niedziela, 15 czerwca 2014

Rozdział 26

Leighton zatrzymał się na skrzyżowaniu dzielnicy Soho*. Koniec papierosa bezwiednie zwisał mu z ust, kiedy próbował odpalić powoli psującą się zapalniczkę. Oparł się o róg taniej, chińskiej restauracji, skąd miał doskonały widok na majaczący w oddali zielony, neonowy szyld „Jacksonville”.
- Własnym oczom nie wierzę!
Pevense zamarł, bez pośpiechu wypuszczając dym spomiędzy warg. Obrócił się nieznacznie, zza ciemnego kaptura dostrzegając sylwetkę lekko otyłego, odzianego w garnitur mężczyzny.
- Leighton – skinął głową, na co ten zagryzł wargę, gasząc niedopałek na brudnej ścianie budynku.
- Panie Lancaster.
George Lancaster był królem swojego własnego świata. Zajmował drogo opłacane stanowisko w jednej z firm na Canary Wharf*. Roztrwaniał pieniądze na prawo i lewo, szczególnie w interesie własnych przyjemności, o czym nie raz przekonał się Pevense.
- Dawno cię nie było – uśmiechnął się, podchodząc bliżej. – Zdążyłem stracić nadzieję, że jeszcze się zobaczymy.
Leighton odwzajemnił uśmiech, który wyglądał raczej jak niezadowolony grymas.  Ponownie spojrzał na sąsiednią ulicę.
- Czekasz na kogoś? – mężczyzna uniósł brwi, jeszcze bardziej zmniejszając odległość między nimi. – Wydajesz się jakiś niespokojny. Nie znałem cię z tej strony.
- Jestem umówiony – bąknął cicho, robiąc krok do tyłu. – Nie mogę poświęcić panu dużo czasu, ale w środku na pewno ktoś mnie zastąpi.
- Rozumiem – wydawał się wyraźnie zawiedziony, przestępując z nogi na nogę. – No cóż… - zaczął przeszukiwać wewnętrzną kieszeń marynarki, po czym energicznym ruchem włożył zwitek banknotów w dłoń Leightona, który nie zdążył odpowiednio zareagować.
Spuścił wzrok, drżącymi palcami przeliczając pieniądze. Przez swoje krótkie życie nigdy nie widział tak ogromnej sumy. Przełknął głośno, ponownie spoglądając na uważnie obserwującego go mężczyznę.
- Panie Lancaster, ja nie…
- Więcej? Powiedz, a skoczymy do bankomatu.
- Nie, nie o to chodzi. Po prostu… - Leighton westchnął, z bólem serca oddając mu wszystko co do grosza. – Nie mogę.
- Leighton…
- Nie. Przepraszam i dziękuję, ale nie – pokręcił głową, mocniej naciągając kaptur. Ruszył chodnikiem, starając się oddalić jak najdalej.
- Twój szef nie będzie zadowolony z faktu, jak włóczysz się po okolicy! – krzyknął Lancaster, co spowodowało, że Leighton zamarł w pół kroku, spoglądając przez ramię na George’a bawiącego się paczką papierosów, która najwyraźniej wypadła z kieszeni chłopaka.  
- Nie może pan…
- Wiem, że cię szukają, chłopcze.
Leighton zacisnął szczękę, nabierając powietrze przez nos. Właśnie zdał sobie sprawę, że przegrał. Morrison nie mógł wiedzieć, że jest w pobliżu. Jeszcze nie teraz.
Przeklął pod nosem, zawracając. Stanął blisko Lancastera, patrząc na niego z góry. Przewyższał go o dobre 5 centymetrów.
- Nikomu pan nie powie – wycedził ostro, mierząc go wzrokiem. – Niech pan obieca.
Mężczyzna uśmiechnął się promieniście, nonszalanckim gestem wkładając Chesterfieldy w boczną kieszeń kurtki Leightona.
- Obiecuję.
Leighton miał ochotę splunąć mu w twarz. Jemu, sobie, Morrisonowi. Ale nie mógł. Zamiast tego przymknął powieki, by choć na chwilę ukoić nerwy.
- Nie mam dużo czasu. Proszę.
- Zaparkowałem za rogiem – Lancaster obrócił w palcach kluczyki od swojego drogiego samochodu. Skinął na Leightona, który opornie ruszył za nim, wzrokiem wciąż jednak mierząc logo baru, gdzie na więcej niż dziewięćdziesiąt procent znajdował się syn Harry’ego.
Westchnął ciężko, doganiając Lancastera. Leo musi poczekać. Dla własnego dobra.

