał się przez ramię.
- Hej! – zawołał za nim Harry,
odzyskując zdolność mowy i logicznego myślenia. Mężczyzna odwrócił się,
przystając na rogu. – Przepraszam, że na ciebie wpadłem! – krzyknął, choć na
usta cisnęły mu się zupełnie inne słowa. Starał się jednak opanować. „To przecież niemożliwe, Styles.”
- Jest okej – uniósł kciuki w
górę, skręcił i zniknął im z pola widzenia.
Harry stał jak słup soli, gapiąc
się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą widział nieznajomego.
- Tato? Idziemy? – zniecierpliwiony
Leo pociągnął go za rękaw.
- Harry? – Niall odchrząknął i
kiwnął głową w stronę chodnika. – Musimy iść.
Leo ruszył przodem, a Niall
ciągnął Harry’ego ze sobą, próbując zachować jakiekolwiek pozory normalności.
- Takie rzeczy się nie zdarzają. Harry, proszę, nie wariuj.
- Więc jak to wytłumaczysz? –
źrenice Harry’ego poszerzyły się dziesięciokrotnie. Nie mógł przerwać
odwracania się do tyłu. Najchętniej ruszyłby za tym mężczyzną, nie bacząc na brak
racjonalności w jego postępowaniu.
- Podobno istnieje
prawdopodobieństwo, że siedem ludzi na ziemi wygląda zupełnie jak ty. Przecież
to tylko przypadek.
- Dlaczego ten przypadek wpadł na
mnie w parku?! – Harry podniósł głos, przyciągając wzrok swojego syna.
- Tato, nie krzycz – minę chłopca
zastąpił grymas przemieszany ze zdziwieniem. Harry rzadko mówił tym tonem.
- Przepraszam – zamknął oczy,
dłonią przejeżdżając splątane od wiatru włosy. – Idź, dogonimy cię – wymusił uśmiech,
patrząc jak Leo powoli obraca się na pięcie i wskakuje w kolejną kałużę.
- Niall, ty też go widziałeś, prawda? – szukał wsparcia w Irlandczyku, choć nie do końca wiedział, jak mógłby
mu pomóc. Nie minęły trzy minuty, a on już ześwirował. Czuł się jak Kapelusznik
w „Alicji w Krainie Czarów” – totalny wariat.
- Widziałem i nie mam pojęcia,
jak to możliwe. Po prostu chodźmy dalej, Harry. Musimy iść dalej – Styles
wiedział, że za tymi słowami czai się drugie dno. „Iść dalej” – nie patrzeć w
przeszłość. Nie patrzeć dwanaście lat wstecz.
- On wyglądał jak mój Louis.
- Nie, Harry! Stop! – Niall podszedł
bliżej, potrząsając nim. – Nie przesadzaj!
- Kiedy ja nie przesadzam!
- Harry! Idź za Leo, zanim się
zgubi, do cholery! – Niall sam był podenerwowany, ale starał się to ukryć. Nie
mógł pozwolić Harry’emu na kolejny upadek.
Na wspomnienie chłopca otrząsnął
się. Powłóczając nogami, ruszył przed siebie, jednak wciąż bardziej
przypominał robota niż cywilizowanego człowieka. Niall jeszcze raz obejrzał
się na skrzyżowanie ulic, po czym dołączył do przyjaciela. „To nie jest możliwe.”