*

Perrie jeszcze raz sprawdziła telefon. Zero wiadomości.
- Ileż można – jęknęła pod nosem, decydując się wykonać połączenie.
Kiedy nikt nie odpowiadał, zirytowana nacisnęła czerwoną słuchawkę, rozglądając się po klatce schodowej. Upewniła się, że adres jest odpowiedni, po czym położyła kopertę pod drzwiami z odpowiednim numerem. Nasłuchiwała chwilę, a gdy do jej uszu dotarły jedynie ciężkie odgłosy samochodów z ulicy, zrobiła jak najlepszej jakości zdjęcie, zabierając kopertę z powrotem i szybkim krokiem ulatniając się z budynku. Nie wiedziała, dlaczego uciekła. Po prostu chciała jak najszybciej znaleźć się w samochodzie.
Komórka zawibrowała, oznajmiając nadejście nowej wiadomości. Blondynka bez wahania odblokowała wyświetlacz, na którym znajdowało się zdjęcie Zayna, Jayden’a i Sophii śpiących razem na podłodze w salonie. Westchnęła, nie mogąc sobie wyobrazić, co czują Harry i Judith. Gdyby któreś z jej dzieci porwano, dawno odeszłaby od zmysłów.

Od: Leighton
Przepraszam. Małe komplikacje. Wyślij mi zdjęcie i jedź najdalej, jak możesz.

Perrie nie była przekonana. Ufała Leightonowi, ale wszystko wydawało jej się nad wyraz irracjonalne. Szybko wystukała wiadomość zwrotną.

Jesteś pewien, że posłucha?

Odpowiedź nadeszła w przeciągu minuty.

Od: Leighton
Na zdjęciu jest data i godzina. Przestraszy się. Będzie dobrze, Pezz. Dam ci sygnał za jakieś pół godziny. Wiesz, co masz robić.

Blondynka odetchnęła głęboko, odrzucając iPhone’a na boczne siedzenie. Odpaliła samochód, który pożyczyła od swojej matki, po czym dodając gazu, skierowała się w stronę londyńskich peryferii.

*

Harry pewnym krokiem przekroczył próg swojej firmy. Liam i Judith kroczyli za nim jak cień, bojąc się zwrócić jego uwagę. Był zdenerwowany i zdeterminowany w jednym, a to nigdy nie stanowiło dobrej kombinacji, o czym oboje dobrze wiedzieli z doświadczenia.
- Panie Styles – sekretarka podniosła się w pośpiechu, widząc nadciągającego szefa.
- Jest Adam? – Harry nie uraczył jej nawet spojrzeniem. I tak znał odpowiedź na swoje pytanie, więc nie zwlekając, wszedł do maleńkiego pokoiku na początku korytarza.
- Mówiłem, żebyście puka… Jezu, Harry! – Adam odrzucił na bok to, co aktualnie robił, przytulając Styles’a, który stanął przed nim jak słup soli. Kiedy ten nie odwzajemnił uścisku, cofnął się, uważnie lustrując wypraną z emocji twarz Harry’ego. Uśmiech od razu opuścił jego twarz, a dłonie zacisnęły się w pięści. Harry prawie płakał. – Na kogo mam nasłać czołg?
Nie mogąc powstrzymać emocji, kąciki ust Harry’ego lekko uniosły się ku górze. Od początku wiedział, że potrzebuje Adama.
- Ja… - westchnął, czując jak łzy powoli wzbierały się w kącikach jego oczu. Nie wiedział dlaczego. Wcześniej nie płakał, był raczej zły, zirytowany, ale teraz poczuł się cholernie słaby i bezużyteczny. – Pomóż mi, proszę – pokręcił głową, ścierając z policzków mokre ślady. – Nie mam pojęcia, co zrobić. Nie mogę tak siedzieć. Nie mogę.
Adam jęknął cicho, jeszcze raz go przytulając, tym razem z wzajemnością. Harry rozluźnił mięśnie pod naciskiem rąk przyjaciela, które obejmowały go mocno, dając wsparcie.
- Chodzi o Leightona, prawda? – Harry przytaknął. Czuł się żałośnie, rycząc, zamiast działać. – Opowiedz mi. Od początku - poprosił Adam, odsuwając się od niego na długość wyciągniętej ręki.

*

Judith krążyła niespokojnie po korytarzu, czekając, aż Harry wyjdzie z pokoju, gdzie przebywał od dobrych piętnastu minut.
- Przyniosłem ci herbaty – Liam podał Judith plastikowy kubek z automatu.
- Dzięki – uśmiechnęła się łagodnie, nie przestając kroczyć w tę i z powrotem.
Liam westchnął głośno, wyciągając z kieszeni wibrujący telefon.
- Niall? – przyłożył słuchawkę do ucha, przykuwając spojrzenie blondynki. – Niall, czy ty…
- Co z Harrym?
Liam uśmiechnął się, słysząc głos przyjaciela. Mimo iż brzmiał bardzo słabo, przynajmniej był przytomny. Horan to mocny zawodnik, wiedział, że z tego wyjdzie.
- Niall, myślę, że powinieneś odpoczy…
- Na miłość boską, czy ktoś mi tutaj powie prawdę?! – krzyknął Horan wcale już nie tak słabo i pokornie. Payne oddalił na chwilę komórkę, bojąc się, że ogłuchnie do nadmiernego nasilenia dźwięku.
- Wiesz o tym, że porwali Leo?
- Co?!
- Czyli nie wiedziałeś – Liam przetarł twarz dłonią, wypuszczając głośno powietrze. – Słuchaj, po prostu leż tam i zbieraj siły, a my się wszystkim zajmiemy, okej?
- Mowy nie ma! Czuję się wystarczająco dobrze, by skopać dupę temu pierdolonemu…
- Niall! – z daleka dało się słyszeć kobiecy głos, a po kilku niemiłych zgrzytach słuchawkę przejęła Demi. – Wybacz, Liam. Nie możemy sobie z nim poradzić.
- Dusza buntownika – skwitował chłopak, siadając na stojącym w rogu krześle. Judith chyba wreszcie zdecydowała się odpocząć, bo dołączyła do niego, uważnie wpatrując się w telefon, jakby próbowała telepatycznie usłyszeć rozmowę.
- Sytuacja bez zmian? – Demi zapytała z troską.
- Wciąż nie mamy tropu. A co najgorsze, Leighton znowu się ulotnił. Nie wiemy, gdzie jest. Nie odbiera naszych telefonów.
- Chyba żartujesz!
- Harry miał swój stary napad bycia miłym jak świat i trochę mu nawrzucał – Liam wzruszył ramionami, spuszczając głowę. – Trochę za bardzo, z tego co zdążyłem usłyszeć.
- Cholera jasna – Demi przeklęła, wzdychając ciężko. – Informuj mnie na bieżąco, jeśli coś się wydarzy. Pomogłabym wam, ale muszę mieć oko na tego cholernego idiotę, który spaceruje po sali z odnowioną raną kolanową – warknęła i Liam mógł wyobrazić sobie jej zdegustowaną minę. Typowy Niall.
- Będziemy w kontakcie. Powodzenia – przerwał połączenie, wpatrując się w wyświetlacz telefonu. Majaczyło na nim zdjęcie Jesy, z którą od jakiegoś czasu się spotykali. Przynajmniej póki Harry nie zrobił mu awantury.
Judith podążyła za jego spojrzeniem, także przyglądając się Nelson, którą bardzo dobrze znała dzięki przyjaźni z Perrie. W końcu wyświetlacz zgasł, a Liam schował telefon na swoje miejsce.
- Nie jest ci zimno? – zwrócił się do blondynki, która zaprzeczyła głową, okręcając dłonie w okół kubka z ciepłym napojem. – To dobrze – przytaknął, wpatrując się uparcie w wybrany punkt na czerwonym dywanie.
- Przepraszam, że powiedziałam Harry’emu.
Liam spojrzał na dziewczynę wyraźnie skonsternowany.
- Daj spokój – machnął ręką. – Długo nie utrzymalibyśmy tego w tajemnicy.
- Tak – przytaknęła, spuszczając wzrok. – Tak, nie utrzymalibyśmy.
Zapanowała niezręczna cisza. Myśli Judith zaprzątał Leo, który był Bóg wie gdzie, Bóg wie z kim, natomiast Liam, choć czuł się z tym faktem samolubnie, nie mógł przestać zastanawiać się co dalej. Co wtedy, gdy odzyskają Leo? Co się stanie, kiedy sytuacja wróci do normy? Bo przecież wróci, prawda? Pozbędą się tego chorego faceta, znajdą małego, a Leighton pogodzi się z Harrym. Czy było w tym wszystkim miejsce na przebaczenie Harry’ego względem przyjaciela od lat?
Nagle drzwi otworzyły się z hukiem. Harry spojrzał na siedzącą dwójkę, która poderwała się na nogi, gdy tylko dostrzegła jakiś błysk w oczach Stylesa.
- Myślę, że wiem, gdzie jest Leo
Adam wyszedł z pokoju chwilę później, witając skinieniem Liama i Judith. Harry obrócił się do Lamberta, uśmiechając się delikatnie.
- Dziękuję.
- Daj spokój.
- Nie, poważnie – Judith z Liamem skierowali się w stronę windy, podczas gdy Harry wciąż patrzył na Adama. – Gdybym nie poskładał myśli, nie wpadłbym na to.
- Wszystko dzięki twoim dociekliwym kalkulacjom, Harry. Nie ma w tym mojej zasługi.
- Dziękuję, że pilnujesz Chesire East Records. Nie miałbym do tego głowy i…
- Na miłość boską, przestań i idź ratować mojego chrześniaka!
Jeszcze raz wymienili się uściskami, nim Harry wsiadł do windy, zaciskając knykcie na uchwycie wewnątrz.
- Dokąd jedziemy? – zapytała Judith, mierząc Harry’ego od stóp do głów. Trochę złagodniał, przez co ośmieliła się zabrać głos.
- Do Londynu. Powinnaś zostać w domu.
- Jadę z tobą.
- Judith, to długa i męcząca trasa, a ty jesteś w ciąży, jeśli nie pamiętasz – rzucił zirytowany.
- Jadę z tobą, czy ci się to podoba, czy nie. Nasz syn jest w tarapatach przez ciebie i twojego przydupasa – warknęła, wychodząc jako pierwsza. Przystanęła jednak, obracając się do wysiadających z windy chłopaków. – Przepraszam, ja tylko nie chcę zostać sama w domu, dobrze? Nie, proszę – pokręciła głową, widząc, że Styles otwiera usta, by zabrać głos. – Nic nie mów. Po prostu pozwól mi jechać. Będę się tutaj podwójnie denerwować.
Harry przygryzł wargę i podszedł bliżej, obejmując Judith ramieniem. Poklepał ją pokrzepiająco, po czym oboje skierowali się w stronę samochodu, przy którym już znajdował się Liam.
- To ja przepraszam. Masz świętą rację – spojrzała na niego pytająco. – To moja wina. Tak, wiem o tym. I wszystko naprawię.
- W porządku – przytaknęła, spoglądając na znacznie wyższego od niej Harry’ego. – Liam mówił, że nie możemy dzwonić na policję. Dlaczego? Przecież to porwanie.
- Na razie nie możemy – potwierdził Harry, uchylając drzwi od strony pasażera. Chcąc niechcąc, wolał, by to jego przyjaciel dziś prowadził. – Zaufaj mi.
- Nie mam innego wyjścia.

*

Leighton poprawił włosy, oglądając swoje odbicie w lusterku wstecznym przypadkowego samochodu. Dotknął opuszkiem palca opuchniętą wargę, wzdrygając się lekko na nieprzyjemny kontakt skóry z raną.
Westchnął ciężko, przemierzając kilka kroków, znów znajdując się w punkcie wyjścia. Jeszcze raz przejechał dłonią po swoich ubraniach, upewniając się, że wygląda całkiem normalnie jak na kogoś, kto właśnie obciągał kasiastemu dupkowi na tylnych siedzeniach BMW.
Splunął na chodnik, zbliżając się do nieustannie migoczącego  logo baru. Stanął tuż obok, obserwując okolicę.
Pod drzwiami stało dwóch ochroniarzy sprawdzających dowody wchodzących gości. Dookoła znajdowało się mnóstwo starych bogaczy, których kojarzył z widzenia. Niczym nie różnili się od Lancastera. Wszyscy myśleli, że mając pieniądze, mają wszystko.
Przejechał pełnym pogardy wzrokiem po twarzach kilku z nich. Jeszcze raz otarł swoje usta, nie bacząc na to, jak cholernie piekła go dolna warga. Czuł względem siebie obrzydzenie.
Sprawdził godzinę na wyświetlaczu swojej komórki.
Za dziesięć siódma. Idealnie.
Mocniej wtulił policzki w kaptur. Wcisnął dłonie w kieszenie i spokojnym krokiem ominął wejście do „Jacksonville”, w ochroniarzach przy drzwiach rozpoznając dwóch pupilków Morrisona. Najwyraźniej mieli dziś dyżur, co sprzyjało jego planom. Najtrudniejsi zawodnicy znajdowali na zewnątrz, czyli z dala od wydarzeń, jakie miały mieć miejsce jeszcze dzisiejszego wieczora.
Skręcił w boczną uliczkę, typową dla amerykańskiej zabudowy, na jakiej wzorowana była dzielnica. Przystanął w cieniu latarni ulicznej, opierając się o czerwoną cegłę budynku. W skupieniu obserwował boczne, srebrne drzwi, nadmiernie solidne i pozbawione klamki od zewnątrz. Nie sposób się włamać.
Westchnął, jeszcze raz spoglądając na zegarek.
Już prawie siódma.
Zniecierpliwiony rozglądał się dookoła, jednak poza śmietnikami i brązowym kotem na szczycie jednego z nich, w uliczce panował spokój i cisza.
Głośny łoskot natychmiast przykuł jego wzrok. Obserwował przekręcany zamek, po czym uśmiechnął się triumfalnie. Wciąż wyrzuca śmieci o siódmej.
Przed Leightonem pojawił się dobrze zbudowany mężczyzna. Ciemne włosy, brązowe oczy i ogromne mięśnie przesiąknięte nadmiarem sterydów anabolicznych. Na początku kompletnie nie zwrócił na niego uwagi. Uchylił jedną z pokryw, wrzucając do pojemnika niebieski wór. Kiedy obrócił się plecami, Leighton strategicznie wykorzystał okazję, stając w drzwiach, odgradzając mu przejście.
Gdy Tyler Lymington chciał wrócić do środka, omal nie wywrócił się o pobliski kontener. Złapał się za serce, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Pevense, chcesz przyprawić mnie o zawał? – zachichotał, uśmiechając się otwarcie. – Mógłbym rzec kopę lat, przyjacielu. Wróciłeś na stare śmieci?
- Jakbyś nie wiedział – prychnął Leighton, zakładając ręce na piersi. – Wiesz, że Morrison chce urwać mi łeb.
- Obiło mi się o uszy – wzruszył ramionami. Omijał spojrzenie Leightona, co rusz oglądając się to na swoje buty, kamienie pod nogami lub na kota.
- Taa – westchnął Leighton. – To takie przykre, gdy twoi przyjaciele kłamią prosto w oczy, wiesz?
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz – zmarszczył brwi, wciąż skutecznie nie podnosząc wzroku.
- Dobra, pogadamy o tym przy innej okazji. Musisz mi pomóc.
- Wybacz, Leighton, ale nie chcę stracić posady. Morrison nie będzie długo rozważał, czy mnie zastrzelić, jeśli dowie się, że w ogóle z tobą rozmawiałem. Byłeś idiotą, przychodząc tutaj. Ryzykujesz więcej, niż możesz podejrzewać – rzucił szorstko, nieznacznie zbliżając się do Leightona, który rozluźnił ręce wzdłuż tułowia, analizując każdy, najmniejszy ruch Tylera.
- Nie, wiesz co? To ty jesteś idiotą. Wyrzucając samemu śmieci o tak później porze, w tak nieprzyjemnej okolicy – pokręcił głową z udawaną ironią. – Ktoś może cię napaść, pobić albo… - w porę zrobił unik, przyciskając chłopaka do ściany baru, jego ręce wykręcając do tyłu. Podejrzewał, że może do tego dojść.
- Co ty, kurwa, wyprawiasz?!
- Nie jestem ślepy. Chciałem z tobą kulturalnie porozmawiać, a ty tak bezceremonialnie przymierzałeś się, by zostawić na mojej pięknej twarzy lewy sierpowy. Myślałem, że się przyjaźnimy, Tyler – warknął, nasilając uścisk.
- Cholera jasna, puść mnie! Ratunku! Jospeh?! Alan?!
Leighton w pośpiechu kopnął drzwi, tym samym gruba, metalowa zasłona oddzieliła ich od wnętrza „Jacksonville”.
- Jesteś taki żałosny – Leighton pokręcił głową, starając się jak najskuteczniej pozostawić chłopaka w unieruchomieniu. – A teraz posłuchaj mnie uważnie – jedną dłonią wciąż trzymał Tylera, który próbował się wyrwać, drugą natomiast wyjął z kieszeni telefon. – Możesz być bardziej napakowany, ale rozkwasiłbym cię na amen jednym uderzeniem, więc weź się uspokój, co? – prychnął zirytowany, poszukując czegoś w skrzynce odbiorczej. – Może rozpoznajesz?
Chłopak uważnie wpatrywał się w fotografię widniejącą na jasnym telefonie.
- T-to mój dom? – zapytał nieco niedowierzając. – To mój dom – szarpnął się, jednak Leighton trzymał go z całej siły, nie dając pola do popisu. – Co ty kombinujesz?! Co jest w tej kopercie?!
- To moja ulubiona część zabawy – Leighton uśmiechnął się, pokazując Tylerowi kolejne zdjęcie, tym razem z jego własnej galerii. – Mina zrzedła, hm?
Folder w telefonie Leightona zajmowało mnóstwo zdjęć Tylera i tajemniczej brunetki. Na jednym tańczyli razem przy barze, wymieniając dość dwuznaczne gesty, na drugim całowali się na środku parkietu, któreś z kolei ukazywało, jak Tyler łapczywie obmacuje kobietę, po czym oboje opuszczają klub, wsiadając do taksówki.
- Skąd to masz?
- To już nie twoja sprawa. Lepiej pomyśl, co będzie, gdy twoja żona to zobaczy.
- Nawet się, kurwa… - szarpnął się, jednak Leighton docisnął kolano do jego nogi. Mężczyzna jęknął cicho.
- Oh, widzę, że twoja rana po ostatnim postrzeleniu wciąż tam jest. Przepraszam – powiedział z udawanym współczuciem. – W kopercie są wydrukowane kopie zdjęć z telefonu. Jeśli mi nie pomożesz, wykonam jeden telefon, a bliska mi osoba zadzwoni do drzwi i wrzuci kopertę do twojego mieszkania. Meredith ucieszy się, gdy dostarczę jej atrakcji na dzisiejszy wieczór, nie uważasz?
- Czego chcesz?
Leighton uśmiechnął się zwycięsko, puszczając Tylera. Upadł na ziemię, jeszcze mocniej uderzając się w obolałą nogę.
- Leonard Styles, mówi ci to coś?
- Nic mu nie zrobiłem!
- Poza tym, że uprowadziłeś pięciolatka z jego własnego mieszkania, oh, na pewno nic – prychnął, oddalając się na bezpieczną odległość. Wystukał wiadomość, w pośpiechu wysyłając ją do Perrie.
- Nie mogę ci go oddać, stracę pracę.
- Stracisz rodzinę, jeśli nie dostanę chłopca z powrotem. Co jest ważniejsze?
- Jak ty to sobie, kurwa, wyobrażasz, co?! – warknął, próbując wstać, jednak Leighton kopnął go w brzuch.
- Wybacz, stary, ale bardzo się na tobie zawiodłem. Według mojej definicji przyjaźni, nie chciałbyś mnie pobić i oddać Morrisonowi, do czego się przymierzałeś przed kilkoma minutami, frajerze.
- Wcale nie…
- Boże, nie umiesz kłamać! Nie pogrążaj się!
Zapanowała chwila ciszy wypełniona głośnymi oddechami Tylera.
- Za 10 minut Morrison wyruszy w poszukiwanie mnie na dalekich przedmieściach. Nie pojedziesz z nim, tylko zostaniesz, zgłaszając się do pilnowania chłopca – Leighton tłumaczył uważnie, kiedy pierwszy raz udało mu się pochwycić spojrzenie leżącego Tylera. – Gdy odjedzie, otworzysz boczne drzwi. Będę czekał, aż przyniesiesz mi małego.
- Mały nigdzie ze mną nie pójdzie – Tyler usiadł, plecami przywierając do zimnej, ceglanej ściany. – Boi się kontaktu z kimkolwiek z nas. Morrison dał mu w twarz, więc leży w kącie i nie pozwala się do siebie zbliżyć.
Leighton zacisnął pięści.
- Morrison co zrobił?! – warknął przez zaciśnięte zęby, kopiąc w kontener, tym samym strasząc siedzącego na nim kota.
- Nawet jeśli się zgodzę, nie przyprowadzę go tu siłą, bo zacznie krzyczeć i przykuje uwagę wszystkich wewnątrz. Tego chcesz? By ktoś wezwał Morrisona, jak już wyczuje twój przekręt?
- Nie wyczuje – przeczesał włosy palcami, wykonując kilka kroków po grząskim gruncie. – Po prostu otworzysz mi drzwi i zaprowadzisz do niego. Sam go stamtąd wyprowadzę.
- Pójdzie z tobą?
- Pójdzie – powiedział pewnie, by nie ukazywać swojego zwątpienia. Prawda jest taka, że Leighton potrzebował Harry’ego, ale nie mógł go narażać na takie niebezpieczeństwo. Będzie musiał przekonać chłopca, by mu zaufał.
- Ale moja żona… - zaczął Tyler, z powątpiewaniem wpatrując się w Leightona.
- Jeśli dotrzymasz umowy, niczego się nie dowie – przytaknął. – Jednak jeden mały wybryk – uniósł głos, rozglądając się na boki. Nie mógł zwracać na siebie uwagi. – Jeden mały wybryk, a zwykły SMS dzieli mnie od rozpieprzenia twojego małżeństwa.
W tym momencie zadźwięczał telefon Tylera. Chłopak spojrzał na Leightona, a ten machnął ręką, by odebrał.
- Nie zdziw się – bąknął pod nosem, kiedy ten przykładał słuchawkę do ucha.
- T-tak, szefie?
- Tyler – szorstki, uniesiony głos przyprawił go o ciarki. – Gdzie jesteś, do kurwy nędzy?! Znalazłem Leightona!
Chłopak szeroko otworzył oczy, wpatrując się w stojącego przed nim bruneta. Uśmiechał się nieznacznie, unosząc brwi w niemym geście „A nie mówiłem?”.
- A-ale jak to?
- Namierzyłem jego telefon! Chodź tu szybko, zanim zniknie, do cholery! Teraz! – mówiąc to, rzucił słuchawką, pozostawiając Tylera w niemałym szoku.
- Jakim cudem ty…
- Idź do środka. Powiedz, że zostajesz pilnować małego. Masz 10 minut – rzucił przez ramię, odwracając się i uśmiechając do samego siebie. Dobra robota, Perrie.

*

Perrie zatrzymała się niedaleko Tamizy. Zgasiła silnik i wyszła z samochodu, rozglądając się po okolicy.
Tuż obok znajdowała się obskurna stacja benzynowa i dwa domki jednorodzinne. Przy rzece stał stary, zardzewiały rower. Okolica przyprawiła ją o dreszcze, sprawiając, że jeszcze mocniej otuliła się kurtką.
Ruszyła w stronę stacji, co chwilę oglądając się za siebie. Gdyby Zayn wiedział, co wyprawia, prawdopodobnie i ona, i Leighton już dawno straciliby głowy.
Weszła do toalety damskiej znajdującej się w budynku za myjnią samochodową. Ku jej zadowoleniu była pusta.
Drżącymi palcami wyjęła z kieszeni swój telefon, a obok położyła ten drugi, z kartą sim na wierzchu. Przyjrzała się obu aparatom oczekując sygnału.
Serce biło jej niewyobrażalnie szybko. Bała się być tutaj sama, nawet jeśli wiedziała, że robi to w dobrym celu.
Jej komórka zawibrowała, ukazując wiadomość od Leightona.

Teraz. Wiesz, co robić. Zmywaj się stamtąd jak najszybciej.

Przełknęła głośno, chowając swój telefon. Zamiast niego wzięła ten drugi, otwierając obudowę. Włożyła kartę sim, zakryła klapkę i z powątpiewaniem spojrzała na guzik odblokowujący sprzęt.
- Raz się żyje, pani Malik.
Nacisnęła przycisk, a jej oczom ukazał się jasny ekran. Przyjemna melodyjka oznaczała, że telefon uruchomiono. Wystukała zapisany na kartce numer pin i odczekała kilka sekund.
- Działa.
Uśmiechnęła się, obserwując wszystkie miejsca, gdzie mogłaby go ukryć. Jej wzrok padł na kosz na śmieci w rogu łazienki. Przesunęła go z lekkim wstrętem, wątpiła, by regularnie tutaj sprzątano.  Umieściła byłą komórkę Leightona za zielonym koszem, po czym podniosła się, jak najprędzej opuszczając to miejsce.
Na wpół biegnąc, dopadła do drzwi samochodu i nie zapinając pasów, odjechała z piskiem opon.
Odetchnęła głośno, wracając na główną drogę prowadzącą w bardziej zaludnione miejsce.
- 1:0, skurwysynu.




*Soho - to taka dzielnica w Londynie, coś jak mini wersja China Town. Mam nadzieję, że wiecie, co to jest.
*Canary Wharf - bardzo bogata część Londynu, w której znajdują się głównie firmy, przedsiębiorstwa itp.


______________________________


Sialalala, witam.
Wiem, że akcja miała się rozwinąć już dzisiaj i w sumie możecie sobie myśleć, że tak jest, ale dalej będzie lepiej. Więcej emocji, więcej pistoletów, więcej Harry'ego i Leightona w akcji! (kurde, chyba zdradziłam Wam spoiler, ups?)
Byłoby mi bardzo miło, gdybyście zdecydowali się zostawić komentarz, bo ostatnio jest ich coraz mniej, przez co tracę determinację, by spisywać tę historię. A nie chcę jej tracić! Dopomóżcie biedną autorkę, proszę.
Mam nadzieję, że nie możecie się doczekać następnego rozdziału. Będzie bajecznie. Haha.
Do napisania! x

8 komentarzy:

  1. Kurwa macie oddać Leo! Ale to już! Bo jak nie to znajde i wpierdole! Nie mam aktualnie czasu bo oglądam mecz wiec sama rozumiesz, musze kibicować moim chłopakom. Czekam na następny a co do tego to tak jak zawsze rozdział świetny :D

    @ewelina_697

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział! Genialnie piszesz :) I szczerze nie wiem co mam Ci więcej napisać, ponieważ jeszcze do mnie do końca nie dochodzi to, co się dzieje. Życzę Ci dużo weny i nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału xx /@Olga_Off

    OdpowiedzUsuń
  3. DLACZEGO SKOŃCZYŁAŚ TERAZ?! NO DALCZEGOOOOOOOOOOOOO?!

    Ostrzegałam, że będę i tak przeżywać!

    Perrie aka Bad Girl, lubię to! ^.^
    Biedna Demi, musi się użerać z Horanem haha

    OdpowiedzUsuń
  4. Biedny malec, z rozdziału na rozdział jestem bardziej ciekawsza, mam nadzieję że Leo wyjdzie z tego cało. Jestem wręcz nienasycona i pobudzona tymi wydarzeniami, ale skończenie w tym miejscu ?Tylko się zestersowałam i nie wiem co się dzieje. kurczak pisz szybciutko :) Weny :*


    Emmm x

    OdpowiedzUsuń
  5. ZABIJE ZABIJE I JESZCZE RAZ ZABIJE . SKOŃCZYĆ W TAKIM MOMENCIE . JUŻ NIE ŻYJESZ . ALE ROZDZIAŁ SUPER . MASZ U MNIE MINUSA ZA KOŃCÓWKĘ W MOMENCIE W KTÓRYM OPOWIADANIE SIĘ ROZKRĘCAŁO .

    OdpowiedzUsuń
  6. witam! haha
    tutaj @mercinialler z jej obiecanym długim komenatrzem jeeeej!
    no to nie przedłużając:
    zajebię tych wszystkich fagasów za pobicie mojego kochanego irlandczyka ndjejdjdjd jak oni kurwa mogli no co za kurwy jrkekrjfjejd
    noc Leighton'a i Harry'ego - o japierdole. Nie mogłam się ogarnąć i jak skończyłam czytać to musiałam ochłonąć omg that was sooooooo hot
    Kolejna sprawa - jak oni mogli porawać tego małego bezbronnego Leo, no kurwa jak?! Zjebusy pierdolone uhh
    Albo akcja z McDonaldem. Gadają o zabiciu Leighton'a a tu takie "Chcesz coś z McDonalda?" tak kurwa - McChickena, frytki i colę! Serio? Ja nie rozumiem tych wszystkich opryszków!
    A akcja z Perrie? Omg ja jebę trochę mam stresa że oni ją znajdą czy cuś lolz.
    A co do tego jak piszesz - czyta się wspaniale! Jak to skończysz to ja przeczytam to jeszcze raz, serio. Po prostu się chyba zakochałam w fan fiku loool
    Pozdrawiam zjebuska Olwia aka @mercinialler
    Love ya xx.

    OdpowiedzUsuń
  7. Boże zabiję cię. Myślałam że w tym rozdziale się skończy Morrisonem a tu nie. O bożę chyba umrę do następnego rozdziału. Dodaj jak najszybciej. Opowiadanie jest zajebiste i ty też zajebiście piszesz. Przepraszam że piszę tu swój pierwszy komentarz ale czytałam wszystko na raz i byłam tak ciekawa tym co będzie się dziać w następnym że nawet nie myślałam zostawiać komentarzy. Kocham cię. :)

    OdpowiedzUsuń
  8. to co najbardziej mi się podobał w tym rozdziale to Perrie w roli zabójczej agentki aka pomocniczki Leightona w tych wszystkich niecnych sztuczkach >>>>>>>

    ale to nie łagodzi sprawy
    po prostu Kuku, ja chyba cię kiedyś znajdę i zabiję hah no bo...
    mój mały kochany Leo nadal w tarapatach, Styles odchodzący od zmysłów i jeszcze biedny Niall - to wszystko łamie mi serceeeeee tak bardzo, że chce mi się chlipać ;_;
    nie mogę się doczekać, aż nasz wspaniały team skopie dupę Morrisonowi i co ogółem stanie się dalej sdhiufsedhughsfuyd jestem taka cholernie ciekawa
    pisz szybko!

    jak zwykle nie zwiodłaś kochana, rozdział pięknie napisany xx

    OdpowiedzUsuń